niedziela, 23 września 2012

Rozdział III



Tyler podsunął mi pod nos kolejne zimne piwo.
­– Chcesz? – spytał.
Skinąłem głową i wziąłem od niego czwartą już butelkę. Powoli zaczynało mi szumieć w głowie, ale nie zamierzałem na tym poprzestać. To była moja pierwsza impreza w nowym gronie i nowym mieście, więc chciałem się jak najlepiej zabawić.
Siedzieliśmy na schodach przed domem Tyler’a, a za nami grała muzyka.
Musiałem przyznać, że gdy zobaczyłem chatę kumpla, mało co nie zachłysnąłem się własną śliną. Wiedziałem, że moi nowi przyjaciele są bogaci, ale nie wiedziałem, że aż tak.
Wyjąłem z kieszeni paczkę fajek i zapaliłem jedną z nich. Chciałem poczęstować chłopaków, ale odmówili.
– Muszę ci przyznać Tyler, świetna impreza – wybełkotał nieźle już wstawiony, Terry.
Powszechnie wiadomo, że mieszanie wódki, piw i szampana nie jest najmądrzejszym pomysłem, ale najwidoczniej blondyn nie posiadał takiej wiedzy, lub było mu po prostu wszystko jedno.
– Wszyscy wiedzą, że Tyler Waller organizuje najlepsze imprezy w mieście – zaśmiał się sam zainteresowany, upijając łyk piwa.
Biorąc do ręki zapalniczkę, przytknąłem ją do kapsla na butelce i jednym zwinnym ruchem, otworzyłem swoje piwo. Przystawiłem szyjkę butelki do ust i wypiłem kilka łyków. Ciecz była zimna i przyjemnie musowała.
W pewnym momencie usłyszeliśmy za plecami odgłos szpilek i chwilę potem, poczułem na oczach czyjeś dłonie. Odwróciłem się przez ramię i unosząc do góry wzrok, dostrzegłem Heather ubraną w skąpą spódniczkę, ledwo zakrywającą jej pośladki. Po jej oczach i zachowaniu poznałem, że też już nieco wypiła.
– Chodź ze mną zatańczyć – powiedziała, wyciągając rękę w moją stronę.
Wyrzuciłem papierosa na chodnik przed siebie i ująłem jej dłoń. Gdy wchodziliśmy do domu, dostrzegłem pełne podziwu spojrzenie Matta, a Terry uniósł w górę dwa kciuki i zaśmiał się gardłowo.
Przechodziliśmy przez korytarz pełen tańczących i obściskujących się ludzi. Jasne było, że nie byli tak wstawieni jedynie, z powodu alkoholu.
Znaleźliśmy się w salonie, gdzie ludzi było jeszcze więcej. Wszędzie walały się jakieś puszki po napojach i piwach oraz papiery po chipsach i innych świństwach.
Było ciemno, a mimo to, doskonale widziałem błyszczące, choć lekko zamglone oczy dziewczyny, która właśnie zarzuciła mi ręce na szyję. Położyłem dłonie na jej pośladkach i już po chwili, kołysaliśmy się lekko w takt muzyki, nie zostawiając ani milimetra miejsca, między naszymi ciałami.
W pewnym momencie dziewczyna zaczęła całować moją szyję, więc nie pozostając jej dłużny, przyssałem się ustami do jej ramion. Blondynka bez chwili namysłu złapała moją rękę i pociągnęła za sobą. Skierowaliśmy się na górę, gdzie najprawdopodobniej znajdowały się sypialnie.
Nie znałem jeszcze zbyt dobrze tego domu i szczerze mówiąc, podobało mi się, że dziewczyna przejęła inicjatywę.
Wpadliśmy do pierwszego lepszego pokoju, który był wolny i Heather ponownie zaczęła składać pocałunki, tym razem na moich ustach. Dopadła końca mojej koszulki i jednym ruchem, ściągnęła ją ze mnie.
Nie przeszkadzało mi, że jest pijania i że w normalnych okolicznościach mogłaby się tak nie zachowywać. Chciałem ją mieć. Tu i teraz.
Blondynka popchnęła mnie na łóżko stojące pod oknem i szybko zerwała z siebie swoją i tak skąpą, bluzeczkę, po czym rzuciła się do zamka moich spodni.
Czując się nieco rozbawiony tą sytuacją, pomyślałem, że ta dziewczyna zaczyna mi się coraz bardziej podobać.


W środę, trzecią lekcją na moim planie był wuef. Nie miałem najmniejszej ochoty grać w nożną, kosza czy robić inne tym podobne rzeczy, które robi się na tej lekcji, ale już chwilę po tym jak owa lekcja zaczęła się, zrozumiałem, że wcale nie będę musiał.
– Jablonsky to spoko koleś, chociaż jest lekko pokręcony – szepnął mi do ucha Terry, gdy spojrzałem niepewnie na wielkiego i nieco, zbyt napakowanego mężczyznę o jasnych włosach.
– To Rosjanin, więc nie ma się co dziwić – dodał Tyler. – Poza tym, ma bzika na punkcie koedukacyjnych zajęć, co mnie się osobiście podoba. – Pomachał tej samej szatynce, którą widzieliśmy wtedy na boisku, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
Faktycznie, koleś okazał się całkiem spoko, pomijając fakt, że ciągle gadał coś o tym, że musimy się poznawać i integrować.
– No dobra, więc dziś zrobimy to co tak bardzo lubicie, czyli zapasy – powiedział, a kilka dziewczyn jęknęło niezadowolonych. Płeć męska ucieszyła się za to bardzo, bo w końcu, chyba żaden chłopak, nie opuściłby okazji, aby poprzepychać się trochę z jakąś laską.
– Chłopcy stańcie po mojej lewej, a dziewczyny po prawej – mówił z lekko Rosyjskim akcentem, co dodawało mu surowości. – Spójrzcie przed siebie – rozkazał.
Dostrzegłem naprzeciwko dość wysoką dziewczynę o ciemnych włosach, która cały czas gadała jak najęta, gestykulując przy tym rękami i odgarniając za ucho uporczywe pasemko włosów, które wciąż opadało jej na twarz.
– Osoba, którą widzicie naprzeciwko będzie waszym dzisiejszym partnerem – oznajmił, a ja w sumie ucieszyłem się, bo dziewczyna była niczego sobie. – Bierzcie materace i zajmijcie miejsca.
Ruszyliśmy oboje w stronę składziku, ale nauczyciel zatrzymał nas, gdy przechodziliśmy obok niego.
– Anderson! – wrzasnął, a ja podążyłem za jego wzrokiem.
Matt i jakaś brunetka odwrócili się w jego stronę i z ponurymi minami podeszli bliżej. Wtedy właśnie poznałem, kim jest dziewczyna.
– Co ja wam mówiłem? – spytał Jablonsky, patrząc na nich z góry. – Koedukacja to nie ćwiczenia ze swoim bratem czy siostrą. Znacie się już wystarczająco. Wy. – Wskazał na mnie i dziewczynę, z którą miałem być w parze. – Wymieszajcie się z nimi – powiedział.
Ruszyłem w miejsce gdzie stał Matt. Złapał mnie za rękę, gdy koło niego przechodziłem.
– Bądź delikatny – szepnął mi do ucha, poważnym tonem.
Skinąłem głową i z pewnym siebie uśmieszkiem, podszedłem do dziewczyny, która widząc mnie, pobladła.
– Ty? – Przewróciła oczami i ruszyła w stronę materaców.
Nie wiedziałem, że panna ‘poradzę sobie sama’, to siostra Matta. I do tego najwidoczniej bliźniaczka, choć nie była do niego zbytnio podobna. Ogarnęło mnie rozbawienie, kiedy pomyślałem, że może być ciekawie.  
Stanęliśmy po przeciwnych stronach materaca, czekając na słowa nauczyciela. Brunetka nie zaszczyciła mnie ani jednym spojrzeniem, a ja miałem coraz większą ochotę wybuchnąć śmiechem. Założyła ręce na klatce piersiowej i uporczywie wpatrywała się w swoje czarne trampki.
– Dobrze, wszyscy mają parę? – spytał Jablonsky i nie dostrzegając nikogo, skinął głową. – No więc waszym pierwszym zadaniem będzie powalenie przeciwnika – powiedział, a ja dostrzegłem jak dziewczyna stojąca naprzeciwko mnie, patrzy na niego szeroko otwartymi oczami. – Ktoś pierwszy chciałby zaprezentować? – zapytał, ale nikt się nie zgłosił. Mężczyzna rozejrzał się po sali, aż w końcu, jego wzrok padł na nas.
– No dalej, zaczynajcie – ponaglił nas, ale nie zareagowaliśmy. Brunetka wpatrywała się to w niego to we mnie, lekko speszonym wzrokiem.
– Jesteś tu nowy prawda? – spytał mnie, a ja skinąłem głową. – Rettino – patrząc na listę uczniów, wymówił moje nazwisko tak, jakby smakował je, na końcu swojego języka.
– Proszę, Anderson. Naucz naszego nowego kolegę, co oznaczają zapasy – zwrócił się do dziewczyny, a ona spojrzała na niego tak, jakby nie była pewna, czy żartuje, czy też mówi prawdę. Mimo to, zrobiła w moją stronę kilka kroków i rzuciła się na mnie, chcąc mnie przewrócić. Nie mogła wiedzieć, że przez trzy lata trenowałem zapasy.
Jednym zwinnym ruchem podchaczyłem jej nogi i przewróciłem na materac, przy okazji przygniatając ją swoim ciałem.
– Brawo! Doskonale! – Jablonsky, aż klasnął w ręce z zachwytu.
Twarz moją i brunetki dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Czułem na swoim policzku jej ciepły, choć przyspieszony oddech. Pachniała słodkimi, ale delikatnymi perfumami. Patrzyła na mnie lekko zaskoczona, a jednocześnie speszona.
– A ty chciałaś dać sama sobie radę z jakimś człowiekiem, który mógłby napaść cię tamtej nocy – wyszeptałem ze śmiechem.
Na policzki dziewczyny wypłynęły rumieńce, ale widziałem po jej oczach, że jest zła. Podniosłem się i chciałem pomóc jej wstać, ale odtrąciła moją dłoń i tylko posłała mi groźne spojrzenie.
– Chyba gdzieś wcześniej trenowałeś, prawda? – spytał mnie nauczyciel, a ja skinąłem głową. – Mamy tutaj treningi z zapasów, gdybyś chciał…
– Skończyłem z tym już dawno – przerwałem mu.
– Rozumiem, jednak gdybyś kiedyś zmienił zdanie, to zapraszam – powiedział lekko rozczarowany.
– No, dobrze – odwrócił się do reszty uczniów, która przypatrywała nam się z zaciekawieniem. – Jak widać, wciąż macie zbyt mało siły – w tym miejscu spojrzał na brunetkę, która spuściła głowę. – Dlatego zmieniłem plany i zamiast zapasów, popracujecie troszkę nad waszą kondycją. Wychodzimy na dwór i dziesięć kółek wokół boiska! – krzyknął, a po sali rozniosły się pomruki niezadowolenia.
Brunetka posłała mi jeszcze jedno groźne spojrzenie, po czym pobiegła w stronę jakiejś koleżanki, a ja zaśmiałem się pod nosem.

Przerwa obiadowa, jak i cała stołówka podczas tej przerwy, wyglądały jak rodem z jakiegoś taniego filmu. Przy każdym stole, siedzieli inni ludzie, różniący się od siebie pod wieloma względami. Wyglądało na to, że w tej, jak w każdej innej szkole, porobiły się grupki.
Tyler, Matt i Terry najwidoczniej uchodzili za tych najfajniejszych, bo wszyscy patrzyli tęsknym wzrokiem w stronę naszego stolika. Swoją drogą, najwidoczniej ja także, należałem już do tego grona.
– Witaj przystojniaku. – Heather wpiła się w moje usta, poczym usiadła obok mnie tak, że stykaliśmy się biodrami.
Chłopaki po raz kolejny, posłali mi gratulujące uśmiechy, a ja upiłem łyk coli.
Wiedziałem, że tym sposobem, mogę narobić sobie problemów. Nigdy wcześniej nie wiązałem się z żadną dziewczyną dłużej, niż na dwie noce i nie zamierzałem tego zmieniać, ale Heather była inna. Zaimponowała mi swoją bezpośredniością i miałem wrażenie, że dobrze się przy niej zabawię. Poza tym, najwidoczniej ja także, byłem dla niej kimś wyjątkowym i wartym uwagi, skoro już po jednej imprezie, mogłem nazywać się jej facetem.
Dostrzegłem kilka zazdrosnych spojrzeń rzucanych w stronę blondynki, która nic sobie z tego nie robiła i zdawała się ich nie zauważać. Zdecydowanie była jedną z lepszych, o ile nie najlepszą laską w tej szkole i najwidoczniej nie widziała dla siebie konkurencji.
Miałem ochotę się roześmiać, widząc ukradkowe spojrzenia niektórych dziewczyn, kierowane pod moim adresem. Wystarczyło kilka dni, abym stał się jednym z najbardziej pożądanych kolesiów w szkole.
W pewnym momencie do naszego stolika podeszła siostra Matta, razem z dziewczyną, z którą miałem ćwiczyć na wuefie zanim Jablonsky nas wymieszał. Najwidoczniej przyjaźniły się.
– Co chciałeś? – spytała podchodząc do bruneta i zakładając ręce na piersi.
Patrzyłem na jej zacięty, choć lekko speszony wyraz twarzy próbując rozgryźć, dlaczego tak bardzo różni się od brata.
– Daj mi klucze od domu. – Matt nie wyglądał na zbytnio przejętego jej niechęcią do naszego towarzystwa.
 Przecież masz swoje – burknęła nie patrząc na mnie, ani przez moment. Ja za to, wpatrywałem się w nią, czując coraz większe rozbawienie.
– Zgubiłem.
– Co?! Rodzice cię zabiją – stwierdziła, wyjmując z torby parę kluczy.
– Oboje dobrze wiemy, że nawet tego nie zauważą – powiedział Matt, a zacięty wyraz twarzy brunetki, nieco złagodniał. – Dorobię dzisiaj po szkole i ci oddam – oznajmił, a ona skinęła głową.
– Cześć – zaczepiłem ją, gdy odwróciła się, by odejść.
Posłała mi gardzące spojrzenie, po czym ciągnąc za sobą koleżankę, wyszła ze stołówki.
– Znasz ją? – spytała mnie Heather, podążając wzrokiem za dziewczyną.
– Powiedzmy – mruknąłem upijając kolejny łyk coli. – To twoja siostra? – zwróciłem się do Matta, chcąc się upewnić.
Brunet skinął głową.
– Nie jesteście zbytnio podobni, jak na bliźnięta – stwierdziłem.
Niby mieli oczy w tym samym odcieniu i tak samo ciemne, prawie czarne włosy, jednak coś w ich wyglądzie sprawiało, że nie wyglądali na parę bliźniąt. Różnili się całkowicie, nie tylko wyglądem.
– Sophia jest o rok młodsza, ale rodzice posłali ją do szkoły razem ze mną, bo uważali, że tak będzie lepiej. Ich kolejny totalnie beznadziejny pomysł – burknął, odwracając wzrok.
– To taka szkolna dobra ciocia. Nie ważne kto zwróci się do niej z prośbą, ona zawsze ją spełni. – Heather parsknęła śmiechem, a Matt spiorunował ją wzrokiem.
– Jest trochę dziwna, ale to moja siostra, więc panuj nad tym co mówisz, okej? – ton jego głosu był nieco podniesiony. Najwidoczniej nie przepadał za moją towarzyszką.
– Dobra, dobra. Już się tak nie denerwuj, sorry – burknęła, po czym złożyła na moich ustach jeszcze jeden pocałunek i wstała od stołu. – Do zobaczenia. – uśmiechnęła się zalotnie i odeszła w stronę grupki dziewczyn, które już na nią czekały.


Kolejną lekcją była matematyka. Usiadłem sam w ostatniej ławce, bo Terry i Matt mieli tą lekcje w innej sali, a Tyler usiadł obok tej samej dziewczyny, do której ślinił się przy każdym spotkaniu.
Dostrzegłem, że w trzeciej ławce, w tym samym rzędzie co ja, siedzi siostra Terrego i jej przyjaciółka, która wyglądała na jej totalne przeciwieństwo. Rozgadana, roześmiana i bezpośrednia. Miała dosyć mocny makijaż, w przeciwieństwie do siostry Matta, która najwidoczniej nie zamierzała zbyt mocno się malować, bo miała ledwie dostrzegalnie podkreślone oczy. Wyglądała przy swojej przyjaciółce na skromną i delikatną mimo, że ubrana była w jedne z bardziej markowych ciuchów. 
W pewnym momencie do klasy weszła wysoka nauczycielka o kruczoczarnych włosach i czarnych jak węgiel oczach. Usiadła za biurkiem i wyjęła z szuflady jakieś kartki. Siostra Matta widząc ją, podeszła do biurka i po wymienieniu z nią kilku zdań, zabrała kartki, po czym zaczęła rozkładać je na ławkach.
Przyglądałem się jej, ale ona starała się tego usilnie nie zauważać. Podeszła do mojej ławki i położyła kartkę na ławce. Zapisane były na niej jakieś zadania i zanosiło się na to, że był to sprawdzian. Mimo to, nie okazywałem żadnych emocji, bo szczerze mówiąc, średnio mnie to obchodziło. Zacząłem kręcić długopisem w dłoniach, przy okazji obserwując obrazy za oknem.
– Ekhm… – odchrząknęła, chcąc zwrócić na siebie moją uwagę. – Pójdź może do nauczycielki i powiedz, że jesteś tutaj nowym uczniem.
– Po co?
– Nie powinieneś pisać tego sprawdzianu. To nie byłoby fair – stwierdziła.
– Co ci do tego? – spytałem przyglądając się jej.
– Jestem przewodniczącą szkolnego samorządu i mam za zadanie pomagać nowym uczniom.
– Uwierz mi, nie potrzebuję twojej pomocy – przerwałem jej, a ona zmrużyła oczy.
– Więc pójdziesz do niej? – spytała krzyżując ręce na piersi.
– Szczerze mówiąc, mam to w nosie – powiedziałem idąc w jej ślady i przy okazji, uśmiechając się ironicznie.
Dziewczyna wywróciła oczami po czym odeszła, rozdając innym kartki.
Spojrzałem na pusty arkusz i przeglądając zadania, doszedłem do wniosku, że nie mam zamiaru tego pisać, więc odłożyłem długopis i całą lekcje wpatrywałem się w widoki za oknem, zostawiając kartkę nienaruszoną.

Czterdzieści pięć minut później nauczycielka zebrała sprawdziany, a uczniowie zaczęli wychodzić z klasy.
Wręczyłem kobiecie pustą kartkę i już kierowałem swe kroki w stronę drzwi, kiedy dobiegł mnie jej głos.
– Dylan – odwróciłem się w jej stronę z pytającym wyrazem twarzy. Patrzyła na kartkę, po czym przeniosła na mnie spojrzenie. – Dylan Rettino, tak?
– Dokładnie. – Podszedłem do jej biurka, wciskając ręce w kieszenie spodni.
– Dlaczego nic nie napisałeś na sprawdzianie? Nie wierzę, że w poprzedniej szkole, nie robiliście niż z tego, co było tutaj – stwierdziła, a ja wzruszyłem ramionami.
Nie miałem zamiaru tłumaczyć jej, że pewnie robili, ale ja opuszczałem większość zajęć.
– W takim razie, przydałyby ci się korepetycje – stwierdziła. – No wiesz, abyś zdołał nadrobić trochę materiał, który zdążyliśmy już tutaj omówić – zamyśliła się, a już po chwili, jej wzrok padł na wychodzącą właśnie z sali, siostrę Matta i jej przyjaciółkę.
– Sophie. – Zatrzymała ją.
Brunetka odwróciła się do nas, ale widząc mnie cofnęła się o krok.
– Podejdź, proszę – matematyczka zawołała ją gestem ręki.
Przyjaciółka dziewczyny spojrzała na nią pytającym wzrokiem.
– Dogonię cię. – Siostra Matta podeszła do nas i stanęła obok mnie. – Tak?
– Wiem, że masz już na sobie tyle obowiązków, ale ponieważ jesteś najlepszą uczennicą z matematyki w tej klasie, może mogłabyś pomóc naszemu nowemu uczniowi, aby i on, stał się w miarę przeciętnym uczniem.
– Ja? – spytała nieco podniesionym głosem i spojrzała na nauczycielkę jak na wariatkę.
Omal się nie roześmiałem. Omal.
– Tak, ty. – Nauczycielka spojrzała na nią znaczącym spojrzeniem. – No chyba, że nie dasz rady, bo masz już za dużo zajęć wtedy…
– Nie ma sprawy – brunetka przerwała jej. – Oczywiście, że dam radę i mu pomogę. – Uśmiechnęła się pogodnie, choć wiedziałem, że był to wymuszony uśmiech.
– Fantastycznie. – Nauczycielka niemal klasnęła w ręce z zachwytu. – No a teraz, idźcie już. Mam dużo sprawdzianów do sprawdzenia.
Idąc za brunetką, wyszedłem z pomieszczenia wprost na zapełniony uczniami korytarz. Siostra Matta zatrzymała się i obróciła w moją stronę. Skrzyżowała ręce na piersi i wbiła wzrok w podłogę.
– Dzisiaj po lekcjach w szkolnej bibliotece – oznajmiła, poczym odeszła w głąb korytarza, a ja stałem tam, podążając za nią wzrokiem.

***
Nudny jak flaki z olejem, ale co ja poradzę?

Rozdział II



Obudziło mnie pukanie. Właściwie nie było to pukanie, a potężne uderzanie w drzwi, które roznosiło się echem w mojej głowie. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, który wskazywał 7.03.
Kilka kolejnych, mocnych uderzeń w drewniane drzwi rozniosło się po pomieszczeniu. Momentalnie złapałem się za głowę, czując jak pulsuje w jednostajnym tempie.
– Wejdź – wychrypiałem. Miałem sucho w gardle, a do tego czułem mdłości.
Drzwi się otworzyły i pojawił się w nich mężczyzna, zwany moim ojcem.
– Wstawaj – powiedział zimnym i poważnym tonem.
Spojrzałem na niego jak na wariata. Nie miałem zamiaru go wysłuchać więc tylko nakryłem się kołdrą i przekręciłem na drugi bok.
– Wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły. – Na te słowa odwróciłem się w jego stronę jak oparzony, co nie było dobrym pomysłem. Świat zawirował i rozmazał się, aby już po chwili, wrócić do normalności.
– Jakiej znowu szkoły? Pojebało cię? – Nie obchodziło mnie, że był starszy i że był moim ojcem.
– Wyrażaj się młody człowieku! Nie będziesz się tak do mnie odzywał, nie życzę sobie tego…
– Oho, a od kiedy się z ciebie zrobił taki ojczulek?! – warknąłem, wstając z łóżka.
Stanąłem naprzeciwko niego, z zaciętym wyrazem twarzy. – Nagle przypomniałeś sobie kim jesteś i kim powinieneś być przez całe siedemnaście lat?! – krzyknąłem mu prosto w twarz. Nie spuścił wzroku, ale dostrzegłem w jego oczach, że moje słowa go zabolały.
– Nie obchodzi mnie, na co pozwalała ci matka w Dallas, ja nie mam zamiaru znosić twoich wybryków. Nie będziesz zachowywał się jak rozwydrzony szczeniak, nie tutaj – powiedział stanowczo. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się po nim, takich słów.
Roześmiałem się ironicznie.
– Nie ma sprawy. Pakuję się i już mnie nie ma – oznajmiłem, siląc się na normalny ton głosu.
– Oboje dobrze wiemy, że nie możesz tego zrobić – stwierdził, pewnym siebie tonem. I miał rację.
Zakląłem w duszy.
– Dlatego lepiej dla ciebie, żebyś słuchał tego co ci mówię, a nie zgrywał chojraka, to wrócisz szybciej do swojego dawnego życia – powiedział, i po raz kolejny dostrzegłem smutek w jego oczach.
Odwrócił się z zamiarem wyjścia z pokoju. Usiadłem na łóżku czując kolejną falę mdłości.
– Żebyś się nie zdziwił – warknąłem pod nosem, ale doskonale wiedziałem, że mężczyzna to usłyszał. Mimo to, przemilczał moje słowa i tylko jeszcze raz spojrzał na mnie, posępnym wzrokiem.
– Za czterdzieści minut masz autobus – oznajmił, po czym wyszedł z pokoju.

Szedłem nie spiesznym krokiem w stronę przystanku. Było mi duszno i wciąż miałem zawroty głowy, ale przynajmniej mdłości ustąpiły.
Nie ma to jak porządny kac, pomyślałem siadając na ławce obok przysadzistego mężczyzny, w za małym o kilka rozmiarów, opiętym garniturze.
Próbowałem przypomnieć sobie, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru. Pamiętałem tylko, jak wsiadałem z długonogą blondynką do taksówki, a później film się urywa. Na pewno musiałem się z nią nieźle zabawić, bo do tej pory miałem kilka czerwonych śladów na szyi, pamiątek po jej namiętnych pocałunkach.
Po kilku minutach nadjechał autobus, a ja zająłem miejsce w jednym z tylnich rzędów. Oparłem głowę o szybę i pozwoliłem popłynąć myślą w dowolnym kierunku.

Autobus zatrzymał się na parkingu przed ogromnym budynkiem. Ludzie zaczęli przepychać się w stronę wyjścia. Z zażenowanym wyrazem twarzy, poczekałem aż wszyscy opuszczą pojazd i dopiero sam wysiadłem z autobusu, wprost na rozgrzany już parking. Swoją drogą, zacząłem zastanawiać się, jak ludzie mogą wytrzymać w takim upale przez cały rok.
Zarzuciłem plecak na ramię i ruszyłem w stronę wejścia do budynku. Przechodząc przez parking dostrzegłem kilka zaciekawionych spojrzeń rzucanych w moją stronę, ale nie zwróciłem na to, zbytniej uwagi. Często byłem w centrum zainteresowań i byłem już do tego przyzwyczajony.
Budynek wyglądał dość normalnie. Był podobny trochę do tych szkół z filmów, które zawsze kończą się Happy Endem. Wielki zielony trawnik, dookoła którego, poustawiane były ławki, znajdował się w samym centrum placu prowadzącego do szkoły.
Wszedłem do szkoły, a w moje ciało uderzyła przyjemna fala chłodu. Klimatyzacja. To miasto coraz bardziej mnie zaskakuje, pomyślałem zaskoczony.
Naprzeciwko wejścia znajdował się jakby placyk, gdzie ustawione były ławki. Po lewej i po prawej rozciągały się korytarze. Spojrzałem na tabliczki zawieszone na ścianach. „Sala gimnastyczna, sale 01-20” widniało na tabliczce po lewej stronie, natomiast tabliczka po prawej, informowała mnie, że idąc dalej dotrę do stołówki, sekretariatu i sal 20-30.
Ruszyłem prawym korytarzem, mijając po drodze srebrne szafki. Kiedy znalazłem się pod drzwiami sekretariatu zapukałem dwa razy i kiedy usłyszałem ‘’proszę”, wszedłem do środka. Za eleganckim, czarnym biurkiem siedziała średniego wieku, kobieta. Włosy miała spięte w kok, a na nosie okulary, w grubych oprawkach.
Kiedy na mnie spojrzała, uśmiechnęła się serdecznie.
– Ty zapewne jesteś Dylan – bardziej stwierdziła niż spytała, a ja skinąłem głową. – Pani dyrektor czeka na ciebie – powiedziała wskazując drzwi po prawej stronie.
Wszedłem przez nie, wprost do eleganckiego gabinetu dyrektorki.
Kobieta była nieco pulchniejsza niż sekretarka, a jej długie włosy w odcieniu miodowym, posiwiały tu i ówdzie. Ubrana była w garsonkę w kolorze liliowo-różowym, do której założyła jasne spodnie. Mimo spokojnego głosu, który w ogóle do niej nie pasował, jej twarz była poważna, przez co, kobieta wyglądała na dość surową, choć pogodną.
– Dylan, tak? – spytała, a ja skinąłem głową. – Nazywam się Elizabeth Johnson. Bardzo miło nam cię tutaj gościć. Proszę usiądź – powiedziała miłym głosem, a ja byłem prawie pewien, że mówi to każdemu ‘nowemu’. Zająłem miejsce naprzeciwko niej z rękami skrzyżowanymi na piersi. – Doskonale wiem, jakie problemy miałeś w poprzedniej szkole, ale mimo to mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układała się pomyślnie. – Zabrzmiało to jak rozkaz.
Burknąłem coś w odpowiedzi i podałem jej papiery, które przed wyjściem z domu, dał mi John. Kobieta przejrzała je, po czym podpisała coś na kilku stronach i ponownie wsadziła je do teczki, którą schowała do szuflady. Przy okazji wyjęła z niej jakieś dwie kartki i podała mi je.
– To twój plan lekcji – oznajmiła, gdy przyglądałem się wypisanym pochyłym pismem, przedmiotom. – A tą drugą kartkę podasz proszę, pani Katherine Winslet, z którą masz pierwszą lekcje. A teraz idź, bo lekcja, już dawno się zaczęła. – skinąłem głową, po czym wstałem z krzesła i ruszyłem w stronę wyjścia.
– Dylan. – Odwróciłem się w jej stronę. – Nie rób proszę nic głupiego – powiedziała stanowczym głosem.
Patrzyłem na nią przez chwilę, po czym odwróciłem się i wyszedłem z jej gabinetu. Wyszedłem na korytarz i spojrzałem na plan lekcji, który widniał w mojej ręce.

Biologia, sala 36.

Domyśliłem się, że klasa ta, musi znajdować się na pierwszym piętrze, więc ruszyłem schodami na górę. Po chwili szukania, w końcu odnalazłem drzwi z naklejką na której napisane było: Sala 36, Katharine Winslet.
Nie pukając, nacisnąłem na klamkę i wszedłem do środka. Oczy wszystkich znajdujących się w środku, skupiły się na mnie. Włącznie z młodą, wysoką i cholernie szczupłą kobietą stojącą przed tablicą.
– Tak? – spytała pogodnym i subtelnym głosem.
Przez chwile wpatrywałem się w nią, nie mogąc oderwać wzroku, poczym odchrząknąłem i podałem jej kartkę, którą kazała mi wręczyć dyrektorka.
– Ah tak, więc ty jesteś tym nowym uczniem – powiedziała ukazując rząd idealnie prostych i nienaturalnie białych zębów. – Kochani – zwróciła się do klasy, a wszyscy zamilkli. Wow, tylko tyle przemknęło mi przez myśl. – To jest Dylan Rettino, wasz nowy kolega. – Wszyscy przyglądali mi się z zainteresowaniem. – Usiądź proszę Dylan, w ostatniej ławce obok pana Coopera. Mam nadzieję, że uda ci się szybko nadrobić zaległości – skończyła, uśmiechając się do mnie po raz kolejny. Ruszyłem między rzędem ławek, aż zająłem miejsce w ostatniej z nich, pod oknem.
Mimo, że nauczycielka starała się zwrócić uwagę uczniów na omawianą właśnie przez nią budowę żaby, ktoś co jakiś czas, spoglądał na mnie ukradkiem.
W pewnym momencie nauczycielka schyliła się, aby podnieść upuszczony przez nią długopis, a wtedy jej, sięgająca kolan spódniczka, uniosła się nieco, ukazując jeszcze bardziej, jej długie, opalone nogi.
Mimowolnie wydałem z siebie jęk, na co, chłopak siedzący obok mnie zaśmiał się. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
– Taa – westchnął, nie odrywając wzroku od kobiety, która stała teraz, lekko się rumieniąc. – Niezła z niej laska, nie ma co. Szkoda, że jest nauczycielką – powiedział jakby bardziej do siebie, po czym spojrzał na mnie. – Jestem Terence Cooper, ale wszyscy mówią mi po prostu Terry. – Wyciągnął w moją stronę rękę, która uścisnąłem.
- Dylan.
- No więc stary, co cię sprowadza do naszej, jakże cudownej szkoły? – spytał, bawiąc się ołówkiem. Strona na której otworzył zeszyt, była całkowicie pusta, nie zapisana.
- Na pewno nie nauka – stwierdziłem, na co on się roześmiał.
Nauczycielka posłała nam karcące spojrzenie
- W takim razie, witaj w klubie – szepnął, klepiąc mnie lekko po ramieniu.

Siedzieliśmy z Terrym na trybunach, obserwując ruszające się w takt muzyki cheerleaderki. Ich kuse bluzki i krótkie spodenki na pewno, nie miały za zadanie pomagać im w tańcu, ale ja tam nie narzekałem.
– To jest życie, co Dylan? – zagadnął chłopak wyciągając się na krzesełku i zakładając ręce za głowę. – Godzina przerwy w lekcjach, a do tego takie widoki – westchnął, na co ja się zaśmiałem.
Godzina ta przeznaczona była na treningi, ale osoby, które nie uczęszczały na żadne dodatkowe zajęcia, miały w tym czasie najzwyczajniej w świecie wolne. Szczerze mówiąc, ta szkoła coraz bardziej mi się podobała.
– Siema Terry. – Usłyszałem za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem dobrze zbudowanego bruneta o krótkich włosach. Wyglądał na bogatego, zresztą jak większość ludzi w tej szkole.
– O siema. – Chłopak przywitał się z brunetem po czym spojrzał na mnie. – Dylan to Tyler, a to Matthew – powiedział wskazując na chłopaka stojącego za Tylerem. Miał on ciemnobrązowe oczy i tego samego koloru, kręcone włosy.
– Ty jesteś tym nowym? – spytał Tyler, a ja skinąłem głową. – Wszyscy w szkole o tobie mówią. Dawno nikt nie zjawiał się tutaj po rozpoczęciu roku i to w takiej tajemnicy.
– Tajemnicy? – powtórzyłem pytająco.
Chłopaki usiedli obok nas.
– Pojawiłeś się tutaj tak nagle, a poza tym, żaden z uczniów nic o tobie nie wie – dokończył Matt.
– Chyba nie jesteś jednym z tych złych chłopców, którzy piją, palą i zaliczają laski? – spytał poważnym tonem Tyler, a ja spojrzałem na nich jak na idiotów.
– Dobra, spoko chłopaki, on jest swój – przerwał im Terry ze śmiechem, na co oni również się uśmiechnęli. – Oni sprawdzają tak każdego nowego – tym razem zwrócił się do mnie.
– Ciebie też sprawdzali? – spytałem, na co chłopak znów się zaśmiał.
– Proszę, cię. To ja tu byłem pierwszy – powiedział dumnie, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
Matt wyjął z kieszeni spodni paczkę fajek i po wyjęciu jednej, wyciągnął rękę w moją stronę. Wyjąłem papierosa i podpaliłem go własną zapalniczką.
Doskonale wiedziałem, że nie wolno nam palić, a tym bardziej na terenie szkoły, ale nigdy nie zwracałem uwagi na zakazy. Poza tym, nauczyciele zajęci byli treningami i nikt, nie zwracał na nas uwagi.
– No więc Dylan, skąd jesteś? – spytał Tyler, zaciągając się dymem.
– Z Dallas – odparłem opierając lewą rękę na krześle obok.
– Słyszałem, że są tam niezłe laski – bardziej stwierdził niż spytał.
– I do tego chętne – dodał Matt uśmiechając się pod nosem.
– Nie mniej niż tutaj – odparłem ze śmiechem.
– Racja – zgodził się Matthew. – Niby dość małe miasto, a jednak nie jest najgorzej.
– No, na przykład taka Heather. Idealna z niej laska, nie ma co. – stwierdził Terry, wskazując głową na blondynkę tańczącą na boisku, która właśnie odwróciła się i spojrzała w naszą stronę, jakby usłyszała, że o niej mowa. Co było oczywiście niemożliwe, biorąc pod uwagę odległość dwudziestu metrów, między trybunami a miejscem gdzie stała.
Chłopaki skinęli do niej głowami, na co ona odmachała i zostawiając koleżanki same, ruszyła w naszą stronę.
Jej długie opalone nogi, idealnie kontrastowały z białymi szortami i jasnofioletową bokserką. Blond loki luźno opadały na jej opalone ramiona. Była szczupła i wyglądało na to, że doskonale zdaje sobie sprawę jak działa na facetów, bo idąc w naszą stronę, kołysała ponętnie biodrami uśmiechając się przy tym zalotnie.
– Cześć chłopcy – powiedziała ukazując przy tym filmowo idealne zęby, po czym pocałowała każdego z chłopaków w policzek. – Nie przedstawicie mnie swojemu nowemu koledze?
Spojrzała na mnie uśmiechając się przy tym delikatnie. Odwzajemniłem jej uśmiech, gasząc nogą niedopałek papierosa na betonie.
– Heather to Dylan. Dylan, Heather – mruknął Terry, nie mogąc oderwać wzroku od opalonego dekoltu blondynki.
– Mogę? – spytała parząc na Tylera.
Chłopak skinął głową i podał dziewczynie papierosa, którego palił. Heather zaciągnęła się głęboko, po czym delikatnie mrużąc oczy, wypuściła dym, który ułożył się w krąg.
Patrzyłem na nią zaciekawiony jej osobą. Dziewczyna najwidoczniej zauważyła moje spojrzenie, bo uśmiechnęła się do mnie zalotnie.
– Tyler, jutrzejsza impreza nadal aktualna? – spytała, ale wcale nie odwróciła ode mnie wzroku. Od razu zrozumiałem jej aluzję.
– Pewnie. Punkt szósta zaczynamy melanż – powiedział przybijając z Terrym piątkę.
– W takim razie do zobaczenia. – Mówiąc to, patrzyła bardziej na mnie niż na nich. Odwróciła się i odeszła kołysząc biodrami.
Terry wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, a ja spojrzałem na niego pytająco.
– Widzę, że ktoś tu wpadł w oko naszej niedostępnej – zaśmiał się, ale ja nie wiedziałem o co mu chodzi.
– Heather to najlepsza partia w naszej szkole, a jednocześnie mało kto, może umówić się z nią na byle randkę – wyjaśnił Matt dogaszając swojego papierosa. – Nawet Tylerowi nie udało jej się zdobyć.
– Startowałeś do niej? – spytałem, na co on z rezygnacją skinął głową.
– Spławiła go po trzech randkach, chociaż w jej przypadku to naprawdę dużo – stwierdził Terry.
– Słuchaj, jeśli to twoja du… - zacząłem, ale mi przerwał.
– Stary, jest twoja – powiedział całkiem normalnym głosem. – Heather to tylko Heather, poza tym, ja mam już inny obiekt na oku. – Wskazał na szatynkę w dosyć mocnym makijażu, siedzącą na boisku otoczoną koleżankami. Dostrzegając chłopaka uśmiechającego się w jej stronę, wysłała mu pocałunek w powietrze, a my wymieniliśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– To co? Zabawisz się jutro razem z nami? – spytał Tyler odwracając wzrok od dziewczyny.
– Pewnie – zgodziłem się. – Przyjdę.

Leżałem na łóżku w swoim pokoju próbując zasnąć. Potrzebowałem odespać zeszłą noc, ale ktoś skutecznie mi to uniemożliwiał dzwoniąc do drzwi. Myślałem, że John otworzy, ale po trzech z rzędu dzwonkach, straciłem na to nadzieję.
Niechętnie zwlokłem się z łóżka i klnąc pod nosem zszedłem na dół. Przechodząc przez salon dostrzegłem zapalone w łazience światło. Przewróciłem oczami i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych.
Po domu rozniósł się kolejny dzwonek.
– Idę! – warknąłem zirytowany.
Złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi. Przede mną stała brunetka o ciemno czekoladowych oczach, a na jej twarzy malowało się zakłopotanie.
– No? – spytałem tracąc cierpliwość.
Dziewczyna odchrząknęła rumieniąc się jeszcze bardziej.
– Ja do pana Johna Rettino – wyjąkała.
– Do Johna? – spytałem, zdziwiony.
Co taka młoda i najwidoczniej, cholernie nieśmiała dziewczyna mogła chcieć od mojego ojca?
– T-tak – wydukała, spuszczając głowę w dół.
– Kim ty właściwie jesteś? – walnąłem prosto z mostu.
– Ja…
– W porządku Dylan – przerwał jej John, stając nagle za mną. – Sophie, proszę wejdź. – Zaprosił dziewczynę gestem ręki do środka. Przeszła obok mnie z wciąż spuszczoną głową i oboje udali się do salonu.
Stałem chwilę w wejściu nie bardzo wszystko rozumiejąc, po czym zamknąłem drzwi i ruszyłem za nimi. Stanąłem w drzwiach, opierając się o futrynę i przyglądając im się.
Dziewczyna usiadła za zabytkowym, choć zadbanym pianinem, a mężczyzna zajął miejsce na krześle, obok niej.
– Dobrze, więc dziś nauczymy się nowego utworu – powiedział, otwierając jakiś zeszyt z nutami.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że John najwidoczniej daje dodatkowo prywatne lekcje gry, aby sobie dorobić.
Przewróciłem oczami i wbiegłem do swojego pokoju. Po raz kolejny próbowałem usnąć, ale dźwięki dochodzące z dołu uniemożliwiały mi to.
Zabierając z szafy bluzę zszedłem na dół, po czym wyszedłem z domu. Spacer wydał mi się w tym momencie, najlepszym rozwiązaniem.

Kiedy wróciłem, na dworze już dawno zrobiło się ciemno. Byłem po dwóch piwach, więc wchodząc do domu, starałem się, aby John mnie nie zauważył. Jakoś nie miałem ochoty, na kłótnie z nim.
Jednak ku mojemu zdziwieniu, gdy otwierałem drzwi, dostrzegłem tą samą brunetkę co wcześniej ubierającą na siebie buty w korytarzu. John stojący za nią, spojrzał na mnie surowym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Minąłem więc dziewczynę, odwiesiłem bluzę na wieszak, po czym udałem się do kuchni.
Nalałem sobie soku do szklanki i wypiłem go jednym tchem.
– Dylan! – Dobiegł mnie głos Johna.
Wstawiłem pustą szklankę do zlewu i poszedłem do korytarza. Dziewczyna nadal tam stała i po raz drugi tego dnia, zakłopotanie pojawiło się na jej twarzy.
– Skoro tak lubisz nocne spacery, to odprowadzisz Sophie na przystanek autobusowy – oznajmił, a ja otworzyłem szeroko oczy.
– Że co?! – spytałem, podniesionym głosem. On chyba sobie ze mnie jaja robi, pomyślałem.
– Nie, naprawdę nie trzeba – odezwała się brunetka. – Ja dam sobie radę, to nie tak daleko. – Doskonale wiedziałem, że skłamała. Przystanek był jakieś piętnaście minut drogi stąd i to idąc szybkim krokiem.
– Nie ma mowy – zaprotestował, a ja miałem ochotę na niego warknąć.
– Jak chce, to niech idzie sama – stwierdziłem, a dziewczyna spojrzała na mnie lekko podirytowanym wzrokiem.
– Nie – powiedział stanowczo John, patrząc na mnie groźnie. – Nie będziesz nigdzie szła sama.
– Ale ja nie chce robić problemu, poza tym sama dam sobie radę – stwierdziła, a ja miałem ochotę się roześmiać.
Omiotłem ją wzrokiem. Była szczupła i sięgała mi ledwie ramion. Gdyby zaatakował ją byle pijaczek, narąbany w trzy dupy to i tak, zapewne nie dałaby sobie z nim rady.
– Nie ma żadnego problemu. Dylan chętnie cię odprowadzi, prawda? – To było pytanie retoryczne, doskonale to wiedziałem.
– Taa – burknąłem zabierając z wieszaka bluzę i wyszedłem z domu nie oglądając się za siebie. Dziewczyna ruszyła za mną.
Słyszałem jej kroki na chodniku i przyspieszony oddech. Prawdę mówiąc, szedłem dość szybko i dziewczyna musiała prawie biec, aby dotrzymywać mi kroku.
Zwolniłem i chwilę później, szła już obok mnie.
– Nie musisz tego robić – zwróciła się do mnie w pewnym momencie. Spojrzałem na nią. – Możesz zawrócić. Ja dam sobie radę – powiedziała to takim głosem, że miałem ochotę się roześmiać.
– Jesteś tego pewna? – zapytałem ironicznie, zatrzymując się.
Po raz kolejny przebiegłem wzrokiem po jej sylwetce. Dziewczyna zauważając to, okryła się szczelniej czarnym swetrem i spuściła głowę. Uśmiechnąłem się z ironią i ruszyłem dalej.
Staliśmy na przystanku dobre dwadzieścia minut zanim przyjechał autobus. Kiedy dostrzegłem światła zbliżającego się pojazdu wstałem z ławki, a dziewczyna za mną.
– Wiem, że zrobiłeś to z grzeczności, ale mimo to dziękuje – powiedziała, a kąciki jej ust nieznacznie uniosły się ku górze. Popatrzyłem na nią rozbawionym wzrokiem, ale nie zauważyła tego, bo odwróciła się do mnie plecami.
Autobus zatrzymał się na krawężniku i drzwi się otworzyły, a dziewczyna weszła do środka. Kiedy pojazd odjechał ruszyłem w stronę domu.
– Z grzeczności. – Parsknąłem śmiechem, wciskając ręce w kieszenie bluzy. 

***
Pewnie znów są błędy, ale nie chce mi się poprawiać. Wybaczcie.

Rozdział I



Popchnąłem szklane drzwi prowadzące z lotniska na zatłoczoną ulicę, ciągnąc za sobą walizkę. Rozejrzałem się dookoła, mrużąc przy tym oczy.
Słońce mocno grzało, mimo iż już dawno był październik, ale takie właśnie były uroki życia na Florydzie. Kolejni ludzie wypływali na ulicę, z budynku za moimi plecami. Dziadkowie rozglądający się nerwowo dookoła, kobieta z dzieckiem na rękach i jej mąż oraz dwójka zakochanych, którzy nie szczędzili sobie czułości.
Wyjąłem z kieszeni spodni małą, pomiętą karteczkę i rozłożyłem ją. Na pogniecionym papieże pochyłym pismem nabazgrany był adres zamieszkania.

‘Largo, 6th Ave SW’

Westchnąłem zrezygnowany. Nie ma to jak gorące powitanie na lotnisku, pomyślałem sarkastycznie.
Podszedłem do postoju taksówek i zapukałem w okno jednego z żółtych pojazdów. Mężczyzna, siedzący w środku, otworzył okno i skinął na mnie głową.
– Można? – spytałem wsadzając głowę do środka.
Uderzyła we mnie fala chłodu dochodząca zapewne z klimatyzacji. Facet w odpowiedzi na moje pytanie, skinął głową. Otworzył bagażnik, a ja włożyłem do niego swoją czarną walizkę. Zająłem miejsce z tyłu i rozsiadłem się wygodnie.
– Przystojniaczku, nie zapomniałeś o czymś? – Odwrócił się w moją stronę. Spojrzałem na niego zdziwiony. – Dokąd?
Wyjąłem z kieszeni pomiętą kartkę z adresem i podałem mu ją. Mężczyzna skinął głową, przekręcił kluczyk i już chwilę później jechaliśmy zatłoczonymi ulicami Tampy.

Około pół godziny później wysiadłem z żółtej taksówki, wprost na rozgrzaną słońcem ulicę. Podałem kierowcy odpowiedni banknot, a gdy odjechał spojrzałem na budynek przed sobą.
Mały domek z niewielkim ogrodem. Dach odchodził w kilku miejscach, a farba, którą pokryte były ściany, odpryskiwała tu i ówdzie. Ogród nie wyglądał najlepiej, ale nie był także zaniedbany. Wyglądało to tak, jakby właścicielowi brakowało pieniędzy, na jego wykończenie.
Ciągnąc za sobą walizkę, ruszyłem przez ulicę, a następnie przez ogród. O ile naprawdę można było nazwać to ogrodem. Pokonując dwa stopnie znalazłem się na maleńkiej werandzie. Biorąc wcześniej dwa głębsze oddechy, zapukałem do drzwi. Kiedy myślałem, że już nikt mi nie otworzy, usłyszałem skrzypienie drzwi, zza których wysunął się mężczyzna.
Jego dawniej brązowe włosy, teraz pokryły się w niektórych miejscach siwizną, a na twarzy zawitało kilka głębszych zmarszczek. Był chudy. Przeraźliwie chudy. Tak, jakby jadł jedną kromkę chleba dziennie. Poprzecierane ubrania wisiały na nim, jak na wieszaku. I tylko w jego bursztynowych oczach, nadal tliły się iskierki nadziei, na lepsze jutro.
– Dylan – wyszeptał i wyciągnął w moim kierunku ręce, ale zrobiłem krok w tył.
Mężczyzna westchnął i opuścił dłonie. Dostrzegłem w jego oczach zawód.
– Tak, minęło tyle lat – powiedział jakby bardziej do siebie, a ja skinąłem głową.
Przez chwile zapadła między nami cisza. Mężczyzna przerwał ją, dostrzegając kartkę z adresem, którą gniotłem w dłoniach.
– Przepraszam, że po ciebie nie przyjechałem, ale ostatnio sprzedałem samochód i nie zdążyłem wyjechać na lotnisko. Sam dopiero co wróciłem z pracy…
– Nie ma sprawy – powiedziałem szybko, aby nie myślał, że w ogóle mnie to dotknęło. – Nie miałeś obowiązku mnie odbierać. Jestem już duży – burknąłem sarkastycznie.
 Mężczyzna skinął głową przyglądając mi się. Zapewne analizował to, jak bardzo się zmieniłem. Nie odwróciłem wzroku, wytrzymałem jego spojrzenie. Przez te wszystkie lata, zdołałem opanować to, do niemalże perfekcji.
– Proszę wejdź – powiedział w końcu i zaprosił mnie do środka gestem ręki.
Weszliśmy do maleńkiego korytarzyka, w którym ledwo mieściliśmy się obaj. Zdjąłem buty i ruszyłem dalej.
Mały salonik, w którego skład wchodziła stara, rozkładana kanapa, regał z książkami i zabytkowe pianino, utrzymany był w kolorach łososiowych. Zasłony, ciemniejsze o ton, sprawiały, że w pomieszczeniu panował lekki półmrok.
– Po lewej jest toaleta, a po prawej kuchnia. – Dobiegł mnie głos zza moich pleców. Gdy już chciałem zadać pytanie, mężczyzna mnie uprzedził.
– Schody na górę są w kuchni – powiedział.
Ciągnąc za sobą walizkę wspiąłem się po schodach i otworzyłem drewniane drzwi. Moim oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie, które zapewne służyło w przeszłości, za garderobę. Naprzeciwko drzwi stało niewielkie łóżko, okryte granatowym, powyciąganym kocem. Obok niego była niewielka szafeczka, z lampką, a po mojej prawej stronie nieco większa szafa i niewielkie biurko. Trochę po lewo, nad szafeczką, znajdowało się małe okienko.
– Wiem, że nie tak powinien wyglądać twój pokój, ale może gdy uda mi się zaoszczędzić trochę pieniędzy, rozbuduję trochę dom i wtedy…
– Ujdzie – Przerwałem mu i rzuciłem się na łóżko.
Mężczyzna przez chwilę patrzył na mnie tak jak wcześniej, na werandzie.
– Tak, to ty sobie odpocznij, na pewno jesteś zmęczony, a ja nie będę ci przeszkadzał. Em… Miłego odpoczynku – powiedział zmieszanym tonem, poczym wyszedł.
Przewróciłem oczami. Wyjąłem z kieszeni spodni ipod’a, włączyłem go, a słuchawki wcisnąłem w uszy. Nastawiłem głośność na największy stopień i wsadziłem ręce pod głowę, próbując zapomnieć o całym świecie.

Obudził mnie dźwięk mojej komórki. Przetarłem zaspane oczy dłonią i wspierając się na łokciu, lewą ręką sięgnąłem po telefon, leżący na półce obok. Gdy zobaczyłem kto dzwoni, niechętnie nacisnąłem zieloną słuchawkę.
– Dylan? – Jej głos był podniesiony i piskliwy, jak zawsze, gdy czymś się denerwowała.
Oczami wyobraźni dostrzegłem ją, chodzącą w tą i z powrotem po swoim, eleganckim pokoju, odrzucającą co chwilę swoje długie, blond włosy za ramiona.
– Tak? – spytałem głupio, ale doskonale wiedziałem, o co jej chodziło.
– Miałeś zadzwonić. – Głos miała przepełniony jadem. Jadem, który mógłby zabijać.
– Nie zdążyłem – skłamałem, podchodząc do okna.
Wyjrzałem przez nie, dostrzegając resztę ogrodu, schowaną za domem. Stara, zniszczona ławka, prawie się rozpadała, a w miejscu, gdzie kiedyś zapewne oczarowywały kwiaty, teraz wyrastały chwasty.
– No i jak tam jest? – Nie byłem pewien, czy naprawdę ją to interesuje.
– Dość… Normalnie. – Kolejne kłamstwo. Nie musiała wiedzieć, że właśnie wprowadziłem się do powoli rozpadającego się domu, w którym mieszkał mężczyzna, z którym wcale nie miałem ochoty rozmawiać.
– Aha, to dobrze. – Obojętny ton jej głosu zdradzał, że zapewne robiła w tym momencie coś ‘bardziej interesującego.’ Jak na przykład, malowanie paznokci lub rozczesywanie włosów.
– A u nas dzisiaj było meeeeega śmiesznie. Wyobraź sobie Chelsea wpadającą na tą małą okularnicę… No, jak jej tam było… Rebeca? Chyba tak… No więc, Chels wpadła na nią, chcąc złapać butelkę wody, którą rzucił jej Mike, ale pech chciał, że wpadła na tego mola książkowego i w dodatku oblała ją całą zawartością butelki. Myślałam, że nie wytrzymam ze śmiechu, gdy ten kujon uciekł do damskiej łazienki z płaczem – zachichotała wprost do słuchawki.
Zapewne normalnie roześmiałbym się, gdyby nie fakt, że nie miałem na to najmniejszej ochoty. W ogóle nie miałem na nic ochoty, nawet na rozmowę z nią.
– Ale i tak jest mi tu smutno bez ciebie – powiedziała nagle, przybierając całkiem inny ton głosu. – Tęsknie za tobą.
– Mhm – mruknąłem rozkojarzony. – Wiesz co, ja musze lecieć. Zadzwonię do ciebie… Później.
– Nie odpowiedziałeś mi. – Była oburzona, a ja nie wiedziałem, o co jej chodzi. – Tęsknisz za mną?
– Tak, pewnie – burknąłem. – Naprawdę muszę lecieć, cześć – powiedziałem i nie czekając na jej odpowiedź, rozłączyłem się.
Rzuciłem telefon na łóżko i otworzyłem okno. W pomieszczeniu było okropnie gorąco, a na dworze panował przyjemny chłód. Zmierzchało i upał ustąpił.
Oparłem dłonie o parapet i wychyliłem głowę za okno. Spojrzałem w górę. Niebo z każdą chwilą robiło się coraz ciemniejsze. Wziąłem głęboki oddech zamykając na chwilę oczy. W ciszy roznosiło się cykanie świerszczy i szczekanie psów. Samochody tylko co jakiś czas przejeżdżały osiedlową ulicą. Było tutaj całkiem inaczej niż w Dallas, gdzie nawet na osiedlach panował nieustający hałas.
Odszedłem od okna zostawiając je otwarte. Wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół po stromych schodach. Przy kuchni stał mężczyzna, który mieszał coś w garnku. Nie zauważył mnie, bo stał tyłem.
Dopiero teraz dostrzegłem jak bardzo jest chudy, jak bardzo się garbi. Nie pamiętałem go dokładnie, ale bez problemu mogłem stwierdzić, że bardzo się zmienił.
Odchrząknąłem chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, ale mężczyzna nawet nie drgnął.
– John – powiedziałem cicho, a on, aż podskoczył na dźwięk mojego głosu. Patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, oddychając szybko. – Nie słyszałeś jak wszedłem. – Nie wiem czemu poczułem potrzebę wytłumaczenia się z tego, co się przed chwilą wydarzyło.
– Przepraszam, zamyśliłem się – wyjaśnił trzymając w ręku łyżkę brudną od jakiegoś czerwonego sosu. W całej kuchni pachniało jedzeniem, czymś słodkim. – Siadaj. – Wskazał ręką na niewielki stół znajdujący się w rogu pomieszczenia.
Odruchowo wykonałem jego polecenie zajmując miejsce przy oknie. Patrzyłem jak nakłada na talerze makaron, a następnie polewa go czerwonym sosem. Niosąc w rękach dwa talerze, podszedł do stołu i postawił je obok szklanek i sztućców.
– Smacznego – powiedział siadając po mojej lewej stronie. Spojrzałem na talerz. Spaghetti pachniało idealnie. Para unosiła się ze szklanek wypełnionych ciepłą herbatą.
Przeniosłem spojrzenie na mężczyznę, który powoli wkładał do ust kolejną porcję czerwonego makaronu.
– Coś się stało? – spytał napotykając moje spojrzenie. – Nie lubisz spaghetti? Mogę przyrządzić ci coś innego. Mam jeszcze trochę wczorajszej lazanii jakbyś chciał.
– Nie – przerwałem mu. – Po prostu… Nie jestem przyzwyczajony do jedzenia kolacji – wyznałem biorąc do ręki widelec. Nabrałem na niego trochę makaronu, po czym wsadziłem go do ust.
Pochłanialiśmy posiłek w ciszy i wcale mi to nie przeszkadzało.
– Dlaczego powiedziałeś do mnie John? – spytał w pewnym momencie mężczyzna, przerywając tym samym ciszę.
– Z tego co pamiętam, to tak masz na imię – burknąłem, wkładając kolejną porcję makaronu go ust.
– Tak, ale… Dlaczego po prostu nie powiedziałeś do mnie ‘tato’? – spytał, a ja poczułem jak makaron zatrzymuje mi się w gardle.
Odkaszlnąłem i odłożyłem widelec obok talerza. Spojrzałem na niego, nie będąc pewnym czy naprawdę o to spytał, czy tylko mi się wydawało.
– Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim, co zrobiłeś nadal jesteś nim dla mnie – warknąłem, wstając od stołu.
– Dylan, to było tak dawno, byłem młody i głupi. Naprawdę tego żałuję i gdybym mógł cofnąć czas…
– To mnie już nie obchodzi – burknąłem wychodząc szybko z pomieszczenia. W korytarzu ubrałem na siebie buty i wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami.

Miałem ochotę iść na jakąś imprezę i upić się tak, żeby stracić kontakt ze światem. Problem polegał na tym, że kompletnie nie znałem tego miasta, a tym bardziej ludzi, którzy je zamieszkiwali.
Nie zastanawiając się nad tym zbytnio, ruszyłem po prostu przed siebie. Próbowałem się uspokoić, ochłonąć.
Nie miałem w zwyczaju rozmyślać, zastanawiać się czy inne tego typu bzdury. Wiedziałem, że najlepszym sposobem na rozładowanie emocji jest dobra impreza, na którą nigdy nie przestawałem mieć ochoty. Tak było i tym razem. Nie chciałem zastanawiać się nad słowami faceta, który genetycznie był moim ojcem. Nie obchodziły mnie jego wyjaśnienia. I nie było to wywołane jakimś młodzieńczym buntem, czy czymś podobnym. Po prostu nic co było z nim związane, już mnie nie obchodziło.
Wciągnąłem do płuc chłodniejsze powietrze. Zapadł zmrok i chłód na dobre zastąpił upał, który panował za dnia.
Wsadziłem ręce w kieszenie spodni i przyspieszyłem kroku. Potrzebowałem się napić. I to porządnie. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Czarne wskazówki rolex’a wskazywały 21:14.
Po kilkuminutowym spacerze znalazłem się na jednej z ruchliwszych ulic. Domyśliłem się, że doszedłem do centrum. Uliczne latarnie oświetlały ulicę i chodniki. Co jakiś czas mijałem jakiś ludzi, zazwyczaj młodych, którzy najwidoczniej, tak jak ja, postanowili urozmaicić sobie ten wieczór. Ruszyłem do pubu nad którym widniał szyld ‘Black Night’. Niezbyt wyrafinowana nazwa, pomyślałem wchodząc do środka. Zaraz przy wejściu stał ochroniarz, który spojrzał na mnie podejrzliwie. Posłałem mu pewny siebie uśmieszek i ruszyłem w stronę baru. Przechodząc przez parkiet, na którym tańczyła spora liczba osób dostrzegłem, że są to ludzie, mniej więcej, w moim wieku. Kilka tańczących dziewczyn mrugało do mnie zalotnie, w formie zaproszenia do zabawy, ale ja tylko odpowiadałem im uśmiechem. Usiadłem na stołku przy barze obok długonogiej blondynki, która uśmiechnęła się do mnie i zamówiłem trunek.
– Chłopie, nie jesteś za młody? – spytał dobrze zbudowany, wysoki facet za barem. Pot skraplał mu się na łysej głowie.
Bez cienia emocji, wyjąłem z tylniej kieszeni spodni, podrobiony dowód i podałem go mężczyźnie. Łysy przyjrzał mu się uważnie, co chwile spoglądając na mnie po czym oddał mi dokument.
– To co będzie? – spytał tym razem milej. Powstrzymałem się od roześmiania. Może i miasto mniejsze i spokojniejsze, ale jednak ludzie tak samo naiwni jak w Dallas.
– Podwójna wódka z lodem – odparłem.
Facet nalał do szklanki płynu i wrzucił do niego dwie kostki lodu. Podałem mu odpowiedni banknot i odwróciłem się, opierając plecami o krawędź baru. Powiodłem wzrokiem po całym pomieszczeniu.
Ciemne, prawie bordowe kolory i słabe światło dawały całkiem niezły klimat temu miejscu. W całym pomieszczeniu unosił się dym, zapewne od papierosów. Czuć było zapach alkoholu pomieszanego z zapachem perfum i spoconych ciał. Kilka zgrabnych lasek wywijało na parkiecie obok wysokich, muskularnych facetów. Ochroniarz przy wejściu, stał z kamienną twarzą, omiatając pomieszczenie zimnym wzrokiem, ale ja wiedziałem, że tak naprawdę, sam wolałby się napić.
Odwróciłem się do barmana za barkiem.
– Jeszcze raz to samo – powiedziałem, stawiając szklankę na dębowym blacie.
Facet dolał mi wódki, a ja znów oparłem się plecami o blat. Wypiłem kilka kolejnych łyków trunku.
Wyjąłem z kieszeni spodni srebrną zapalniczkę i zacząłem przekręcać ją w palach. Zastanawiałem się, co mógłbym robić do końca wieczoru. Bądź co bądź, dzień nie kończył się dla mnie na godzinie 24:00.
– Masz może ogień? – Usłyszałem nagle, tuż obok siebie. Odwróciłem głowę w lewą stronę i dostrzegłem tą samą blondynkę, która posłała mi niedawno uśmiech.
Miała na sobie obcisłą, czerwoną bluzkę z dużym dekoltem i krótką, dżinsową spódniczkę. Na pewno siedziała już tutaj od dłuższego czasu, bo bił od niej zapach alkoholu, ale mimo to, nie wyglądała na zmęczoną tańcem, jak inne dziewczyny. Nienaganny makijaż nadal był nienaganny, a idealnie proste włosy, nie wykręciły się w ani jednym miejscu.
Podpaliłem papierosa, którego trzymała w ustach. Uśmiechnęła się do mnie zalotnie. Postawiłem szklankę na blacie, nie odwracając od niej wzroku.
– Dwa razy to samo – powiedziałem, a ona zatrzepotała rzęsami.
Już wiedziałem, co będę robił tego wieczora.

***

Za wszelkie błędy przepraszam. :)