Popchnąłem szklane drzwi prowadzące z
lotniska na zatłoczoną ulicę, ciągnąc za sobą walizkę. Rozejrzałem się dookoła,
mrużąc przy tym oczy.
Słońce mocno
grzało, mimo iż już dawno był październik, ale takie właśnie były uroki życia
na Florydzie. Kolejni ludzie wypływali na ulicę, z budynku za moimi plecami. Dziadkowie
rozglądający się nerwowo dookoła, kobieta z dzieckiem na rękach i jej mąż oraz
dwójka zakochanych, którzy nie szczędzili sobie czułości.
Wyjąłem z
kieszeni spodni małą, pomiętą karteczkę i rozłożyłem ją. Na pogniecionym
papieże pochyłym pismem nabazgrany był adres zamieszkania.
‘Largo, 6th Ave SW’
Westchnąłem
zrezygnowany. Nie ma to jak gorące powitanie na lotnisku, pomyślałem
sarkastycznie.
Podszedłem do
postoju taksówek i zapukałem w okno jednego z żółtych pojazdów. Mężczyzna,
siedzący w środku, otworzył okno i skinął na mnie głową.
– Można? –
spytałem wsadzając głowę do środka.
Uderzyła we
mnie fala chłodu dochodząca zapewne z klimatyzacji. Facet w odpowiedzi na moje
pytanie, skinął głową. Otworzył bagażnik, a ja włożyłem do niego swoją czarną
walizkę. Zająłem miejsce z tyłu i rozsiadłem się wygodnie.
– Przystojniaczku,
nie zapomniałeś o czymś? – Odwrócił się w moją stronę. Spojrzałem na niego
zdziwiony. – Dokąd?
Wyjąłem z
kieszeni pomiętą kartkę z adresem i podałem mu ją. Mężczyzna skinął głową,
przekręcił kluczyk i już chwilę później jechaliśmy zatłoczonymi ulicami Tampy.
Około pół
godziny później wysiadłem z żółtej taksówki, wprost na rozgrzaną słońcem ulicę.
Podałem kierowcy odpowiedni banknot, a gdy odjechał spojrzałem na budynek przed
sobą.
Mały domek z
niewielkim ogrodem. Dach odchodził w kilku miejscach, a farba, którą pokryte
były ściany, odpryskiwała tu i ówdzie. Ogród nie wyglądał najlepiej, ale nie
był także zaniedbany. Wyglądało to tak, jakby właścicielowi brakowało
pieniędzy, na jego wykończenie.
Ciągnąc za
sobą walizkę, ruszyłem przez ulicę, a następnie przez ogród. O ile naprawdę
można było nazwać to ogrodem. Pokonując dwa stopnie znalazłem się na maleńkiej
werandzie. Biorąc wcześniej dwa głębsze oddechy, zapukałem do drzwi. Kiedy
myślałem, że już nikt mi nie otworzy, usłyszałem skrzypienie drzwi, zza których
wysunął się mężczyzna.
Jego dawniej
brązowe włosy, teraz pokryły się w niektórych miejscach siwizną, a na twarzy
zawitało kilka głębszych zmarszczek. Był chudy. Przeraźliwie chudy. Tak, jakby
jadł jedną kromkę chleba dziennie. Poprzecierane ubrania wisiały na nim, jak na
wieszaku. I tylko w jego bursztynowych oczach, nadal tliły się iskierki nadziei,
na lepsze jutro.
– Dylan –
wyszeptał i wyciągnął w moim kierunku ręce, ale zrobiłem krok w tył.
Mężczyzna
westchnął i opuścił dłonie. Dostrzegłem w jego oczach zawód.
– Tak, minęło
tyle lat – powiedział jakby bardziej do siebie, a ja skinąłem głową.
Przez chwile
zapadła między nami cisza. Mężczyzna przerwał ją, dostrzegając kartkę z
adresem, którą gniotłem w dłoniach.
– Przepraszam,
że po ciebie nie przyjechałem, ale ostatnio sprzedałem samochód i nie zdążyłem
wyjechać na lotnisko. Sam dopiero co wróciłem z pracy…
– Nie ma
sprawy – powiedziałem szybko, aby nie myślał, że w ogóle mnie to dotknęło. –
Nie miałeś obowiązku mnie odbierać. Jestem już duży – burknąłem sarkastycznie.
Mężczyzna skinął głową przyglądając mi się. Zapewne
analizował to, jak bardzo się zmieniłem. Nie odwróciłem wzroku, wytrzymałem
jego spojrzenie. Przez te wszystkie lata, zdołałem opanować to, do niemalże
perfekcji.
– Proszę wejdź
– powiedział w końcu i zaprosił mnie do środka gestem ręki.
Weszliśmy do
maleńkiego korytarzyka, w którym ledwo mieściliśmy się obaj. Zdjąłem buty i
ruszyłem dalej.
Mały salonik,
w którego skład wchodziła stara, rozkładana kanapa, regał z książkami i
zabytkowe pianino, utrzymany był w kolorach łososiowych. Zasłony, ciemniejsze o
ton, sprawiały, że w pomieszczeniu panował lekki półmrok.
– Po lewej
jest toaleta, a po prawej kuchnia. – Dobiegł mnie głos zza moich pleców. Gdy
już chciałem zadać pytanie, mężczyzna mnie uprzedził.
– Schody na
górę są w kuchni – powiedział.
Ciągnąc za
sobą walizkę wspiąłem się po schodach i otworzyłem drewniane drzwi. Moim oczom
ukazało się niewielkie pomieszczenie, które zapewne służyło w przeszłości, za
garderobę. Naprzeciwko drzwi stało niewielkie łóżko, okryte granatowym,
powyciąganym kocem. Obok niego była niewielka szafeczka, z lampką, a po mojej
prawej stronie nieco większa szafa i niewielkie biurko. Trochę po lewo, nad
szafeczką, znajdowało się małe okienko.
– Wiem, że nie
tak powinien wyglądać twój pokój, ale może gdy uda mi się zaoszczędzić trochę
pieniędzy, rozbuduję trochę dom i wtedy…
– Ujdzie – Przerwałem
mu i rzuciłem się na łóżko.
Mężczyzna
przez chwilę patrzył na mnie tak jak wcześniej, na werandzie.
– Tak, to ty
sobie odpocznij, na pewno jesteś zmęczony, a ja nie będę ci przeszkadzał. Em…
Miłego odpoczynku – powiedział zmieszanym tonem, poczym wyszedł.
Przewróciłem
oczami. Wyjąłem z kieszeni spodni ipod’a, włączyłem go, a słuchawki wcisnąłem w
uszy. Nastawiłem głośność na największy stopień i wsadziłem ręce pod głowę,
próbując zapomnieć o całym świecie.
Obudził mnie
dźwięk mojej komórki. Przetarłem zaspane oczy dłonią i wspierając się na
łokciu, lewą ręką sięgnąłem po telefon, leżący na półce obok. Gdy zobaczyłem
kto dzwoni, niechętnie nacisnąłem zieloną słuchawkę.
– Dylan? – Jej
głos był podniesiony i piskliwy, jak zawsze, gdy czymś się denerwowała.
Oczami
wyobraźni dostrzegłem ją, chodzącą w tą i z powrotem po swoim, eleganckim
pokoju, odrzucającą co chwilę swoje długie, blond włosy za ramiona.
– Tak? –
spytałem głupio, ale doskonale wiedziałem, o co jej chodziło.
– Miałeś
zadzwonić. – Głos miała przepełniony jadem. Jadem, który mógłby zabijać.
– Nie zdążyłem
– skłamałem, podchodząc do okna.
Wyjrzałem
przez nie, dostrzegając resztę ogrodu, schowaną za domem. Stara, zniszczona
ławka, prawie się rozpadała, a w miejscu, gdzie kiedyś zapewne oczarowywały
kwiaty, teraz wyrastały chwasty.
– No i jak tam
jest? – Nie byłem pewien, czy naprawdę ją to interesuje.
– Dość…
Normalnie. – Kolejne kłamstwo. Nie musiała wiedzieć, że właśnie wprowadziłem
się do powoli rozpadającego się domu, w którym mieszkał mężczyzna, z którym
wcale nie miałem ochoty rozmawiać.
– Aha, to
dobrze. – Obojętny ton jej głosu zdradzał, że zapewne robiła w tym momencie coś
‘bardziej interesującego.’ Jak na przykład, malowanie paznokci lub
rozczesywanie włosów.
– A u nas
dzisiaj było meeeeega śmiesznie. Wyobraź sobie Chelsea wpadającą na tą małą
okularnicę… No, jak jej tam było… Rebeca? Chyba tak… No więc, Chels wpadła na
nią, chcąc złapać butelkę wody, którą rzucił jej Mike, ale pech chciał, że wpadła na tego
mola książkowego i w dodatku oblała ją całą zawartością butelki. Myślałam, że
nie wytrzymam ze śmiechu, gdy ten kujon uciekł do damskiej łazienki z płaczem –
zachichotała wprost do słuchawki.
Zapewne
normalnie roześmiałbym się, gdyby nie fakt, że nie miałem na to najmniejszej
ochoty. W ogóle nie miałem na nic ochoty, nawet na rozmowę z nią.
– Ale i tak
jest mi tu smutno bez ciebie – powiedziała nagle, przybierając całkiem inny ton
głosu. – Tęsknie za tobą.
– Mhm –
mruknąłem rozkojarzony. – Wiesz co, ja musze lecieć. Zadzwonię do ciebie…
Później.
– Nie
odpowiedziałeś mi. – Była oburzona, a ja nie wiedziałem, o co jej chodzi. –
Tęsknisz za mną?
– Tak, pewnie –
burknąłem. – Naprawdę muszę lecieć, cześć – powiedziałem i nie czekając na jej
odpowiedź, rozłączyłem się.
Rzuciłem
telefon na łóżko i otworzyłem okno. W pomieszczeniu było okropnie gorąco, a na
dworze panował przyjemny chłód. Zmierzchało i upał ustąpił.
Oparłem dłonie
o parapet i wychyliłem głowę za okno. Spojrzałem w górę. Niebo z każdą chwilą
robiło się coraz ciemniejsze. Wziąłem głęboki oddech zamykając na chwilę oczy.
W ciszy roznosiło się cykanie świerszczy i szczekanie psów. Samochody tylko co
jakiś czas przejeżdżały osiedlową ulicą. Było tutaj całkiem inaczej niż w
Dallas, gdzie nawet na osiedlach panował nieustający hałas.
Odszedłem od
okna zostawiając je otwarte. Wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół po stromych
schodach. Przy kuchni stał mężczyzna, który mieszał coś w garnku. Nie zauważył
mnie, bo stał tyłem.
Dopiero teraz
dostrzegłem jak bardzo jest chudy, jak bardzo się garbi. Nie pamiętałem go
dokładnie, ale bez problemu mogłem stwierdzić, że bardzo się zmienił.
Odchrząknąłem
chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, ale mężczyzna nawet nie drgnął.
– John –
powiedziałem cicho, a on, aż podskoczył na dźwięk mojego głosu. Patrzył na mnie
zdziwionym wzrokiem, oddychając szybko. – Nie słyszałeś jak wszedłem. – Nie
wiem czemu poczułem potrzebę wytłumaczenia się z tego, co się przed chwilą
wydarzyło.
– Przepraszam,
zamyśliłem się – wyjaśnił trzymając w ręku łyżkę brudną od jakiegoś czerwonego
sosu. W całej kuchni pachniało jedzeniem, czymś słodkim. – Siadaj. – Wskazał
ręką na niewielki stół znajdujący się w rogu pomieszczenia.
Odruchowo
wykonałem jego polecenie zajmując miejsce przy oknie. Patrzyłem jak nakłada na
talerze makaron, a następnie polewa go czerwonym sosem. Niosąc w rękach dwa
talerze, podszedł do stołu i postawił je obok szklanek i sztućców.
– Smacznego –
powiedział siadając po mojej lewej stronie. Spojrzałem na talerz. Spaghetti
pachniało idealnie. Para unosiła się ze szklanek wypełnionych ciepłą herbatą.
Przeniosłem
spojrzenie na mężczyznę, który powoli wkładał do ust kolejną porcję czerwonego
makaronu.
– Coś się
stało? – spytał napotykając moje spojrzenie. – Nie lubisz spaghetti? Mogę
przyrządzić ci coś innego. Mam jeszcze trochę wczorajszej lazanii jakbyś
chciał.
– Nie –
przerwałem mu. – Po prostu… Nie jestem przyzwyczajony do jedzenia kolacji –
wyznałem biorąc do ręki widelec. Nabrałem na niego trochę makaronu, po czym
wsadziłem go do ust.
Pochłanialiśmy
posiłek w ciszy i wcale mi to nie przeszkadzało.
– Dlaczego
powiedziałeś do mnie John? – spytał w pewnym momencie mężczyzna, przerywając
tym samym ciszę.
– Z tego co
pamiętam, to tak masz na imię – burknąłem, wkładając kolejną porcję makaronu go
ust.
– Tak, ale…
Dlaczego po prostu nie powiedziałeś do mnie ‘tato’? – spytał, a ja poczułem jak
makaron zatrzymuje mi się w gardle.
Odkaszlnąłem i
odłożyłem widelec obok talerza. Spojrzałem na niego, nie będąc pewnym czy
naprawdę o to spytał, czy tylko mi się wydawało.
– Chyba nie
sądzisz, że po tym wszystkim, co zrobiłeś nadal jesteś nim dla mnie – warknąłem,
wstając od stołu.
– Dylan, to
było tak dawno, byłem młody i głupi. Naprawdę tego żałuję i gdybym mógł cofnąć
czas…
– To mnie już
nie obchodzi – burknąłem wychodząc szybko z pomieszczenia. W korytarzu ubrałem
na siebie buty i wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami.
Miałem ochotę
iść na jakąś imprezę i upić się tak, żeby stracić kontakt ze światem. Problem
polegał na tym, że kompletnie nie znałem tego miasta, a tym bardziej ludzi,
którzy je zamieszkiwali.
Nie
zastanawiając się nad tym zbytnio, ruszyłem po prostu przed siebie. Próbowałem
się uspokoić, ochłonąć.
Nie miałem w
zwyczaju rozmyślać, zastanawiać się czy inne tego typu bzdury. Wiedziałem, że
najlepszym sposobem na rozładowanie emocji jest dobra impreza, na którą nigdy
nie przestawałem mieć ochoty. Tak było i tym razem. Nie chciałem zastanawiać
się nad słowami faceta, który genetycznie był moim ojcem. Nie obchodziły mnie
jego wyjaśnienia. I nie było to wywołane jakimś młodzieńczym buntem, czy czymś
podobnym. Po prostu nic co było z nim związane, już mnie nie obchodziło.
Wciągnąłem do
płuc chłodniejsze powietrze. Zapadł zmrok i chłód na dobre zastąpił upał, który
panował za dnia.
Wsadziłem ręce
w kieszenie spodni i przyspieszyłem kroku. Potrzebowałem się napić. I to
porządnie. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Czarne wskazówki rolex’a
wskazywały 21:14.
Po
kilkuminutowym spacerze znalazłem się na jednej z ruchliwszych ulic. Domyśliłem
się, że doszedłem do centrum. Uliczne latarnie oświetlały ulicę i chodniki. Co
jakiś czas mijałem jakiś ludzi, zazwyczaj młodych, którzy najwidoczniej, tak
jak ja, postanowili urozmaicić sobie ten wieczór. Ruszyłem do pubu nad którym
widniał szyld ‘Black Night’. Niezbyt wyrafinowana nazwa, pomyślałem wchodząc do
środka. Zaraz przy wejściu stał ochroniarz, który spojrzał na mnie
podejrzliwie. Posłałem mu pewny siebie uśmieszek i ruszyłem w stronę baru.
Przechodząc przez parkiet, na którym tańczyła spora liczba osób dostrzegłem, że
są to ludzie, mniej więcej, w moim wieku. Kilka tańczących dziewczyn mrugało do
mnie zalotnie, w formie zaproszenia do zabawy, ale ja tylko odpowiadałem im
uśmiechem. Usiadłem na stołku przy barze obok długonogiej blondynki, która
uśmiechnęła się do mnie i zamówiłem trunek.
– Chłopie, nie
jesteś za młody? – spytał dobrze zbudowany, wysoki facet za barem. Pot skraplał
mu się na łysej głowie.
Bez cienia
emocji, wyjąłem z tylniej kieszeni spodni, podrobiony dowód i podałem go
mężczyźnie. Łysy przyjrzał mu się uważnie, co chwile spoglądając na mnie po
czym oddał mi dokument.
– To co
będzie? – spytał tym razem milej. Powstrzymałem się od roześmiania. Może i
miasto mniejsze i spokojniejsze, ale jednak ludzie tak samo naiwni jak w
Dallas.
– Podwójna
wódka z lodem – odparłem.
Facet nalał do
szklanki płynu i wrzucił do niego dwie kostki lodu. Podałem mu odpowiedni
banknot i odwróciłem się, opierając plecami o krawędź baru. Powiodłem wzrokiem
po całym pomieszczeniu.
Ciemne, prawie
bordowe kolory i słabe światło dawały całkiem niezły klimat temu miejscu. W
całym pomieszczeniu unosił się dym, zapewne od papierosów. Czuć było zapach
alkoholu pomieszanego z zapachem perfum i spoconych ciał. Kilka zgrabnych lasek
wywijało na parkiecie obok wysokich, muskularnych facetów. Ochroniarz przy
wejściu, stał z kamienną twarzą, omiatając pomieszczenie zimnym wzrokiem, ale
ja wiedziałem, że tak naprawdę, sam wolałby się napić.
Odwróciłem się
do barmana za barkiem.
– Jeszcze raz
to samo – powiedziałem, stawiając szklankę na dębowym blacie.
Facet dolał mi
wódki, a ja znów oparłem się plecami o blat. Wypiłem kilka kolejnych łyków
trunku.
Wyjąłem z kieszeni spodni srebrną zapalniczkę i zacząłem przekręcać ją w palach. Zastanawiałem się, co mógłbym robić do końca wieczoru. Bądź co bądź, dzień nie kończył się dla mnie na godzinie 24:00.
Wyjąłem z kieszeni spodni srebrną zapalniczkę i zacząłem przekręcać ją w palach. Zastanawiałem się, co mógłbym robić do końca wieczoru. Bądź co bądź, dzień nie kończył się dla mnie na godzinie 24:00.
– Masz może
ogień? – Usłyszałem nagle, tuż obok siebie. Odwróciłem głowę w lewą stronę i
dostrzegłem tą samą blondynkę, która posłała mi niedawno uśmiech.
Miała na sobie
obcisłą, czerwoną bluzkę z dużym dekoltem i krótką, dżinsową spódniczkę. Na
pewno siedziała już tutaj od dłuższego czasu, bo bił od niej zapach alkoholu,
ale mimo to, nie wyglądała na zmęczoną tańcem, jak inne dziewczyny. Nienaganny
makijaż nadal był nienaganny, a idealnie proste włosy, nie wykręciły się w ani
jednym miejscu.
Podpaliłem
papierosa, którego trzymała w ustach. Uśmiechnęła się do mnie zalotnie.
Postawiłem szklankę na blacie, nie odwracając od niej wzroku.
– Dwa razy to
samo – powiedziałem, a ona zatrzepotała rzęsami.
Już
wiedziałem, co będę robił tego wieczora.
***
Za wszelkie błędy przepraszam. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz