Obudziło mnie pukanie. Właściwie nie
było to pukanie, a potężne uderzanie w drzwi, które roznosiło się echem w mojej
głowie. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, który wskazywał 7.03.
Kilka
kolejnych, mocnych uderzeń w drewniane drzwi rozniosło się po pomieszczeniu. Momentalnie
złapałem się za głowę, czując jak pulsuje w jednostajnym tempie.
– Wejdź –
wychrypiałem. Miałem sucho w gardle, a do tego czułem mdłości.
Drzwi się
otworzyły i pojawił się w nich mężczyzna, zwany moim ojcem.
– Wstawaj –
powiedział zimnym i poważnym tonem.
Spojrzałem na
niego jak na wariata. Nie miałem zamiaru go wysłuchać więc tylko nakryłem się
kołdrą i przekręciłem na drugi bok.
– Wstawaj, bo
spóźnisz się do szkoły. – Na te słowa odwróciłem się w jego stronę jak
oparzony, co nie było dobrym pomysłem. Świat zawirował i rozmazał się, aby już
po chwili, wrócić do normalności.
– Jakiej znowu
szkoły? Pojebało cię? – Nie obchodziło mnie, że był starszy i że był moim
ojcem.
– Wyrażaj się
młody człowieku! Nie będziesz się tak do mnie odzywał, nie życzę sobie tego…
– Oho, a od
kiedy się z ciebie zrobił taki ojczulek?! – warknąłem, wstając z łóżka.
Stanąłem
naprzeciwko niego, z zaciętym wyrazem twarzy. – Nagle przypomniałeś sobie kim
jesteś i kim powinieneś być przez całe siedemnaście lat?! – krzyknąłem mu
prosto w twarz. Nie spuścił wzroku, ale dostrzegłem w jego oczach, że moje
słowa go zabolały.
– Nie obchodzi
mnie, na co pozwalała ci matka w Dallas, ja nie mam zamiaru znosić twoich
wybryków. Nie będziesz zachowywał się jak rozwydrzony szczeniak, nie tutaj –
powiedział stanowczo. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się po nim, takich
słów.
Roześmiałem
się ironicznie.
– Nie ma sprawy.
Pakuję się i już mnie nie ma – oznajmiłem, siląc się na normalny ton głosu.
– Oboje dobrze
wiemy, że nie możesz tego zrobić – stwierdził, pewnym siebie tonem. I miał
rację.
Zakląłem w
duszy.
– Dlatego
lepiej dla ciebie, żebyś słuchał tego co ci mówię, a nie zgrywał chojraka, to
wrócisz szybciej do swojego dawnego życia – powiedział, i po raz kolejny
dostrzegłem smutek w jego oczach.
Odwrócił się z
zamiarem wyjścia z pokoju. Usiadłem na łóżku czując kolejną falę mdłości.
– Żebyś się
nie zdziwił – warknąłem pod nosem, ale doskonale wiedziałem, że mężczyzna to
usłyszał. Mimo to, przemilczał moje słowa i tylko jeszcze raz spojrzał na mnie,
posępnym wzrokiem.
– Za czterdzieści
minut masz autobus – oznajmił, po czym wyszedł z pokoju.
Szedłem nie
spiesznym krokiem w stronę przystanku. Było mi duszno i wciąż miałem zawroty
głowy, ale przynajmniej mdłości ustąpiły.
Nie ma to jak
porządny kac, pomyślałem siadając na ławce obok przysadzistego mężczyzny, w za
małym o kilka rozmiarów, opiętym garniturze.
Próbowałem
przypomnieć sobie, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru. Pamiętałem tylko, jak
wsiadałem z długonogą blondynką do taksówki, a później film się urywa. Na pewno
musiałem się z nią nieźle zabawić, bo do tej pory miałem kilka czerwonych
śladów na szyi, pamiątek po jej namiętnych pocałunkach.
Po kilku
minutach nadjechał autobus, a ja zająłem miejsce w jednym z tylnich rzędów.
Oparłem głowę o szybę i pozwoliłem popłynąć myślą w dowolnym kierunku.
Autobus
zatrzymał się na parkingu przed ogromnym budynkiem. Ludzie zaczęli przepychać
się w stronę wyjścia. Z zażenowanym wyrazem twarzy, poczekałem aż wszyscy
opuszczą pojazd i dopiero sam wysiadłem z autobusu, wprost na rozgrzany już
parking. Swoją drogą, zacząłem zastanawiać się, jak ludzie mogą wytrzymać w
takim upale przez cały rok.
Zarzuciłem
plecak na ramię i ruszyłem w stronę wejścia do budynku. Przechodząc przez
parking dostrzegłem kilka zaciekawionych spojrzeń rzucanych w moją stronę, ale
nie zwróciłem na to, zbytniej uwagi. Często byłem w centrum zainteresowań i
byłem już do tego przyzwyczajony.
Budynek
wyglądał dość normalnie. Był podobny trochę do tych szkół z filmów, które
zawsze kończą się Happy Endem. Wielki zielony trawnik, dookoła którego,
poustawiane były ławki, znajdował się w samym centrum placu prowadzącego do
szkoły.
Wszedłem do
szkoły, a w moje ciało uderzyła przyjemna fala chłodu. Klimatyzacja. To miasto
coraz bardziej mnie zaskakuje, pomyślałem zaskoczony.
Naprzeciwko
wejścia znajdował się jakby placyk, gdzie ustawione były ławki. Po lewej i po
prawej rozciągały się korytarze. Spojrzałem na tabliczki zawieszone na
ścianach. „Sala gimnastyczna, sale 01-20” widniało na tabliczce po lewej stronie, natomiast
tabliczka po prawej, informowała mnie, że idąc dalej dotrę do stołówki,
sekretariatu i sal 20-30.
Ruszyłem
prawym korytarzem, mijając po drodze srebrne szafki. Kiedy znalazłem się pod
drzwiami sekretariatu zapukałem dwa razy i kiedy usłyszałem ‘’proszę”, wszedłem
do środka. Za eleganckim, czarnym biurkiem siedziała średniego wieku, kobieta.
Włosy miała spięte w kok, a na nosie okulary, w grubych oprawkach.
Kiedy na mnie
spojrzała, uśmiechnęła się serdecznie.
– Ty zapewne
jesteś Dylan – bardziej stwierdziła niż spytała, a ja skinąłem głową. – Pani
dyrektor czeka na ciebie – powiedziała wskazując drzwi po prawej stronie.
Wszedłem przez
nie, wprost do eleganckiego gabinetu dyrektorki.
Kobieta była
nieco pulchniejsza niż sekretarka, a jej długie włosy w odcieniu miodowym,
posiwiały tu i ówdzie. Ubrana była w garsonkę w kolorze liliowo-różowym, do
której założyła jasne spodnie. Mimo spokojnego głosu, który w ogóle do niej nie
pasował, jej twarz była poważna, przez co, kobieta wyglądała na dość surową,
choć pogodną.
– Dylan, tak?
– spytała, a ja skinąłem głową. – Nazywam się Elizabeth Johnson. Bardzo miło
nam cię tutaj gościć. Proszę usiądź – powiedziała miłym głosem, a ja byłem
prawie pewien, że mówi to każdemu ‘nowemu’. Zająłem miejsce naprzeciwko niej z
rękami skrzyżowanymi na piersi. – Doskonale wiem, jakie problemy miałeś w
poprzedniej szkole, ale mimo to mam nadzieję, że nasza współpraca będzie
układała się pomyślnie. – Zabrzmiało to jak rozkaz.
Burknąłem coś
w odpowiedzi i podałem jej papiery, które przed wyjściem z domu, dał mi John.
Kobieta przejrzała je, po czym podpisała coś na kilku stronach i ponownie
wsadziła je do teczki, którą schowała do szuflady. Przy okazji wyjęła z niej
jakieś dwie kartki i podała mi je.
– To twój plan
lekcji – oznajmiła, gdy przyglądałem się wypisanym pochyłym pismem,
przedmiotom. – A tą drugą kartkę podasz proszę, pani Katherine Winslet, z którą
masz pierwszą lekcje. A teraz idź, bo lekcja, już dawno się zaczęła. – skinąłem
głową, po czym wstałem z krzesła i ruszyłem w stronę wyjścia.
– Dylan. – Odwróciłem
się w jej stronę. – Nie rób proszę nic głupiego – powiedziała stanowczym
głosem.
Patrzyłem na
nią przez chwilę, po czym odwróciłem się i wyszedłem z jej gabinetu. Wyszedłem
na korytarz i spojrzałem na plan lekcji, który widniał w mojej ręce.
Biologia, sala 36.
Domyśliłem
się, że klasa ta, musi znajdować się na pierwszym piętrze, więc ruszyłem
schodami na górę. Po chwili szukania, w końcu odnalazłem drzwi z naklejką na
której napisane było: Sala 36, Katharine Winslet.
Nie pukając,
nacisnąłem na klamkę i wszedłem do środka. Oczy wszystkich znajdujących się w
środku, skupiły się na mnie. Włącznie z młodą, wysoką i cholernie szczupłą
kobietą stojącą przed tablicą.
– Tak? –
spytała pogodnym i subtelnym głosem.
Przez chwile
wpatrywałem się w nią, nie mogąc oderwać wzroku, poczym odchrząknąłem i podałem
jej kartkę, którą kazała mi wręczyć dyrektorka.
– Ah tak, więc
ty jesteś tym nowym uczniem – powiedziała ukazując rząd idealnie prostych i
nienaturalnie białych zębów. – Kochani – zwróciła się do klasy, a wszyscy
zamilkli. Wow, tylko tyle przemknęło
mi przez myśl. – To jest Dylan Rettino, wasz nowy kolega. – Wszyscy przyglądali
mi się z zainteresowaniem. – Usiądź proszę Dylan, w ostatniej ławce obok pana
Coopera. Mam nadzieję, że uda ci się szybko nadrobić zaległości – skończyła,
uśmiechając się do mnie po raz kolejny. Ruszyłem między rzędem ławek, aż
zająłem miejsce w ostatniej z nich, pod oknem.
Mimo, że
nauczycielka starała się zwrócić uwagę uczniów na omawianą właśnie przez nią
budowę żaby, ktoś co jakiś czas, spoglądał na mnie ukradkiem.
W pewnym
momencie nauczycielka schyliła się, aby podnieść upuszczony przez nią długopis,
a wtedy jej, sięgająca kolan spódniczka, uniosła się nieco, ukazując jeszcze
bardziej, jej długie, opalone nogi.
Mimowolnie
wydałem z siebie jęk, na co, chłopak siedzący obok mnie zaśmiał się. Spojrzałem
na niego pytającym wzrokiem.
– Taa –
westchnął, nie odrywając wzroku od kobiety, która stała teraz, lekko się
rumieniąc. – Niezła z niej laska, nie ma co. Szkoda, że jest nauczycielką –
powiedział jakby bardziej do siebie, po czym spojrzał na mnie. – Jestem Terence
Cooper, ale wszyscy mówią mi po prostu Terry. – Wyciągnął w moją stronę rękę,
która uścisnąłem.
- Dylan.
- No więc
stary, co cię sprowadza do naszej, jakże cudownej szkoły? – spytał, bawiąc się
ołówkiem. Strona na której otworzył zeszyt, była całkowicie pusta, nie
zapisana.
- Na pewno nie
nauka – stwierdziłem, na co on się roześmiał.
Nauczycielka
posłała nam karcące spojrzenie
- W takim
razie, witaj w klubie – szepnął, klepiąc mnie lekko po ramieniu.
Siedzieliśmy z
Terrym na trybunach, obserwując ruszające się w takt muzyki cheerleaderki. Ich
kuse bluzki i krótkie spodenki na pewno, nie miały za zadanie pomagać im w
tańcu, ale ja tam nie narzekałem.
– To jest
życie, co Dylan? – zagadnął chłopak wyciągając się na krzesełku i zakładając
ręce za głowę. – Godzina przerwy w lekcjach, a do tego takie widoki –
westchnął, na co ja się zaśmiałem.
Godzina ta
przeznaczona była na treningi, ale osoby, które nie uczęszczały na żadne
dodatkowe zajęcia, miały w tym czasie najzwyczajniej w świecie wolne. Szczerze
mówiąc, ta szkoła coraz bardziej mi się podobała.
– Siema Terry.
– Usłyszałem za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem dobrze zbudowanego bruneta o
krótkich włosach. Wyglądał na bogatego, zresztą jak większość ludzi w tej
szkole.
– O siema. – Chłopak
przywitał się z brunetem po czym spojrzał na mnie. – Dylan to Tyler, a to Matthew
– powiedział wskazując na chłopaka stojącego za Tylerem. Miał on ciemnobrązowe
oczy i tego samego koloru, kręcone włosy.
– Ty jesteś
tym nowym? – spytał Tyler, a ja skinąłem głową. – Wszyscy w szkole o tobie
mówią. Dawno nikt nie zjawiał się tutaj po rozpoczęciu roku i to w takiej
tajemnicy.
– Tajemnicy? –
powtórzyłem pytająco.
Chłopaki
usiedli obok nas.
– Pojawiłeś
się tutaj tak nagle, a poza tym, żaden z uczniów nic o tobie nie wie –
dokończył Matt.
– Chyba nie jesteś
jednym z tych złych chłopców, którzy piją, palą i zaliczają laski? – spytał
poważnym tonem Tyler, a ja spojrzałem na nich jak na idiotów.
– Dobra, spoko
chłopaki, on jest swój – przerwał im Terry ze śmiechem, na co oni również się
uśmiechnęli. – Oni sprawdzają tak każdego nowego – tym razem zwrócił się do
mnie.
– Ciebie też
sprawdzali? – spytałem, na co chłopak znów się zaśmiał.
– Proszę, cię.
To ja tu byłem pierwszy – powiedział dumnie, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
Matt wyjął z
kieszeni spodni paczkę fajek i po wyjęciu jednej, wyciągnął rękę w moją stronę.
Wyjąłem papierosa i podpaliłem go własną zapalniczką.
Doskonale
wiedziałem, że nie wolno nam palić, a tym bardziej na terenie szkoły, ale nigdy
nie zwracałem uwagi na zakazy. Poza tym, nauczyciele zajęci byli treningami i
nikt, nie zwracał na nas uwagi.
– No więc Dylan,
skąd jesteś? – spytał Tyler, zaciągając się dymem.
– Z Dallas –
odparłem opierając lewą rękę na krześle obok.
– Słyszałem,
że są tam niezłe laski – bardziej stwierdził niż spytał.
– I do tego
chętne – dodał Matt uśmiechając się pod nosem.
– Nie mniej
niż tutaj – odparłem ze śmiechem.
– Racja –
zgodził się Matthew. – Niby dość małe miasto, a jednak nie jest najgorzej.
– No, na
przykład taka Heather. Idealna z niej laska, nie ma co. – stwierdził Terry,
wskazując głową na blondynkę tańczącą na boisku, która właśnie odwróciła się i
spojrzała w naszą stronę, jakby usłyszała, że o niej mowa. Co było oczywiście
niemożliwe, biorąc pod uwagę odległość dwudziestu metrów, między trybunami a
miejscem gdzie stała.
Chłopaki
skinęli do niej głowami, na co ona odmachała i zostawiając koleżanki same,
ruszyła w naszą stronę.
Jej długie
opalone nogi, idealnie kontrastowały z białymi szortami i jasnofioletową
bokserką. Blond loki luźno opadały na jej opalone ramiona. Była szczupła i
wyglądało na to, że doskonale zdaje sobie sprawę jak działa na facetów, bo idąc
w naszą stronę, kołysała ponętnie biodrami uśmiechając się przy tym zalotnie.
– Cześć
chłopcy – powiedziała ukazując przy tym filmowo idealne zęby, po czym
pocałowała każdego z chłopaków w policzek. – Nie przedstawicie mnie swojemu
nowemu koledze?
Spojrzała na
mnie uśmiechając się przy tym delikatnie. Odwzajemniłem jej uśmiech, gasząc
nogą niedopałek papierosa na betonie.
– Heather to Dylan.
Dylan, Heather – mruknął Terry, nie mogąc oderwać wzroku od opalonego dekoltu
blondynki.
– Mogę? –
spytała parząc na Tylera.
Chłopak skinął
głową i podał dziewczynie papierosa, którego palił. Heather zaciągnęła się
głęboko, po czym delikatnie mrużąc oczy, wypuściła dym, który ułożył się w
krąg.
Patrzyłem na
nią zaciekawiony jej osobą. Dziewczyna najwidoczniej zauważyła moje spojrzenie,
bo uśmiechnęła się do mnie zalotnie.
– Tyler,
jutrzejsza impreza nadal aktualna? – spytała, ale wcale nie odwróciła ode mnie
wzroku. Od razu zrozumiałem jej aluzję.
– Pewnie.
Punkt szósta zaczynamy melanż – powiedział przybijając z Terrym piątkę.
– W takim
razie do zobaczenia. – Mówiąc to, patrzyła bardziej na mnie niż na nich.
Odwróciła się i odeszła kołysząc biodrami.
Terry wydał z
siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, a ja spojrzałem na niego pytająco.
– Widzę, że
ktoś tu wpadł w oko naszej niedostępnej – zaśmiał się, ale ja nie wiedziałem o
co mu chodzi.
– Heather to
najlepsza partia w naszej szkole, a jednocześnie mało kto, może umówić się z
nią na byle randkę – wyjaśnił Matt dogaszając swojego papierosa. – Nawet
Tylerowi nie udało jej się zdobyć.
– Startowałeś
do niej? – spytałem, na co on z rezygnacją skinął głową.
– Spławiła go
po trzech randkach, chociaż w jej przypadku to naprawdę dużo – stwierdził
Terry.
– Słuchaj,
jeśli to twoja du… - zacząłem, ale mi przerwał.
– Stary, jest
twoja – powiedział całkiem normalnym głosem. – Heather to tylko Heather, poza
tym, ja mam już inny obiekt na oku. – Wskazał na szatynkę w dosyć mocnym
makijażu, siedzącą na boisku otoczoną koleżankami. Dostrzegając chłopaka
uśmiechającego się w jej stronę, wysłała mu pocałunek w powietrze, a my
wymieniliśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– To co?
Zabawisz się jutro razem z nami? – spytał Tyler odwracając wzrok od dziewczyny.
– Pewnie –
zgodziłem się. – Przyjdę.
Leżałem na
łóżku w swoim pokoju próbując zasnąć. Potrzebowałem odespać zeszłą noc, ale
ktoś skutecznie mi to uniemożliwiał dzwoniąc do drzwi. Myślałem, że John
otworzy, ale po trzech z rzędu dzwonkach, straciłem na to nadzieję.
Niechętnie
zwlokłem się z łóżka i klnąc pod nosem zszedłem na dół. Przechodząc przez salon
dostrzegłem zapalone w łazience światło. Przewróciłem oczami i ruszyłem w
stronę drzwi wejściowych.
Po domu
rozniósł się kolejny dzwonek.
– Idę! –
warknąłem zirytowany.
Złapałem za
klamkę i otworzyłem drzwi. Przede mną stała brunetka o ciemno czekoladowych
oczach, a na jej twarzy malowało się zakłopotanie.
– No? –
spytałem tracąc cierpliwość.
Dziewczyna
odchrząknęła rumieniąc się jeszcze bardziej.
– Ja do pana
Johna Rettino – wyjąkała.
– Do Johna? –
spytałem, zdziwiony.
Co taka młoda
i najwidoczniej, cholernie nieśmiała dziewczyna mogła chcieć od mojego ojca?
– T-tak –
wydukała, spuszczając głowę w dół.
– Kim ty
właściwie jesteś? – walnąłem prosto z mostu.
– Ja…
– W porządku Dylan
– przerwał jej John, stając nagle za mną. – Sophie, proszę wejdź. – Zaprosił
dziewczynę gestem ręki do środka. Przeszła obok mnie z wciąż spuszczoną głową i
oboje udali się do salonu.
Stałem chwilę
w wejściu nie bardzo wszystko rozumiejąc, po czym zamknąłem drzwi i ruszyłem za
nimi. Stanąłem w drzwiach, opierając się o futrynę i przyglądając im się.
Dziewczyna
usiadła za zabytkowym, choć zadbanym pianinem, a mężczyzna zajął miejsce na
krześle, obok niej.
– Dobrze, więc
dziś nauczymy się nowego utworu – powiedział, otwierając jakiś zeszyt z nutami.
Dopiero wtedy
dotarło do mnie, że John najwidoczniej daje dodatkowo prywatne lekcje gry, aby
sobie dorobić.
Przewróciłem
oczami i wbiegłem do swojego pokoju. Po raz kolejny próbowałem usnąć, ale
dźwięki dochodzące z dołu uniemożliwiały mi to.
Zabierając z
szafy bluzę zszedłem na dół, po czym wyszedłem z domu. Spacer wydał mi się w
tym momencie, najlepszym rozwiązaniem.
Kiedy
wróciłem, na dworze już dawno zrobiło się ciemno. Byłem po dwóch piwach, więc
wchodząc do domu, starałem się, aby John mnie nie zauważył. Jakoś nie miałem
ochoty, na kłótnie z nim.
Jednak ku
mojemu zdziwieniu, gdy otwierałem drzwi, dostrzegłem tą samą brunetkę co
wcześniej ubierającą na siebie buty w korytarzu. John stojący za nią, spojrzał
na mnie surowym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Minąłem więc dziewczynę,
odwiesiłem bluzę na wieszak, po czym udałem się do kuchni.
Nalałem sobie
soku do szklanki i wypiłem go jednym tchem.
– Dylan! – Dobiegł
mnie głos Johna.
Wstawiłem
pustą szklankę do zlewu i poszedłem do korytarza. Dziewczyna nadal tam stała i
po raz drugi tego dnia, zakłopotanie pojawiło się na jej twarzy.
– Skoro tak
lubisz nocne spacery, to odprowadzisz Sophie na przystanek autobusowy –
oznajmił, a ja otworzyłem szeroko oczy.
– Że co?! –
spytałem, podniesionym głosem. On chyba sobie ze mnie jaja robi, pomyślałem.
– Nie,
naprawdę nie trzeba – odezwała się brunetka. – Ja dam sobie radę, to nie tak
daleko. – Doskonale wiedziałem, że skłamała. Przystanek był jakieś piętnaście
minut drogi stąd i to idąc szybkim krokiem.
– Nie ma mowy
– zaprotestował, a ja miałem ochotę na niego warknąć.
– Jak chce, to
niech idzie sama – stwierdziłem, a dziewczyna spojrzała na mnie lekko
podirytowanym wzrokiem.
– Nie –
powiedział stanowczo John, patrząc na mnie groźnie. – Nie będziesz nigdzie szła
sama.
– Ale ja nie
chce robić problemu, poza tym sama dam sobie radę – stwierdziła, a ja miałem
ochotę się roześmiać.
Omiotłem ją
wzrokiem. Była szczupła i sięgała mi ledwie ramion. Gdyby zaatakował ją byle
pijaczek, narąbany w trzy dupy to i tak, zapewne nie dałaby sobie z nim rady.
– Nie ma
żadnego problemu. Dylan chętnie cię odprowadzi, prawda? – To było pytanie
retoryczne, doskonale to wiedziałem.
– Taa –
burknąłem zabierając z wieszaka bluzę i wyszedłem z domu nie oglądając się za
siebie. Dziewczyna ruszyła za mną.
Słyszałem jej
kroki na chodniku i przyspieszony oddech. Prawdę mówiąc, szedłem dość szybko i
dziewczyna musiała prawie biec, aby dotrzymywać mi kroku.
Zwolniłem i
chwilę później, szła już obok mnie.
– Nie musisz
tego robić – zwróciła się do mnie w pewnym momencie. Spojrzałem na nią. – Możesz
zawrócić. Ja dam sobie radę – powiedziała to takim głosem, że miałem ochotę się
roześmiać.
– Jesteś tego
pewna? – zapytałem ironicznie, zatrzymując się.
Po raz kolejny
przebiegłem wzrokiem po jej sylwetce. Dziewczyna zauważając to, okryła się
szczelniej czarnym swetrem i spuściła głowę. Uśmiechnąłem się z ironią i
ruszyłem dalej.
Staliśmy na
przystanku dobre dwadzieścia minut zanim przyjechał autobus. Kiedy dostrzegłem
światła zbliżającego się pojazdu wstałem z ławki, a dziewczyna za mną.
– Wiem, że
zrobiłeś to z grzeczności, ale mimo to dziękuje – powiedziała, a kąciki jej ust
nieznacznie uniosły się ku górze. Popatrzyłem na nią rozbawionym wzrokiem, ale
nie zauważyła tego, bo odwróciła się do mnie plecami.
Autobus
zatrzymał się na krawężniku i drzwi się otworzyły, a dziewczyna weszła do
środka. Kiedy pojazd odjechał ruszyłem w stronę domu.
– Z
grzeczności. – Parsknąłem śmiechem, wciskając ręce w kieszenie bluzy.
***
Pewnie znów są błędy, ale nie chce mi się poprawiać. Wybaczcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz