Czarny zegar, wiszący na grafitowej,
popękanej ścianie, odliczał powoli kolejne sekundy. W ciasnym pomieszczeniu
wyposażonym w stary, mahoniowy stół, dwa krzesła i niewielką szafkę, panowała
napięta atmosfera. Powietrze było ciężkie i gęste, a żółta żarówka świecąca nad
głowami dawała specyficzne, irytujące światło.
Po
przeciwległych stronach stołu, dwie pary ciemnych, przeszywających oczy rzucało
sobie wyzywające spojrzenia. Oddechy z każdą kolejną sekundą stawały się coraz
cięższe. Jakby każde kolejne zaczerpnięcie powietrza zmniejszało znacznie
objętość płuc.
– Przykro mi,
ale niestety pani syn nie zostawił nam wyboru. – Mężczyzna w błękitnej koszuli
i spodniach khaki odchylił się na swoim krześle, nie odrywając jednak wzroku od
ciemnych, buntowniczych oczu chłopaka siedzącego naprzeciw niego.
Był dość
młody, a mimo to, na jego twarzy dało się dostrzec kilka głębszych zmarszczek
powstałych zapewne z powodu tak stresującej pracy. Jego ciemne włosy,
przerzedzały się tu i ówdzie, dodając mu kolejnych kilku lat. Na ręce miał
złotą obrączkę, ale nie wyglądał na szczęśliwego i zadowolonego ze swojego
życia.
Kobieta
opierająca się o ścianę po jego lewej stronie, jak na zawołanie wybuchnęła
płaczem. Okapturzony chłopak siedzący po drugiej stronie stołu przewrócił
oczami prychając jednocześnie od nosem. Poprawił ręce zarzucone na klatkę
piersiową i odchylił się do tyłu.
Mężczyzna,
który do tej pory wpatrywał się cały czas w chłopaka, zakłopotał się, widząc kobietę
zapłakaną. Zrobił krok w jej stronę. Brunetka pociągnęła nosem i wydmuchała go
w niezbyt białą, chusteczkę.
– Naprawdę nie
da się niczego zrobić? – spytała, podchodząc bliżej do mężczyzny i patrząc na
niego zalotnie. Łzy, jakby za użyciem specjalnej różdżki, momentalnie zniknęły.
Brązowooki
buntownik ledwo powstrzymał się, aby nie parsknąć śmiechem. Znał ją dobrze. To
była jej stara taktyka. Potrafiła zrobić wszystko, aby tylko osiągnąć cel.
Rudowłosa
kobieta przejechała swoim długim, czerwonym paznokciem po jego torsie, nie
spuszczając z niego wzroku. Chłopak przyjrzał się twarzy mężczyzny z nagłym
zainteresowaniem. Ciekaw był, jaki będzie wynik tej małej gierki. Mężczyzna
mimowolnie oblizał wargi końcem języka, a chłopak momentalnie odwrócił głowę,
wiedząc już co to oznacza.
– Dylan –
powiedziała kobieta nawet na niego nie patrząc. Jej dłonie błądziły po torsie
mężczyzny, który stał sztywno, niczym zaczarowany. – Poczekaj proszę na mnie,
na zewnątrz. – Puściła oczko mężczyźnie, uśmiechając się do niego zalotnie.
Nie musiała
powtarzać dwa razy. Chłopak gwałtownie wstał z krzesła zabierając z niego swoją
skórzaną kurtkę. Obszedł stół stojący pośrodku pomieszczenia i wychodząc,
spojrzał jeszcze raz na mężczyznę, który nawet nie drgnął, zauroczony śmiałym
dotykiem kobiety. Brunet wyszedł z pomieszczenia śmiejąc się pod nosem, choć
wcale nie chciało mu się śmiać. Wyjął z kieszeni małą buteleczkę z trunkiem,
której zdecydowanie nie powinien mieć w takim miejscu i wypił kilka łyków.
– Jeden zero
dla ciebie, mamo – mruknął sarkastycznie, siadając na krześle stojącym obok.
***
Prolog poprawiony, jakby ktoś był
ciekaw. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz