Poniedziałek zaczął się od potężnego
deszczu, który obudził całe miasto. Ciemne chmury przykryły swoimi ramionami
wszystkie domy, rozciągając się na niebie wzdłuż i wszerz. Deszcz padał
nieustannie, w szybkim tempie tworząc na ulicach głębokie kałuże pełne chłodnej
cieczy. Ludzie niechętnie wychodzili z ciepłych łóżek, a następnie z domów, aby
snuć się po ulicach markotnie, w drodze do szkół i prac. Silny wiatr potęgował
uczucie chłodu, które nawiedziło niewielkie Largo sprawiając, że każdy z jego
mieszkańców nie marzył o niczym innym, jak o ciepłym, suchym kącie, w którym
mógł się skryć i ogrzać.
Tego dnia
korytarz szkolny przypominał jedną wielką kałużę pełną wody i błota. Wchodzący
do niego uczniowie składali ociekające deszczem parasole, otrzepywali ubłocone
buty, a co po niektórzy strząsali z głów resztki deszczu, który zmoczyły
doszczętnie ich włosy. Żółte jarzeniówki migały nad ich głowami, odbijając światło
w taflach brudnej wody.
Z głową opartą
o ścianę, siedziałem na parapecie szkolnym przyglądając się gwarowi jaki
wytworzył się w wejściowym korytarzu. O dziwo, tego dnia udało mi się dotrzeć
do szkoły o wiele wcześniej niż zawsze, dlatego też nie mając nic innego do
roboty, miałem jedyną i niepowtarzalną okazję przyglądać się tej codziennej
czynności, jaką było rozpoczynanie kolejnego dnia w szkole.
Wybiła
dokładnie za dziesięć ósma, gdy przez szklane drzwi weszła ciemnowłosa
właścicielka czekoladowych oczu. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, widząc
jej zakłopotanie spowodowane ilością błota, które za sobą wniosła. Przygryzła
nerwowo dolną wargę i starannie wytarła czarne botki o gumowe wycieraczki
leżące przy samych drzwiach. Musiałem przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałem
jej tak rozkojarzonej i nieobecnej. Z jej ciemnych włosów kapały krople deszczu
wprost na grafitowy płaszcz. Kilka kosmyków przykleiło się do jej zaróżowionych
od chłodu policzków, ale nie miała zamiaru ich odgarnąć. Poprawiając nerwowo
beżową torbę spoczywającą na jej ramieniu, podeszła do swojej szafki i po
chwili siłowania się, otworzyła ją z hukiem. Skrzywiła się, jakby ten dźwięk
sprawiał jej ból.
Zeskoczyłem z
parapetu i podszedłem do niej niezauważony.
– Czyżbyś
zapomniała parasolki?
Podskoczyła do
góry na dźwięk mojego głosu, jednocześnie uderzając łokciem w szafkę z taką
mocą, że aż jęknęła z bólu.
– Jezu, czy ty
zawsze musisz mnie straszyć? – spytała, łapiąc szybkie oddechy i przykładając
rękę do klatki piersiowej.
Wzruszyłem
ramionami, nic nie odpowiadając. Sophie westchnęła, po czym znów odwracając się
do mnie tyłem, zdjęła z siebie mokry płaszcz i odwiesiła go do szafki, a
następnie ją zamknęła.
– O co chodzi?
– spytała, przyłapując mnie na wpatrywaniu się w nią. Nie mogłem rozgryźć jej
zachowania.
Dwie
dziewczyny przechodzące obok wybuchnęły donośnymi śmiechami, a Sophie syknęła,
łapiąc się za głowę.
– Co jest?
Czyżby nadal trzymał cię kac po sobotniej imprezie? – spytałem, nie mogąc
powstrzymać uśmiechu. Doskonale pamiętałem pijaną Sophie, która za wszelką cenę
chciała mi udowodnić, jak to świetnie potrafi się bawić.
Posłała mi
srogie spojrzenie, ale powstrzymała się od odpowiedzi, najwidoczniej zbyt
zmęczona bólem głowy.
– Nie ma się
co dziwić, trochę popłynęłaś.
Brunetka
przymknęła na chwilę oczy, jakby samo wspominanie tego wieczoru przynosiło jej
cierpienie.
– Okej, możesz
dać sobie spokój. Jeśli zamierzasz wypominać mi fakty z owej imprezy, z której
prawie nic nie pamiętam, to możesz sobie na wstępie darować, bo naprawdę nie
jestem dziś w nastroju do twoich żartów. – Położyła palce na skroniach i
zaczęła je powoli masować.
Uniosłem do
góry brwi w geście zaskoczenia.
– Naprawdę nic
nie pamiętasz? – Zaskoczyło mnie to, choć było to bardzo prawdopodobne po
ilości alkoholu, którą wypiła. I tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie
dzisiejszego poranka.
Wzruszyła
ramionami, choć nie zdołała ukryć zakłopotania, które pojawiło się na jej
twarzy.
– Ostatnią
rzeczą jaką pamiętam jest pusta szklanka po drinku i krzesełko, które wywróciło
się, gdy z niego wstałam, aby iść po kolejnego… – Urwała, spuszczając wzrok
speszona.
Uśmiechnąłem
się nieznacznie, zdając sobie sprawę, że w takim razie nie pamięta także tego,
jak zasnęła w moich ramionach i nie jest świadoma, jakie słowa wypowiedziała
chwilę wcześniej.
– Właściwie
mam do ciebie sprawę – zaczęła niepewnie, przyglądając się mojej reakcji.
Skinąłem
głową, dając jej do zrozumienia, aby kontynuowała. Otworzyła swoją beżową torbę
i przez chwilę czegoś w niej szukała.
– Rano, gdy
się obudziłam, leżałam w swoim łóżku przykryta kocem, choć nie pamiętam, abym
się do niego kładła. – Zarumieniła się, najwidoczniej przypominając sobie, że
spała w samym staniku. – Próbowałam
sobie coś przypomnieć, ale na marne. A kiedy wstałam, na podłodze obok łóżka
znalazłam to. – W dłoni trzymała srebrny, męski łańcuszek, który definitywnie
należał do mnie. – Głupio mi o to pytać, ale… Może wiesz z kim przedwczoraj
spędzałam czas? Albo do kogo mógłby ten łańcuszek należeć?
Spojrzałem w
jej ciemne oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Wyglądała na zmartwioną, co było
naturalne, biorąc pod uwagę, że nie pamiętała nic z tego wieczoru.
– Tak. Ten
łańcuszek należy do mnie – powiedziałem spokojnie i zabrałem go z jej drobnej
dłoni.
Patrzyła na
mnie zaskoczona, gdy zapinałem go na swojej szyi. Dopiero po kilku sekundach
potrząsnęła głową, odzyskując nad sobą panowanie.
– C-co? Jak to
należy do ciebie?
Jej oczy nadal
wyrażały zdziwienie, ale tym razem pomieszane także ze strachem, wywołanym
świadomością tego, czego zaczynała się domyślać. Dziwne, że nagle bała się
tego, co mogło się wydarzyć, a do czego jeszcze dwa dni wcześniej sama mnie
zachęcała.
– Spokojnie,
nie musisz się niczym martwić. – Uniosłem ręce do góry w geście obronnym. –
Choć to trochę dziwne, znalazłem cię śpiącą u ciebie w łazience na podłodze.
Najwidoczniej chciałaś przebrać się w piżamę, która leżała obok, ale chyba nie
zdążyłaś, bo zasnęłaś na niej. Nie mogłem patrzeć jak się męczysz, więc położyłem
cię do łóżka. Nic więcej.
– A łańcuszek?
Wzruszyłem
ramionami.
–
Najwidoczniej musiał się odpiąć i spaść, gdy kładłem cię do łóżka. Spokojnie, do
niczego nie doszło. Nie masz się czym martwić, Soph. – Uśmiechnąłem się do
niej, jakby to co właśnie powiedziałem, nie było najgłupszym na świecie
kłamstwem. Choć mogłem po prostu powiedzieć jej prawdę, doskonale wiedziałem,
jaka byłaby jej reakcja. Prawdopodobnie nigdy by sobie tego nie wybaczyła,
niezależnie od tego czy była wtedy pijana czy też nie. Nie chciałem, aby
zadręczała się z mojego powodu.
Sometimes ignorance rings true
But hope is not in what I know
But hope is not in what I know
Sophie skinęła
głową, chyba jednak wciąż nie do końca pewna moich słów. Historia ta, brzmiała
co prawda nierealnie, ale najwidoczniej chciała w nią bardzo wierzyć, bo już o
nic nie pytała. Odgarnęła mokre kosmyki z twarzy, a ja dopiero wtedy
dostrzegłem, że cała się trzęsie.
– Zimno ci? –
spytałem, choć było to raczej oczywiste, biorąc pod uwagę jej mokre włosy.
– To nic
takiego. Po prostu przez ten nieustający ból głowy zapomniałam parasolki i cała
zmokłam. Zresztą, dobrze mi tak, skoro jestem taka nierozważna.
Zaśmiałem się,
słysząc w jej głosie zdenerwowanie.
– Jesteś dla
siebie za surowa – stwierdziłem, kręcąc głową z rozbawieniem. – Masz, weź. –
Zdjąłem z siebie swoją granatową bluzę i podałem jej, ale pokręciła przecząco
głową. – Nie wygłupiaj się tylko bierz, przecież jest ci zimno. – Nic sobie nie
robiąc z jej zaprzeczeń, pomogłem jej się w nią ubrać.
– Jesteś
pewien? – spytała drżącym z wyziębienia głosem.
– Spokojnie,
to tylko bluza – zaśmiałem się i poprawiłem kaptur, który wygiął się w drugą
stronę.
Spojrzałem na
nią zaintrygowany. Bez względu na to, że bluza była na nią sporo za duża, a
rękawy za długie i tak wyglądała w niej bardzo atrakcyjnie.
– Dziękuje –
powiedziała, nieznacznie unosząc usta w uśmiechu, który odwzajemniłem.
Zadzwonił
dzwonek oznajmiający rozpoczęcie się pierwszej poniedziałkowej lekcji.
Uczniowie zaczęli w pośpiechu schodzić się do klas, a wokół nas robiło się
coraz ciszej.
– Na razie,
Soph – powiedziałem, a ona skinęła głową.
Zostawiając
ją, podążającą za mną wzrokiem, udałem się na lekcję chemii.
♣♣♣
Z głową wspartą
na lewej ręce, wpatrywałam się zamyślonym wzrokiem w linie, które na białej
kartce kreślił ołówek w mojej dłoni. Gdzieś przede mną na przodzie sali, poza
moją świadomością odbywała się lekcja biologii, w której nie miałam siły brać
udziału. Dzięki bluzie Dylana nie było mi już zimno, choć włosy wciąż miałam
nieco wilgotne. Doskonale wiedziałam, że wszyscy przyglądają mi się ze
zdziwieniem, ale w tamtej chwili nie dbałam o to. Zapewne musieli zastanawiać
się czyja to bluza i dlaczego miałam ją na sobie. Poprzez swoją popularność w
tej szkole (której zresztą nigdy nie chciałam), byłam jednym z głównych
obiektów rozmów, nawet jeśli starałam się robić wszystko, aby tak nie było.
Teraz jednak, byłam zupełnie pewna, że wszyscy zadają sobie pytanie na temat
właściciela owej bluzy oraz tego, co mnie z nim łączy. Prawdę mówiąc, sama nie
mogłam trochę uwierzyć, że Dylan sam zaoferował pomoc, nawet jeśli był to
faktycznie niewiele znaczący gest. A jednak, doceniałam go, bo znaczył on, że
coś między nami faktycznie się zmienia. Co prawda pamiętałam, jak chłopak
potraktował mnie tamtego pamiętnego wieczoru w ogrodzie. Znów się ze mnie
naśmiewał, choć sądziłam, że już wtedy byliśmy na dobrej drodze do
porozumienia. A jednak, pomimo tego jak mnie wtedy rozczarował, nie mogłam
wyzbyć się wrażenia, że tego wieczoru zdarzyło się coś jeszcze, choć za żadne
skarby nie potrafiłam sobie nic przypomnieć. Czułam się co najmniej dziwnie,
nawet jeśli teoretycznie znałam dalszy bieg wydarzeń. Bo chciałam wierzyć w to,
że historia Dylana naprawdę jest prawdziwa, ale nie potrafiłam wyzbyć się
wrażenia, że kryło się za nią coś więcej.
I find peace when I'm confused
I find hope when I'm let down
Not in me, but in You
I find hope when I'm let down
Not in me, but in You
Jęknęłam,
czując kolejną napływającą falę bólu głowy. W duchu po raz kolejny tego dnia
przysięgłam sobie, że już nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu. Gdy
zadzwonił dzwonek, szybko zebrałam swoje książki i udałam się do szafki, pod
którą już czekała na mnie Vee. Zaczynała dzisiaj drugą godziną, za co byłam szczerze
mówiąc nieco wdzięczna, biorąc pod uwagę jej skłonność do gadulstwa. Teraz
także, stała oparta o moją szafkę, a jej mina świadczyła o tym, że zdecydowanie
ma mi coś do powiedzenia. Tupała nerwowo nogą i rozglądała się dookoła, co
utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to coś ważnego.
Westchnęłam,
zdając sobie sprawę, że niewątpliwie najpierw czeka mnie poważna reprymenda.
Dzwoniła do mnie całą niedzielę, ale nie byłam w stanie z nią rozmawiać, więc
po kilku nieodebranych połączeniach po prostu wyłączyłam telefon.
– No gdzie ty
się podziewałaś, dziewczyno?! – Mimo, że starała się przyjmować postawę osoby
złej, nie potrafiła ukryć iskierek radości, które kryły się w jej oczach.
– Przepraszam,
Vee. Nie byłam w stanie wczoraj z tobą rozmawiać, źle się czułam..
Brunetka
przyjrzała mi się badawczo i nagle doznała olśnienia.
– Ty masz
kaca! Mało tego, masz kaca dwa dni po imprezie! No ładnie! – zaśmiała się, ale
posłałam jej groźne spojrzenie, więc przestała.
– To wcale nie
jest śmieszne, nic nie pamiętam...
Uniosła do
góry brwi w geście zdziwienia.
– Jezu, to z
kim żeś tak zabalowała? – spytała, wyjmując z torebki butelkę wody i upijając
jej kilka łyków.
Wzruszyłam
ramionami, tak naprawdę nie znając odpowiedzi na to pytanie. Głupio było mi się
przyznać, że sama doprowadziłam się do takiego stanu.
– Nie wiem,
ale rano znalazłam obok łóżka męski łańcuszek, który okazał się należeć do
Dylana – wyznałam, przygryzając dolną wargę na to wspomnienie. Nadal nie mogłam
w to wszystko uwierzyć.
Vee
zakrztusiła się wodą i musiałam poklepać ją po plecach, aby mogła złapać
oddech.
– O mój Boże.
Ty i przystojniaczek, razem? Kto by pomyślał. – Pokręciła głową z
niedowierzaniem, wyraźnie robiąc sobie ze mnie żarty.
– Przestań,
Vee. – skarciłam ją. – Co prawda nic nie pamiętam, ale podobno usnęłam w
łazience, a on położył mnie do łóżka, tak twierdzi.
– Aha, i nie
wykorzystał okazji, że byłaś pijana i pół przytomna? Już w to wierzę… –
Poruszała znacząco brwiami dając mi do zrozumienia, co o tym myśli.
– Vee! –
Zdenerwowałam się, uderzając ją w ramię, ale jednocześnie nie mogąc powstrzymać
rumieńca, który wypłyną na moje policzki na samą myśl o tym, że coś takiego
mogłoby się stać.
Potarła
miejsce, w które przed chwilą sprzedałam jej kuksańca.
– Dobra,
dobra. Już się tak nie denerwuj… Chwila moment. – Przyjrzała mi się uważnie. –
A właściwie, to co ty masz na sobie?
Westchnęłam,
domyślając się, jaka będzie jej reakcja na to co zaraz powiem.
– Zapomniałam
dzisiaj parasolki i było mi zimno, więc Dylan pożyczył mi swoją bluzę.
Veronica otworzyła
szeroko oczy ze zdziwienia, po czym posłała mi tak szeroki uśmiech, jakby
właśnie zobaczyła wannę pełną słodyczy.
– Sophie, co
właściwie jest między wami? – przyjrzała mi się badawczo, unosząc do góry jedną
brew.
Jęknęłam, nie
mając siły się z nią użerać. Otworzyłam swoją szafkę i wymieniłam ksiązki od
biologii na podręcznik od matematyki. Zamknęłam szafkę i spojrzałam na moją
przyjaciółkę, która wciąż patrzyła na mnie tak, jakby chciała coś ode mnie
wyciągnąć.
– Dobra, Vee.
Powiem to tylko raz, także słuchaj uważnie – powiedziałam to takim tonem,
jakbym faktycznie miała do wyjawienia jakąś tajemnicę. – Mnie i Dylana łączą
jedynie korepetycje z matematyki, których, jakbyś zapomniała, mu udzielam. Poza
tym, on spotyka się z Heather, ja mam swoje życie i kompletnie nie interesuje
mnie jego osoba, jasne?
Brunetka
przewróciła oczami, wyraźnie rozczarowana moim wyznaniem.
– W porządku,
skoro nie chcesz mi nic powiedzieć, ja ci coś opowiem. – Jej oczy znów
zabłysnęły tym blaskiem podekscytowania, a ja już wiedziałam, że czeka mnie
długa historia.
♣♣♣
Stanęłyśmy
przed klasa matematyczną dokładnie w momencie, kiedy Vee kończyła swoją
opowieść.
– Rozumiesz?
Twój brat po raz pierwszy poświęcił mi tyle uwagi! W dodatku sam zaprosił mnie
do tańca i zabrał na krótki spacer. – Westchnęła przywołując w pamięci owe
wspomnienia. – Nadal nie mogę w to uwierzyć. Może w końcu coś się zmieni…
Uśmiechnęłam
się do niej pogodnie. Co prawda, zaskoczyło mnie zachowanie własnego brata, ale
nie mogłam ukryć, że cieszę się razem z nią. Doskonale wiedziałam jak długo się
w nim potajemnie podkochiwała, a teraz, w końcu on również okazał jej swoje
zainteresowanie. I chociaż cieszyłam się z jej szczęścia, wiedziałam, że będę
musiała z nim porozmawiać, bo pod żadnym pozorem nie mogłam dopuścić do tego,
aby ją skrzywdził. W końcu ja najlepiej znałam własnego brata.
Weszłyśmy do
sali chwilę przed dzwonkiem. Vee usiadła w trzeciej ławce, a ja niestety
zmuszona byłam usiąść w ławce na samym końcu. Dylana jeszcze nie było, więc
mogłam spokojnie zastanowić się nad tym wszystkim, co się ostatnio działo.
Ciężko było mi to przyznać, ale faktycznie coś zaczynało się zmieniać między
mną i brunetem. Starałam się odpychać tą myśl od siebie jak najdłużej, ale nie
było wątpliwości, że nie łączyły nas już tylko korepetycje. Zaczynało mi na nim
zależeć, w taki czy inny sposób i miałam nadzieję, że nasze relacje w końcu
polepszą się na dobre, bo jego docinki często naprawdę wytrącały mnie z
równowagi.
Równo z
dzwonkiem, w drzwiach pojawił się Dylan. Nie zwracając uwagi na nikogo, ruszył
w moim kierunku i zajął miejsce po mojej prawej stronie. Nie zawracając sobie
głowy wyciąganiem książek czy zeszytu, oparł się wygodnie w krześle i
zakładając ręce za głową, westchnął przeciągle.
Kilka
zainteresowanych spojrzeń zostało zwróconych w naszą stronę. Najwidoczniej
domyślano się już do kogo należy owa, granatowa bluza.
– Jak tam?
Lepiej już się czujesz? – spytał nagle, patrząc na mnie uważnie.
Skinęłam głową
w odpowiedzi.
– Tak,
dziękuje za bluzę. – Chciałam ją zdjąć, ale powstrzymał mnie gestem ręki.
Spojrzałam na
niego pytająco, a on uśmiechnął się nieznacznie.
– Chodziło mi
o głowę, a bluzę możesz jeszcze zatrzymać.
Do klasy
weszła pani McCain, więc nie dane było mi nic odpowiedzieć. Nie potrafiłam za
to powstrzymać się od ukradkowego spoglądania na chłopaka po mojej prawej
stronie. Na jego ustach przez całą lekcję błądził cień uśmiechu, co było u
niego dosyć dziwnym zachowaniem jak na lekcję matematyki. Co dziwniejsze, całą
lekcje starał się uważać i tylko co jakiś czas przyłapywał mnie na wpatrywaniu
się w niego, więc pośpiesznie odwracałam wzrok. Nie potrafiłam go rozgryźć i
chyba zaczynałam też po drodze gubić gdzieś samą siebie.
There's always something in the way
There's always something getting through
But it's not me, it's You,
There's always something getting through
But it's not me, it's You,
Lekcja minęła
szybciej niż mi się wydawało, choć czas i tak gnał dla mnie nieubłaganie szybko
tego dnia. Ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych z klasy, gdy zdałam sobie
sprawę, że ktoś mnie obserwuje. Nawet się nie zdziwiłam, widząc idącego za mną
Dylana. Jego wzrok spoczywał na mich pośladkach, a kiedy się odwróciłam, on
uśmiechnął się prowokująco. Zarumieniłam się jak burak, choć dzielnie starałam
się z tym walczyć. Dylan uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym ledwo wyminął
mnie w drzwiach, muskając swoim udem moje biodro.
– Do
zobaczenia, Soph. – Nachylił się tak, jakby chciał mnie pocałować, ale tego nie
zrobił. Jego oddech ledwie musnął mój policzek.
Odszedł
spokojnym, pewnym siebie krokiem, który tak wyróżniał go spośród innych ludzi.
Odszedł w stronę Heather, która czekała na niego oparta o szkolny parapet.
Odszedł, aby ją pocałować. Namiętnie, długo, obiecująco.
Coś zakuło
mnie w klatce piersiowej obok serca. Raz, drugi, trzeci.
Blondynka
spojrzała w moją stronę, przyglądając mi się badawczo. Dylan poszedł w jej
ślady, spoglądając na mnie przez ramię. Spuściłam wzrok, speszona. Gdy go
ponownie podniosłam, dostrzegłam tajemnicze spojrzenie Heather, nadal
skierowane w moją stronę. Uśmiechnęła się nieznacznie i wtopiła w usta Dylana z
taką mocą, że aż zachwiał się do tyłu. W jednej chwili jego ręce były wszędzie,
a jej biodra zdawały się wręcz złączyć w jedność z biodrami chłopaka.
Odwróciłam od
nich wzrok, wciąż czując specyficzny i nieuzasadniony ból. Odwróciłam głowę w
bok i dopiero wtedy dostrzegłam, że Vee, która nagle znalazła się przy mnie,
przygląda mi się od dłuższego czasu. Przeniosła swoje przenikliwe spojrzenie na
wciąż obściskującą się parkę, a następne ponownie na mnie, po czym pokręciła z
niedowierzaniem głową.
– Co? –
spytałam zachrypniętym głosem.
Vee posłała mi
nieznaczny, współczujący uśmiech.
– Trzeba ci
znaleźć faceta – zauważyła, poklepując mnie po ramieniu w geście pocieszenia.
Zupełnie, jakbym faktycznie tego potrzebowała. – I wiesz co? – Zamyśliła się na
chwilę, a jej twarz przybrała przebiegłego wyrazu. – Mam nawet pewien pomysł…
♣♣♣
Dwa dni
później chłodny wiatr rozwiewał moje długie, ciemne włosy, gdy ubrana w kremową,
koronkową sukienkę i skórzaną kurtkę, szłam chodnikiem na spotkanie z
chłopakiem, z którym umówiła mnie Vee. Początkowo nie byłam przekonana do jej
pomysłu, ale namówiła mnie zapewniając, że jest zabawny, rozsądny, pomocny, a
mi przyda się trochę rozrywki. Ostatecznie zgodziłam się, ale tylko pod takim
warunkiem, że sama wybiorę sobie ciuchy na to spotkanie. Niestety, nie była to
dobra decyzja, bo idąc przez powoli przygotowujące się do jesieni miasto
marzłam, gdy chłodny wiatr owiewał moje nagie nogi, ubrane jedynie w sięgające
kostek botki. Byłam pewna, że Veronica wybrałaby dla mnie bardziej odpowiedni
na tą porę strój, w końcu to ona z nas dwóch lepiej znała się na modzie, a
dobieranie i łączenie ze sobą ubrań wychodziło jej z, nadnaturalną wręcz
łatwością.
Poprawiłam
czarną, małą torebkę przewieszoną na długim pasku przez moje ramię i wsadziłam
dłonie w kieszenie kurtki, przyspieszając kroku. Byłam już spóźniona, a do
kawiarni, w której byłam umówiona z nieznanym mi chłopakiem miałam jeszcze
kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałam czego się spodziewać, ale starłam się
zachować neutralne nastawienie. Nie miałam ochoty z nikim się spotykać, tym
bardziej brać udziału w randkach w ciemno, ale uznałam, że mogę chociaż dać
temu chłopakowi szansę, w końcu każdy na to zasługiwał.
Gdy doszłam w
końcu w umówione miejsce, weszłam do środka lekko podenerwowana, przyglądając
się ludziom, którzy znajdowali się wewnątrz. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i
wtedy z przerażeniem stwierdziłam, że nie mam zielonego pojęcia jak rozpoznać
mojego towarzysza. Vee powiedziała mi tylko, że sama mam mieć usta umalowane na
czerwono, ale o wyglądzie chłopaka nie wspomniała ani słowem. Zapragnęłam
momentalnie ja zabić, ale wiedziałam, że wściekanie się na nią w tej chwili nic
nie da, więc po prostu postanowiłam zająć jedno z wolnych miejsc i poczekać na
dalszy rozwój wydarzeń. Usiadłam przy oknie, tyłem do wejścia i jeszcze raz
rozejrzałam się dookoła, ale niczego to nie zmieniło.
Westchnęłam
zrezygnowana próbując się odprężyć. Musiałam przyznać, że wnętrze kawiarni było
całkiem przytulne i przede wszystkim stylowe. Eleganckie meble, idealnie
dobrane, jasne dodatki, piękne obrazy na ścianach i magiczne oświetlenie, dodawały
temu miejscu klimat. Miałam jednak nadzieję, że mój tajemniczy „chłopak” nie
okaże się osobą, dla której liczą się tylko pieniądze.
Wyjęłam z
czarnej torebki telefon, aby sprawdzić godzinę i wtedy poczułam czyjąś rękę na
moim ramieniu.
– Jak tylko cię
zobaczyłem, od razu wiedziałem, że to właśnie ty. – Głęboki, znajomy głos
zabrzmiał tuż nade mną.
Odwróciłam
głowę i zamarłam.
– Witaj
Sophie. – Brązowowłosy chłopak uśmiechnął się do mnie swoim filmowych
uśmiechem, którym zdążył mi już wcześniej nieźle namieszać w głowie.
Potrząsnęłam
głową, wciąż będąc w niemałym szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie
działo.
– Josh? A co
ty tu robisz? – spytałam starając się zapanować nad wzbierającym we mnie
zdenerwowaniem, choć i tak znałam odpowiedź na to pytanie.
Chłopak
uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie mogąc oderwać ode mnie wzroku.
– Cóż, wygląda
na to, że los znowu nas na siebie nasłał. Albo raczej Vee. – Puścił mi oczko,
wzruszając ramionami.
Patrzyłam na
niego, nie wiedząc co zrobić. Jeszcze bardziej zapragnęłam zabić moją
przyjaciółkę, która swoją drogą nie wiadomo skąd znała kogoś takiego, jak Josh.
Wiedziałam, że będę musiała się jej o to zapytać, ale jak na razie musiałam
najpierw jakoś wybrnąć, z tej całej chorej sytuacji.
– Wiesz co, ja
cię przepraszam, muszę już iść. – Zebrałam, z obitego białą skórą siedzenia,
moją torebkę i już zbierałam się do wyjścia, gdy chłopak złapał mnie za
nadgarstek, krzyżując w ten sposób moje plany.
Spojrzałam na
niego zirytowana, więc momentalnie zabrał dłoń, ale smutek i zawód nie zniknął
z jego oczu.
– Coś się
stało? – spytał przejęty.
Pokiwałam
przecząco głową, nie wiedząc do końca jak zgrabnie wytłumaczyć mu, że nie mam
ochoty na randki z jednym z tych podrywaczy, którzy potrzebują kobiety tylko na
jedną noc.
– Wybacz, to
był błąd. Nie powinnam tutaj przychodzić – stwierdziłam i już odwróciłam się by
odejść, ale po raz kolejny powstrzymał mnie, łapiąc znów za moją rękę. Tym
razem nie puścił jej, gdy na niego spojrzałam.
– Jeśli chodzi
o tamto, to naprawdę przepraszam. – Wyciągnął zza pleców piękną, czerwoną różę,
którą najwidoczniej zakupił właśnie na tą okazję. – Na tej imprezie byłem
pijany i dlatego wygadywałem głupoty. Nigdy nie chciałbym cię skrzywdzić ani
wykorzystać, uwierz mi.
Patrzył na
mnie takim wzrokiem, że czułam, że lada chwila a zmięknę. Wiedziałam, że nie
powinnam się w to ładować, w końcu wielu jest takich co dużo obiecują, a
później i tak to przez nich wali się cały świat. Doskonale zdawałam sobie
sprawę, że mogę tego później żałować, ale nie mogłam nie ulec tym pięknym,
patrzącym na mnie błagalnie oczom.
– Proszę cię,
daj mi jeszcze jedną szansę, a przekonasz się, że nie jestem taki zły. –
Uśmiechnął się nieznacznie, wciąż jednak wpatrując się we mnie usilnie.
Westchnęłam,
przewracając oczami.
– Niech ci
będzie, ale lepiej, żebyś powstrzymał się od tandetnych tekścików, bo
ostrzegam, trenujemy na w-fie zapasy.
Chłopak
zaśmiał się, potakując głową na znak zgody, po czym wręczył mi różę. Pachniała
przepięknie i musiałam przyznać, że troszkę mnie tym gestem zmiękczył, choć
wciąż pamiętałam, że w robieniu dobrego pierwszego wrażenia był niemal
mistrzem.
Gdy zjawiła
się kelnerka poprosiliśmy o wazon, w który wsadziliśmy różę, a ja ku swojemu
zaskoczeniu zgodziłam się na propozycję chłopaka, który zaoferował, że wybierze
dla mnie przepyszny deser, za który, jak to ujął, gotów był oddać życie. I miał
rację. Ciasto, którego nazwa brzmiała dla mnie zbyt skomplikowanie, aby ją
powtórzyć, biorąc pod uwagę, że przepis pochodził z hiszpanii, było wręcz
przepyszne i ledwo powstrzymałam się od zamówienia kolejnej porcji. Jak się
okazało, Josh również okazał się być innym chłopakiem niż ten, za którego go
uważałam. Zgodnie z zapewnieniami Vee był zabawny, troskliwy, a do tego
rozmawianie z nim na różne tematy przychodziło mi z ogromną łatwością. No i
miał tak przepiękny uśmiech, że nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, kiedy
się śmiał.
– A tak w
ogóle skąd znacie się z Vee? – spytałam, gdy przestaliśmy się śmiać z kolejnego
żartu, który powiedział chłopak.
Upił łyk kawy,
wzruszając ramionami.
– Właściwie,
to poznaliśmy się w dniu tej imprezy, którą wyprawialiście z bratem ostatnio.
Spojrzałam na
niego zaskoczona, nie potrafiąc ukryć zdziwienia.
– Byłeś na
niej?
Pokiwał
przecząco głową, nie przestając się uśmiechać na widok mojego zdziwienia.
– Niestety,
nie zdążyłem wrócić z pewnego miejsca, ale twój brat i Vee wyszli w środku
imprezy i spotkali się ze mną i paroma znajomymi w parku. Właśnie wtedy ją
poznałem.
Skinęłam głową
ze zrozumieniem, nie mogąc jednak nie zwrócić uwagi na pewną informację, którą
właśnie mi przekazał.
– Matt
naprawdę zabrał Vee na spacer i w dodatku przedstawił swoim kumplom. Nie mogę w
to uwierzyć… – powiedziałam bardziej do siebie, ale najwidoczniej na tyle
głośno, że chłopak również to usłyszał, bo zaśmiał się pod nosem.
Spojrzałam na
niego pytająco.
– Cóż,
najwidoczniej nawet nie zauważyłaś jak dobrze się rozumieją i jak ich do siebie
ciągnie.
– Naprawdę? –
W tym momencie byłam już więcej, niż tylko zaskoczona. Ale jednocześnie nieco
zmartwiona tym, że mój brat może zranić moją najlepsza przyjaciółkę z powodu
różnic, jakie ich dzielą.
– Tak i nie
wiem czemu wydajesz się taka zdziwiona. I zmartwiona zarazem. – Przyglądał mi
się uważnie, znów zaskakując mnie tym, że tak łatwo udało mu się mnie rozgryźć.
– Hej, nie powinnaś się martwić, oni idealnie do siebie pasują. – Przykrył swoją
ciepłą dłonią moją, leżącą na stole i ścisnął ją delikatnie, chcąc dodać mi
otuchy.
Uśmiechnęłam
się nieznacznie czując, jak krew napływa mi do policzków.
– Może masz
rację, ale… Mój brat po prostu nie potrafi wytrwać długo w związku, a Vee
szybko się przywiązuje i boję się, że ją skrzywdzi – wyznałam szczerze.
– Myślę, że
powinnaś mu trochę zaufać. Czuję, że to nie skończy się tak szybko jak myślisz,
naprawdę. – Uśmiechnął się pocieszająco, spoglądając przyjaźnie w moje oczy i
nie puszczając mojej dłoni.
Odwzajemniłam
uśmiech, czując się coraz bardziej zawstydzona jego spojrzeniem.
– Dziękuję –
wyszeptałam, a on przybrał pytający wyraz twarzy. –No wiesz, za wysłuchanie
moich głupich obaw i wsparcie. To naprawdę miłe – przyznałam, przygryzając z
zakłopotania dolną wargę.
– Nie ma
sprawy, od tego tu jestem. Chcę, żebyś wiedziała, że jakbyś miała jakiś
problem, możesz na mnie liczyć – oznajmił, uśmiechając się anielsko.
Skinęłam głową
na znak zrozumienia, ale nie potrafiłam już dłużej wytrzymać jego przenikliwego
spojrzenia. Przeniosłam wzrok na okno po lewej stronie i zamarłam, kolejny raz
tego dnia.
Za szybą stał
Dylan, wpatrujący się w naszą dwójkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Stał
nieruchomo, ale gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się
cynicznie na widok dłoni Josha przytrzymującej moją. Szybko zabrałam rękę,
czując narastające we mnie zażenowanie i nieuzasadniony wstyd.
Dylan uniósł
do góry kciuk, a następnie, nie przestając uśmiechać się cynicznie, zaczął bić
brawo, jakby mi czegoś gratulował po czym odszedł, kłaniając nam się nisko. W
jego oczach widziałam wściekłość pomieszaną z czymś jeszcze i nie potrafiłam
odeprzeć od siebie ochoty, nakopania samej sobie.
– Przepraszam
cię na chwilę – powiedziałam do Josha i nie przejmując się zabraniem torebki,
prędko wybiegłam z kawiarni, co nie było łatwe, ze względu na moje
kilkucentymetrowe botki.
Ludzie
przyglądali mi się ze zdziwieniem, gdy biegłam omijając ich, ale nie dbałam o
to. Gdy w końcu dogoniłam Dylana, był już po drugiej stronie przejścia dla
pieszych, na którym zapaliło się czerwone światło, uniemożliwiające mi
przejście przez ruchliwą ulicę. Wołałam za nim, ale nawet się nie odwrócił, najwidoczniej
kompletnie na mnie obrażony, zupełnie zresztą bez powodu.
Gdy wracałam
do kawiarenki, próbując uspokoić oddech, nie mogłam odeprzeć od siebie
wrażenia, że chłopakowi nie spodobało się to, co zobaczył. Nie chciało mi się
wierzyć, że to właśnie przez zazdrość tak bardzo się zdenerwował, ale właśnie
takie miałam wrażenie. I choć wiedziałam, że czeka mnie z nim długa i raczej
niemiła rozmowa, nie potrafiłam uspokoić szybciej bijącego serca na myśl o tym,
że chyba właśnie Dylan Rettino odkrył przede mną coś, czego nigdy wcześniej nie
ujawniał. Swoje uczucia.
I hope to lose myself for God
I hope to find it in the end
Not in me, in You
In You.
I hope to find it in the end
Not in me, in You
In You.
♣♣♣
No i jak Wam się podobno nowy rozdział, co pysiaki? ;)
Ja prawdę mówiąc, nie jestem z niego za specjalnie zadowolona, ale to może dlatego, że traktuję ten rozdział jedynie jako taki przejściowy.
Muzyka jak zwykle pasuje jak skarpetki do sandałów, ale cóż ja poradzę, że cierpię na brak dobrych i przede wszystkim odpowiednich kawałków. ;)
Cóż, nie wiem czy następny rozdział zdążę dodać jeszcze w tym roku (choć bardzo bym chciała), dlatego już teraz życzę Wam wszystkiego najlepszego w 2013 roku, niech będzie on dla Was szczęśliwy.No i szampańskiej zabawy! ;)
Hm... Wiem, że ten rozdział nie zachwycał jakąś zaskakującą akcją, ale za to mogę Wam obiecać, że rozdział szesnasty powinien się Wam baaaaardzo spodobać. ;)
Do napisania, pysiaki!
P.s. Dziękuję za tak wiele ciepłych słów i komentarzy! Ogromnie liczę się z Waszym zdaniem, a gdy tak mi słodzicie nie potrafię zrobić nic innego, jak po prostu z uśmiechem pisać dla Was kolejne rozdziały. ;) Dziekuję!
Ahhh! I jeszcze zerknijcie sobie do bohaterów, bo ktoś nam tam doszedł... ;)
Ahhh! I jeszcze zerknijcie sobie do bohaterów, bo ktoś nam tam doszedł... ;)
czytam=komentuję. :)