Na moje nieszczęście, nadszedł dzień
imprezy, którą Matt zaplanował za moimi plecami. Starałam się walczyć o jej
odwołanie do samego końca, ale z chwilą gdy rodzice o świcie wsiedli do swojego
srebrnego mercedesa, a Matt oznajmił mi, że zaczyna się dzień najlepszej
imprezy w tym mieście, straciłam wszelką nadzieję. Prawdę mówiąc, nie
wiedziałam nawet jak udało mu się w tajemnicy przekonać służbę, aby tego dnia
skończyła pracę trochę wcześniej, ale nie zmieniło to mojego poglądu na cały
ten pomysł.
Nie zmienił go
także widok stołu kuchennego, zastawionego po brzegi butelkami z wszelkiego
rodzaju alkoholem. Wolałam nawet nie zastanawiać się, ile pieniędzy poszło bezcelowo
na to, aby w większości obcy mi ludzie mogli dobrze się zabawić kosztem mojego
zdrowia psychicznego i świętego spokoju.
Co jednak
najgorsze, moja najlepsza przyjaciółka nie podzielała mojego poglądu na tę sprawę, a wręcz przeciwnie, od samego
rana tryskała niesamowitym humorem.
– Przesadzasz
Sophie, na pewno nie będzie tak źle. – Vee stojąca przed lustrem poprawiła
swoją czarną, koronkową sukienkę na ramiączkach i obejrzała się ze wszystkich
stron. – W końcu jakaś impreza z prawdziwego zdarzenia, na której to będziemy i
my – zauważyła.
Westchnęłam.
Może i w jej słowach było trochę prawdy, ale jakoś wcale mnie to nie
pocieszało. Nie byłam zwolenniczką takich imprez, w przeciwieństwie do mojej
przyjaciółki, która zdecydowania rozpaczała z powodu ich braku.
– A ty długo
jeszcze zamierzasz tak siedzieć? Rusz się, Sophie. Goście już dawno zaczęli się
schodzić, a ty nadal w powijakach. – Pokręciła głową tak, że loki, które przez
ostatnie pół godziny misternie układała, podskoczyły niczym sprężynki.
Przewróciłam
oczami, chodź brunetka miała właściwie rację. Wciąż siedziałam na łóżku w swoim
luźnym, znoszonym dresie i niedbałym koczku. Nie chciało mi się nic ze sobą
robić i najchętniej zeszłabym na dół dokładnie tak, jak siedziałam, ale
wiedziałam, że nie ma takiej możliwości, biorąc pod uwagę to, że była ze mną
Vee.
Uznając, że
dalsze bezczynne siedzenie nie ma dłuższego sensu niechętnie wstałam z łóżka i
podeszłam do szafy. Nie zastanawiając się długo, wyciągnęłam z niej czarną,
bandażową spódniczkę z podwyższonym stanem, do tego jasno-dżinsową koszulę bez
rękawów wiązaną na brzuchu i beżowe sandały na koturnie. Po szybkim prysznicu
włożyłam owe ciuchy na siebie i dobrałam do nich czarne, połyskujące
bransoletki i duże kolczyki. Vee korzystając z okazji, że lokówka była już
nagrzana pokręciła również moje długie, ciemne włosy, a ja w tym czasie
zrobiłam sobie niezbyt mocny, choć widoczny makijaż.
– Chodźmy
podbić tę imprezę. – Vee poruszyła zabawnie brwiami, po czym wyszła z mojego
pokoju, kręcąc biodrami trochę bardziej niż zwykle.
– Tiaa –
westchnęłam, ruszając za nią.
Kiedy tylko
wyszłyśmy z pokoju, pochłonął nas tłum osób, które już od jakiejś godziny
kręciły się po moim domu. Prawie same nieznajome mi twarze tańczące w salonie,
nieznajomi popijający alkohol w kuchni i na korytarzach.
– O widzę
Matta. – Vee wskazała na grupkę osób stojącą pod drzwiami i ni stąd ni zowąd
popędziła ku niej.
Nie mając
większego wyboru, a także doskonale zdając sobie sprawę z konsekwencji, które
bym poniosła w razie gdybym jej odmówiła, podążyłam za nią.
Mój brat
ubrany był w grafitową, dopasowaną koszulę i ciemne, wąskie spodnie. Na szyi
przewieszony miał srebrny łańcuszek, a włosy jak zwykle pozostawił naturalnie
poskręcane w sprężynki. Nie wyglądał jakoś szczególnie nadzwyczajnie, ale
najwidoczniej idealnie przypasował w gust Vee, bo gdy tylko podeszłyśmy do
grupki osób, z którą stał, oczy mojej przyjaciółki zaświeciły się niczym
brylanty.
– O, Sophie.
Myślałem, że nie chcesz uczestniczyć w naszej cudownej imprezie. – Matt
uśmiechnął się do mnie jednym ze swoich firmowych uśmieszków.
Kilku
chłopaków, którzy stali za nim uśmiechnęło się pod nosem ironicznie.
– No wiesz,
jeśli ty i twoi znajomi macie roznieść ten dom podczas tej jakże cudownej imprezy – zrobiłam palcami cudzysłów w powietrzu –
a ja, jestem chociaż po części odpowiedzialna
przed rodzicami za to, żeby tak się nie stało, to lepiej abym jednak
tutaj była i do tego nie dopuściła, nie sądzisz? – Koledzy za jego plecami
zaśmiali się, ale nie przejęłam się tym.
Matt
uśmiechnął się do mnie zadziornie po czym poklepał mnie po plecach jak dobrego
kumpla.
– Cała Sophie.
Moja mała, idealna siostrzyczka.
Zmrużyłam
oczy, ale nic nie odpowiedziałam. Nie chciało mi się tłumaczyć mu, że jestem od
niego zaledwie rok młodsza, ani tym bardziej, że nikt nie jest idealny.
Zresztą, widziałam po jego oczach i sposobie w jaki do mnie mówił, że on
również nie jest już całkiem trzeźwy, więc po prostu tym razem odpuściłam. Moją
uwagę przykuły natomiast śmiechy dochodzące z głębi hollu, w którym się
znajdowaliśmy. Kiedy tam spojrzałam dostrzegłam mocno już wstawionego chłopaka,
który nieudolnie mocował się z rozporkiem u swoich jasnych spodni i
najwidoczniej właśnie zamierzał…
– O mój Boże –
wyszeptałam, zakrywając usta dłonią, ale momentalnie się opamiętałam. – Zostaw
to! – krzyknęłam i szybko podbiegłam do pijanego chłopaka, powstrzymując go
jednocześnie przed… nasikaniem do ulubionej porcelanowej wazy mamy.
Blondyn
zachwiał się niebezpiecznie i wpadł na mnie przyciskając mnie tym samym do
ściany.
–
Prze…Przepraszam, ale chciałem się zesikać… Co to do cholery… Co to za dom?
Nawet zesikać się już nie można… – bełkotał pod nosem i jednocześnie próbował
się ode mnie odsunąć, ale wychodziło mu to o tyle nieudolnie, że jego dłonie ciągle
spoczywały na takich częściach mojego ciała, na których nie powinny.
Dostrzegłam
kątem oka, że Matt i jego kumple przyglądają mi się, w każdej chwili gotowi
ruszyć mi z pomocą. Nie chciałam jednak, aby pomagali mi w jakikolwiek sposób,
więc zbierając w sobie wszystkie siły, odsunęłam od siebie chłopaka, który znów
zachwiał się niebezpiecznie, na szczęście jednak nie upadając.
– Posłuchaj
mnie – zwróciłam się bezpośrednio do chłopaka, ale on nadal bełkotał coś
niewyraźnie pod nosem.
Westchnęłam
zrezygnowana, na chwile odwracając od niego wzrok i wtedy dostrzegłam za oknem
coś, co o wiele bardziej mnie zaniepokoiło.
– Mogę cię
prosić, żebyś zaprowadził go do łazienki? – spytałam pierwszego lepszego
chłopaka, który obok nas przechodził. – Jest w głębi korytarza. Dzięki.
I nie
zwracając uwagi na jego zdziwiony wyraz twarzy ruszyłam do ogrodu. Za basenem,
położonym niemal w jego centralnej części, grupka chłopaków ukryła się tuż obok
większej choinki, która skutecznie zasłaniała ich przed resztą towarzystwa.
Było jasne, że nie stoją tam, aby podziwiać najzwyklejszy na świcie gatunek
świerku, ale nie to przeraziło mnie najbardziej. Chłopak stojący plecami do
mnie, ubrany w ciemny t-shirt i o ton ciemniejsze spodnie, właśnie podawał
wytatuowanemu, barczystemu koledze małą, przeźroczystą torebeczkę z białym
proszkiem. Nie musiałam zastanawiać się ani chwili, żeby wiedzieć, że był to
Dylan.
Podeszłam do
nich niezauważona, gdy śmiali się z czegoś, widocznie już wstawieni. Ich oczy
były zamglone, a śmiechy nerwowe i bełkotliwe. Chwiali się niebezpiecznie,
jakby lada chwila mieli upaść.
– Co ty
wyprawiasz? – spytałam prosto z mostu, nie przejmując się obecnością kilku
napakowanych gości.
Dylan, który
wciąż stał do mnie tyłem, odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie
zaskoczony. Przyjrzał mi się uważnie, a wtedy zaskoczenie na jego twarzy
ustąpiło miejsca zaciekawieniu.
– Śliczna z
ciebie gospodyni – powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nawet mi się nie
przyjrzał, ale zachowywał się tak, jakby samo wpatrywanie się w moje oczy
wystarczyło mu, aby wiedzieć jak wyglądał. Jakby znał mnie na pamięć.
Zignorowałam
jego uwagę, w głowie wciąż mając widok białego proszku.
– Odpowiedz.
Przewrócił
oczami, ale nie przestawał się uśmiechać. Napakowani kolesie za jego plecami
przyglądali się nam zaciekawieni.
– Nie wiem o
co ci chodzi – stwierdził, patrząc mi prosto w oczy. Oboje dobrze wiedzieliśmy,
że kłamie.
Westchnęłam
zniecierpliwiona i coraz bardziej zła. Zaczęłam tupać nogą, poirytowana.
– Nie rób ze
mnie głupiej. – Spojrzałam na niego groźnie. – Wiem co to było. Wnosisz
narkotyki do mojego domu?!
– Jezu, Soph.
Ciszej. – Złapał mnie za łokieć i odciągnął kawałek na bok.
Kumple za jego
plecami roześmiali się nieprzytomnie. Teraz wiedziałam, że powodem ich stanu
nie był alkohol.
Dylan odprowadził
mnie kawałek na bok i rozejrzał się dookoła czy nikt nie zwrócił na nas uwagi,
ale ludzie zbyt pochłonięci byli dobrą zabawą. Brunet puścił mój łokieć i
przejechał ręką po swoich włosach w geście zdenerwowania.
– Cholera,
Dylan. W co ty się znowu pakujesz? – spytałam, niemal błagalnie. Czułam się
coraz bardziej zirytowana, a jednocześnie zmartwiona. Nie chodziło już nawet o
to, że byliśmy u mnie w domu i że gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział,
miałabym porządnie przechlapane. Bałam się o niego, bo doskonale wiedziałam, na
jaki warunkach nadal jest na wolności. – Zapomniałeś już, że policja tylko
czeka na jakieś twoje potknięcie, żeby wsadzić się do więzienia?
– Jezu,
wyluzuj. Nikt o niczym się nie dowie, a ja nigdzie się nie wybieram –
powiedział, zupełnie jakby to faktycznie zależało od niego. Wyciągnął z
kieszeni spodni paczkę papierosów i odpalił jednego z nich.
Patrzyłam na
niego, niedowierzając.
– Wiesz jakie
wyroki dostają dilerzy narkotyków? A z taką przeszłością jak twoja na pewno nie
byłoby mowy o zawieszeniu. – Mówiąc to, poczułam się jeszcze gorzej.
Chłopak
patrzył na mnie przez chwile, po czym wybuchnął śmiechem. Cofnęłam się o krok
zaskoczona, zupełnie nie rozumiejąc co go tak śmieszy, biorąc pod uwagę rozmiar
problemu.
– Dilerem?
Proszę cię, Soph. – Roześmiał się po raz kolejny, zaciągając się jednocześnie
papierosem.. – Masz naprawdę bujną wyobraźnię, słońce. – Chciał objąć mnie
ramieniem, ale go odepchnęłam.
Złość
narastała we mnie z każdą kolejną sekundą i wiedziałam, że lada chwila nie
wytrzymam.
– Przestań! W
przeciwieństwie do ciebie, mnie wcale nie bawi fakt, że możesz iść do
więzienia.
Uśmiechnął się
na te słowa, jakbym sprawiła mu komplement, a wcale tego nie chciałam. Byłam
wściekła.
– Nigdzie nie
pójdę – stwierdził po raz kolejny. – A poza tym, to była tylko jednorazowa
przysługa. No wiesz, coś w stylu roli kuriera, tyle że z nieco innym towarem.
Koledzy,
którym wręczył ów towar znów roześmiali się donośnie, najwidoczniej będąc w
niezwykle dobrych humorach. Zmrużyłam
oczy, resztkami sił powstrzymując się przed wykopaniem ich na ulicę. Byłam tak
wściekła, że zapewne nie sprawiłoby mi to żadnego problemu. Jak on w ogóle mógł
zrobić coś takiego? Jak mógł od tak, po prostu narażać siebie, ale także i
mnie?
– Co z tego?!
Myślisz, że to kogoś przekona, żeby po raz kolejny dać ci szansę, którą i tak
zmarnujesz? – spytałam, choć odpowiedź była oczywista.
Dylan zmrużył
oczy, przez dłuższą chwilę przyglądając mi się intensywnie. Zdecydowanie się
nad czymś zastanawiał, bo podniósł do gry jedną brew, jak to zawsze miał w
zwyczaju robić, gdy coś go zaciekawiło.
– Właściwie
dlaczego, aż tak się tym przejmujesz? – spytał, zbijając mnie tym całkowicie z
pantałyku. – Gdybym faktycznie poszedł siedzieć, nie musiałabyś się ze mną
dłużej użerać. Miałabyś święty spokój, a przecież na tym właśnie ci zależy, mam
rację? Dlaczego więc, aż tak troszczysz się o to, aby tak się nie stało, hm?
Otworzyłam
szeroko usta, ale nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Nie zastanawiałam się
nad tym. Po prostu nie chciałam, aby popełnił kolejny błąd. Chciałam, żeby
został. Żebym mogła mu pomóc i wspierać. Nie mogłam odpuścić, dać mu się
poddać. Chciałam, aby walczył, nawet jeśli to znaczyło, że ja poniosę rany
zadane w tej walce.
– Nie mogę
patrzeć jak marnujesz sobie życie – stwierdziłam w końcu, patrząc mu prosto w
ciemne oczy.
Uniósł do góry
brwi, ale nie wyglądał na naprawdę zaskoczonego. Zupełnie, jakby domyślał się
powodu, a ponadto, znał ich więcej ode mnie.
– Ah tak? A to
niby dlaczego? – Zrobił krok w moją stronę. – Bo jesteś dla wszystkich taką
matką miłosierdzia, czy dlatego, że zwyczajnie na mnie lecisz?
Chciałam
zaprzeczyć, ale nie mogłam wydobyć z siebie słowa. W ciemnobrązowych oczach,
które się we mnie wpatrywały, wyraźnie widziałam rozbawienie, ale nie
potrafiłam go za to znienawidzić. Serce zabiło o dwa uderzenia szybciej, ale
uspokoiłam je głębokim oddechem.
– Tak
myślałem. Lecisz na mnie. – Nachylił się nade mną tak bardzo, że prawie
stykaliśmy się nosami.
Najwidoczniej
właśnie chciał mnie pocałować i mimo, że chyba podświadomie tego chciałam,
ciarki przeszły mi po plecach, gdy tylko uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie
jest pod wpływem tych samych narkotyków co jego kumple.
Odsunęłam go
od siebie, momentalnie odzyskując władzę nad własnym ciałem.
– Rób co
chcesz i nigdy mnie w to nie mieszaj – rozkazałam, po czym odeszłam szybkim
krokiem, oddychając płytko i szybko.
I've got the feeling that this will never cease
Living in these pictures
It never comes with ease
Living in these pictures
It never comes with ease
Wpadłam do
kuchni jak buldożer, który gotów jest zmieść wszystko, co napotka na swojej
drodze. W głowie miałam totalny chaos, ale jedna myśl przebijała się ponad
wszystkimi i nie obchodziło mnie, jakie mogą być konsekwencje wprowadzenia jej
w czyn. Nie chciałam się nad niczym zastanawiać, a po prostu zapomnieć o
wszystkim.
Przy
niewielkim bufecie znajdującym po środku kuchni stał Terry razem z kilkoma,
wstawionymi panienkami, o za krótkich spódniczkach i zbyt głębokich dekoltach.
Nie znałam go zbyt dobrze, ale wcale nie zwróciłam na to uwagi.
– Nalej mi
czegoś mocniejszego. – Wręczyłam zaskoczonemu chłopakowi szklankę.
Odwrócił się
do mnie nieco wystraszony. Miał taką minę, jakbym właśnie oświadczyła mu, że
zamierzam zostać matką jego dzieci.
– Jesteś
pewna? – spytał, przyglądając mi się uważnie.
– Nigdy nie
byłam bardziej pewna – odparłam stanowczo.
Blondyn
uśmiechnął się, nadal nieco zaskoczony. Wyjął z lodówki dwie butelki jakiś
alkoholi i lód. Nie interesowało mnie co to było, chciałam tylko, aby pozwoliło
mi zapomnieć. Zmieszał wszystko razem i dorzucił do tego zieloną oliwkę. Zrobił
dla siebie to samo, po czym podał mi mojego drinka.
– Twoje
zdrowie, ślicznotko. – Puścił mi oczko, wystawiając do mnie rękę ze swoją
szklanką.
Zderzyliśmy
się w formie małego toastu. Biorąc wcześniej głęboki wdech, nabrałam do ust
dużą ilość alkoholu po czym połknęłam wszystko za jednym razem. Gardło
zapiekło, a ja zaczęłam odruchowo kaszleć, łapiąc jednocześnie łapczywe
oddechy. W oczach pojawiły mi się łzy, a na języku pozostał specyficzny,
wytrawny smak.
Terry zaśmiał
się, przyglądając mojej reakcji.
– Sama tego
chciałaś. – Poklepał mnie po plecach, po
czym ruszył za dziewczynami, które jeszcze chwile wcześniej mu towarzyszyły.
O dziwo,
zostałam sama, więc mogłam w spokoju doprowadzić się do normalności. Gdy
ponownie mogłam normalnie oddychać, usiadłam na stołku stojącym obok i wzięłam szklankę
do ręki.
Denerwowało
mnie to, że wszyscy traktowali mnie z góry, jakby dokładnie mnie znali.
Zupełnie, jakby z dziecinną łatwością dało się przewidzieć każdy mój ruch.
Zapragnęłam pokazać im wszystkim, że wcale nie jestem taka przewidywalna i ułożona
jak im się wydaje. Zapragnęłam zaszaleć...
Lecisz na mnie…
Prychnęłam, po
czym wzięłam kilka kolejnych łyków drinka.
Szedłem
szybkim krokiem w kierunku dużych, oszklonych drzwi prowadzących do dużego holu
w tym ogromnym domu. Wszędzie kręciło się pełno ludzi, w tym pijanych i
chętnych dziewczyn, które rzucały mi zapraszające spojrzenia, ale ja miałem na
tą chwilę inny cel. Musiałem znaleźć Sophie. Nie obchodziło mnie co
powiedziała, potrzebowałem jeszcze raz wszystko jej wyjaśnić. Sam siebie tym
zadziwiłem, ale pop prostu nie mogłem pozostawić tego wszystkiego w takim
stanie, w jakim było teraz. Zupełnie nie rozumiałem o co tak się złościła, choć
zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakie się wpakowałem.
I swear that if I could make this right
You'd be back by now
You'd be back by now
Znalazłem się
w salonie wypełnionym po brzegi wirującymi ciałami. Przed oczami mignął mi
gdzieś Tyler, tańczący z brunetką, na punkcie której wariował. Rozejrzałem się
po pomieszczeniu, ale jedyną osobą, którą zauważyłem był Terry, siedzący na
białej, skórzanej kanapie w towarzystwie dwóch opalonych brunetek. Podszedłem
do niego, a jego towarzyszki posłały mi zalotne spojrzenia.
– Może do nas
dołączysz? – spytał, poruszając znacząco brwiami.
Pokiwałem przecząco
głową, rozglądając się dookoła.
– Widziałeś
gdzieś siostrę Matta?
Roześmiał się,
gdy jedna z dziewczyn polizała go w ucho.
– Sophie?
Ostatnio widziałem ją w kuchni, jak piła zrobionego przeze mnie drinka –
uśmiechnął się chytrze.
Dziewczyny
zachichotały.
– Co piła? –
zdziwiłem się, skupiając na nim swoją uwagę.
– Stary, żebyś
widział jak się zachłysnęła. Ale co się dziwić, skoro to sam gin z whisky. –
Roześmiał się, a brunetki poszły w jego ślady.
–
Zwariowałeś?! – wrzasnąłem na niego, aż podskoczył i spojrzał na mnie
zaskoczony. – Ona nie pija w ogóle alkoholu, a ty zaserwowałeś jej highlander’a?
– Zdenerwowałem się. Terry znany był z tego, że robił wyśmienite drinki, ale
ich niewątpliwym minusem było to, że były cholernie mocne, nawet dla kogoś kto
jest przyzwyczajony do ich picia.
Wzruszył
ramionami, robiąc minę niewiniątka.
– O co ci chodzi?!
Sama mnie prosiła. Miałem jej odmówić? – spytał, podenerwowanym głosem.
Machnąłem na
niego ręką, nie widząc dalszego sensu tej rozmowy, po czym udałem się od razu
do kuchni. Przy bufecie, na wysokim stołku, tyłem do mnie siedziała szczupła
postać. Ciemne włosy spływały kaskadami na jej drobne plecy. Nie zauważyła, że
wszedłem do kuchni, bo wciąż bawiła się szklanką, którą trzymała w zgrabnej
dłoni.
– Co ty
wyprawiasz? – spytałem, podchodząc do niej od tyłu.
Podskoczyła
wystraszona, ale chwile później uśmiechnęła się zadziornie i wypiła duszkiem
drinka. Pustą szklankę ostentacyjnie postawiła przed sobą.
– Świetnie się
bawię, a co? Chcesz dołączyć? – zachichotała, podpierając głowę na dłoni
wspartej o marmurowy blat.
– Co cię
opętało? Zamierzasz się urżnąć, czy jak? Przecież ty nie pijasz alkoholu –
zauważyłem, odsuwając od niej pustą szklankę.
Roześmiała
się, po czym spojrzała na mnie poważnie, choć nieco zamglonymi oczami.
– Wiesz jaki
jest twój problem, Dylan? Wydaje ci się, że świetnie mnie znasz. Gówno prawda.
Nie wiesz o mnie nic. Nie masz zielonego pojęcia jaka jestem, co lubię,
dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej. Dlatego skończ już z tym udawaniem
pana wszechwiedzącego, bo jesteś po prostu żałosny. – Uśmiechnęła się
cynicznie, po czym sięgnęła po kolejną szklankę, stojącą tuż obok.
– Hej, starczy
ci. – Wyrwałem szklankę wprost z jej rąk, co skomentowała srogim spojrzeniem.
Próbowała
zabrać mi drinka, ale byłem wyższy, silniejszy i przede wszystkim mniej pijany
od niej, niezależnie od tego, jak dziwny był ten fakt.
– Wiesz co?
Mam świetny pomysł. Może byś się tak ode mnie odczepił i zostawił mnie samą? Ja
przestałam się interesować twoją osobą i tobie radzę to samo. – Zmrużyła oczy
wyraźnie rzucając mi wyzwanie.
Zachwiała się
robiąc krok w moją stronę, ale podtrzymała się lady. Mierzyliśmy się wzrokiem
dobrych kilka sekund, kiedy do kuchni wszedł chłopak z dwoma butelkami piwa.
Jego jasne włosy przygładzone żelem, połyskiwały w jasnym świetle lamp, a
błękitne oczy migotały zamglone, kiedy wpatrywał się zachłannie w Sophie.
– Już jestem
śliczna i zobacz co ze sobą przyniosłem. – Podszedł do dziewczyny i wręczając
jej butelkę piwa, złożył niezdarny pocałunek na jej różowym policzku.
Uniosłem do
góry brwi, w geście zdziwienia. Sophie zaśmiała się perliście po czym upiła
kilka łyków piwa, patrząc na mnie wyzywająco.
– To jak,
idziemy tańczyć? – spytał, po czym objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Brunetka
przyglądała mi się jeszcze przez chwilę po czym pokiwała ochoczo głową i
upijając jeszcze kilka łyków piwa, wyszła z pomieszczenia w objęciach blondyna.
Wpatrywałem
się w jej odchodzącą sylwetkę w zupełnym szoku. Nie mogłem zrozumieć co się z
nią działo, a co gorsza, wcale nie podobała mi się taka Sophie. Czułem niepokój, a to denerwowało mnie jeszcze
bardziej.
Sięgnąłem po
butelkę z piwem, z której przed sekundą piła dziewczyna i wypiłem ponad połowę
jej zawartości, ale wcale mi to nie pomogło. Szkło miało smak jej ust, a
powietrze pachniało słodkimi perfumami. Odstawiłem butelkę na blat i ruszyłem
do salonu, gdzie znajdowała się większość gości. Muzyka dudniła tak bardzo, że
zdawało się iż całe ściany drżą w jej rytmie. Tak, jak nigdy mi to nie
przeszkadzało, tak teraz miałem zwyczajną ochotę ją wyłączyć i najlepiej
wywalić wszystkich z tego, cholernie wielkiego domu. Rozejrzałem się po
pomieszczeniu, ale nigdzie nie dostrzegłem Sophie ani jej partnera. Wszędzie
wirowało mnóstwo rozpalonych ciał, przyciśniętych do siebie na każdy możliwy
sposób. Zastanawiałem się gdzie do cholery może być Matt, gdy jest potrzebny,
ale jego również nigdzie nie widziałem. Zginęli także Tyler i Terry oraz
przyjaciółka Sophie, której na imię było podajże Veronica.
Byłem już
poważnie wściekły, kiedy dostrzegłem ich po środku tańczącego tłumu. Blondyn
obejmował Sophie w pasie, a ich ciała poruszały się zgodnie w rytm muzyki.
Chwiali się nieco, ale zupełnie im to nie przeszkadzało, bo posyłali w swoje
strony zachęcające uśmiechy. Dziewczyna odwróciła się tyłem do chłopaka i
zarzuciła ręce na jego szyję, kręcąc przy tym kusząco biodrami. Blondyn położył
ręce na jej biodrach, a gdy ciemna spódniczka na jej opalonym ciele podsunęła
się nieco w górę, jego dłonie powędrowały za nią…
Nie
zastanawiając się ani przez sekundę, znalazłem się obok nich w jednej chwili i
odciągnąłem chłopaka od brunetki. Spojrzał na mnie z wyrzutem, wyraźnie
niezadowolony. Sophie patrzyła na mnie zaskoczona, a jednocześnie zirytowana.
– Ej, koleś,
masz jakiś problem? – Blondyn spojrzał na mnie groźnie, dając mi wyraźnie do
zrozumienia, że nie jest zachwycony tym co się stało, ale zupełnie mnie to nie
obchodziło.
– Co ty do
cholery wyprawiasz? – Sophie zachwiała się niebezpiecznie, ale nie odrywała ode
mnie wściekłego spojrzenia.
Nie byłem w
stanie czegokolwiek wykrztusić, więc tylko się w nią wpatrywałem.
– Odchrzań się
koleś. – Chłopak pociągnął ją za sobą, a
ona nawet nie zaprotestowała.
Zakląłem pod
nosem, wychodząc pospiesznie z pomieszczenia.
It doesn't matter where you are
You'll be mine again
You'll be mine again
W ogrodzie
udało mi się odnaleźć Tylera wraz z jego dziewczyną. Siedzieli na białym
wiklinowym krześle wtuleni w siebie. Dziewczyna siedziała na kolanach bruneta i
szeptała mu coś na ucho.
– Widziałeś
gdzieś Matta? – spytałem prosto z mostu podchodząc od nich i przerywając ich
czułości.
Brunetka
odsunęła się nieco od chłopaka i posłała mi uśmiech. Tyler roześmiał się,
widząc jej ledwie widoczne zakłopotanie.
– Niestety
nie, a stało się coś?
Westchnąłem,
powstrzymując się od komentarza. Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie ich nie
dostrzegłem.
– Zdaje się,
że ja widziałam go ostatnio bodajże… Z tą przyjaciółką jego siostry. – Odezwała
się brunetka, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Wiesz może
gdzie mogli pójść?
Pokręciła
przecząco głową.
– Niestety
nie. Wiem tylko, że szli razem do środka, nic więcej. – Wzruszyła ramionami. –
A tak w ogóle, jestem Nicole.
– Dylan. –
Uścisnąłem jej dłoń i uśmiechnąłem się nieznacznie. – Gdybyście widzieli gdzieś
Matta, powiedzcie mu, że go szukam.
– Jasne,
stary. – Tyler uśmiechnął się do mnie znacząco.
Wszedłem do środka
i zacząłem rozglądać się za bratem Sophie albo jej przyjaciółką, ale zdawało
się, że przepadli jak kamień w wodę. Sprawdziłem w kuchni, salonie oraz hollu,
ale nigdzie ich nie było. Nie znałem dobrze tego domu, ale postanowiłem
sprawdzić na piętrze. Było tam wiele pomieszczeń, więc postanowiłem sprawdzać po
kolei w każdym z nich, ale większość drzwi była zamknięta. Gdy doszedłem do
kolejnych z rzędu, zdałem sobie sprawę, że należą do siostry Matta. Co więcej,
nie były domknięte i gdy tylko się do nich zbliżyłem, zamarłem. Blondyn całował
zachłannie Sophie, przyciskając ją jednocześnie do ściany, a ona wcale nie
pozostawała mu dłużna. Zwinnymi dłońmi odpinała guziki jego jasnej koszuli, a
on machinalnie podwinął jej czarną spódniczkę do góry. W chwili gdy jego
nachalne dłonie spoczęły na jej pośladkach, momentalnie odzyskałem nad sobą
panowanie. Uderzyłem w drzwi z taką siłą, że z impetem uderzyły o ścianę obok.
Blondyn błyskawicznie odskoczył od dziewczyny, która zachwiała się i osunęła po
ścianie. Rzuciłem się w jego kierunku i wykorzystując element zaskoczenia,
uderzyłem go prosto w nos, z którego błyskawicznie popłynęła krew. Chłopak
zatoczył się do tyłu i upadł na podłogę przewracając jednocześnie stojące obok
krzesło. Upadając złapał się za krwawiący nos.
– Pojebało cię
do reszty?! – wrzasnął zły, ale jednocześnie nieco przerażony, dostrzegając na
swoich dłoniach czerwoną ciecz.
– Wypierdalaj
stąd, natychmiast! – Rozkazałem, wskazując ręką wyjście.
W pierwszej
chwili spojrzał na mnie z lekką pogardą, ale szybko zebrał się z podłogi i
nawet się nie oglądając, ruszył w kierunku drzwi. Zatrzasnąłem je za nim i
dopiero wtedy spojrzałem w kierunku Sophie, która wciąż siedziała na podłodze,
plecami oparta o ścianę.
– Co to miało
być? – spytała, nie odrywając ode mnie wzroku.
Zignorowałem
jej pytanie i podniosłem przewrócone krzesło. Wstała i podeszła do mnie
chwiejnie.
– Co to miło
znaczyć? – Powtórzyła pytanie znacznie głośniej.
– Co to miało
znaczyć?! A co to miało znaczyć?! – Wskazałem ręką jej spódniczkę, która
ledwo co zakrywała jej pupę.
Nawet jej nie poprawiła,
a zamiast tego podeszła jeszcze bliżej mnie.
– Mówiłam ci –
dźgnęła mnie palcem wskazującym w klatkę piersiową. – Odczep się. Nie
potrzebuję cię, ani twojej pomocy.
Złapałem ją za
nadgarstek, czując narastający we mnie gniew.
– Przestań
pieprzyć! Od kiedy się z ciebie zrobiła taka buntowniczka, co? – spytałem
ironicznie, a ona zmrużyła oczy. – A może chcesz mi w ten sposób coś udowodnić?
Jeśli tak, to wiedz, że to nie jest dobry sposób.
Wyrwała dłoń z
mojego uścisku i z niespotykaną siłą uderzyła mnie w twarz. Machinalnie
złapałem się za policzek, który zapiekł, a ona, zaskoczona własnym gestem
zakryła usta dłońmi. Zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękami głośnej muzyki
dochodzącej z dołu. Mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka krótkich sekund, po
czym Sophie zrobiła coś, czego żadne z nas się nie spodziewało…
I wish I could hear your voice
And don't leave me alone in this bed
And don't leave me alone in this bed
W jednej
chwili przycisnęła swoje usta do moich, przylegając do mnie jednocześnie całym
swoim ciałem. Nie pozostając jej dłużny oddałem pocałunek i objąłem ją mocno w
pasie, chcąc przyciągnąć jeszcze bliżej do siebie, choć było to już fizycznie
niemożliwe. Między naszymi ciałami nie został nawet skrawek pustej przestrzeni,
złączyły się one w jedność, pasowały do siebie idealnie. Straciłem kontakt ze
światem, przestałem myśleć. Czułem tylko jej zachłanne usta, z których o dziwno
nie czuć było alkoholu, a nieopisaną słodycz.
Brunetka
zrzuciła z siebie szpilki i wskoczyła mi na biodra, nawet na chwile nie
odrywając ode mnie ust. Przytrzymując ją za uda, uniosłem ją do góry i
położyłem miękko na atłasowej pościeli. Ciemne włosy rozsypały się po
delikatnej poduszce. Jej delikatna dłoń wśliznęła się pod moją koszulkę i
spoczęła na moich łopatkach. Gładząc moje plecy natrafiła na srebrny łańcuszek,
spoczywający na mojej szyi. Jednym zwinnym ruchem odpięła go i rzuciła gdzieś
na podłogę. Przesunąłem dłonią po ciepłej skórze jej ud i ramion, wywołując u
niej gęsią skórę. Była jak atłas, gładka, delikatna, tyle, że ciepła.
Odepchnęła
mnie nieco, zmuszając mnie, abym usiadł, a ona wraz ze mną. Na chwilę odsunęła
się ode mnie i szybko odpięła guziki błękitnej koszuli, którą miała na sobie, a
która już chwilę później leżała na podłodze. Jej czarny, koronkowy stanik
zakrywał zdecydowanie za mało, jak na zwykłą bieliznę. Poczułem ukłucie w
podbrzuszu, co niewątpliwie nie umknęło jej uwadze. Uśmiechnęła się
kokieteryjnie i znów wpiła w moje usta, jednocześnie łapiąc za skrawek mojego
t-shirtu i podciągając go ku górze. Spojrzałem w jej ciemne, zamglone oczy i
zamarłem. Była pijana i prawdopodobnie nie miała zielonego pojęcia co właśnie
chce zrobić. W tej jednej sekundzie odzyskałem panowanie nad własnym ciałem i
umysłem. Doznałem niespotykanego wcześniej uczucia, że to wszystko dzieje się
za szybko i że mimo, iż tego bardzo chciałem, nie powinienem był do tego dopuścić.
Zbierając w sobie resztki sił, gwałtowanie
odsunąłem ją od siebie. Popatrzyła na mnie zaskoczona i znów chciała mnie
pocałować, ale z trudem ją powstrzymałem. Siebie zresztą też.
– O co chodzi?
– spytała, zachrypniętym głosem.
Pokiwałem
przecząco głową, cofając się na łóżku. Nie mogłem być tak blisko niej,
wiedziałem, że w każdej chwili mogę przestać nad sobą panować.
– Nie mogę –
odparłem szczerze, choć zabrzmiało to tak niedorzecznie, że zachciało mi się
śmiać.
Wciąż czułem
ciepło jej ust i ledwo powstrzymywałem się, aby jej nie pocałować. Siedziała
ode mnie zaledwie na wyciągnięcie reki, w czarnej spódniczce i koronkowym
staniku, patrząc na mnie przerażona.
– Nie
wygłupiaj się. Oboje tego chcemy, ja tego chcę… – Wyciągnęła w moim kierunku
rękę, ale ją odepchnąłem.
Tak bardzo
pragnąłem przyciągnąć ją do siebie, znów poczuć jej kruche ciało pod swoim.
– Nie, Sophie.
Nie pozwolę ci zrobić czegoś, czego będziesz później żałowała – stwierdziłem,
ku jej wyraźnemu zdziwieniu.
Zaśmiała się
nerwowo, jakby nagle zaczęła się czymś przejmować.
– Przestań i
po prostu mnie pocałuj. Tak jak jedną z wielu dziewczyn, które do tej pory
miałeś. – Mimo, że była to prośba, nie dało się nie wyczuć zawartej w niej
ironii.
Ramiączko od
ciemnego stanika osunęło się z jej ramienia. Z potarganymi włosami okalającymi
jej delikatną twarz, wyglądała tak kusząco, że musiałem przygryźć usta, aby się
do niej nie zbliżyć.
– Nie, Soph. –
Wstałem z łóżka i odsunąłem się kawałek, próbując ochłonąć. Otarłem twarz
dłońmi, próbując odzyskać nad sobą panowanie i jasność umysłu. Tylko jak, do
cholery miałem to zrobić czując nie ustające pulsowanie, słysząc jej
przyspieszony oddech i smakując na ustach jej pocałunki?
– Dlaczego? –
spytała zirytowana, a jednocześnie zmartwiona. Jakby bała się, że to z jej
powodu odmówiłem.
Spojrzałem na
nią przenikliwie. Ciemne, potargane włosy opadały na jej nagie ramiona.
Rozchylone, zaczerwienione usta zamarły, oczekując odpowiedzi. Brązowe,
migoczące oczy wpatrywały się we mnie wyczekująco. Była niemądra myśląc, że jej
nie pragnąłem. Pragnąłem bardziej, niż sam mógłbym się tego spodziewać i to
było w tym wszystkim najgorsze.
– Bo ty nie
jesteś jak one. A ja, z jakiś niezrozumianych przyczyn nie chcę, abyś
kiedykolwiek była.
Rozchyliła
szerzej usta, ale nic nie powiedziała. Wpatrywaliśmy się w siebie w ciszy, nie
rozumiejąc tego co się właśnie działo, nie potrafiąc rozszyfrować własnych uczuć
ani myśli. W głowie mi szumiało na skutek wypitego alkoholu i jej gorących
pocałunków.
Sophie opadła
na łóżko głośno wzdychając. Przyjrzałem jej się uważnie, nie martwiąc się, że
mnie na tym przyłapie. Wpatrywała się w sufit, a dłonie zaciskała kurczowo na
beżowej pościeli. Najwidoczniej i ona biła się z własnymi myślami, a mnie
osobiście, widok leżącej na łóżku, półnagiej dziewczyny wcale nie pomagał.
I wish I could touch you once more
And don't leave me alone in this bed
And don't leave me alone in this bed
Podniosła się
na łokciach i spojrzała na mnie przenikliwie.
– Połóż się
chociaż przy mnie – poprosiła, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Proszę.
Zawahałem się
przez chwilę, nie ufając do końca samemu sobie. Ruszyłem jednak w jej kierunku,
a kiedy zrobiła mi trochę miejsca, położyłem się obok niej. Ułożyła się na boku
tak, że patrzyliśmy prosto w swoje oczy. Musiałem przyznać, że nawet z
potarganymi włosami i nieco rozmazanym makijażem wyglądała niezwykle uroczo, a
jednocześnie kusząco. Starałem się nie wpatrywać w jej pełne usta, bo
wiedziałem, że następnym razem mogę nad sobą w porę nie zapanować.
Sophie
spoglądała prosto w moje oczy, ale jej wzrok również co chwilę spoczywał na
moich wargach, które mimowolnie oblizywałem. Po chwili namysłu, przełknęła
głośno ślinę i wspierając się na łokciu, musnęła delikatnie moje usta. Nie
zdążyłem nawet oddać pocałunku, bo nie pozwoliła sobie na więcej i tylko
przysunęła się do mnie, wtulając twarz w moją klatkę piersiową i obejmując mnie
w pasie. Odruchowo poprawiłem kosmyk włosów, który spadł jej na twarz, a ona
zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Palcem wskazującym nakreśliłem niewidzialną
linię pomiędzy jej policzkiem, a obojczykiem. Jej oddech stawał się coraz głębszy
i spokojniejszy, a kiedy myślałem, że już śpi, usłyszałem je cichutki,
zmartwiony głos.
– Chyba się w
tobie zakochuję, Dylanie Rettino – wyszeptała, ledwo dosłyszalnie.
Nie wiedziałem
czy powiedziała to świadomie czy nie, ale nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu,
który nachalnie wpłynął na moje usta. Pocałowałem ją w czoło, a kiedy byłem już
całkowicie pewien, że śpi, przykryłem jej drobne ciało kocem i opuściłem pokój.
It doesn't matter where you are
I'll hold you again
I'll hold you again
***
Przepraszam, że tak dawno nic nie było, ale ostatnio tyle się dzieje... Aż szkoda gadać.
Powiem tylko tyle, że jestem w sumie zadowolona z tego rozdziału i myślę, że udało mi się Was w jakimś tam stopniu zadowolić. Mówiłam, że zacznie się dziać. ;)
Jak widzicie, pojawił się też nowy wygląd, z którego też jestem o wiele bardziej zadowolona niż z poprzedniego. ;) A Wy co sądzicie?
Jedynym co mi się nie podoba, to dopasowanie tej piosenki, ale niech już będzie. Choć ją uwielbiam, jestem w pełni świadoma, że nie pasuje, ale cóż...
Ah i mam prośbę. Proszę każdego czytelnika, nawet takiego, który przeczytał tylko ten rozdział o skomentowanie i wyrażenie swojej opinii. To dla mnie bardzo ważne, szczególnie jeśli chodzi właśnie o ten rozdział. Z góry dziękuję. ;*
No to wszystkiego najlepszego z okazji mikołajek, niech to będzie taki mój wcześniejszy prezent... ;)
Kocham Was! :*