środa, 26 grudnia 2012

Rozdział XV




 Poniedziałek zaczął się od potężnego deszczu, który obudził całe miasto. Ciemne chmury przykryły swoimi ramionami wszystkie domy, rozciągając się na niebie wzdłuż i wszerz. Deszcz padał nieustannie, w szybkim tempie tworząc na ulicach głębokie kałuże pełne chłodnej cieczy. Ludzie niechętnie wychodzili z ciepłych łóżek, a następnie z domów, aby snuć się po ulicach markotnie, w drodze do szkół i prac. Silny wiatr potęgował uczucie chłodu, które nawiedziło niewielkie Largo sprawiając, że każdy z jego mieszkańców nie marzył o niczym innym, jak o ciepłym, suchym kącie, w którym mógł się skryć i ogrzać.
Tego dnia korytarz szkolny przypominał jedną wielką kałużę pełną wody i błota. Wchodzący do niego uczniowie składali ociekające deszczem parasole, otrzepywali ubłocone buty, a co po niektórzy strząsali z głów resztki deszczu, który zmoczyły doszczętnie ich włosy. Żółte jarzeniówki migały nad ich głowami, odbijając światło w taflach brudnej wody.
Z głową opartą o ścianę, siedziałem na parapecie szkolnym przyglądając się gwarowi jaki wytworzył się w wejściowym korytarzu. O dziwo, tego dnia udało mi się dotrzeć do szkoły o wiele wcześniej niż zawsze, dlatego też nie mając nic innego do roboty, miałem jedyną i niepowtarzalną okazję przyglądać się tej codziennej czynności, jaką było rozpoczynanie kolejnego dnia w szkole.
Wybiła dokładnie za dziesięć ósma, gdy przez szklane drzwi weszła ciemnowłosa właścicielka czekoladowych oczu. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, widząc jej zakłopotanie spowodowane ilością błota, które za sobą wniosła. Przygryzła nerwowo dolną wargę i starannie wytarła czarne botki o gumowe wycieraczki leżące przy samych drzwiach. Musiałem przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałem jej tak rozkojarzonej i nieobecnej. Z jej ciemnych włosów kapały krople deszczu wprost na grafitowy płaszcz. Kilka kosmyków przykleiło się do jej zaróżowionych od chłodu policzków, ale nie miała zamiaru ich odgarnąć. Poprawiając nerwowo beżową torbę spoczywającą na jej ramieniu, podeszła do swojej szafki i po chwili siłowania się, otworzyła ją z hukiem. Skrzywiła się, jakby ten dźwięk sprawiał jej ból.
Zeskoczyłem z parapetu i podszedłem do niej niezauważony.
– Czyżbyś zapomniała parasolki?
Podskoczyła do góry na dźwięk mojego głosu, jednocześnie uderzając łokciem w szafkę z taką mocą, że aż jęknęła z bólu.
– Jezu, czy ty zawsze musisz mnie straszyć? – spytała, łapiąc szybkie oddechy i przykładając rękę do klatki piersiowej.
Wzruszyłem ramionami, nic nie odpowiadając. Sophie westchnęła, po czym znów odwracając się do mnie tyłem, zdjęła z siebie mokry płaszcz i odwiesiła go do szafki, a następnie ją zamknęła.
– O co chodzi? – spytała, przyłapując mnie na wpatrywaniu się w nią. Nie mogłem rozgryźć jej zachowania.
Dwie dziewczyny przechodzące obok wybuchnęły donośnymi śmiechami, a Sophie syknęła, łapiąc się za głowę.
– Co jest? Czyżby nadal trzymał cię kac po sobotniej imprezie? – spytałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Doskonale pamiętałem pijaną Sophie, która za wszelką cenę chciała mi udowodnić, jak to świetnie potrafi się bawić.
Posłała mi srogie spojrzenie, ale powstrzymała się od odpowiedzi, najwidoczniej zbyt zmęczona bólem głowy.
– Nie ma się co dziwić, trochę popłynęłaś.
Brunetka przymknęła na chwilę oczy, jakby samo wspominanie tego wieczoru przynosiło jej cierpienie.
– Okej, możesz dać sobie spokój. Jeśli zamierzasz wypominać mi fakty z owej imprezy, z której prawie nic nie pamiętam, to możesz sobie na wstępie darować, bo naprawdę nie jestem dziś w nastroju do twoich żartów. – Położyła palce na skroniach i zaczęła je powoli masować.
Uniosłem do góry brwi w geście zaskoczenia.
– Naprawdę nic nie pamiętasz? – Zaskoczyło mnie to, choć było to bardzo prawdopodobne po ilości alkoholu, którą wypiła. I tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie dzisiejszego poranka.
Wzruszyła ramionami, choć nie zdołała ukryć zakłopotania, które pojawiło się na jej twarzy.
– Ostatnią rzeczą jaką pamiętam jest pusta szklanka po drinku i krzesełko, które wywróciło się, gdy z niego wstałam, aby iść po kolejnego… – Urwała, spuszczając wzrok speszona.
Uśmiechnąłem się nieznacznie, zdając sobie sprawę, że w takim razie nie pamięta także tego, jak zasnęła w moich ramionach i nie jest świadoma, jakie słowa wypowiedziała chwilę wcześniej.
– Właściwie mam do ciebie sprawę – zaczęła niepewnie, przyglądając się mojej reakcji.
Skinąłem głową, dając jej do zrozumienia, aby kontynuowała. Otworzyła swoją beżową torbę i przez chwilę czegoś w niej szukała.
– Rano, gdy się obudziłam, leżałam w swoim łóżku przykryta kocem, choć nie pamiętam, abym się do niego kładła. – Zarumieniła się, najwidoczniej przypominając sobie, że spała w samym staniku. –  Próbowałam sobie coś przypomnieć, ale na marne. A kiedy wstałam, na podłodze obok łóżka znalazłam to. – W dłoni trzymała srebrny, męski łańcuszek, który definitywnie należał do mnie. – Głupio mi o to pytać, ale… Może wiesz z kim przedwczoraj spędzałam czas? Albo do kogo mógłby ten łańcuszek należeć?
Spojrzałem w jej ciemne oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Wyglądała na zmartwioną, co było naturalne, biorąc pod uwagę, że nie pamiętała nic z tego wieczoru.
– Tak. Ten łańcuszek należy do mnie – powiedziałem spokojnie i zabrałem go z jej drobnej dłoni.
Patrzyła na mnie zaskoczona, gdy zapinałem go na swojej szyi. Dopiero po kilku sekundach potrząsnęła głową, odzyskując nad sobą panowanie.
– C-co? Jak to należy do ciebie?
Jej oczy nadal wyrażały zdziwienie, ale tym razem pomieszane także ze strachem, wywołanym świadomością tego, czego zaczynała się domyślać. Dziwne, że nagle bała się tego, co mogło się wydarzyć, a do czego jeszcze dwa dni wcześniej sama mnie zachęcała.
– Spokojnie, nie musisz się niczym martwić. – Uniosłem ręce do góry w geście obronnym. – Choć to trochę dziwne, znalazłem cię śpiącą u ciebie w łazience na podłodze. Najwidoczniej chciałaś przebrać się w piżamę, która leżała obok, ale chyba nie zdążyłaś, bo zasnęłaś na niej. Nie mogłem patrzeć jak się męczysz, więc położyłem cię do łóżka. Nic więcej.
– A łańcuszek?
Wzruszyłem ramionami.
– Najwidoczniej musiał się odpiąć i spaść, gdy kładłem cię do łóżka. Spokojnie, do niczego nie doszło. Nie masz się czym martwić, Soph. – Uśmiechnąłem się do niej, jakby to co właśnie powiedziałem, nie było najgłupszym na świecie kłamstwem. Choć mogłem po prostu powiedzieć jej prawdę, doskonale wiedziałem, jaka byłaby jej reakcja. Prawdopodobnie nigdy by sobie tego nie wybaczyła, niezależnie od tego czy była wtedy pijana czy też nie. Nie chciałem, aby zadręczała się z mojego powodu.

Sometimes ignorance rings true
But hope is not in what I know 

Sophie skinęła głową, chyba jednak wciąż nie do końca pewna moich słów. Historia ta, brzmiała co prawda nierealnie, ale najwidoczniej chciała w nią bardzo wierzyć, bo już o nic nie pytała. Odgarnęła mokre kosmyki z twarzy, a ja dopiero wtedy dostrzegłem, że cała się trzęsie.
– Zimno ci? – spytałem, choć było to raczej oczywiste, biorąc pod uwagę jej mokre włosy.
– To nic takiego. Po prostu przez ten nieustający ból głowy zapomniałam parasolki i cała zmokłam. Zresztą, dobrze mi tak, skoro jestem taka nierozważna.
Zaśmiałem się, słysząc w jej głosie zdenerwowanie.
– Jesteś dla siebie za surowa – stwierdziłem, kręcąc głową z rozbawieniem. – Masz, weź. – Zdjąłem z siebie swoją granatową bluzę i podałem jej, ale pokręciła przecząco głową. – Nie wygłupiaj się tylko bierz, przecież jest ci zimno. – Nic sobie nie robiąc z jej zaprzeczeń, pomogłem jej się w nią ubrać.
– Jesteś pewien? – spytała drżącym z wyziębienia głosem.
– Spokojnie, to tylko bluza – zaśmiałem się i poprawiłem kaptur, który wygiął się w drugą stronę.
Spojrzałem na nią zaintrygowany. Bez względu na to, że bluza była na nią sporo za duża, a rękawy za długie i tak wyglądała w niej bardzo atrakcyjnie.
– Dziękuje – powiedziała, nieznacznie unosząc usta w uśmiechu, który odwzajemniłem.
Zadzwonił dzwonek oznajmiający rozpoczęcie się pierwszej poniedziałkowej lekcji. Uczniowie zaczęli w pośpiechu schodzić się do klas, a wokół nas robiło się coraz ciszej.
– Na razie, Soph – powiedziałem, a ona skinęła głową.
Zostawiając ją, podążającą za mną wzrokiem, udałem się na lekcję chemii.

♣♣♣

Z głową wspartą na lewej ręce, wpatrywałam się zamyślonym wzrokiem w linie, które na białej kartce kreślił ołówek w mojej dłoni. Gdzieś przede mną na przodzie sali, poza moją świadomością odbywała się lekcja biologii, w której nie miałam siły brać udziału. Dzięki bluzie Dylana nie było mi już zimno, choć włosy wciąż miałam nieco wilgotne. Doskonale wiedziałam, że wszyscy przyglądają mi się ze zdziwieniem, ale w tamtej chwili nie dbałam o to. Zapewne musieli zastanawiać się czyja to bluza i dlaczego miałam ją na sobie. Poprzez swoją popularność w tej szkole (której zresztą nigdy nie chciałam), byłam jednym z głównych obiektów rozmów, nawet jeśli starałam się robić wszystko, aby tak nie było. Teraz jednak, byłam zupełnie pewna, że wszyscy zadają sobie pytanie na temat właściciela owej bluzy oraz tego, co mnie z nim łączy. Prawdę mówiąc, sama nie mogłam trochę uwierzyć, że Dylan sam zaoferował pomoc, nawet jeśli był to faktycznie niewiele znaczący gest. A jednak, doceniałam go, bo znaczył on, że coś między nami faktycznie się zmienia. Co prawda pamiętałam, jak chłopak potraktował mnie tamtego pamiętnego wieczoru w ogrodzie. Znów się ze mnie naśmiewał, choć sądziłam, że już wtedy byliśmy na dobrej drodze do porozumienia. A jednak, pomimo tego jak mnie wtedy rozczarował, nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że tego wieczoru zdarzyło się coś jeszcze, choć za żadne skarby nie potrafiłam sobie nic przypomnieć. Czułam się co najmniej dziwnie, nawet jeśli teoretycznie znałam dalszy bieg wydarzeń. Bo chciałam wierzyć w to, że historia Dylana naprawdę jest prawdziwa, ale nie potrafiłam wyzbyć się wrażenia, że kryło się za nią coś więcej.

I find peace when I'm confused
I find hope when I'm let down
Not in me, but in You 

Jęknęłam, czując kolejną napływającą falę bólu głowy. W duchu po raz kolejny tego dnia przysięgłam sobie, że już nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu. Gdy zadzwonił dzwonek, szybko zebrałam swoje książki i udałam się do szafki, pod którą już czekała na mnie Vee. Zaczynała dzisiaj drugą godziną, za co byłam szczerze mówiąc nieco wdzięczna, biorąc pod uwagę jej skłonność do gadulstwa. Teraz także, stała oparta o moją szafkę, a jej mina świadczyła o tym, że zdecydowanie ma mi coś do powiedzenia. Tupała nerwowo nogą i rozglądała się dookoła, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to coś ważnego.
Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że niewątpliwie najpierw czeka mnie poważna reprymenda. Dzwoniła do mnie całą niedzielę, ale nie byłam w stanie z nią rozmawiać, więc po kilku nieodebranych połączeniach po prostu wyłączyłam telefon.
– No gdzie ty się podziewałaś, dziewczyno?! – Mimo, że starała się przyjmować postawę osoby złej, nie potrafiła ukryć iskierek radości, które kryły się w jej oczach.
– Przepraszam, Vee. Nie byłam w stanie wczoraj z tobą rozmawiać, źle się czułam..
Brunetka przyjrzała mi się badawczo i nagle doznała olśnienia.
– Ty masz kaca! Mało tego, masz kaca dwa dni po imprezie! No ładnie! – zaśmiała się, ale posłałam jej groźne spojrzenie, więc przestała.
– To wcale nie jest śmieszne, nic nie pamiętam...
Uniosła do góry brwi w geście zdziwienia.
– Jezu, to z kim żeś tak zabalowała? – spytała, wyjmując z torebki butelkę wody i upijając jej kilka łyków.
Wzruszyłam ramionami, tak naprawdę nie znając odpowiedzi na to pytanie. Głupio było mi się przyznać, że sama doprowadziłam się do takiego stanu.
– Nie wiem, ale rano znalazłam obok łóżka męski łańcuszek, który okazał się należeć do Dylana – wyznałam, przygryzając dolną wargę na to wspomnienie. Nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć.
Vee zakrztusiła się wodą i musiałam poklepać ją po plecach, aby mogła złapać oddech.
– O mój Boże. Ty i przystojniaczek, razem? Kto by pomyślał. – Pokręciła głową z niedowierzaniem, wyraźnie robiąc sobie ze mnie żarty.
– Przestań, Vee. – skarciłam ją. – Co prawda nic nie pamiętam, ale podobno usnęłam w łazience, a on położył mnie do łóżka, tak twierdzi.
– Aha, i nie wykorzystał okazji, że byłaś pijana i pół przytomna? Już w to wierzę… – Poruszała znacząco brwiami dając mi do zrozumienia, co o tym myśli.
– Vee! – Zdenerwowałam się, uderzając ją w ramię, ale jednocześnie nie mogąc powstrzymać rumieńca, który wypłyną na moje policzki na samą myśl o tym, że coś takiego mogłoby się stać.
Potarła miejsce, w które przed chwilą sprzedałam jej kuksańca.
– Dobra, dobra. Już się tak nie denerwuj… Chwila moment. – Przyjrzała mi się uważnie. – A właściwie, to co ty masz na sobie?
Westchnęłam, domyślając się, jaka będzie jej reakcja na to co zaraz powiem.
– Zapomniałam dzisiaj parasolki i było mi zimno, więc Dylan pożyczył mi swoją bluzę.
Veronica otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, po czym posłała mi tak szeroki uśmiech, jakby właśnie zobaczyła wannę pełną słodyczy.
– Sophie, co właściwie jest między wami? – przyjrzała mi się badawczo, unosząc do góry jedną brew.
Jęknęłam, nie mając siły się z nią użerać. Otworzyłam swoją szafkę i wymieniłam ksiązki od biologii na podręcznik od matematyki. Zamknęłam szafkę i spojrzałam na moją przyjaciółkę, która wciąż patrzyła na mnie tak, jakby chciała coś ode mnie wyciągnąć.
– Dobra, Vee. Powiem to tylko raz, także słuchaj uważnie – powiedziałam to takim tonem, jakbym faktycznie miała do wyjawienia jakąś tajemnicę. – Mnie i Dylana łączą jedynie korepetycje z matematyki, których, jakbyś zapomniała, mu udzielam. Poza tym, on spotyka się z Heather, ja mam swoje życie i kompletnie nie interesuje mnie jego osoba, jasne?
Brunetka przewróciła oczami, wyraźnie rozczarowana moim wyznaniem.
– W porządku, skoro nie chcesz mi nic powiedzieć, ja ci coś opowiem. – Jej oczy znów zabłysnęły tym blaskiem podekscytowania, a ja już wiedziałam, że czeka mnie długa historia.

♣♣♣

Stanęłyśmy przed klasa matematyczną dokładnie w momencie, kiedy Vee kończyła swoją opowieść.
– Rozumiesz? Twój brat po raz pierwszy poświęcił mi tyle uwagi! W dodatku sam zaprosił mnie do tańca i zabrał na krótki spacer. – Westchnęła przywołując w pamięci owe wspomnienia. – Nadal nie mogę w to uwierzyć. Może w końcu coś się zmieni…
Uśmiechnęłam się do niej pogodnie. Co prawda, zaskoczyło mnie zachowanie własnego brata, ale nie mogłam ukryć, że cieszę się razem z nią. Doskonale wiedziałam jak długo się w nim potajemnie podkochiwała, a teraz, w końcu on również okazał jej swoje zainteresowanie. I chociaż cieszyłam się z jej szczęścia, wiedziałam, że będę musiała z nim porozmawiać, bo pod żadnym pozorem nie mogłam dopuścić do tego, aby ją skrzywdził. W końcu ja najlepiej znałam własnego brata.
Weszłyśmy do sali chwilę przed dzwonkiem. Vee usiadła w trzeciej ławce, a ja niestety zmuszona byłam usiąść w ławce na samym końcu. Dylana jeszcze nie było, więc mogłam spokojnie zastanowić się nad tym wszystkim, co się ostatnio działo. Ciężko było mi to przyznać, ale faktycznie coś zaczynało się zmieniać między mną i brunetem. Starałam się odpychać tą myśl od siebie jak najdłużej, ale nie było wątpliwości, że nie łączyły nas już tylko korepetycje. Zaczynało mi na nim zależeć, w taki czy inny sposób i miałam nadzieję, że nasze relacje w końcu polepszą się na dobre, bo jego docinki często naprawdę wytrącały mnie z równowagi.
Równo z dzwonkiem, w drzwiach pojawił się Dylan. Nie zwracając uwagi na nikogo, ruszył w moim kierunku i zajął miejsce po mojej prawej stronie. Nie zawracając sobie głowy wyciąganiem książek czy zeszytu, oparł się wygodnie w krześle i zakładając ręce za głową, westchnął przeciągle.
Kilka zainteresowanych spojrzeń zostało zwróconych w naszą stronę. Najwidoczniej domyślano się już do kogo należy owa, granatowa bluza.
– Jak tam? Lepiej już się czujesz? – spytał nagle, patrząc na mnie uważnie.
Skinęłam głową w odpowiedzi.
– Tak, dziękuje za bluzę. – Chciałam ją zdjąć, ale powstrzymał mnie gestem ręki.
Spojrzałam na niego pytająco, a on uśmiechnął się nieznacznie.
– Chodziło mi o głowę, a bluzę możesz jeszcze zatrzymać.
Do klasy weszła pani McCain, więc nie dane było mi nic odpowiedzieć. Nie potrafiłam za to powstrzymać się od ukradkowego spoglądania na chłopaka po mojej prawej stronie. Na jego ustach przez całą lekcję błądził cień uśmiechu, co było u niego dosyć dziwnym zachowaniem jak na lekcję matematyki. Co dziwniejsze, całą lekcje starał się uważać i tylko co jakiś czas przyłapywał mnie na wpatrywaniu się w niego, więc pośpiesznie odwracałam wzrok. Nie potrafiłam go rozgryźć i chyba zaczynałam też po drodze gubić gdzieś samą siebie. 

There's always something in the way
There's always something getting through
But it's not me, it's You, 

Lekcja minęła szybciej niż mi się wydawało, choć czas i tak gnał dla mnie nieubłaganie szybko tego dnia. Ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych z klasy, gdy zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie obserwuje. Nawet się nie zdziwiłam, widząc idącego za mną Dylana. Jego wzrok spoczywał na mich pośladkach, a kiedy się odwróciłam, on uśmiechnął się prowokująco. Zarumieniłam się jak burak, choć dzielnie starałam się z tym walczyć. Dylan uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym ledwo wyminął mnie w drzwiach, muskając swoim udem moje biodro.
– Do zobaczenia, Soph. – Nachylił się tak, jakby chciał mnie pocałować, ale tego nie zrobił. Jego oddech ledwie musnął mój policzek.
Odszedł spokojnym, pewnym siebie krokiem, który tak wyróżniał go spośród innych ludzi. Odszedł w stronę Heather, która czekała na niego oparta o szkolny parapet. Odszedł, aby ją pocałować. Namiętnie, długo, obiecująco.
Coś zakuło mnie w klatce piersiowej obok serca. Raz, drugi, trzeci.
Blondynka spojrzała w moją stronę, przyglądając mi się badawczo. Dylan poszedł w jej ślady, spoglądając na mnie przez ramię. Spuściłam wzrok, speszona. Gdy go ponownie podniosłam, dostrzegłam tajemnicze spojrzenie Heather, nadal skierowane w moją stronę. Uśmiechnęła się nieznacznie i wtopiła w usta Dylana z taką mocą, że aż zachwiał się do tyłu. W jednej chwili jego ręce były wszędzie, a jej biodra zdawały się wręcz złączyć w jedność z biodrami chłopaka.
Odwróciłam od nich wzrok, wciąż czując specyficzny i nieuzasadniony ból. Odwróciłam głowę w bok i dopiero wtedy dostrzegłam, że Vee, która nagle znalazła się przy mnie, przygląda mi się od dłuższego czasu. Przeniosła swoje przenikliwe spojrzenie na wciąż obściskującą się parkę, a następne ponownie na mnie, po czym pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Co? – spytałam zachrypniętym głosem.
Vee posłała mi nieznaczny, współczujący uśmiech.
– Trzeba ci znaleźć faceta – zauważyła, poklepując mnie po ramieniu w geście pocieszenia. Zupełnie, jakbym faktycznie tego potrzebowała. – I wiesz co? – Zamyśliła się na chwilę, a jej twarz przybrała przebiegłego wyrazu. – Mam nawet pewien pomysł…

♣♣♣

Dwa dni później chłodny wiatr rozwiewał moje długie, ciemne włosy, gdy ubrana w kremową, koronkową sukienkę i skórzaną kurtkę, szłam chodnikiem na spotkanie z chłopakiem, z którym umówiła mnie Vee. Początkowo nie byłam przekonana do jej pomysłu, ale namówiła mnie zapewniając, że jest zabawny, rozsądny, pomocny, a mi przyda się trochę rozrywki. Ostatecznie zgodziłam się, ale tylko pod takim warunkiem, że sama wybiorę sobie ciuchy na to spotkanie. Niestety, nie była to dobra decyzja, bo idąc przez powoli przygotowujące się do jesieni miasto marzłam, gdy chłodny wiatr owiewał moje nagie nogi, ubrane jedynie w sięgające kostek botki. Byłam pewna, że Veronica wybrałaby dla mnie bardziej odpowiedni na tą porę strój, w końcu to ona z nas dwóch lepiej znała się na modzie, a dobieranie i łączenie ze sobą ubrań wychodziło jej z, nadnaturalną wręcz łatwością.
Poprawiłam czarną, małą torebkę przewieszoną na długim pasku przez moje ramię i wsadziłam dłonie w kieszenie kurtki, przyspieszając kroku. Byłam już spóźniona, a do kawiarni, w której byłam umówiona z nieznanym mi chłopakiem miałam jeszcze kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałam czego się spodziewać, ale starłam się zachować neutralne nastawienie. Nie miałam ochoty z nikim się spotykać, tym bardziej brać udziału w randkach w ciemno, ale uznałam, że mogę chociaż dać temu chłopakowi szansę, w końcu każdy na to zasługiwał.
Gdy doszłam w końcu w umówione miejsce, weszłam do środka lekko podenerwowana, przyglądając się ludziom, którzy znajdowali się wewnątrz. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i wtedy z przerażeniem stwierdziłam, że nie mam zielonego pojęcia jak rozpoznać mojego towarzysza. Vee powiedziała mi tylko, że sama mam mieć usta umalowane na czerwono, ale o wyglądzie chłopaka nie wspomniała ani słowem. Zapragnęłam momentalnie ja zabić, ale wiedziałam, że wściekanie się na nią w tej chwili nic nie da, więc po prostu postanowiłam zająć jedno z wolnych miejsc i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Usiadłam przy oknie, tyłem do wejścia i jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, ale niczego to nie zmieniło.
Westchnęłam zrezygnowana próbując się odprężyć. Musiałam przyznać, że wnętrze kawiarni było całkiem przytulne i przede wszystkim stylowe. Eleganckie meble, idealnie dobrane, jasne dodatki, piękne obrazy na ścianach i magiczne oświetlenie, dodawały temu miejscu klimat. Miałam jednak nadzieję, że mój tajemniczy „chłopak” nie okaże się osobą, dla której liczą się tylko pieniądze.
Wyjęłam z czarnej torebki telefon, aby sprawdzić godzinę i wtedy poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu.
– Jak tylko cię zobaczyłem, od razu wiedziałem, że to właśnie ty. – Głęboki, znajomy głos zabrzmiał tuż nade mną.
Odwróciłam głowę i zamarłam.
– Witaj Sophie. – Brązowowłosy chłopak uśmiechnął się do mnie swoim filmowych uśmiechem, którym zdążył mi już wcześniej nieźle namieszać w głowie.
Potrząsnęłam głową, wciąż będąc w niemałym szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie działo.
– Josh? A co ty tu robisz? – spytałam starając się zapanować nad wzbierającym we mnie zdenerwowaniem, choć i tak znałam odpowiedź na to pytanie.
Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie mogąc oderwać ode mnie wzroku.
– Cóż, wygląda na to, że los znowu nas na siebie nasłał. Albo raczej Vee. – Puścił mi oczko, wzruszając ramionami.
Patrzyłam na niego, nie wiedząc co zrobić. Jeszcze bardziej zapragnęłam zabić moją przyjaciółkę, która swoją drogą nie wiadomo skąd znała kogoś takiego, jak Josh. Wiedziałam, że będę musiała się jej o to zapytać, ale jak na razie musiałam najpierw jakoś wybrnąć, z tej całej chorej sytuacji.
– Wiesz co, ja cię przepraszam, muszę już iść. – Zebrałam, z obitego białą skórą siedzenia, moją torebkę i już zbierałam się do wyjścia, gdy chłopak złapał mnie za nadgarstek, krzyżując w ten sposób moje plany.
Spojrzałam na niego zirytowana, więc momentalnie zabrał dłoń, ale smutek i zawód nie zniknął z jego oczu.
– Coś się stało? – spytał przejęty.
Pokiwałam przecząco głową, nie wiedząc do końca jak zgrabnie wytłumaczyć mu, że nie mam ochoty na randki z jednym z tych podrywaczy, którzy potrzebują kobiety tylko na jedną noc.
– Wybacz, to był błąd. Nie powinnam tutaj przychodzić – stwierdziłam i już odwróciłam się by odejść, ale po raz kolejny powstrzymał mnie, łapiąc znów za moją rękę. Tym razem nie puścił jej, gdy na niego spojrzałam.
– Jeśli chodzi o tamto, to naprawdę przepraszam. – Wyciągnął zza pleców piękną, czerwoną różę, którą najwidoczniej zakupił właśnie na tą okazję. – Na tej imprezie byłem pijany i dlatego wygadywałem głupoty. Nigdy nie chciałbym cię skrzywdzić ani wykorzystać, uwierz mi.
Patrzył na mnie takim wzrokiem, że czułam, że lada chwila a zmięknę. Wiedziałam, że nie powinnam się w to ładować, w końcu wielu jest takich co dużo obiecują, a później i tak to przez nich wali się cały świat. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że mogę tego później żałować, ale nie mogłam nie ulec tym pięknym, patrzącym na mnie błagalnie oczom.
– Proszę cię, daj mi jeszcze jedną szansę, a przekonasz się, że nie jestem taki zły. – Uśmiechnął się nieznacznie, wciąż jednak wpatrując się we mnie usilnie.
Westchnęłam, przewracając oczami.
– Niech ci będzie, ale lepiej, żebyś powstrzymał się od tandetnych tekścików, bo ostrzegam, trenujemy na w-fie zapasy.
Chłopak zaśmiał się, potakując głową na znak zgody, po czym wręczył mi różę. Pachniała przepięknie i musiałam przyznać, że troszkę mnie tym gestem zmiękczył, choć wciąż pamiętałam, że w robieniu dobrego pierwszego wrażenia był niemal mistrzem.
Gdy zjawiła się kelnerka poprosiliśmy o wazon, w który wsadziliśmy różę, a ja ku swojemu zaskoczeniu zgodziłam się na propozycję chłopaka, który zaoferował, że wybierze dla mnie przepyszny deser, za który, jak to ujął, gotów był oddać życie. I miał rację. Ciasto, którego nazwa brzmiała dla mnie zbyt skomplikowanie, aby ją powtórzyć, biorąc pod uwagę, że przepis pochodził z hiszpanii, było wręcz przepyszne i ledwo powstrzymałam się od zamówienia kolejnej porcji. Jak się okazało, Josh również okazał się być innym chłopakiem niż ten, za którego go uważałam. Zgodnie z zapewnieniami Vee był zabawny, troskliwy, a do tego rozmawianie z nim na różne tematy przychodziło mi z ogromną łatwością. No i miał tak przepiękny uśmiech, że nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, kiedy się śmiał.
– A tak w ogóle skąd znacie się z Vee? – spytałam, gdy przestaliśmy się śmiać z kolejnego żartu, który powiedział chłopak.
Upił łyk kawy, wzruszając ramionami.
– Właściwie, to poznaliśmy się w dniu tej imprezy, którą wyprawialiście z bratem ostatnio.
Spojrzałam na niego zaskoczona, nie potrafiąc ukryć zdziwienia.
– Byłeś na niej?
Pokiwał przecząco głową, nie przestając się uśmiechać na widok mojego zdziwienia.
– Niestety, nie zdążyłem wrócić z pewnego miejsca, ale twój brat i Vee wyszli w środku imprezy i spotkali się ze mną i paroma znajomymi w parku. Właśnie wtedy ją poznałem.
Skinęłam głową ze zrozumieniem, nie mogąc jednak nie zwrócić uwagi na pewną informację, którą właśnie mi przekazał.
– Matt naprawdę zabrał Vee na spacer i w dodatku przedstawił swoim kumplom. Nie mogę w to uwierzyć… – powiedziałam bardziej do siebie, ale najwidoczniej na tyle głośno, że chłopak również to usłyszał, bo zaśmiał się pod nosem.
Spojrzałam na niego pytająco.
– Cóż, najwidoczniej nawet nie zauważyłaś jak dobrze się rozumieją i jak ich do siebie ciągnie.
– Naprawdę? – W tym momencie byłam już więcej, niż tylko zaskoczona. Ale jednocześnie nieco zmartwiona tym, że mój brat może zranić moją najlepsza przyjaciółkę z powodu różnic, jakie ich dzielą.
– Tak i nie wiem czemu wydajesz się taka zdziwiona. I zmartwiona zarazem. – Przyglądał mi się uważnie, znów zaskakując mnie tym, że tak łatwo udało mu się mnie rozgryźć. – Hej, nie powinnaś się martwić, oni idealnie do siebie pasują. – Przykrył swoją ciepłą dłonią moją, leżącą na stole i ścisnął ją delikatnie, chcąc dodać mi otuchy.
Uśmiechnęłam się nieznacznie czując, jak krew napływa mi do policzków.
– Może masz rację, ale… Mój brat po prostu nie potrafi wytrwać długo w związku, a Vee szybko się przywiązuje i boję się, że ją skrzywdzi – wyznałam szczerze.
– Myślę, że powinnaś mu trochę zaufać. Czuję, że to nie skończy się tak szybko jak myślisz, naprawdę. – Uśmiechnął się pocieszająco, spoglądając przyjaźnie w moje oczy i nie puszczając mojej dłoni.
Odwzajemniłam uśmiech, czując się coraz bardziej zawstydzona jego spojrzeniem.
– Dziękuję – wyszeptałam, a on przybrał pytający wyraz twarzy. –No wiesz, za wysłuchanie moich głupich obaw i wsparcie. To naprawdę miłe – przyznałam, przygryzając z zakłopotania dolną wargę.
– Nie ma sprawy, od tego tu jestem. Chcę, żebyś wiedziała, że jakbyś miała jakiś problem, możesz na mnie liczyć – oznajmił, uśmiechając się anielsko.
Skinęłam głową na znak zrozumienia, ale nie potrafiłam już dłużej wytrzymać jego przenikliwego spojrzenia. Przeniosłam wzrok na okno po lewej stronie i zamarłam, kolejny raz tego dnia.
Za szybą stał Dylan, wpatrujący się w naszą dwójkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Stał nieruchomo, ale gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się cynicznie na widok dłoni Josha przytrzymującej moją. Szybko zabrałam rękę, czując narastające we mnie zażenowanie i nieuzasadniony wstyd.
Dylan uniósł do góry kciuk, a następnie, nie przestając uśmiechać się cynicznie, zaczął bić brawo, jakby mi czegoś gratulował po czym odszedł, kłaniając nam się nisko. W jego oczach widziałam wściekłość pomieszaną z czymś jeszcze i nie potrafiłam odeprzeć od siebie ochoty, nakopania samej sobie.
– Przepraszam cię na chwilę – powiedziałam do Josha i nie przejmując się zabraniem torebki, prędko wybiegłam z kawiarni, co nie było łatwe, ze względu na moje kilkucentymetrowe botki.
Ludzie przyglądali mi się ze zdziwieniem, gdy biegłam omijając ich, ale nie dbałam o to. Gdy w końcu dogoniłam Dylana, był już po drugiej stronie przejścia dla pieszych, na którym zapaliło się czerwone światło, uniemożliwiające mi przejście przez ruchliwą ulicę. Wołałam za nim, ale nawet się nie odwrócił, najwidoczniej kompletnie na mnie obrażony, zupełnie zresztą bez powodu.
Gdy wracałam do kawiarenki, próbując uspokoić oddech, nie mogłam odeprzeć od siebie wrażenia, że chłopakowi nie spodobało się to, co zobaczył. Nie chciało mi się wierzyć, że to właśnie przez zazdrość tak bardzo się zdenerwował, ale właśnie takie miałam wrażenie. I choć wiedziałam, że czeka mnie z nim długa i raczej niemiła rozmowa, nie potrafiłam uspokoić szybciej bijącego serca na myśl o tym, że chyba właśnie Dylan Rettino odkrył przede mną coś, czego nigdy wcześniej nie ujawniał. Swoje uczucia.  

I hope to lose myself for God
I hope to find it in the end
Not in me, in You
In You.

 ♣♣♣ 

No i jak Wam się podobno nowy rozdział, co pysiaki? ;)
Ja prawdę mówiąc, nie jestem z niego za specjalnie zadowolona, ale to może dlatego, że traktuję ten rozdział jedynie jako taki przejściowy. 
Muzyka jak zwykle pasuje jak skarpetki do sandałów, ale cóż ja poradzę, że cierpię na brak dobrych i przede wszystkim odpowiednich kawałków. ;)
Cóż, nie wiem czy następny rozdział zdążę dodać jeszcze w tym roku (choć bardzo bym chciała), dlatego już teraz życzę Wam wszystkiego najlepszego w 2013 roku, niech będzie on dla Was szczęśliwy.No i szampańskiej zabawy! ;)
Hm... Wiem, że ten rozdział nie zachwycał jakąś zaskakującą akcją, ale za to mogę Wam obiecać, że rozdział szesnasty powinien się Wam baaaaardzo spodobać. ;)
Do napisania, pysiaki!
P.s. Dziękuję za tak wiele ciepłych słów i komentarzy! Ogromnie liczę się z Waszym zdaniem, a gdy tak mi słodzicie nie potrafię zrobić nic innego, jak po prostu z uśmiechem pisać dla Was kolejne rozdziały. ;) Dziekuję!
Ahhh! I jeszcze zerknijcie sobie do bohaterów, bo ktoś nam tam doszedł... ;)

czytam=komentuję.    :)

wtorek, 4 grudnia 2012

Rozdział XIV




Na moje nieszczęście, nadszedł dzień imprezy, którą Matt zaplanował za moimi plecami. Starałam się walczyć o jej odwołanie do samego końca, ale z chwilą gdy rodzice o świcie wsiedli do swojego srebrnego mercedesa, a Matt oznajmił mi, że zaczyna się dzień najlepszej imprezy w tym mieście, straciłam wszelką nadzieję. Prawdę mówiąc, nie wiedziałam nawet jak udało mu się w tajemnicy przekonać służbę, aby tego dnia skończyła pracę trochę wcześniej, ale nie zmieniło to mojego poglądu na cały ten pomysł.
Nie zmienił go także widok stołu kuchennego, zastawionego po brzegi butelkami z wszelkiego rodzaju alkoholem. Wolałam nawet nie zastanawiać się, ile pieniędzy poszło bezcelowo na to, aby w większości obcy mi ludzie mogli dobrze się zabawić kosztem mojego zdrowia psychicznego i świętego spokoju.
Co jednak najgorsze, moja najlepsza przyjaciółka nie podzielała mojego poglądu na sprawę, a wręcz przeciwnie, od samego rana tryskała niesamowitym humorem.
– Przesadzasz Sophie, na pewno nie będzie tak źle. – Vee stojąca przed lustrem poprawiła swoją czarną, koronkową sukienkę na ramiączkach i obejrzała się ze wszystkich stron. – W końcu jakaś impreza z prawdziwego zdarzenia, na której to będziemy i my – zauważyła.
Westchnęłam. Może i w jej słowach było trochę prawdy, ale jakoś wcale mnie to nie pocieszało. Nie byłam zwolenniczką takich imprez, w przeciwieństwie do mojej przyjaciółki, która zdecydowania rozpaczała z powodu ich braku.
– A ty długo jeszcze zamierzasz tak siedzieć? Rusz się, Sophie. Goście już dawno zaczęli się schodzić, a ty nadal w powijakach. – Pokręciła głową tak, że loki, które przez ostatnie pół godziny misternie układała, podskoczyły niczym sprężynki.
Przewróciłam oczami, chodź brunetka miała właściwie rację. Wciąż siedziałam na łóżku w swoim luźnym, znoszonym dresie i niedbałym koczku. Nie chciało mi się nic ze sobą robić i najchętniej zeszłabym na dół dokładnie tak, jak siedziałam, ale wiedziałam, że nie ma takiej możliwości, biorąc pod uwagę to, że była ze mną Vee.
Uznając, że dalsze bezczynne siedzenie nie ma dłuższego sensu niechętnie wstałam z łóżka i podeszłam do szafy. Nie zastanawiając się długo, wyciągnęłam z niej czarną, bandażową spódniczkę z podwyższonym stanem, do tego jasno-dżinsową koszulę bez rękawów wiązaną na brzuchu i beżowe sandały na koturnie. Po szybkim prysznicu włożyłam owe ciuchy na siebie i dobrałam do nich czarne, połyskujące bransoletki i duże kolczyki. Vee korzystając z okazji, że lokówka była już nagrzana pokręciła również moje długie, ciemne włosy, a ja w tym czasie zrobiłam sobie niezbyt mocny, choć widoczny makijaż.
– Chodźmy podbić tę imprezę. – Vee poruszyła zabawnie brwiami, po czym wyszła z mojego pokoju, kręcąc biodrami trochę bardziej niż zwykle.
– Tiaa – westchnęłam, ruszając za nią.
Kiedy tylko wyszłyśmy z pokoju, pochłonął nas tłum osób, które już od jakiejś godziny kręciły się po moim domu. Prawie same nieznajome mi twarze tańczące w salonie, nieznajomi popijający alkohol w kuchni i na korytarzach.
– O widzę Matta. – Vee wskazała na grupkę osób stojącą pod drzwiami i ni stąd ni zowąd popędziła ku niej.
Nie mając większego wyboru, a także doskonale zdając sobie sprawę z konsekwencji, które bym poniosła w razie gdybym jej odmówiła, podążyłam za nią.
Mój brat ubrany był w grafitową, dopasowaną koszulę i ciemne, wąskie spodnie. Na szyi przewieszony miał srebrny łańcuszek, a włosy jak zwykle pozostawił naturalnie poskręcane w sprężynki. Nie wyglądał jakoś szczególnie nadzwyczajnie, ale najwidoczniej idealnie przypasował w gust Vee, bo gdy tylko podeszłyśmy do grupki osób, z którą stał, oczy mojej przyjaciółki zaświeciły się niczym brylanty.
– O, Sophie. Myślałem, że nie chcesz uczestniczyć w naszej cudownej imprezie. – Matt uśmiechnął się do mnie jednym ze swoich firmowych uśmieszków.
Kilku chłopaków, którzy stali za nim uśmiechnęło się pod nosem ironicznie.
– No wiesz, jeśli ty i twoi znajomi macie roznieść ten dom podczas tej jakże cudownej imprezy – zrobiłam palcami cudzysłów w powietrzu ­– a ja, jestem chociaż po części odpowiedzialna  przed rodzicami za to, żeby tak się nie stało, to lepiej abym jednak tutaj była i do tego nie dopuściła, nie sądzisz? – Koledzy za jego plecami zaśmiali się, ale nie przejęłam się tym.
Matt uśmiechnął się do mnie zadziornie po czym poklepał mnie po plecach jak dobrego kumpla.
– Cała Sophie. Moja mała, idealna siostrzyczka.
Zmrużyłam oczy, ale nic nie odpowiedziałam. Nie chciało mi się tłumaczyć mu, że jestem od niego zaledwie rok młodsza, ani tym bardziej, że nikt nie jest idealny. Zresztą, widziałam po jego oczach i sposobie w jaki do mnie mówił, że on również nie jest już całkiem trzeźwy, więc po prostu tym razem odpuściłam. Moją uwagę przykuły natomiast śmiechy dochodzące z głębi hollu, w którym się znajdowaliśmy. Kiedy tam spojrzałam dostrzegłam mocno już wstawionego chłopaka, który nieudolnie mocował się z rozporkiem u swoich jasnych spodni i najwidoczniej właśnie zamierzał…
– O mój Boże – wyszeptałam, zakrywając usta dłonią, ale momentalnie się opamiętałam. – Zostaw to! – krzyknęłam i szybko podbiegłam do pijanego chłopaka, powstrzymując go jednocześnie przed… nasikaniem do ulubionej porcelanowej wazy mamy.
Blondyn zachwiał się niebezpiecznie i wpadł na mnie przyciskając mnie tym samym do ściany.
– Prze…Przepraszam, ale chciałem się zesikać… Co to do cholery… Co to za dom? Nawet zesikać się już nie można… – bełkotał pod nosem i jednocześnie próbował się ode mnie odsunąć, ale wychodziło mu to o tyle nieudolnie, że jego dłonie ciągle spoczywały na takich częściach mojego ciała, na których nie powinny.
Dostrzegłam kątem oka, że Matt i jego kumple przyglądają mi się, w każdej chwili gotowi ruszyć mi z pomocą. Nie chciałam jednak, aby pomagali mi w jakikolwiek sposób, więc zbierając w sobie wszystkie siły, odsunęłam od siebie chłopaka, który znów zachwiał się niebezpiecznie, na szczęście jednak nie upadając.
– Posłuchaj mnie – zwróciłam się bezpośrednio do chłopaka, ale on nadal bełkotał coś niewyraźnie pod nosem.
Westchnęłam zrezygnowana, na chwile odwracając od niego wzrok i wtedy dostrzegłam za oknem coś, co o wiele bardziej mnie zaniepokoiło.
– Mogę cię prosić, żebyś zaprowadził go do łazienki? – spytałam pierwszego lepszego chłopaka, który obok nas przechodził. – Jest w głębi korytarza. Dzięki.
I nie zwracając uwagi na jego zdziwiony wyraz twarzy ruszyłam do ogrodu. Za basenem, położonym niemal w jego centralnej części, grupka chłopaków ukryła się tuż obok większej choinki, która skutecznie zasłaniała ich przed resztą towarzystwa. Było jasne, że nie stoją tam, aby podziwiać najzwyklejszy na świcie gatunek świerku, ale nie to przeraziło mnie najbardziej. Chłopak stojący plecami do mnie, ubrany w ciemny t-shirt i o ton ciemniejsze spodnie, właśnie podawał wytatuowanemu, barczystemu koledze małą, przeźroczystą torebeczkę z białym proszkiem. Nie musiałam zastanawiać się ani chwili, żeby wiedzieć, że był to Dylan.
Podeszłam do nich niezauważona, gdy śmiali się z czegoś, widocznie już wstawieni. Ich oczy były zamglone, a śmiechy nerwowe i bełkotliwe. Chwiali się niebezpiecznie, jakby lada chwila mieli upaść.
– Co ty wyprawiasz? – spytałam prosto z mostu, nie przejmując się obecnością kilku napakowanych gości.
Dylan, który wciąż stał do mnie tyłem, odwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie zaskoczony. Przyjrzał mi się uważnie, a wtedy zaskoczenie na jego twarzy ustąpiło miejsca zaciekawieniu.
– Śliczna z ciebie gospodyni – powiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku. Nawet mi się nie przyjrzał, ale zachowywał się tak, jakby samo wpatrywanie się w moje oczy wystarczyło mu, aby wiedzieć jak wyglądał. Jakby znał mnie na pamięć.
Zignorowałam jego uwagę, w głowie wciąż mając widok białego proszku.
– Odpowiedz.
Przewrócił oczami, ale nie przestawał się uśmiechać. Napakowani kolesie za jego plecami przyglądali się nam zaciekawieni.
– Nie wiem o co ci chodzi – stwierdził, patrząc mi prosto w oczy. Oboje dobrze wiedzieliśmy, że kłamie.
Westchnęłam zniecierpliwiona i coraz bardziej zła. Zaczęłam tupać nogą, poirytowana.
– Nie rób ze mnie głupiej. – Spojrzałam na niego groźnie. – Wiem co to było. Wnosisz narkotyki do mojego domu?!
– Jezu, Soph. Ciszej. – Złapał mnie za łokieć i odciągnął kawałek na bok.
Kumple za jego plecami roześmiali się nieprzytomnie. Teraz wiedziałam, że powodem ich stanu nie był alkohol.
Dylan odprowadził mnie kawałek na bok i rozejrzał się dookoła czy nikt nie zwrócił na nas uwagi, ale ludzie zbyt pochłonięci byli dobrą zabawą. Brunet puścił mój łokieć i przejechał ręką po swoich włosach w geście zdenerwowania.
– Cholera, Dylan. W co ty się znowu pakujesz? – spytałam, niemal błagalnie. Czułam się coraz bardziej zirytowana, a jednocześnie zmartwiona. Nie chodziło już nawet o to, że byliśmy u mnie w domu i że gdyby ktokolwiek się o tym dowiedział, miałabym porządnie przechlapane. Bałam się o niego, bo doskonale wiedziałam, na jaki warunkach nadal jest na wolności. – Zapomniałeś już, że policja tylko czeka na jakieś twoje potknięcie, żeby wsadzić się do więzienia?
– Jezu, wyluzuj. Nikt o niczym się nie dowie, a ja nigdzie się nie wybieram – powiedział, zupełnie jakby to faktycznie zależało od niego. Wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów i odpalił jednego z nich.
Patrzyłam na niego, niedowierzając.
– Wiesz jakie wyroki dostają dilerzy narkotyków? A z taką przeszłością jak twoja na pewno nie byłoby mowy o zawieszeniu. – Mówiąc to, poczułam się jeszcze gorzej.
Chłopak patrzył na mnie przez chwile, po czym wybuchnął śmiechem. Cofnęłam się o krok zaskoczona, zupełnie nie rozumiejąc co go tak śmieszy, biorąc pod uwagę rozmiar problemu.
– Dilerem? Proszę cię, Soph. – Roześmiał się po raz kolejny, zaciągając się jednocześnie papierosem.. – Masz naprawdę bujną wyobraźnię, słońce. – Chciał objąć mnie ramieniem, ale go odepchnęłam.
Złość narastała we mnie z każdą kolejną sekundą i wiedziałam, że lada chwila nie wytrzymam.
– Przestań! W przeciwieństwie do ciebie, mnie wcale nie bawi fakt, że możesz iść do więzienia.
Uśmiechnął się na te słowa, jakbym sprawiła mu komplement, a wcale tego nie chciałam. Byłam wściekła.
– Nigdzie nie pójdę – stwierdził po raz kolejny. – A poza tym, to była tylko jednorazowa przysługa. No wiesz, coś w stylu roli kuriera, tyle że z nieco innym towarem.
Koledzy, którym wręczył ów towar znów roześmiali się donośnie, najwidoczniej będąc w niezwykle dobrych humorach. Zmrużyłam oczy, resztkami sił powstrzymując się przed wykopaniem ich na ulicę. Byłam tak wściekła, że zapewne nie sprawiłoby mi to żadnego problemu. Jak on w ogóle mógł zrobić coś takiego? Jak mógł od tak, po prostu narażać siebie, ale także i mnie?
– Co z tego?! Myślisz, że to kogoś przekona, żeby po raz kolejny dać ci szansę, którą i tak zmarnujesz? – spytałam, choć odpowiedź była oczywista.
Dylan zmrużył oczy, przez dłuższą chwilę przyglądając mi się intensywnie. Zdecydowanie się nad czymś zastanawiał, bo podniósł do gry jedną brew, jak to zawsze miał w zwyczaju robić, gdy coś go zaciekawiło.
– Właściwie dlaczego, aż tak się tym przejmujesz? – spytał, zbijając mnie tym całkowicie z pantałyku. – Gdybym faktycznie poszedł siedzieć, nie musiałabyś się ze mną dłużej użerać. Miałabyś święty spokój, a przecież na tym właśnie ci zależy, mam rację? Dlaczego więc, aż tak troszczysz się o to, aby tak się nie stało, hm?
Otworzyłam szeroko usta, ale nie wiedziałam co mam mu powiedzieć. Nie zastanawiałam się nad tym. Po prostu nie chciałam, aby popełnił kolejny błąd. Chciałam, żeby został. Żebym mogła mu pomóc i wspierać. Nie mogłam odpuścić, dać mu się poddać. Chciałam, aby walczył, nawet jeśli to znaczyło, że ja poniosę rany zadane w tej walce.
– Nie mogę patrzeć jak marnujesz sobie życie – stwierdziłam w końcu, patrząc mu prosto w ciemne oczy.
Uniósł do góry brwi, ale nie wyglądał na naprawdę zaskoczonego. Zupełnie, jakby domyślał się powodu, a ponadto, znał ich więcej ode mnie.
– Ah tak? A to niby dlaczego? – Zrobił krok w moją stronę. – Bo jesteś dla wszystkich taką matką miłosierdzia, czy dlatego, że zwyczajnie na mnie lecisz?
Chciałam zaprzeczyć, ale nie mogłam wydobyć z siebie słowa. W ciemnobrązowych oczach, które się we mnie wpatrywały, wyraźnie widziałam rozbawienie, ale nie potrafiłam go za to znienawidzić. Serce zabiło o dwa uderzenia szybciej, ale uspokoiłam je głębokim oddechem.
– Tak myślałem. Lecisz na mnie. – Nachylił się nade mną tak bardzo, że prawie stykaliśmy się nosami.
Najwidoczniej właśnie chciał mnie pocałować i mimo, że chyba podświadomie tego chciałam, ciarki przeszły mi po plecach, gdy tylko uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie jest pod wpływem tych samych narkotyków co jego kumple.
Odsunęłam go od siebie, momentalnie odzyskując władzę nad własnym ciałem.
– Rób co chcesz i nigdy mnie w to nie mieszaj – rozkazałam, po czym odeszłam szybkim krokiem, oddychając płytko i szybko.

I've got the feeling that this will never cease
Living in these pictures
It never comes with ease 


Wpadłam do kuchni jak buldożer, który gotów jest zmieść wszystko, co napotka na swojej drodze. W głowie miałam totalny chaos, ale jedna myśl przebijała się ponad wszystkimi i nie obchodziło mnie, jakie mogą być konsekwencje wprowadzenia jej w czyn. Nie chciałam się nad niczym zastanawiać, a po prostu zapomnieć o wszystkim.
Przy niewielkim bufecie znajdującym po środku kuchni stał Terry razem z kilkoma, wstawionymi panienkami, o za krótkich spódniczkach i zbyt głębokich dekoltach. Nie znałam go zbyt dobrze, ale wcale nie zwróciłam na to uwagi.
– Nalej mi czegoś mocniejszego. – Wręczyłam zaskoczonemu chłopakowi szklankę.
Odwrócił się do mnie nieco wystraszony. Miał taką minę, jakbym właśnie oświadczyła mu, że zamierzam zostać matką jego dzieci.
– Jesteś pewna? – spytał, przyglądając mi się uważnie.
– Nigdy nie byłam bardziej pewna – odparłam stanowczo.
Blondyn uśmiechnął się, nadal nieco zaskoczony. Wyjął z lodówki dwie butelki jakiś alkoholi i lód. Nie interesowało mnie co to było, chciałam tylko, aby pozwoliło mi zapomnieć. Zmieszał wszystko razem i dorzucił do tego zieloną oliwkę. Zrobił dla siebie to samo, po czym podał mi mojego drinka.
– Twoje zdrowie, ślicznotko. – Puścił mi oczko, wystawiając do mnie rękę ze swoją szklanką.
Zderzyliśmy się w formie małego toastu. Biorąc wcześniej głęboki wdech, nabrałam do ust dużą ilość alkoholu po czym połknęłam wszystko za jednym razem. Gardło zapiekło, a ja zaczęłam odruchowo kaszleć, łapiąc jednocześnie łapczywe oddechy. W oczach pojawiły mi się łzy, a na języku pozostał specyficzny, wytrawny smak.
Terry zaśmiał się, przyglądając mojej reakcji.
– Sama tego chciałaś. –  Poklepał mnie po plecach, po czym ruszył za dziewczynami, które jeszcze chwile wcześniej mu towarzyszyły.
O dziwo, zostałam sama, więc mogłam w spokoju doprowadzić się do normalności. Gdy ponownie mogłam normalnie oddychać, usiadłam na stołku stojącym obok i wzięłam szklankę do ręki.
Denerwowało mnie to, że wszyscy traktowali mnie z góry, jakby dokładnie mnie znali. Zupełnie, jakby z dziecinną łatwością dało się przewidzieć każdy mój ruch. Zapragnęłam pokazać im wszystkim, że wcale nie jestem taka przewidywalna i ułożona jak im się wydaje. Zapragnęłam zaszaleć...
Lecisz na mnie…
Prychnęłam, po czym wzięłam kilka kolejnych łyków drinka.

Szedłem szybkim krokiem w kierunku dużych, oszklonych drzwi prowadzących do dużego holu w tym ogromnym domu. Wszędzie kręciło się pełno ludzi, w tym pijanych i chętnych dziewczyn, które rzucały mi zapraszające spojrzenia, ale ja miałem na tą chwilę inny cel. Musiałem znaleźć Sophie. Nie obchodziło mnie co powiedziała, potrzebowałem jeszcze raz wszystko jej wyjaśnić. Sam siebie tym zadziwiłem, ale pop prostu nie mogłem pozostawić tego wszystkiego w takim stanie, w jakim było teraz. Zupełnie nie rozumiałem o co tak się złościła, choć zdawałem sobie sprawę z niebezpieczeństwa w jakie się wpakowałem. 

I swear that if I could make this right
You'd be back by now 

Znalazłem się w salonie wypełnionym po brzegi wirującymi ciałami. Przed oczami mignął mi gdzieś Tyler, tańczący z brunetką, na punkcie której wariował. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale jedyną osobą, którą zauważyłem był Terry, siedzący na białej, skórzanej kanapie w towarzystwie dwóch opalonych brunetek. Podszedłem do niego, a jego towarzyszki posłały mi zalotne spojrzenia.
– Może do nas dołączysz? – spytał, poruszając znacząco brwiami.
Pokiwałem przecząco głową, rozglądając się dookoła.
– Widziałeś gdzieś siostrę Matta?
Roześmiał się, gdy jedna z dziewczyn polizała go w ucho.
– Sophie? Ostatnio widziałem ją w kuchni, jak piła zrobionego przeze mnie drinka – uśmiechnął się chytrze.
Dziewczyny zachichotały.
– Co piła? – zdziwiłem się, skupiając na nim swoją uwagę.
– Stary, żebyś widział jak się zachłysnęła. Ale co się dziwić, skoro to sam gin z whisky. – Roześmiał się, a brunetki poszły w jego ślady.
– Zwariowałeś?! – wrzasnąłem na niego, aż podskoczył i spojrzał na mnie zaskoczony. – Ona nie pija w ogóle alkoholu, a ty zaserwowałeś jej highlander’a? – Zdenerwowałem się. Terry znany był z tego, że robił wyśmienite drinki, ale ich niewątpliwym minusem było to, że były cholernie mocne, nawet dla kogoś kto jest przyzwyczajony do ich picia.
Wzruszył ramionami, robiąc minę niewiniątka.
– O co ci chodzi?! Sama mnie prosiła. Miałem jej odmówić? – spytał, podenerwowanym głosem.
Machnąłem na niego ręką, nie widząc dalszego sensu tej rozmowy, po czym udałem się od razu do kuchni. Przy bufecie, na wysokim stołku, tyłem do mnie siedziała szczupła postać. Ciemne włosy spływały kaskadami na jej drobne plecy. Nie zauważyła, że wszedłem do kuchni, bo wciąż bawiła się szklanką, którą trzymała w zgrabnej dłoni.
– Co ty wyprawiasz? – spytałem, podchodząc do niej od tyłu.
Podskoczyła wystraszona, ale chwile później uśmiechnęła się zadziornie i wypiła duszkiem drinka. Pustą szklankę ostentacyjnie postawiła przed sobą.
– Świetnie się bawię, a co? Chcesz dołączyć? – zachichotała, podpierając głowę na dłoni wspartej o marmurowy blat.
– Co cię opętało? Zamierzasz się urżnąć, czy jak? Przecież ty nie pijasz alkoholu – zauważyłem, odsuwając od niej pustą szklankę.
Roześmiała się, po czym spojrzała na mnie poważnie, choć nieco zamglonymi oczami.
– Wiesz jaki jest twój problem, Dylan? Wydaje ci się, że świetnie mnie znasz. Gówno prawda. Nie wiesz o mnie nic. Nie masz zielonego pojęcia jaka jestem, co lubię, dlaczego zachowuję się tak, a nie inaczej. Dlatego skończ już z tym udawaniem pana wszechwiedzącego, bo jesteś po prostu żałosny. – Uśmiechnęła się cynicznie, po czym sięgnęła po kolejną szklankę, stojącą tuż obok.
– Hej, starczy ci. – Wyrwałem szklankę wprost z jej rąk, co skomentowała srogim spojrzeniem.
Próbowała zabrać mi drinka, ale byłem wyższy, silniejszy i przede wszystkim mniej pijany od niej, niezależnie od tego, jak dziwny był ten fakt.
– Wiesz co? Mam świetny pomysł. Może byś się tak ode mnie odczepił i zostawił mnie samą? Ja przestałam się interesować twoją osobą i tobie radzę to samo. – Zmrużyła oczy wyraźnie rzucając mi wyzwanie.
Zachwiała się robiąc krok w moją stronę, ale podtrzymała się lady. Mierzyliśmy się wzrokiem dobrych kilka sekund, kiedy do kuchni wszedł chłopak z dwoma butelkami piwa. Jego jasne włosy przygładzone żelem, połyskiwały w jasnym świetle lamp, a błękitne oczy migotały zamglone, kiedy wpatrywał się zachłannie w Sophie.
– Już jestem śliczna i zobacz co ze sobą przyniosłem. – Podszedł do dziewczyny i wręczając jej butelkę piwa, złożył niezdarny pocałunek na jej różowym policzku.
Uniosłem do góry brwi, w geście zdziwienia. Sophie zaśmiała się perliście po czym upiła kilka łyków piwa, patrząc na mnie wyzywająco.
– To jak, idziemy tańczyć? – spytał, po czym objął ją w pasie i przyciągnął do siebie.
Brunetka przyglądała mi się jeszcze przez chwilę po czym pokiwała ochoczo głową i upijając jeszcze kilka łyków piwa, wyszła z pomieszczenia w objęciach blondyna.
Wpatrywałem się w jej odchodzącą sylwetkę w zupełnym szoku. Nie mogłem zrozumieć co się z nią działo, a co gorsza, wcale nie podobała mi się taka Sophie. Czułem niepokój, a to denerwowało mnie jeszcze bardziej.
Sięgnąłem po butelkę z piwem, z której przed sekundą piła dziewczyna i wypiłem ponad połowę jej zawartości, ale wcale mi to nie pomogło. Szkło miało smak jej ust, a powietrze pachniało słodkimi perfumami. Odstawiłem butelkę na blat i ruszyłem do salonu, gdzie znajdowała się większość gości. Muzyka dudniła tak bardzo, że zdawało się iż całe ściany drżą w jej rytmie. Tak, jak nigdy mi to nie przeszkadzało, tak teraz miałem zwyczajną ochotę ją wyłączyć i najlepiej wywalić wszystkich z tego, cholernie wielkiego domu. Rozejrzałem się po pomieszczeniu, ale nigdzie nie dostrzegłem Sophie ani jej partnera. Wszędzie wirowało mnóstwo rozpalonych ciał, przyciśniętych do siebie na każdy możliwy sposób. Zastanawiałem się gdzie do cholery może być Matt, gdy jest potrzebny, ale jego również nigdzie nie widziałem. Zginęli także Tyler i Terry oraz przyjaciółka Sophie, której na imię było podajże Veronica.
Byłem już poważnie wściekły, kiedy dostrzegłem ich po środku tańczącego tłumu. Blondyn obejmował Sophie w pasie, a ich ciała poruszały się zgodnie w rytm muzyki. Chwiali się nieco, ale zupełnie im to nie przeszkadzało, bo posyłali w swoje strony zachęcające uśmiechy. Dziewczyna odwróciła się tyłem do chłopaka i zarzuciła ręce na jego szyję, kręcąc przy tym kusząco biodrami. Blondyn położył ręce na jej biodrach, a gdy ciemna spódniczka na jej opalonym ciele podsunęła się nieco w górę, jego dłonie powędrowały za nią…
Nie zastanawiając się ani przez sekundę, znalazłem się obok nich w jednej chwili i odciągnąłem chłopaka od brunetki. Spojrzał na mnie z wyrzutem, wyraźnie niezadowolony. Sophie patrzyła na mnie zaskoczona, a jednocześnie zirytowana.
– Ej, koleś, masz jakiś problem? – Blondyn spojrzał na mnie groźnie, dając mi wyraźnie do zrozumienia, że nie jest zachwycony tym co się stało, ale zupełnie mnie to nie obchodziło.
– Co ty do cholery wyprawiasz? – Sophie zachwiała się niebezpiecznie, ale nie odrywała ode mnie wściekłego spojrzenia.
Nie byłem w stanie czegokolwiek wykrztusić, więc tylko się w nią wpatrywałem.
– Odchrzań się koleś. –  Chłopak pociągnął ją za sobą, a ona nawet nie zaprotestowała.
Zakląłem pod nosem, wychodząc pospiesznie z pomieszczenia.

It doesn't matter where you are
You'll be mine again 


W ogrodzie udało mi się odnaleźć Tylera wraz z jego dziewczyną. Siedzieli na białym wiklinowym krześle wtuleni w siebie. Dziewczyna siedziała na kolanach bruneta i szeptała mu coś na ucho.
– Widziałeś gdzieś Matta? – spytałem prosto z mostu podchodząc od nich i przerywając ich czułości.
Brunetka odsunęła się nieco od chłopaka i posłała mi uśmiech. Tyler roześmiał się, widząc jej ledwie widoczne zakłopotanie.
– Niestety nie, a stało się coś?
Westchnąłem, powstrzymując się od komentarza. Rozejrzałem się dookoła, ale nigdzie ich nie dostrzegłem.
– Zdaje się, że ja widziałam go ostatnio bodajże… Z tą przyjaciółką jego siostry. – Odezwała się brunetka, zastanawiając się nad odpowiedzią.
– Wiesz może gdzie mogli pójść?
Pokręciła przecząco głową.
– Niestety nie. Wiem tylko, że szli razem do środka, nic więcej. – Wzruszyła ramionami. – A tak w ogóle, jestem Nicole.
– Dylan. – Uścisnąłem jej dłoń i uśmiechnąłem się nieznacznie. – Gdybyście widzieli gdzieś Matta, powiedzcie mu, że go szukam.
– Jasne, stary. – Tyler uśmiechnął się do mnie znacząco.
Wszedłem do środka i zacząłem rozglądać się za bratem Sophie albo jej przyjaciółką, ale zdawało się, że przepadli jak kamień w wodę. Sprawdziłem w kuchni, salonie oraz hollu, ale nigdzie ich nie było. Nie znałem dobrze tego domu, ale postanowiłem sprawdzić na piętrze. Było tam wiele pomieszczeń, więc postanowiłem sprawdzać po kolei w każdym z nich, ale większość drzwi była zamknięta. Gdy doszedłem do kolejnych z rzędu, zdałem sobie sprawę, że należą do siostry Matta. Co więcej, nie były domknięte i gdy tylko się do nich zbliżyłem, zamarłem. Blondyn całował zachłannie Sophie, przyciskając ją jednocześnie do ściany, a ona wcale nie pozostawała mu dłużna. Zwinnymi dłońmi odpinała guziki jego jasnej koszuli, a on machinalnie podwinął jej czarną spódniczkę do góry. W chwili gdy jego nachalne dłonie spoczęły na jej pośladkach, momentalnie odzyskałem nad sobą panowanie. Uderzyłem w drzwi z taką siłą, że z impetem uderzyły o ścianę obok. Blondyn błyskawicznie odskoczył od dziewczyny, która zachwiała się i osunęła po ścianie. Rzuciłem się w jego kierunku i wykorzystując element zaskoczenia, uderzyłem go prosto w nos, z którego błyskawicznie popłynęła krew. Chłopak zatoczył się do tyłu i upadł na podłogę przewracając jednocześnie stojące obok krzesło. Upadając złapał się za krwawiący nos.
– Pojebało cię do reszty?! – wrzasnął zły, ale jednocześnie nieco przerażony, dostrzegając na swoich dłoniach czerwoną ciecz.
– Wypierdalaj stąd, natychmiast! – Rozkazałem, wskazując ręką wyjście.
W pierwszej chwili spojrzał na mnie z lekką pogardą, ale szybko zebrał się z podłogi i nawet się nie oglądając, ruszył w kierunku drzwi. Zatrzasnąłem je za nim i dopiero wtedy spojrzałem w kierunku Sophie, która wciąż siedziała na podłodze, plecami oparta o ścianę.
– Co to miało być? – spytała, nie odrywając ode mnie wzroku.
Zignorowałem jej pytanie i podniosłem przewrócone krzesło. Wstała i podeszła do mnie chwiejnie.
– Co to miło znaczyć? – Powtórzyła pytanie znacznie głośniej.
– Co to miało znaczyć?! A co to miało znaczyć?! – Wskazałem ręką jej spódniczkę, która ledwo co zakrywała jej pupę.
Nawet jej nie poprawiła, a zamiast tego podeszła jeszcze bliżej mnie.
– Mówiłam ci – dźgnęła mnie palcem wskazującym w klatkę piersiową. – Odczep się. Nie potrzebuję cię, ani twojej pomocy.
Złapałem ją za nadgarstek, czując narastający we mnie gniew.
– Przestań pieprzyć! Od kiedy się z ciebie zrobiła taka buntowniczka, co? – spytałem ironicznie, a ona zmrużyła oczy. – A może chcesz mi w ten sposób coś udowodnić? Jeśli tak, to wiedz, że to nie jest dobry sposób.
Wyrwała dłoń z mojego uścisku i z niespotykaną siłą uderzyła mnie w twarz. Machinalnie złapałem się za policzek, który zapiekł, a ona, zaskoczona własnym gestem zakryła usta dłońmi. Zapadła cisza, przerywana jedynie dźwiękami głośnej muzyki dochodzącej z dołu. Mierzyliśmy się wzrokiem przez kilka krótkich sekund, po czym Sophie zrobiła coś, czego żadne z nas się nie spodziewało…

I wish I could hear your voice
And don't leave me alone in this bed 

W jednej chwili przycisnęła swoje usta do moich, przylegając do mnie jednocześnie całym swoim ciałem. Nie pozostając jej dłużny oddałem pocałunek i objąłem ją mocno w pasie, chcąc przyciągnąć jeszcze bliżej do siebie, choć było to już fizycznie niemożliwe. Między naszymi ciałami nie został nawet skrawek pustej przestrzeni, złączyły się one w jedność, pasowały do siebie idealnie. Straciłem kontakt ze światem, przestałem myśleć. Czułem tylko jej zachłanne usta, z których o dziwno nie czuć było alkoholu, a nieopisaną słodycz.
Brunetka zrzuciła z siebie szpilki i wskoczyła mi na biodra, nawet na chwile nie odrywając ode mnie ust. Przytrzymując ją za uda, uniosłem ją do góry i położyłem miękko na atłasowej pościeli. Ciemne włosy rozsypały się po delikatnej poduszce. Jej delikatna dłoń wśliznęła się pod moją koszulkę i spoczęła na moich łopatkach. Gładząc moje plecy natrafiła na srebrny łańcuszek, spoczywający na mojej szyi. Jednym zwinnym ruchem odpięła go i rzuciła gdzieś na podłogę. Przesunąłem dłonią po ciepłej skórze jej ud i ramion, wywołując u niej gęsią skórę. Była jak atłas, gładka, delikatna, tyle, że ciepła.
Odepchnęła mnie nieco, zmuszając mnie, abym usiadł, a ona wraz ze mną. Na chwilę odsunęła się ode mnie i szybko odpięła guziki błękitnej koszuli, którą miała na sobie, a która już chwilę później leżała na podłodze. Jej czarny, koronkowy stanik zakrywał zdecydowanie za mało, jak na zwykłą bieliznę. Poczułem ukłucie w podbrzuszu, co niewątpliwie nie umknęło jej uwadze. Uśmiechnęła się kokieteryjnie i znów wpiła w moje usta, jednocześnie łapiąc za skrawek mojego t-shirtu i podciągając go ku górze. Spojrzałem w jej ciemne, zamglone oczy i zamarłem. Była pijana i prawdopodobnie nie miała zielonego pojęcia co właśnie chce zrobić. W tej jednej sekundzie odzyskałem panowanie nad własnym ciałem i umysłem. Doznałem niespotykanego wcześniej uczucia, że to wszystko dzieje się za szybko i że mimo, iż tego bardzo chciałem, nie powinienem był do tego dopuścić.
 Zbierając w sobie resztki sił, gwałtowanie odsunąłem ją od siebie. Popatrzyła na mnie zaskoczona i znów chciała mnie pocałować, ale z trudem ją powstrzymałem. Siebie zresztą też.
– O co chodzi? – spytała, zachrypniętym głosem.
Pokiwałem przecząco głową, cofając się na łóżku. Nie mogłem być tak blisko niej, wiedziałem, że w każdej chwili mogę przestać nad sobą panować.
– Nie mogę – odparłem szczerze, choć zabrzmiało to tak niedorzecznie, że zachciało mi się śmiać.
Wciąż czułem ciepło jej ust i ledwo powstrzymywałem się, aby jej nie pocałować. Siedziała ode mnie zaledwie na wyciągnięcie reki, w czarnej spódniczce i koronkowym staniku, patrząc na mnie przerażona.
– Nie wygłupiaj się. Oboje tego chcemy, ja tego chcę… – Wyciągnęła w moim kierunku rękę, ale ją odepchnąłem.
Tak bardzo pragnąłem przyciągnąć ją do siebie, znów poczuć jej kruche ciało pod swoim.
– Nie, Sophie. Nie pozwolę ci zrobić czegoś, czego będziesz później żałowała – stwierdziłem, ku jej wyraźnemu zdziwieniu.
Zaśmiała się nerwowo, jakby nagle zaczęła się czymś przejmować.
– Przestań i po prostu mnie pocałuj. Tak jak jedną z wielu dziewczyn, które do tej pory miałeś. – Mimo, że była to prośba, nie dało się nie wyczuć zawartej w niej ironii.
Ramiączko od ciemnego stanika osunęło się z jej ramienia. Z potarganymi włosami okalającymi jej delikatną twarz, wyglądała tak kusząco, że musiałem przygryźć usta, aby się do niej nie zbliżyć.
– Nie, Soph. – Wstałem z łóżka i odsunąłem się kawałek, próbując ochłonąć. Otarłem twarz dłońmi, próbując odzyskać nad sobą panowanie i jasność umysłu. Tylko jak, do cholery miałem to zrobić czując nie ustające pulsowanie, słysząc jej przyspieszony oddech i smakując na ustach jej pocałunki?
– Dlaczego? – spytała zirytowana, a jednocześnie zmartwiona. Jakby bała się, że to z jej powodu odmówiłem.
Spojrzałem na nią przenikliwie. Ciemne, potargane włosy opadały na jej nagie ramiona. Rozchylone, zaczerwienione usta zamarły, oczekując odpowiedzi. Brązowe, migoczące oczy wpatrywały się we mnie wyczekująco. Była niemądra myśląc, że jej nie pragnąłem. Pragnąłem bardziej, niż sam mógłbym się tego spodziewać i to było w tym wszystkim najgorsze.
– Bo ty nie jesteś jak one. A ja, z jakiś niezrozumianych przyczyn nie chcę, abyś kiedykolwiek była.
Rozchyliła szerzej usta, ale nic nie powiedziała. Wpatrywaliśmy się w siebie w ciszy, nie rozumiejąc tego co się właśnie działo, nie potrafiąc rozszyfrować własnych uczuć ani myśli. W głowie mi szumiało na skutek wypitego alkoholu i jej gorących pocałunków.
Sophie opadła na łóżko głośno wzdychając. Przyjrzałem jej się uważnie, nie martwiąc się, że mnie na tym przyłapie. Wpatrywała się w sufit, a dłonie zaciskała kurczowo na beżowej pościeli. Najwidoczniej i ona biła się z własnymi myślami, a mnie osobiście, widok leżącej na łóżku, półnagiej dziewczyny wcale nie pomagał.

I wish I could touch you once more
And don't leave me alone in this bed 

Podniosła się na łokciach i spojrzała na mnie przenikliwie.
– Połóż się chociaż przy mnie – poprosiła, nie spuszczając ze mnie wzroku. – Proszę.
Zawahałem się przez chwilę, nie ufając do końca samemu sobie. Ruszyłem jednak w jej kierunku, a kiedy zrobiła mi trochę miejsca, położyłem się obok niej. Ułożyła się na boku tak, że patrzyliśmy prosto w swoje oczy. Musiałem przyznać, że nawet z potarganymi włosami i nieco rozmazanym makijażem wyglądała niezwykle uroczo, a jednocześnie kusząco. Starałem się nie wpatrywać w jej pełne usta, bo wiedziałem, że następnym razem mogę nad sobą w porę nie zapanować.
Sophie spoglądała prosto w moje oczy, ale jej wzrok również co chwilę spoczywał na moich wargach, które mimowolnie oblizywałem. Po chwili namysłu, przełknęła głośno ślinę i wspierając się na łokciu, musnęła delikatnie moje usta. Nie zdążyłem nawet oddać pocałunku, bo nie pozwoliła sobie na więcej i tylko przysunęła się do mnie, wtulając twarz w moją klatkę piersiową i obejmując mnie w pasie. Odruchowo poprawiłem kosmyk włosów, który spadł jej na twarz, a ona zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Palcem wskazującym nakreśliłem niewidzialną linię pomiędzy jej policzkiem, a obojczykiem. Jej oddech stawał się coraz głębszy i spokojniejszy, a kiedy myślałem, że już śpi, usłyszałem je cichutki, zmartwiony głos.
– Chyba się w tobie zakochuję, Dylanie Rettino – wyszeptała, ledwo dosłyszalnie.
Nie wiedziałem czy powiedziała to świadomie czy nie, ale nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, który nachalnie wpłynął na moje usta. Pocałowałem ją w czoło, a kiedy byłem już całkowicie pewien, że śpi, przykryłem jej drobne ciało kocem i opuściłem pokój. 

It doesn't matter where you are
I'll hold you again  


***
Przepraszam, że tak dawno nic nie było, ale ostatnio tyle się dzieje... Aż szkoda gadać.
Powiem tylko tyle, że jestem w sumie zadowolona z tego rozdziału i myślę, że udało mi się Was w jakimś tam stopniu zadowolić. Mówiłam, że zacznie się dziać. ;)
Jak widzicie, pojawił się też nowy wygląd, z którego też jestem o wiele bardziej zadowolona niż z poprzedniego. ;) A Wy co sądzicie?
Jedynym co mi się nie podoba, to dopasowanie tej piosenki, ale niech już będzie. Choć ją uwielbiam, jestem w pełni świadoma, że nie pasuje, ale cóż...
Ah i mam prośbę. Proszę każdego czytelnika, nawet takiego, który przeczytał tylko ten rozdział o skomentowanie i wyrażenie swojej opinii. To dla mnie bardzo ważne, szczególnie jeśli chodzi właśnie o ten rozdział. Z góry dziękuję. ;*
No to wszystkiego najlepszego z okazji mikołajek, niech to będzie taki mój wcześniejszy prezent... ;)
Kocham Was! :*