niedziela, 21 października 2012

Rozdział XIII




Najpierw były dźwięki. Ciche szmery gdzieś w oddali, za ścianą. Ponad taflą wody, pod którą się znajdowałam. Później szmery te, łączyły się w pojedyncze sylaby a w końcu w wyrazy i zdania. Stawały się czytelne, wyraźne, rozpoznawalne. Słyszałam ciche rozmowy dookoła mnie, ale mimo, że z pozoru docierał do mnie ich sens, nie mogłam zrozumieć czego i kogo dotyczą. 
  
You say good morning and good evening
       The day is done and you've come to find

Następne były odczucia. Przeraźliwy chłód czegoś twardego pod moimi plecami i przeszywający ból, który roznosił się po całej głowie, aby już za chwilę skumulować się w jednym miejscu i znów rozbiec na wszystkie możliwe strony, pulsując niebezpiecznie.
Chciałam się ruszyć, ale nie mogłam. Chciałam otworzyć oczy, ale na marne. Zupełnie tak, jakbym straciła kontrolę nad własnym ciałem, choć jakimś sposobem, docierały do mnie bodźce zewnętrzne. Próbowałam ruszyć choć palcem, ale nie potrafiłam się na niczym skupić. Słyszałam bicie własnego serca w uszach, dookoła mnie szumiało, a łapanie oddechu sprawiało mi trudność.
– Kiedy ona się obudzi? – Usłyszałam nagle męski, przepełniony poczuciem winy głos i zapragnęłam, aby jego właściciel nie przestawał mówić. Chciałam uczepić się czegoś znajomego, a ten głęboki dźwięk sprawił, że przez  chwilę poczułam się bezpieczna.
– Sądzę, że lada chwila. Musimy jeszcze troszkę poczekać. – Nieco skrzeczący, kobiecy głos również wydał mi się znajomy, ale nie zadziałał na mnie tak, jak ten, który usłyszałam sekundę wcześniej.
Wzięłam na tyle głęboki wdech, na ile pozwalały mi moje płuca i wytężyłam całe swoje siły. Skupiłam wszystkie myśli na tym, aby otworzyć oczy i już po chwili poraził mnie nikły promień, przerażająco jasnego światła dobiegającego z jarzeniówek znajdujących się nad moją głową. Dookoła mnie znów zapadła ciemność, kiedy gwałtownie zamknęłam oczy, by już po chwili znów delikatnie unieść ciężkie powieki. Wszędzie dookoła mnie było tak jasno, że ledwo utrzymywałam oczy otwarte, ale jednak udało mi się dostrzec błękitną ścianę tuż po mojej lewej stronie i zszarzały już, sufit. Z tego co się zorientowałam, leżałam na białym prześcieradle twardego łóżka polowego. Spróbowałam rozejrzeć się nieco dookoła, ale kiedy tylko uniosłam głowę na zaledwie kilka centymetrów, ból zlokalizował się w przedniej części mojej czaszki z taką siłą, że opadłam z powrotem z jękiem na twardy materac.
– Sophie? Moja droga, słyszysz mnie? – Znów ten skrzeczący głos, tym razem o wiele bliżej mnie. Równocześnie poczułam ciepłą dłoń na moim ramieniu, która zapewne należała do tej samej osoby.
Nie miałam siły, aby kolejny raz walczyć z opadającymi powiekami, więc otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale wydobył się z nich tylko skrzek.
– Chcesz pić? – spytała kobieta, a ja tylko niemrawo skinęłam głową w odpowiedzi. – Poczekaj, pomogę ci się podnieść.
Z wciąż zamkniętymi oczami, przy ogromnym wysiłku i z wciąż towarzyszącym mi bólem, przy pomocy kobiety zajęłam pozycję siedzącą i oparłam się plecami o zimną ścianę.
– Proszę. – Kobieta wcisnęła mi do ręki plastikowy kubeczek, a kiedy przystawiłam go do ust, poczułam zimną wodę zaspokajającą moje pragnienie.
Kiedy skończyłam oddałam go kobiecie i powoli otworzyłam oczy. Światło znów mnie oślepiło, ale już mniej i tym razem mogłam spokojnie rozejrzeć się po pomieszczeniu. Błękitne ściany, srebrne kafelki i białe meble oraz przeszklone szafki z gazikami, strzykawkami i buteleczkami, o tak charakterystycznych etykietkach. Zdałam sobie sprawę, że znajduję się w gabinecie szkolnej pielęgniarki, choć nadal nie pamiętałam jak i dlaczego się u niej znalazłam. Nieznacznie przekręciłam głowę w lewo i wtedy dostrzegłam ciemnookiego bruneta, siedzącego na ławce przy przeciwległej ścianie. Łokcie miał oparte o kolana, a głowę nieco zwieszoną pomiędzy barkami, ale nie odrywał ode mnie, pełnego poczucia winy wzroku. Usta, tak często układające się w ironicznym uśmiechu, teraz pozostawały nieruchome i tylko dodawały jego twarzy powagi.

The words are fleeting
I hear your quiet breathing
Is something wrong?

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem, aż nagle dostałam olśnienia.
Sala gimnastyczna. Zapasy.
Jak na zawołanie w tym samym momencie, kolejna fala bólu zaatakowała moją głowę i aż jęknęłam, kiedy się za nią złapałam.
– Musi cię strasznie boleć po takim upadku. Zaraz dam ci coś przeciwbólowego. – Kobieta, o skrzeczącym głosie okazała się być naszą szkolną pielęgniarką, panią Spencer.
Podeszła do jednej z przeszklonych gablotek znajdujących się po mojej prawej stronie i zaczęła tam czegoś szukać. Wykorzystałam ten moment, aby jeszcze raz spojrzeć na chłopaka o ciemnych oczach. Chciałam odczytać z jego twarzy coś, co zdradziłoby mi jak się tu znalazłam, ale nie udało mi się to. Jego oczy wyrażały tylko coś jakby… Skruchę?
Syknęłam łapiąc się za głowę, gdy ból po raz kolejny nawiedził ją ze zdwojoną siłą. Dylan zmrużył oczy, zupełnie jakby odczuwał to, co ja.
– Proszę. – Brązowowłosa kobieta podała mi jakąś błękitną tabletkę i ten sam kubeczek z wodą co wcześniej. Połknęłam tabletkę z trudem, bo gardło nadal ściśnięte miałam niczym ciasny węzeł. – Po jakiejś chwili powinna zacząć działać.
Skinęłam głową, na chwilę znów przymykając powieki.
– No, jak się czujesz? – Kobieta podeszła do mnie i poświeciła mi w oczy małą latareczką zupełnie tak, jak mają to w zwyczaju robić lekarze w serialach.
Jęknęłam, gdy jasne światło spowodowało kolejną falę bólu w mojej głowie.
– Em, chyba dobrze. To znaczy… Co się właściwie stało? – spytałam zachrypniętym głosem.
Twarz pielęgniarki przybrała dziwnego wyrazu. Wyglądała na nieco przerażoną, gdy wymieniła z Dylanem znaczące spojrzenie.
– Jak to… Nic nie pamiętasz? – spytała, kładąc mi rękę na ramieniu.
Przeniosłam swoje spojrzenie na chłopaka, który patrzył na mnie wyczekująco.
– Pamiętam… Pamiętam salę gimnastyczną, pamiętam, że byłam na coś bardzo zła, ale nie wiem na co i dlaczego. Pamiętam też zapasy i potworny ból… Jak się tutaj znalazłam?
Brunet spuścił wzrok na swoje dłonie, a ja spojrzałam na panią Spencer, która pokiwała głową ze zrozumieniem.
– Ty i Dylan tak niefortunnie się zderzyliście, że upadłaś na ziemię, uderzając przy tym głową i straciłaś przytomność. Później Dylan i pan Jablonsky przynieśli cię tutaj. Minęło dobre dwadzieścia minut, nim się obudziłaś, ale już chyba wszystko jest dobrze, prawda? Jak tam głowa, boli już mniej?
Skinęłam głową, choć wcale tak nie było. Nie miałam jednak ochoty odpowiadać na kolejne pytania.
– Dobrze. W takim razie najlepszym rozwiązaniem będzie, jeśli udasz się teraz do domu. – Pielęgniarka podeszła do swojego biurka i zaczęła coś pisać w jakiś dokumentach.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Domu? Ale…
– Nic się nie martw – przerwała mi. – Nie masz żadnego guza, a więc wszystko powinno być dobrze. Dzwoniłam do twoich rodziców, o wszystkim już wiedzą. Chciałam, aby przyjechali cię odebrać, bo może ci się jednak nadal trochę kręcić w głowie, ale niestety są oni na jakimś ważnym spotkaniu biznesowym poza miastem i wrócą dopiero wieczorem.
Westchnęłam. Dlaczego nie zdziwiły mnie jej słowa? Nie było ich nigdy. Nawet kiedy ich córka miała tragiczny wypadek. No, powiedzmy.
– Twój brat bardzo chciał zabrać cię powrotem do domu, ale pani dyrektor nie pozwoliła mu na to, bo ma jakiś ważny sprawdzian na ostatniej lekcji – wyjaśniła i znów zaczęła dopisywać coś w dokumentach.
Po moich plecach przebiegł dreszcz, gdy wyobraziłam sobie reakcję Matta na to, co się stało. Czułam, że czeka mnie dość niemiła rozmowa.
– Na szczęście – kontynuowała – Dylan zaoferował się odprowadzić cię do domu. Miał jeszcze tylko jedną lekcję, ale pani dyrektor postanowiła i jego zwolnić, bo chyba wam obojgu przyda się chwila odpoczynku.
Spojrzałam na chłopaka, który nie spuszczał ze mnie wzroku. Nie uśmiechnął się, nie naburmuszył, nie rozgniewał. Chciał tego czy nie?
– W porządku – odparłam beznamiętnie choć sama nie byłam do końca pewna, czy wszystko było tak bardzo w porządku. 

You come on two knees with more than two needs
Finding that it's all too easy


Byłam w błędzie, bo nic nie było w porządku. Głowa nadal niemiłosiernie bolała. W dodatku było duszno, parno i wszystko wskazywało na to, że zanosi się na potężną burzę. Szłam powoli tuż obok Dylana, co chwilę trącając go dłonią. O dziwo jednak, zupełnie mi to nie przeszkadzało, a nawet sprawiało swego rodzaju przyjemność. Nie wiedziałam co się ze mną dzieje, ale tłumaczyłam to sobie upadkiem i wciąż niepełnym powrotem do siebie.
– Jak się czujesz? – Głos Dylana był spokojny, opanowany, ale także przepełniony jakby troską.
Uznałam, że znów mam jakieś omamy i wolałam się nad tym nie roztkliwiać, więc po prostu zastanowiłam się nad odpowiedzią.
– Jak na osobę, która przez kilka minut była nieobecna duchem, to całkiem nieźle.
Chłopak skinął głową i odchrząknął. Albo faktycznie wyglądał jakoś inaczej albo od tego upadku całkiem pomieszało mi się w głowie.
– Przepraszam za to co się stało – odezwał się w końcu, wprawiając mnie w niemałe osłupienie.
Czy Dylan Rettino właśnie za coś przepraszał? I to w dodatku mnie?
– Nie powinienem używać aż tyle siły, w końcu to były tylko ćwiczenia, a nie zawody. Jeszcze raz przepraszam. – Spojrzał mi prosto w oczy utwierdzając mnie w szczerości swoich słów.
– W porządku. – Tylko tyle zdołałam odpowiedzieć, bo wciąż byłam co najmniej zaskoczona.
Nagle nad naszymi głowami rozległ się tak potężny grzmot, że aż podskoczyłam przerażona, jednocześnie łapiąc się za głowę, po której rozniosła się kolejna fala bólu.
Poczułam, że Dylan mi się przygląda, więc na niego spojrzałam. Wyglądał na zdziwionego i nieco rozbawionego.
– Co jest? Czyżbyś bała się burzy? – Kąciki jego ust nieznacznie uniosły się ku górze i choć momentalnie zrozumiałam, że ze mnie żartuje wiedziałam też, że nie ma w tym ani krzty kpiny.
Nagle doznałam dziwnego uczucia, że może od tej chwili wszystko się zmieni. Nie łudziłam się co prawda, że zostaniemy najlepszymi przyjaciółmi, ale nabrałam cichej nadziei, że może nie będzie już więcej między nami tych niezręcznych sytuacji, bezsensownych rozmów i ciągłych docinek.
– No co ty, bać się burzy, gdy mam cię obok? Przecież przy tobie każda kobieta czuje się bezpieczna, czyż nie? – Zatrzepotałam rzęsami, siląc się na najsłodszy ton głosu na jaki było mnie stać.
Brunet przez chwile wpatrywał się prosto w moje oczy po czym roześmiał się radośnie, najwidoczniej przyjmując mój żart z dystansem.
Pierwszy raz widziałam go kiedy śmiał się tak szczerze, że na policzkach zrobiły mu się niewielkie dołki. Ten widok tak mi się spodobał, że sama nie potrafiłam się powstrzymać i w następnej sekundzie po osiedlu rozniosły się nasze przeplatające się, roześmiane głosy.
Reszta drogi do mojego domu minęła tak szybko, że niemal nie mogłam w to uwierzyć. Sama nie wiedziałam kiedy stanęliśmy naprzeciw siebie przed bramą wjazdową posiadłości, na której stał mój dom. Mimo, że przez ostatnie kilkanaście minut rozmawialiśmy jak dobrzy znajomi, teraz znów żadne z nas nie wiedziało co powiedzieć.
Wyłamywałam palce u rąk, patrząc na chłopaka, który przyglądał mi się z coraz większym rozbawieniem. Do głowy wpadł mi pewien pomysł, ale sama nie byłam go pewna, zresztą jakoś nietypowo niezręcznie było mi o to spytać.
­– To ja chyba będę leciał – odezwał się cofając o krok, ale najwidoczniej zauważył mój pytający wyraz twarzy, bo uśmiechnął się i wskazał niebo. – Zanosi się na potężną burzę – wyjaśnił, jakbym na to czekała.
– Zaczekaj. – Powstrzymałam go, gdy już odwracał się, aby odejść.
Spojrzał w moim kierunku zaciekawiony. Przełknęłam głośno ślinę.

It is in you to carry on
It is in you to lay down fears that hold
It is in you to find your way home

– A może… Może zechcesz wejść na chwilę? – spytałam, mimowolnie zagryzając dolną wargę.
Dylan przybrał zamyślony wyraz twarzy, wciąż się uśmiechając. Niebo rozdarła ogromna błyskawica, a zaraz po niej rozniósł się potężny grzmot. Zadrżałam.
– Cóż, skoro nalegasz. – Uśmiechnął się jeszcze bardziej i ruszył tuż za mną w stronę domu.
W ostatniej chwili wpadliśmy do jego wnętrza, gdy za naszymi plecami lunął deszcz. Roześmialiśmy się na ten widok, po czym udaliśmy wprost do mojego pokoju. Wrzuciłam torbę z książkami do szafy w rogu, ówcześniej wyjmując z niej telefon. Dylan zajął miejsce na kanapie i badawczo przyglądał się moim ruchom.
– Em, napijesz się czegoś? – spytałam, zakładając pasmo włosów za ucho.
Chłopak skinął głową w odpowiedzi, a ja pognałam na dół po coś do picia. W kuchni jak zwykle zastałam naszą gosposię, Adele, która najwidoczniej już kończyła na dzisiaj pracę. Uśmiechnęłam się do niej na przywitanie po czym wyjęłam z lodówki sok porzeczkowy, a z szafki dwie szklanki. Znalazłam też jakieś ciastka i wszystko to razem postawiłam na srebrnej, ręcznie zdobionej tacy.
– Skończyłam na dziś pracę. Będę ci jeszcze do czegoś potrzebna? – odezwała się Adele, swoim ciepłym i spokojnym głosem, który tak bardzo uwielbiałam.
– Nie dziękuję, możesz iść do domu. – Uśmiechnęłam się do niej i ruszyłam z tacą w stronę drzwi, ale kobieta złapała mnie za nadgarstek w ostatniej chwili. Spojrzałam na nią pytająco.
– Widziałam, że przyszłaś z jakimś chłopcem. Jesteś pewna, że dasz sobie radę? – spytała z troską, patrząc przenikliwie w moje oczy.
Odkąd pamiętałam, była dla mnie kimś więcej niż tylko gosposią. Od dawna zastępowała mi matkę i wiedziała o mnie więcej, niż moja prawowita rodzicielka. Nigdy nie miałam przed nią tajemnic i choć czasem zdawało mi się to niedorzeczne, miałam wrażenie, że zawsze potrafiła odczytać prawdę z moich oczu, nawet wtedy, kiedy nie do końca chciałam, aby ją znała. Także teraz, przyglądała mi się tak, jakby wiedziała coś, czego ja nie wiem.
Odchrząknęłam.
– Tak, na pewno. Dziękuję. – Wysiliłam się na uśmiech, ale chyba wciąż nie do końca ją przekonałam. Udało mi się jednak wymknąć z kuchni i już po chwili stawiałam tacę na stoliku obok kanapy, na której siedział ciemnooki chłopak.
Nalałam nam soku po czym podeszłam do okna. Mimo, że grzmoty były dość odległe, deszcz przybierał na sile. Zapowiadało się na naprawdę potężną burzę, a ja, choć ciężko było mi się do tego przyznać nawet przed samą sobą, w pewien sposób cieszyłam się, że jest ze mną Dylan.
– Powiesz mi, co wydarzyło się na tamtej imprezie? – Usłyszałam nagle za sobą zaniepokojony głos Dylana.
Westchnęłam, przytykając głowę do zimnej szyby. Małe krople spływały po jej drugiej stronie.
– Dlaczego wciąż do tego wracasz? – spytałam, przypominając sobie, jak rozmowa na ten temat zakończyła się ostatnim razem.
Chłopak długo nie odpowiadał, więc odwróciłam się w jego stronę. Miał zamyślony wyraz twarzy. W końcu spojrzał prosto w moje oczy i przez ułamek sekundy miałam wrażenie, że chce z nich coś wyczytać.
– Po prostu chcę wiedzieć – wyjaśnił, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Nieznacznie skinęłam głową, choć nadal nie do końca go rozumiałam.
– Ten cały Josh… – zaczęłam, ale nie bardzo wiedziałam co właściwie chcę mu powiedzieć. – Cóż, chyba miał co do mnie pewne plany, ale nie obejmowały one mojej opinii. – Uśmiechnęłam się kwaśno przypominając jego pijane spojrzenie.
– Zrobił ci coś? – Dylan nadal patrzył na mnie badawczo.
Pokręciłam przecząco głową.
– Nie, nic z tych rzeczy. Ale dał mi wyraźnie do zrozumienia, że nie traktuje mnie zbyt serio, więc po prostu wyszłam. – Wzruszyłam ramionami i znów odwróciłam się w stronę okna, obejmując ramiona rękami.
Usłyszałam, że Dylan wstał z kanapy i już po chwili poczułam jego obecność za sobą.
– Przepraszam cię za niego – powiedział tuż za moimi plecami.
Odwróciłam się w jego stronę, a po moim ciele przeszedł dreszcz. Stał o wiele bliżej, niż sądziłam.
– Wiedziałem, że jak trochę sobie podpije różne rzeczy przychodzą mu do głowy, ale nie myślałem, że zapomni o manierach, albo stanie się natrętny. Przepraszam, że cię z nim zostawiłem.
Jego oczy wyrażały skruchę, a ja nie mogłam patrzeć nigdzie indziej jak w te ciemne, hipnotyzujące tęczówki.
– Nie ma sprawy, nic się nie stało. I ja też przepraszam. Nie powinnam była się na ciebie za coś takiego gniewać. W końcu nie masz obowiązku się mną zajmować, masz swoje życie. Więc… Przepraszam – powiedziałam, chcąc w ten sposób oczyścić atmosferę pomiędzy nami.
Brunet nic nie odpowiedział, tylko patrzył mi prosto w oczy jakby chciał ze mnie coś wyczytać. Poczułam się tak, jakbym stała przed nim nago. Momentalnie się zarumieniłam, a atmosfera zamiast się rozluźnić, stała się jeszcze bardziej napięta. Miałam wrażenie, że z każdą sekundą tej niezręcznej ciszy robi się pomiędzy nami coraz mniej miejsca, a powietrze staje się ciężkie i gęste. A jednak, przez cały ten czas nie potrafiłam i po części nie chciałam spuścić wzroku z twarzy Dylana, który wpatrywał się we mnie tak intensywnie, jak jeszcze nigdy wcześniej.
  
Daylight's coming, the sun in blazing
New beginnings seep into you

Nagle z dołu dobiegł nas hałas, a ja momentalnie podskoczyłam.
– Sophie! Sophie, gdzie jesteś?! – Był to głos Matta, który najwidoczniej wrócił już do domu.
Spojrzałam jeszcze raz na Dylana, po czym ruszyłam na dół, a on powoli podążył za mną. Kiedy zeszłam do holu, zastałam tam mojego brata wraz z resztą jego paczki. Tyler, Terrence, Nicole. Wszyscy patrzyli na mnie tak, jakbym co najmniej przeżyła katastrofę lotniczą, a przecież pomimo bólu głowy, który minął mi niewiadomo kiedy, nic mi nie było.
– Jak się czujesz? – Matt podszedł do mnie o kilka kroków i przyjrzał mi się uważnie.
– W porządku. Nic mi nie jest. – Wzruszyłam ramionami, chyba jednak nie do końca go przekonując, bo wciąż patrzył na mnie zatroskany.
Przeniosłam spojrzenie na trójkę jego przyjaciół, stojących za jego plecami. W jednej chwili, wszyscy troje przybrali zaskoczone miny, spoglądając gdzieś ponad moim ramieniem. Odwróciłam się do tyłu i wtedy zrozumiałam ich zdziwienie. Za moimi plecami stanął Dylan, z nieprzeniknionym wyrazem twarzy. Byłam pewna, że nie spodziewali się go w moim domu, w dodatku właśnie ze mną. Spojrzałam na Matta, który nieco zmrużył oczy, ale nic nie powiedział. Nie naskoczył na Dylana, nie robił mu wyrzutów. Jedynie przyglądał mu się przez chwilę po czym odwrócił się do przyjaciół i zaprosił ich do salonu. Odwróciłam się do Dylana, ale on nadal miał ten sam nieprzenikniony wyraz twarzy co wcześniej. Ruszyłam w stronę salonu, a brunet szedł tuż za mną. Nie wiedziałam co się dzieje ze wszystkimi tego dnia, ale czułam, że nie jest to nic normalnego.

Donośny głos Nicole roznosił się po salonie raz za razem, gdy Tyler rzucał żartami jak z rękawa. Jak mogłam się spodziewać, Terrence przyniósł ze sobą kilka butelek piwa, które teraz wprawiły wszystkich w doskonałe humory. Tylko mnie nie było do śmiechu, kiedy przypominałam sobie, co czeka mnie następnego dnia. Ból głowy znowu powrócił i zdecydowanie nie miałam ochoty na żadne imprezy. W dodatku, mój brat najwidoczniej postanowił pozatruwać mi życie tego dnia, skoro jednak nic mi się nie stało. Co chwilę opowiadał jakieś ciekawe fakty z naszego dzieciństwa, a poprzez ciekawe można rozumieć: dotyczące mojej skromnej osoby. Nie bardzo chciałam, aby wszyscy wiedzieli o tym, że jako trzylatka miałam zamiłowanie do latania z gołym tyłkiem po ogrodzie i za żadne skarby nie pozwoliłam nikomu wcisnąć sobie majteczek. Naprawdę, nikt nie musiał o tym wiedzieć.
Dylan siedzący na kanapie obok mnie trzymał w ręce kolejne już z kolei piwo i z każdą kolejną jakże ciekawą historią mojego brata, patrzył na mnie coraz bardziej rozbawiony. Gdy po raz kolejny spojrzałam na niego zła o to, że nie może chociaż jako jedyny nie śmiać się ze mnie, puścił mi oczko i upił kolejny łyk piwa, ale mi wcale nie było do śmiechu. Wymknęłam się do kuchni, aby napić się czegoś zimnego. Dopiero tam zdałam sobie sprawę, że burza wróciła i to najwidoczniej ze zdwojona siłą, bo błyskało się i grzmiało niemal bez przerwy. Wzdrygnęłam się, bliska obłędu z powodu wszystkiego, co wydarzyło się tego dnia. Podeszłam do szafki i wyjmując z niej szklankę nalałam sobie zimnej, gazowanej wody wyciągniętej z lodówki. Poczułam przyjemne zimno roznoszące się po moim wnętrzu, ale nie przestawałam pić.
– Dlaczego ode mnie uciekłaś? – Usłyszałam nagle obok siebie i aż zachłysnęłam się wodą przestraszona.
Odwróciłam się w kierunku chłopaka, nie przestając kaszleć. Dylan patrzył na mnie lekko się uśmiechając.
– Nie od ciebie tylko od wszystkich, jak już – wyjaśniłam. – I nie uciekłam, tylko przyszłam napić się wody. – Upiłam kolejny łyk zimnej cieczy.
– Aha, i dlatego masz taką minę, jakbyś zaraz miała stąd uciec? – Dylan uniósł do góry jedną brew, tak jak to tylko on potrafił. Pociągnął z butelki ostatni łyk piwa i pustą odstawił na blat po jego lewej stronie.
Otworzyłam usta, aby coś powiedzieć, ale nie wiedziałam co. Za oknem błysnęło i rozniósł się tak potężny grzmot, że aż zatrzęsło domem. Pisnęłam i podskoczyłam, tym samym upuszczając szklankę, która roztrzaskała się na kremowych płytkach na setki małych kawałeczków.
Złapałam się za usta i… Nie wytrzymałam. Wszystkie emocje, które gromadziły się we mnie tego jednego dnia nagle eksplodowały, a z moich oczu, nie wiedząc czemu, poleciały łzy. Zaczęłam się trząść i doskonale wiedziałam co to oznacza. Nie dam rady już nad sobą zapanować. Osunęłam się na podłogę i niezdarnie zaczęłam zbierać kawałki szkła, które rozsypały się pod moimi nogami. Moim ciałem wstrząsały dreszcze, których nie potrafiłam opanować. Ręce mi drżały i nie musiałam długo czekać, aż z niewielkiej rany, która nagle zrobiła się na moim palcu, popłynęła ciepła krew. Rozpłakałam się jeszcze bardziej, choć nawet nie poczułam bólu.
But in the end its distant shadows
Finally overwhelm your senses

Nawet nie zauważyłam kiedy Dylan podszedł do mnie i złapał mnie za rękę pomagając mi jednocześnie wstać. Kręciłam przecząco głową, ale nie przejął się tym, poza tym byłam zbyt słaba by walczyć.
– Chodź tutaj – nakazał i już więcej nie protestowałam.
Odciągnął mnie kawałek na bok i objął silnymi ramionami, a ja wtuliłam się w niego całym ciałem. Łkałam mu w rękaw, przytulając głowę do jego piersi, a on gładził mnie po włosach.
– Ćsii – szeptał tylko i obejmował mnie tak stanowczo, jakby chciał ochronić mnie przed całym światem.
Długo to trwało, zanim odzyskałam nad sobą panowanie. Kiedy jednak trochę się uspokoiłam, nieśmiało odsunęłam się od chłopaka, choć wcale tego nie chciałam. W jego ramionach było mi ciepło i czułam się bezpiecznie.
Dylan wziął moją dłoń w swoje ręce i spojrzał na niewielką rankę na palcu wskazującym, z której jeszcze przed chwilą kapała krew. Poprowadził mnie do kranu i wsadził moją dłoń pod chłodną wodę, na chwilę ją tak zostawiając. Kiedy zakręcił wodę przysunął moją dłoń do swoich ust i zostawiając między nimi niewielką odległość, zaczął dmuchać na mokre palce tak, aby woda wyparowała. Przez cały ten czas patrzył mi jednak w oczy, a ja czułam się tak, jakbym straciła kontrolę nad swoim ciałem. Miałam wrażenie, że powstało między nami coś nienamacalnego, ale jednocześnie tak wyraźnie wyczuwalnego.
Mimowolnie dotknęłam koniuszkiem języka dolnej wargi. Była mokra i słona od moich łez.
Dylan przestał w końcu dmuchać na moje dłonie, ale ich nie puścił. Zamiast tego, wolną rękę przystawił do mojej twarzy i kciukiem wytarł łzę, która najwidoczniej zbłądziła na moim policzku. Przełknęłam ślinę, czując w gardle rosnącą gulę. W miejscu, gdzie przed sekundą kciuk Dylana dotykał mojej skóry, pozostało ciepło, a ja pożałowałam, że nie zatrzymał tak dłoni na dłużej. Całkowicie straciłam kontrolę nad ciałem, a także nad myślami.
– Sophie, ktoś do ciebie przysz… – Zza moich pleców dobiegł zdziwiony głos Terrego, który nagle nie wiadomo skąd, pojawił się w kuchni.
Dylan momentalnie puścił moje dłonie, a ja cofnęłam się o krok, odzyskując jednocześnie władzę nad własnym ciałem. Coś, co jeszcze przed chwilą wisiało pomiędzy nami, bezpowrotnie prysnęło.
Odwróciłam się w stronę blondyna, który patrzył na nas zaciekawiony, z widocznym uśmieszkiem. Odchrząknęłam.
– Tak?
Terrence uśmiechnął się tak, jak małe dziecko, kiedy dostaje cukierka. Później spojrzał na płytki pod naszymi stopami, na których wciąż leżały kawałki potłuczonego szkła i jego uśmiech zniknął.
– Cholera, co się tu stało? – spytał, rozglądając się dookoła.
Faktycznie, szkło walało się wszędzie. Nie było nawet jednego większego kawałeczka, wszystko stłukło się w drobny mak.
– Em, ja… – Nie wiedziałam, co mu powiedzieć, bo jak wytłumaczyć komuś to, że nagle całkowicie bezpodstawnie dostałam takiego ataku paniki, że nie potrafiłam sama nad sobą zapanować?
– Uderzyłem ręką w blat i szklanka się potłukła. To moja wina. – Głos Dylana stojącego za moimi plecami zabrzmiał przekonująco. Zupełnie jakby to, co przed chwilą powiedział, wcale nie było wymyślonym na biegu kłamstwem.
Spojrzałam na niego zaskoczona, ale pozostał niewzruszony.
– Aha. – Terry skinął głową nadal rozglądając się dookoła. Najwidoczniej uwierzył Dylanowi. – W każdym razie przyszedłem żeby powiedzieć, że ktoś do ciebie przyszedł, Sophie. – Ruchem głowy wskazał na drzwi wejściowe, ale kiedy zrobiłam krok w jego stronę, powstrzymał mnie gestem ręki. – Ale najpierw daj Dylanowi szczotkę i szufelkę i skoro chłopak ma tyle siły niech się wykaże i posprząta. Chyba dasz sobie z tym radę co, twardzielu? – Roześmiał się gardłowo, po czym opuścił kuchnię.
Wyjęłam z szafki szczotkę i już własnoręcznie brałam się za sprzątanie, kiedy brunet mi w tym przeszkodził, po raz drugi łapiąc mnie za nadgarstek i odciągając od szkła.
– Dylan, naprawdę nie…
– W porządku. – Zabrał mi zmiotkę i sam pochylił się nad pozostałościami szklanki, nakazując jednocześnie żebym się odsunęła. – W końcu to ja nabałaganiłem, nie?
Powiedział to prawie serio, ale w żaden sposób nie mogłam się powstrzymać i po prostu obdarzyłam go najpiękniejszym uśmiechem, na jaki było mnie stać. Pokręcił głową, ale dostrzegłam jego uśmiech, gdy pochylał się nad szkłem. Dopiero wtedy mogłam opuścić kuchnię i ruszyć do mojego tajemniczego gościa, którym okazała się być Veronica.
W normalnych okolicznościach zapewne po prostu wpadłaby do mojego pokoju bez żadnych zapowiedzi, czy choćby dzwonienia do drzwi. Zresztą, tak stało się pewnie i tym razem, ale znając dziewczynę, kiedy tylko wbiegła do salonu i zastała tam Matta, całkowicie zapomniała o powodzie swojej wizyty, co poskutkowało tym, że zastałam ją bezwstydnie wpatrującą się w mojego brata, z nieco rozwartą buzią. Cała Vee.
Kiedy tylko się do niej zbliżyłam, dostrzegła mnie i podbiegła do mnie rzucając mi się na szyję i jednocześnie porządnie mnie przyduszając. Piszczała mi coś do ucha, ale z powodu odciętego dopływu powietrza niewiele z tego zrozumiałam.
– Vee… Dusisz… Powietrza… Oddychać…
– O mój boże, przepraszam. – Puściła mnie, a ja zaczęłam szybko łapać powietrze, jednocześnie kaszląc. – Jak się czujesz? Nic ci nie jest? Ja temu chłopakowi… Jak mu było…? No tak, Dylan. No więc powyrywam mu wszystkie…
– Daj spokój, Vee. Nic mi nie jest. – W sytuacji, gdy wciąż kaszlałam zabrzmiało to może mało szczerze, ale musiało jej wystarczyć. – Wszystko w porządku.
– Na pewno? –  spytała i złapała mnie za ramiona, aby lepiej mi się przyjrzeć. – Wyglądasz jakoś blado.
Westchnęłam, przypominając sobie kilka ubiegłych minut, które spędziłam w kuchni.
– To nic. Jest okej – zapewniłam ją, próbując przekonać jednocześnie samą siebie.
– To dobrze. – Skinęła głową, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Boże, nawet nie wiesz jak się martwiłam. – Znów rzuciła mi się na szyję, ale tym razem trochę delikatniej niż wcześniej, więc wciąż mogłam oddychać. – Tak się cieszę, że nic ci nie jest.
Wciąż w objęciach przyjaciółki, zobaczyłam jak Dylan wychodzi z kuchni i rusza w naszą stronę. Kiedy nas minął, nawet na nas nie spojrzał, tylko udał się wprost do salonu.
Zamknęłam oczy i wzięłam kilka głębszych wdechów, próbując uspokoić gonitwę myśli.
– Ja też się cieszę… Że nic mi nie jest. 

And this time around is it love that you crown?
And this time around you'll be more than who you are

***
Cóż... Nie wiem kompletnie co mam napisać. Wiem na pewno jedno: należą Wam się przeprosiny. I to spore.
Porzuciłam heal-me bez żadnego uprzedzenia, całkowicie niespodziewanie, nawet Was o tym nie informując i tak naprawdę bez względu na Wasze zdanie. Przepraszam.
Po prostu potrzebowałam chyba od tego odpocząć. I choć początkowo miałam odejść na zawsze, to chyba ta historia jest jednak zbyt bliska mojemu sercu, bo po prostu nie potrafię jej od tak zostawić.
Dlatego właśnie tu wróciłam. No, właściwie to jest to przecież całkiem inny blog, a jednak z tymi samymi rozdziałami, bohaterami, ale (mam nadzieję) masą nowej energii! ;)
Jak widzicie wszystkie rozdziały dodałam ponownie, abyście mogli przypomnieć sobie tą historię, jeśli nadal macie ochotę ją czytać, czego bardzo bym chciała! ;)
Nie obiecuję, że rozdziały będą pojawiały się często, bo prawdę mówiąc mogą pojawiać się nawet raz na miesiąc a czasem dwa, co nie znaczy, że nie będę starała się pisać systematycznie. Chodzi jednak o to, że jestem w klasie maturalnej i tyle się dzieje, że często nie mam nawet czasu odpocząć czy paradoksalnie się pouczyć, a co dopiero mówić o pisaniu. Mam jednak co do tego bloga tyle pomysłów, że za wszelką cenę postaram się go dokończyć i przedstawić Wam wymyśloną przeze mnie historię w tak dokładny i atrakcyjny sposób, jak mi się to tylko uda.
Nie wiem, ile z Was będzie nadal chciało czytać moje wypociny, ale jeśli ktoś taki jednak się znajdzie to mogę nadal informować Was przez gadu (znajdziecie je w zakładce ,,Autorka"). Będę także pisała ogólnie przez twittera, jakby ktoś był ciekaw. ;)
Także to by chyba było na tyle... A co do rozdziału, to mam nadzieję, że Wam się spodoba. Podejrzewam, że szczególnie jedna z końcowych scen... ;)
Mogę jeszcze zdradzić, że od teraz akcja zacznie się zagęszczać... :)
Do następnego! :)
Ps. Obiecuję, że to był ten jeden jedyny raz kiedy tak się rozpisałam pod rozdziałem. ;)