sobota, 29 września 2012

Rozdział XII



Ciepłe promienie słoneczne otulały swoimi ramionami, zatłoczone ulice Largo. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach rześkiego poranka, pomieszany z odorem spalin, wydobywającym się z przejeżdżających samochodów.
Zmrużyłam oczy, chroniąc się w ten sposób przed natarczywym słońcem, gdy razem z Mattem skręciliśmy w ulicę, prowadzącą do naszej szkoły. Był to jeden z tych niewielu dni, kiedy szłam z nim ramię w ramię i zachowywaliśmy się jak normalne rodzeństwo, którym z całą pewnością nie byliśmy.
Kochałam brata z całego serca, ale przyglądanie się temu, jak marnuje sobie życie ciągłymi imprezami i zaliczaniem wciąż nowych panienek, nie należało do przyjemności.
Matt był wybitnie zdolny. Niemalże od urodzenia był świetnym graczem w football, koszykówkę i hokeja, ale zdawał się nie zawracać sobie głowy tym, że mógłby odnieść w sporcie jakiś sukces. Zupełnie, jakby w ogóle mu na tym nie zależało. Tak samo zresztą, było z nauką. Miał w miarę dobre oceny - rodzice zabiliby go, gdyby było inaczej - ale zdecydowanie stać go było na więcej. On jednak, jak w wielu dziedzinach, nie wykorzystywał swojej lekkości do uczenia się nowych rzeczy. Zdawało się, że na siłę chcę udowodnić wszystkim, a przede wszystkim rodzicom, że nie pójdzie w ich ślady tak, jak tego od niego wszyscy oczekiwali. To on miał przejąć po nich rodzinną firmę i stać się kolejną szychą w mieście. Ja miałam wyrosnąć na cudowną młodą damę, o wysokich wymaganiach, z idealnymi manierami i wianuszkiem, czekających na każde moje spojrzenie, mężczyzn.
Głupie, idiotyczne marzenia rodziców.
Spojrzałam na Matta, który od samego rana, zdawał się być w wyśmienitym humorze. Nie musiałam pytać, żeby wiedzieć jaki był tego powód. Doskonale zdawałam sobie sprawę, dlaczego nie poszedł na wczorajszą imprezę, której swoją drogą, do tej pory nie mogłam przeboleć.
– Udany wieczór, hm? – spytałam, choć doskonale znałam odpowiedź.
Matt spojrzał na mnie w taki sposób, w jaki miał to zwyczaj robić, gdy go na czymś nakrywałam. Jednocześnie uśmiechnął się w charakterystyczny dla niego - i podobno również dla mnie - sposób.
– Nawet bardzo – odparł, rzucając mi wyzywające spojrzenie. Od razu zrozumiałam, o co mu chodzi, ale sama nie potrafiłam się powstrzymać, przed zadaniem tego pytania.
– Która tym razem był tą szczęściarą? – Mój głos przepełniony był tak zauważalną ironią, że od razu pożałowałam własnych słów.
Matt tylko roześmiał się usatysfakcjonowany. Najwyraźniej właśnie tego oczekiwał. Abym go wypytywała, a przecież tego nie chciałam. Dawno zdążyłam przyzwyczaić się do tego, że prawie każdego tygodnia miał inną dziewczynę i że prawie zawsze, kończyło się to w ten sam sposób.
­– I tak jej nie znasz, więc... – Wzruszył ramionami i znów się roześmiał.
Postanowiłam nie drążyć dalej tematu, więc po prostu zamilkłam i zaczęłam przyglądać się mijanym przez nas ludziom. Tak się zapatrzyłam na słodką blondyneczkę o niebieskich oczach, idącą za rączkę prawdopodobnie ze swoim tatą, że nie zauważyłam, a właściwie nie usłyszałam, że ktoś podszedł do nas od tyłu. W pewnym momencie, po prostu poczułam czyjeś silne ramie na swoim barku i kiedy przekręciłam głowę, dostrzegłam uśmiechniętą twarz Terrence’a, który objął mnie i Matta w ten sam sposób, wchodząc jednocześnie pomiędzy nas.
– Witam moje ulubione rodzeństwo. Co tam? – zagadnął, zerkając to na mnie, to na Matthew.
Nic nie odpowiedziałam, bo przypatrywałam mu się zastanawiając, czego może od nas chcieć.
– Dlaczego cię wczoraj z nami nie było, Mattie? – spytał blondyn, spoglądając teraz na mojego brata, który tylko wzruszył ramionami. – Była świetna impreza. Swoją drogą, twoja siostra nieźle zabalowała – stwierdził i poklepał mnie po ramieniu.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Matt przyjrzał mi się uważnie.
– Wiesz, że byliśmy na tej imprezie u Josha, prawda? – Ciągnął dalej Terrence, jakby w ogóle nie zauważył wymiany serii, specyficznych spojrzeń pomiędzy mną, a bratem. – Wyobraź sobie, że wczoraj wieczorem wziął sobie za cel, właśnie twoją siostrę i zabawiał ją cały czas. Swoją drogą, nie sądziłem, że umiesz tak tańczyć, Sophie.
Spojrzałam na niego z żądzą mordu w oczach. Po co w ogóle to mówił i to akurat przy moim bracie? A nawiasem, jak tańczyć?
– Ale tak właściwie – zastanowił się – wcale nie dziwię się Joshowi. Sophia wyglądała wczoraj naprawdę bombowo.
Z każdym kolejnym słowem, wydobywającym się z ust blondyna, Matt wyglądał na coraz bardziej zdenerwowanego. Wiedziałam, że lada chwila może rozpętać się piekło, więc postanowiłam interweniować.
– Terrence. – Spojrzałam na niego jednoznacznie, ale chyba nie zrozumiał mojej aluzji, bo tylko uśmiechnął się jak głupi do sera.
– Dla przyjaciół Terry, mała – powiedział i puścił mi oczko.
Westchnęłam.
– Okej. – Starałam nie zgłębiać się w sens w jego słów, chociaż od kiedy to ja właściwie należałam do jego przyjaciół? – W takim razie: Terry, daj spokój – oznajmiłam, a on spojrzał na mnie pytająco. – Po prostu odpuść i nie gadajmy o tym, okej?
– Nie wiem w ogóle, o co ci chodzi. Przecież impreza była udana, prawda? Zresztą – machnął ręką, którą ze mnie zdjął – jak chcesz. Jutro powtórka u was, ma się rozumieć? – Tym razem spojrzał na Matta, który jeszcze przez chwilę, przyglądał mi się badawczo, po czym skinął do blondyna w odpowiedzi.
Chwila moment. Czy on właśnie pokiwał twierdząco głową?!
– Jak to?! Robimy… Eee… To znaczy: ty robisz jutro imprezę, u nas w domu?! – zdziwiłam się, podnosząc głos.
Byłam zaskoczona. I zła. Nie wyobrażałam sobie kolejnej imprezy w towarzystwie całej paczki brata. A przede wszystkim, w towarzystwie Dylana. Cholera. Czemu wciąż o nim myślałam?
 – Tak. Czy to jakiś problem? – Matt przystanął, a ja poszłam w jego ślady.
Mierzyliśmy się wzorkiem przez dłuższą chwilę.
– Ekhm – odchrząknął Terry unosząc do góry ręce i zrobił kilka kroków w tył. – To wy sobie to załatwcie między sobą, a ja spadam. Na razie. – I już go nie było.
Założyłam ręce na klatce piersiowej i zaczęłam tupać nogą jak zawsze, kiedy byłam zdenerwowana. Matt uśmiechał się ironicznie, najwidoczniej chcąc mnie jeszcze bardziej zirytować.
– No? Masz coś powiedzenia? – spytałam, próbując nie wybuchnąć.
Denerwowało mnie to, że zachowywał się tak nieodpowiedzialnie. Czasem miałam wrażenie, że to ja jestem tą starszą z rodzeństwa i szczerze mówiąc, wcale mi się to nie podobało.
– Skoro już pytasz, to myślę, że zrobimy najlepszą imprezę jaką to miasto widziało – odparł, dumny z siebie.
– Jak to: zrobimy?! Chyba nie uważasz, że będę brała w tym udział! – wrzasnęłam, a kilka osób, przechodzących obok nas, spojrzało na mnie jak na wariatkę.
Matt posłał im przepraszające uśmiechy, a następnie pokiwał karcąco głową, patrząc na mnie.
– Przykro mi, ale najwidoczniej będziesz musiała, bo rodzice zgodzili się zostawić nas samych na te kilka dni ich wyjazdu, tylko pod takim warunkiem, że ty, będziesz nadzorowała mnie. Swoją drogą, to trochę dziwne, skoro to ja jestem starszy, ale niech im będzie – uśmiechnął i chciał objąć mnie ramieniem, ale w porę się cofnęłam.
– Nie zgadzam się na żadną imprezę! Chyba też mam jakieś prawo głosu, skoro to ja nadzoruję ciebie, hm? – Malutka nadzieja, zagościła w moim sercu na ułamek sekundy, ale chłopak zgasił ją jednym, ironicznym uśmieszkiem.
– Nie bardzo, bo widzisz: to ciągle ja, jestem twoim starszym bratem.
Zmrużyłam oczy i zagryzłam zęby, oddychając ciężko.
– Chciałaś coś jeszcze dodać? – spytał, nie przestając się uśmiechać.
Zamiast potraktować go ciętą ripostą, rzuciłam tylko, wyrażające całą moją opinię na ten temat, krótkie „nie” i ruszyłam pędem do szkoły, nie chcąc patrzeć na tego idiotę, ani chwili dłużej.

Tego dnia, w sali gimnastycznej śmierdziało potem bardziej, niż zwykle. Mogło to być spowodowane dwoma rzeczami. Albo tym, że na dworze było wyjątkowo gorąco, nawet jak na Florydę, albo dlatego, że pan Jablonsky był w beznadziejnym humorze od samego rana i z każdej kolejnej grupy uczniów, wyciskał siódme poty.
Dodatkowo, głowa rozbolała mnie akurat, przed samym wuefem i naprawdę nie miałam najmniejszej ochoty na żadne ćwiczenia. Wiedziałam jednak, że panu Jablonsky’emu nie warto wchodzić w drogę, toteż grzecznie przebrałam się w krótkie, bawełniane spodenki oraz czarną bluzkę i powędrowałam z resztą grupy do sali.
– No i jak tam głowa? – Vee usilnie starała się związać w koński ogon swoje niesforne, sięgające nieco za linie ramion, włosy.
Jęknęłam w odpowiedzi, na co ona uśmiechnęła się pocieszająco.
Usiadłyśmy na trybunach, czekając na rozpoczęcie się lekcji. Do dzwonka pozostało jeszcze kilka minut, które postanowiłam spożytkować na gromadzeniu sił, na kolejną godzinę istnej męczarni. Oparłam głowę o oparcie plastikowego krzesełka i zamknęłam oczy, chcąc się nieco odprężyć. Próbowałam wyobrazić sobie, że jestem na zielonej łące, wśród pachnących kwiatów i zapachu świeżo skoszonej trawy. Próby te, przychodziły mi jednak z wielkim trudem, bo nadal czułam okropny zapach potu, rozprzestrzeniający się dookoła mnie.
– O cię kurcze pieczone. – Vee szturchnęła mnie łokciem w brzuch tak mocno, że aż jęknęłam z bólu.
Posłałam jej groźne spojrzenie, ale zupełnie bezskuteczne, bo wpatrywała się w coś jak w obrazek i nawet mnie nie zauważyła.
– Chyba trafiłam do nieba – wydukała, oblizując mimowolnie usta.
Poszłam w jej ślady i kiedy spojrzałam w kierunku, w którym patrzyła, dostrzegłam nikogo innego, jak mojego, jakże wkurzającego, braciszka. Otoczony garstką kumpli, wszedł na salę w samych(!) krótkich, granatowych spodenkach, białą koszulkę niosąc w ręce. Oczy wszystkich dziewcząt znajdujących się w pomieszczeniu skierowały się ku niemu, a po chwili, kiedy założył koszulkę przez głowę, niemal słyszałam ten pomruk niezadowolenia, roznoszący się echem po sali.
– Jego to chyba do reszty porąbało – stwierdziłam i tym razem to Vee posłała mi karcące spojrzenie.
Wzniosłam oczy ku niebu, pytając samą siebie, czym zasłużyłam na to wszystko, ale w odpowiedzi dostałam tylko, kolejną porcję przeszywającego bólu głowy.

Pogwizdując pod nosem, z rękami wciśniętymi w kieszenie granatowych, sportowych spodenek, wkroczyłem do sali gimnastycznej, dziarskim krokiem. Miałem wyjątkowo dobry humor, a na dodatek czekała mnie godzina wuefu, czyli jedynej lekcji w tej parszywej szkole, na którą jako tako miałem ochotę chodzić. Gdy do tego wszystkiego, przypomniałem sobie finał wczorajszej imprezy, nie potrafiłem przestać się uśmiechać.
Tak pogrążyłem się w swoich przemyśleniach, że nie zauważyłem idącej naprzeciwko mnie osoby, na którą nieszczęśliwie wpadłem. Oboje upadliśmy na podłogę z hukiem, przykuwając tym samym wzrok większości osób zgromadzonych na sali.
– Przepraszam, nie zauważyłam cię. – Usłyszałem przed sobą zachrypnięty głos mojej ofiary i wtedy uniosłem do góry spojrzenie, aby na nią spojrzeć.
Osobą tą, ukazała się dziewczyna o rudawych, niedbale splecionych w warkocz, włosach i charakterystycznym spojrzeniu, które gdzieś już kiedyś widziałem. Po chwili namysłu, przypomniało mi się, skąd ją znam. Siedziała przede mną na biologii i za każdym razem, kiedy nauczycielka o coś ją pytała, oblewała się, tak dorodnym rumieńcem, że jej twarz dorównywała, niemalże kolorowi jej włosów.
– Nie, to ja przepraszam. Zamyśliłem się. – Podałem jej rękę, ówcześniej sam wstając.
Spojrzała na mnie zaskoczona, najwidoczniej nie spodziewając się po mnie takiego gestu. Prawdę mówiąc, sam się sobie dziwiłem, ale jakimś dziwnym sposobem, zrobiło mi się tej dziewczyny po prostu żal i zechciałem jej pomóc.
– Wszystko w porządku? – spytałem, kiedy już wstała i stanęła naprzeciw mnie.
Skinęła głową, uśmiechając się niemrawo.
­– Bez moich okularów nic nie widzę. Jestem prawie ślepa – powiedziała bez ogródek, na co odpowiedziałem jej uśmiechem.
– To też po części moja wina – stwierdziłem, a ona spuściła wzrok na swoje znoszone trampki. – Na pewno nic ci nie jest?
– Na pewno, dzięki – uśmiechnęła się po raz kolejny, po czym nerwowo założyła pasemko włosów za ucho. – No to… Cześć.
Odeszła szybkim krokiem, a ja dopiero wtedy dostrzegłem, że prawie wszyscy przyglądali się tej scenie. Wzruszyłem ramionami i ruszyłem dalej przed siebie, kiedy dostrzegłem, siedzącą na trybunach Sophie i jej koleżankę, Veronicę. Te dwie, również mi się przyglądały, ale o ile ta druga była najwidoczniej zaciekawiona, o tyle Sophie wyglądała tak, jakby nie była zachwycona tym, że znalazłem się w tym samym pomieszczeniu, co ona. Dodatkowo, najwidoczniej cierpiała na ból głowy, gdyż masowała skronie palcami. Czyżby była to konsekwencja wczorajszej imprezy? Szczerze mówiąc, nie chciało mi się w to wierzyć, bo te kilka drinków, którymi ją uraczyłem nie mogło pociągnąć za sobą, aż takich konsekwencji. No i z tego co wiedziałem, opuściła imprezę niedługo po tym, jak razem z Heather udaliśmy się na górę.
Ruszyłem w ich stronę, nie przestając się uśmiechać. Dziewczyny patrzyły na mnie wyczekująco, a dodatkowo Soph wyglądała tak, jakby dręczący ją ból głowy nasilał się, z każdym moim krokiem. Ach, jak ja działam na te kobiety.
– Witam drogie panie – skłoniłem im się nisko, co poskutkowało wymianą zdziwionych spojrzeń między nimi.
– Dobrze się czujesz? – spytała Sophie i znów zaczęła masować skronie okrężnymi ruchami.
Musiałem to przyznać. Mrużąc nos w charakterystyczny dla niej sposób, z włosami, niedbale spiętymi w koński ogon, wyglądała naprawdę uroczo. Do tego ta czarna, obcisła bluzeczka i krótkie spodenki, zdecydowanie podkreślały wszystkie atuty jej figury. Miała zgrabne, opalone niemalże na czekoladowo nogi, smukłe ramiona i kusząco wystające obojczyki. Za każdym razem, gdy widziałem ją choćby w takim wydaniu, zastanawiałem się, jak to jest możliwe, że nie ma przy niej żadnego faceta. Bo tego, że kręciło się ich koło niej cała masa, byłem prawie pewien.
– Znakomicie. Za to ty wyglądasz jakbyś za chwilę miała mnie zabić – zauważyłem, a ona utwierdziła mnie w tym, prychając w odpowiedzi. – Co jest, czyżbyś miała kaca?
Veronica przyglądała nam się z uwagą i dziwnym wyrazem twarzy. Nigdy nie zrozumiem kobiet.
– Nie jestem tobą, żeby upijać się na każdej imprezie – odparła, mrużąc przy tym oczy.
Ciekawe w takim razie, na ilu takich imprezach była?
Uśmiechnąłem się pod nosem, bo znając Soph, odpowiedź była niemalże oczywista.
– Hm, skoro mowa o imprezie: dlaczego tak szybko z niej wczoraj uciekłaś? ­­– spytałem, opierając ręce na biodrach.
Dziewczyna przez chwilę popatrzyła na mnie tak, jakby nie wiedziała co odpowiedzieć, a następnie podeszła bliżej, stając zaledwie kilkanaście centymetrów ode mnie. Zaskoczyła mnie swoim zachowaniem, więc przez chwilę wpatrywałem się w nią, bez słowa.
– Nie twój zakichany interes. Zresztą – prychnęła. – Wczoraj jakoś cię to nie interesowało, kiedy udałeś się na piętro z długonogą blondynką, mam rację? – Była ode mnie o głowę niższa, a mimo to, stała naprzeciw mnie tak pewna siebie, jakbym był małym chłopcem.
Roześmiałem się, nagle zdając sobie z czegoś sprawę.
– Czy ja słyszę żal w twoim głosie, Soph? – Uniosłem do góry jedną brew, nie przestając się uśmiechać. Zrobiłem krok w jej stronę tak, że teraz stykaliśmy się ciałami. – Czyżbyś była zazdrosna?
Zmrużyła oczy jeszcze bardziej i chciała mnie odepchnąć, ale powstrzymałem ją, łapiąc za nadgarstki. Próbowała się wyrwać, ale na marne. Jej przyjaciółka stała z boku, przyglądając nam się z otwartą buzią.
– Już się uspokoiłaś? ­– spytałem po chwili, nadal nie puszczając jej rąk.
– Puść mnie! – warknęła, znów się ze mną szamocząc.
– Puszczę, jak mi powiesz, dlaczego jesteś na mnie taka zła. Naprawdę chodzi ci o Heather i o to, co z nią wczoraj robiłem? – spytałem nieco rozbawiony, a ona pokręciła przecząco głową, ale jakoś mało przekonująco.
Spojrzała mi przez ramię i zastanowiła się chwilę.
– A ta dziewczyna, Betty?! – Wskazała ruchem głowy miejsce, gdzie kilka minut wcześniej wpadłem na rudowłosą. – Tą skromną i cichą dziewczynę, też zamierzasz zabrać na jakąś chorą imprezę tylko po to, żeby zostawić ją na pastwę jakiegoś napalonego kumpla?! – Jednym zwinnym ruchem wyrwała się z mojego uścisku, ale była to też po części moja wina, bo na jej słowa stanąłem jak wryty.
– O czym ty mówisz? – spytałem, patrząc jak rozmasowywuje nadgarstki.
Oddychała szybko i płytko. Kilka dodatkowych pasemek wysunęło jej się z kitki, opadając wprost na jej twarz.
– Już mówiłam: to nie twój interes. Wczoraj dałeś mi wyraźnie do zrozumienia, co o mnie myślisz więc najlepiej, po prostu w ogóle zostaw mnie w spokoju – warknęła i szybkim krokiem odeszła w stronę nauczyciela, który dokładnie w tym momencie zjawił się w sali.
Spojrzałem pytająco na Veronicę, ale ona tylko wzruszyła ramionami, najwidoczniej nie mniej zaskoczona niż ja, po czum ruszyła za przyjaciółką.

Stałam zaledwie o krok od pana Jablonsky’ego, ale wcale nie zwracałam uwagi na to, co mówił. Byłam tak wściekła, że nie słyszałam niczego, prócz przyspieszonego bicia własnego serca. W uszach mi szumiało, a do tego ten rozsadzający ból głowy, który nie dawał mi się skupić na niczym konkretnym.
Byłam też trochę zła na siebie. Za to, jak się przed chwilą zachowałam względem Dylana i przede wszystkim za to, że pozwoliłam mu, doprowadzić się do takiego stanu. Faktycznie, miałam mu trochę za złe to, jak potraktował mnie zeszłego wieczora, ale chyba nie aż tak, żeby się z nim szarpać i to na oczach wszystkich. Nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, ale jakimś dziwnym sposobem, ostatnio coraz częściej w jego obecności zachowywałam się, co najmniej dziwnie.
– Anderson, a ty czego tak tutaj stoisz?! Nie słyszałaś, co kazałem wam zrobić?! – Nawet nie zauważyłam kiedy pan Jablonsky stanął nade mną wielki, jak góra i patrzył na mnie groźnie.
Rozejrzałam się i zdałam sobie sprawę, że wszyscy dobrali się już w pary, a to oznaczało tylko jedno. Zapasy.
– Rusz tyłek i dołącz do pana Rettino – nakazał, nie pozostawiając mi wyboru.
Ruszyłam w stronę Dylana, który, o dziwo, tym razem nie uśmiechał się ironicznie, a zamiast tego, przyglądał mi się uważnie.
Czyżby nadal myślał nad tym, co mu powiedziałam? Zresztą, nie miało to żadnego znaczenia.
Normalnie, pewnie nie byłabym zadowolona z takiej formy ćwiczeń, ale byłam tak zła, że miałam najzwyklejszą w świecie ochotę, wyładować swój gniew. W tym momencie cieszyłam się, że kilka lekcji wcześniej, pan Jablonsky dołączył mnie właśnie do Dylana, bo mogłam teraz wyładować swoją złość właśnie na nim.
Stanęłam naprzeciw niego, ale żadne z nas przez dłuższą chwilę się nie odezwało. Pan Jablonsky kazał nam ćwiczyć obalanie przeciwnika tak długo, aż każdej osobie z pary uda się to znakomicie. Domyślałam się, że w moim przypadku może to się okazać wyjątkowo trudne, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że Dylan ćwiczył kiedyś zapasy przez dłuższy czas.
– No co jest, Anderson? Atakuj. – Nauczyciel najwidoczniej wziął sobie mnie, za główny cel swoich docinek, dzisiejszego dnia.
Wzięłam głęboki oddech, po czym ruszyłam na Dylana. Zbyt niepewnie, jak się okazało, bo z łatwością unieruchomił mój prawy nadgarstek, którym zamierzałam go obezwładnić. Z łatwością powalił mnie na ziemię, przygniatając tym samym swoim ciałem.
Normalnie, jak jakieś deja vu, pomyślałam.
– Anderson, postaraj się – nakazał pan Jablonsky, a ja posłałam mu groźne spojrzenie, którego oczywiście nie zauważył. Czasem zdawało mi się, że ten facet ma zdolność zauważania tylko takich spojrzeń, jakie mu odpowiadają.
– Możesz już ze mnie zejść? – spytałam, gdy zadałam sobie sprawę, że Dylan nadal na mnie leży i przygląda mi się badawczo. Przez myśl przemknęło mi, czy się aby nie rozmazałam, ale zaraz skarciłam się za to w myśli.
– Naprawdę ktoś się wczoraj do ciebie przystawiał? – spytał nagle Dylan, ale bez cienia ironicznego uśmiechu.
Próbowałam go z siebie zrzucić, ale na marne. Czy ten chłopak miał nieskończone pokłady siły?
Jęknęłam, nie mając już więcej siły na szarpanie się z nim.
– Nawet gdyby, to co cię to interesuje, hm? ­– Uśmiechnęłam się ironicznie. – Czyżbyś uważał, że masz prawo decydować o życiu każdej dziewczyny w tej szkole? Heather już ci nie starcza?
Cień uśmiechu pojawił się na ustach chłopaka.
– Czemu znów do niej wracasz? Zaraz pomyślę, że naprawdę jesteś zazdrosna.
Prychnęłam, choć było to nie lada wyzwaniem, w pozycji w jakiej się znajdowałam.
­– No tak, oczywiście. Przecież zazdrosna o ciebie, jest każda dziewczyna w tej szkole, prawda?
Tym razem uśmiechnął się tak, jak jeszcze nigdy w mojej obecności. Zrobiły mu się dołeczki na policzkach, a w oczach rozbłysły iskierki. Podniósł się ze mnie i pomógł mi wstać.
– Od kiedy to zrobiłaś się taka zgryźliwa, co? – spytał zadziornie, ale wciąż z uśmiechem.
Zastanowiłam się chwilę. Faktycznie, miał rację stałam się zgryźliwa. Pyskowałam, rzucałam cięte riposty i łatwo wpadałam w gniew. Ale byłam taka zawsze czy tylko dziś?
– Od kiedy poznałam ciebie ­– burknęłam i wróciłam na swoją wcześniejszą pozycję.
Dylan stał naprzeciwko, w wyzywającej mnie do walki pozie. Moją głowę rozsadzał okropny ból, ale wypełniało mnie nowe uczucie: chęć zemsty. Zapragnęłam tym razem z nim wygrać, niemalże za wszelką cenę. Czułam, że ostatnio dzieje się ze mną coś złego i musiałam to zatrzymać, a takie wyładowanie gniewu, uznałam za, swego rodzaju, oczyszczenie.
– No, Anderson! Powalisz go w końcu kiedyś? Do roboty! – Pan Jablonsky wrzasnął mi niemal nad uchem, ale tym razem zignorowałam nawet to, że znów się do mnie przyczepił.
Pędem ruszyłam na Dylana, w głowie obmyślając pokrótce jakąś taktykę. Chłopak znów chciał złapać mnie za nadgarstek, ale zrobiłam zwinny unik i pchnęłam go do tyłu. Zachwiał się nieco, ale już chwilę później w pewien, wręcz nadprzyrodzony, sposób podciął mi nogi i powalił na plecy z takim impetem, że uderzyłam głową o twardą podłogę. Poczułam przeszywający ból głowy, usłyszałam świst wylatującego ze mnie powietrza, a potem… Zapadła ciemność.

***
Taka tam atmosfera trzymająca w napięciu... ;P

Rozdział XI



Schowałam głowę w dłoniach, naprawdę tracąc już wszelką nadzieję na powodzenie naszej małej akcji. Nigdy nie byłam dobra w doborze strojów i tym całym modowym szaleństwie, ale w tym przypadku nawet niezawodna Veronica, zdawała się mieć tego wszystkiego dosyć. No bo, spójrzmy prawie w oczy. Ja i impreza? To po prostu nie szło ze sobą w parze. A co dopiero pomyśleć o dobieraniu do siebie jakiś ciuchów, które w zestawieniu ze sobą i połączeniu z moją beznadziejną figurą (czytaj: mały biust i szerokie biodra), zasługiwałyby na miano czegoś więcej, niż określenie ich ,,znośnymi’’.
Westchnęłam i po prostu rzuciłam się na łóżko, rozważając w głowie opcje odwołania, tego całego chorego pomysłu i zostania w domu, pod pretekstem ostrego zapalenia spojówek lub czegoś jeszcze bardziej niedorzecznego.
Po co ja w ogóle godziłam się na to wszystko? Jasne, jak zwykle byłam zbyt dumna, żeby odmówić. To było pewnego rodzaju wyzwanie. Coś w stylu ,,jeśli ja dam radę zaliczyć sprawdzian, ty przełamiesz nieśmiałość i pójdziesz na domówkę.” No ale skąd do diabła mogłam wiedzieć, że Dylanowi faktycznie się uda? Swoją drogą, nieźle mnie zaskoczył. Wręcz wbiło mnie w krzesełko w momencie, kiedy spojrzałam na jego pracę i zapewne, gdybym wtedy nie siedziała, upadłabym. Ale za całym tym zaskoczeniem i niedowierzaniem kryło się coś jeszcze… Duma. Przepełniała mnie całą, chociaż usilnie starałam się ją ukryć. No, bo jakby nie patrzeć, była to jednak w jakimś stopniu moja zasługa. Na coś zdały się te wszystkie godziny spędzone w męczarniach, kiedy myślałam, że cała moja praca idzie na marne, bo Dylan zawsze miał masę ważniejszych spraw, niż słuchanie tego, co do niego mówię. Ale jak widać, w mniejszym lub większym stopniu słuchał, bo zaliczył dość obszerny materiał i to w dodatku na ocenę dostateczną. Napawało mnie to niemałą dumną i gdy tak o tym myślałam, humor nieco mi się poprawił,  nawet pomimo konsekwencji, jakich miałam w najbliższym czasie doświadczyć.
- A może ta? – Z zamyślenia wyrwał mnie wypluty z emocji głos mojej przyjaciółki. Trzymała właśnie w rękach czarną plisowaną spódniczkę sięgającą sporo przed kolano, ze srebrną sprzączką z przodu. Kupiłam ją kiedy miałam piętnaście lat i chciałam udowodnić sobie i innymi, że wcale nie wstydzę się moich dość pulchnych wtedy, nóg.
Mimo, że naprawdę nie chciałam, wydałam z siebie jakiś dziwny dźwięk, doskonale opisujący moją opinię na temat trzymanego przez nią ubrania.
- Też tak myślałam – burknęła Vee i rzuciła spódniczkę na kupkę innych ciuchów leżących pod ścianą, którą rosła w zastraszającym tempie. O dziwo, dziewczyna zgodziła się ze mną, co nie zdarzało się często, jeśli chodzi o sprawy modowe. Ona zawsze wolała te, bardziej skąpe i nieco więcej odkrywające ubrania, ale to może dlatego, że miała wręcz nienaganną figurę. Ja wolałam bardziej luźne i nie tak kuse stroje, przez co czasem dochodziło między nami do niemałych sprzeczek, gdy wybierałyśmy się razem na zakupy i Vee usiłowała mi wmówić, że ja również mam idealną figurę, co oczywiście było absolutnym kłamstwem. No bo przecież fakty były takie, że nigdy nie mogłam pożyczyć od niej czegokolwiek, aby nie wyglądać tak, jakbym na siłę chciała wcisnąć się w za mały rozmiar. Vee jednak nadal upierała się przy swoim, więc postanowiłam po prostu w miarę możliwości nie poruszać tego tematu i w tajemnicy zazdrościć jej nienagannej figury.
Uśmiechnęłam się nieco, patrząc jak brunetka przekopuje stertę ubrań, którą wcześniej wyrzuciłyśmy na środek pokoju. Naprawdę nie sądziłam, że mam ich aż tyle, bo połowy nawet nie pamiętałam, ale przecież rodzice nigdy nie szczędzili mi pieniędzy na ubrania. Szczególnie mama, która ciągle powtarzała, że ubieram się zbyt kiczowato i kilkukrotnie w ciągu miesiąca wysyłała mnie na zakupy, więc kupowałam masę niepotrzebnych rzeczy, często nawet takich, które mi się niespecjalnie podobały. Nie miałam wyjścia, bo gdybym przyszła do domu nie wydając całej sumy pieniędzy, pojechałaby tam po prostu razem ze mną twierdząc, że nie mam za grosz poczucia stylu.
- No a ta? – Tym razem Vee trzymała kremową spódniczkę, nieco dłuższą od poprzedniej, a jednak wciąż zbyt krótką, przynajmniej jak dla mnie. Kiedy ja w ogóle odważyłam się kupić coś takiego?
Nagle przed oczami stanął mi obraz uśmiechającego się ironicznie Dylana, kiedy staję przed nim w tej właśnie kreacji. Widzę, jak patrzy na moje odsłonięte nogi i sama nie wiem czemu, ale na moją twarz wypływa rumieniec.
Musiałam porządnie potrząsnąć głową, aby pozbyć się z niej tego obrazu, a jednocześnie obiecując sobie w duchu, że nigdy w życiu nie założę spódniczki tego typu, szczególnie idąc na imprezę w towarzystwie Dylana.
Vee nadal patrzyła na mnie wyczekująco, więc odchrząknęłam i powiedziałam tak, jakbym przed chwilą wcale nie doświadczyła dziwnych myśli:
- Wiesz, ja chyba zrezygnuję ze spódniczek. Po prostu… Nie będę czuła się w nich pewnie. – Zmyśliłam na biegu, ale najwidoczniej zadziałało, bo Vee tylko wzruszyła ramionami i nie wróciła więcej do tematu.
Była cudowna. Pomagała mi jak tylko mogła, chociaż gdy tylko powiedziałam jej o całym tym chorym układzie, zrobiła mi wykład na temat ,, dlaczego dziewczyna taka jak ja, nie powinna zadawać się z chłopakiem takim jak Dylan”. W dodatku była zła o to, że wchodząc w ten chory układ – jak go nazwała - nie napomknęłam nic o niej, a przecież obiecywałyśmy sobie, że na każdą imprezę będziemy chodziły razem. I niby udało mi się wyjaśnić jej, że tym razem nie robiłam tego z czystej przyjemności, ale dla dobra sprawy i że w dodatku na tej imprezie wyjątkowo miało nie być Matta, co ją nieco udobruchało, a jednak mimo to, nadal była nieco na mnie obrażona, jednak wiedziałam, że prędzej czy później jej przejdzie.  
Nagle w moje oczy wpadły brązowe spodnie z szerokim pasem u góry, a zwężające się ku dołowi. Podniosłam je z ziemi i gdy się im przyjrzałam, nagle coś zaświtało mi w głowie. Vee patrzyła na mnie zaciekawiona, gdy przeszukiwałam stertę ubrań próbując odnaleźć to, o czym myślałam. W końcu w moje ręce trafiła czarna, zwykła bokserka, którą kupiłam, ku rozpaczy mamy. Położyłam obie rzeczy na łóżku i przyjrzałam im się uważnie. Nieco eleganckie spodnie idealnie współgrały z młodzieżową i sportową bokserką, a gdy Vee dołożyła do tego ciemne, połyskujące brokatem bolerko, mogłam śmiało stwierdzić, że to zestaw idealny dla mnie.
Przeniosłam spojrzenie na przyjaciółkę, która z założonymi na biodrach rękami przyglądała się skomponowanemu przez nas zestawowi.
- No to chyba w końcu to mamy – powiedziała i uśmiechnęła się do mnie, co momentalnie odwzajemniłam, nawet troszkę się ciesząc, że idę na tą imprezę.


Jeśli wychodząc z domu, jako tako cieszyłam się z nadchodzącego wieczoru, tak w momencie, w którym znalazłam się na odpowiedniej ulicy, straciłam całkowicie ochotę na jakąkolwiek zabawę. Szłam nieco chwiejnym krokiem i to wcale nie dlatego, że miałam na sobie około dziesięciocentymetrowe, czarne, zabudowane botki na koturnie, a dlatego, że słysząc głosy ludzi, którzy zmierzali w stronę jasnego budynku, z którego wręcz dudniła głośna muzyka, całkowicie straciłam pewność siebie. Co ja tu właściwie robiłam? To nie było moje miejsce, a już na pewno nie moje klimaty i najchętniej, najzwyczajniej w świecie zwiałabym do domu, aż by się za mną kurzyło. Nie pocieszały mnie nawet słowa Vee, którymi obdarzyła mnie, gdy się rozstawałyśmy, jakobym była całkiem niezłą sztuką, która tego wieczoru będzie miała niezłe powodzenie. W tym momencie słowa te, wydały mi się wręcz śmieszne, ale jakoś wcale nie chciało mi się śmiać.
Sama nie wiem kiedy i jak znalazłam się przed białymi drzwiami, zza których dudniła głośna muzyka w stylu techno, a które jeszcze przed sekundą dosłownie się nie zamykały. Jednak teraz było zupełnie pusto tak, jakby w pobliżu nie było żywej duszy, a w środku wcale nie odbywała się szaleńcza impreza z (zapewne) dużą ilością alkoholu. Można by tak nawet pomyśleć, nie licząc sporej ilości samochodów stojących przed domem no i tej okropnej muzyki, która wręcz rozsadzała mi czaszkę. Aż strach było pomyśleć, co będzie się działo w środku i był to kolejny pretekst, aby tam w ogóle nie wchodzić.
Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nadal nie było. Nie mogłam pozbyć się myśli, że może to jakiś znak i jedyna szansa, aby stąd uciec. Przecież nikt by nawet nie zauważył, że zawróciłam, a jeśli Dylan miałby się czepiać, mogłabym mu jednak wcisnąć gadkę o poważnym stadium zapalenia spojówek, które nawet nie dawało mi szansy na otworzenie oczu, a co dopiero na zabawę na imprezie. Vee powiedziałabym, że po prostu nie trafiłam, bo chłopak najwidoczniej podał mi zły adres. Na pewno by się zbytnio nie przejęła i resztę dnia oglądałybyśmy jakieś durne filmy, które doprowadziłyby nas do takiego ataku głupawi, że śmiałybyśmy się tak długo, aż rozbolałyby nas brzuchy.
Wizja ta, tak mi się spodobała, że wyzbywając się już wszelkich wyrzutów sumienia, zdążyłam odwrócić się i zejść stopień niżej, kiedy białe drzwi za moimi plecami otworzyły się nagle, a ja rzuciłam pod nosem najgorszą wiązankę przekleństw, jakie tylko znałam.
- Soph? – Nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć kto za mną stał. Tylko jedna osoba zwracała się do mnie w ten sposób, poza tym, od razu rozpoznałam ten miękki, choć głęboki i pociągający głos.
Odwróciłam się niechętnie, próbując ukryć zażenowanie, ale doskonale wiedziałam, że moje policzki mają kolor dorodnego buraka i to bynajmniej za sprawą różu.
- Ah, więc to jednak tutaj – rzuciłam niby rozluźniona i zdziwiona, że w domu, z którego dobiegała głośna muzyka i na którego podjeździe robiło się od samochodów, może być jakakolwiek impreza.
Głupia.
Dylan tylko uśmiechnął się, gdy mijałam go w progu, mając ze mnie najwidoczniej niezły ubaw.
- Oh, zamknij się – burknęłam, przechodząc obok niego, ale ten tylko uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Przecież nic nie mówię.
Weszliśmy do niewielkiego korytarza, w którym roiło się, od nieco już podchmielonych ludzi. Po lewej stronie znajdowały się schody prowadzące na górę, a po prawej wejście do kolejnego pomieszczenia, zapewne salonu, jak wywnioskowałam z muzyki, która stamtąd dochodziła. Nieco z przodu była prawdopodobnie kuchnia, z której wyszli ludzie z jakimiś napojami. Wszędzie unosił się zapach spoconych ciał, alkoholu i dymu papierosowego wymieszanego z czymś jeszcze. Zaczęłam zastanawiać się, o której właściwie oficjalnie zaczęła się impreza, skoro prawie wszyscy byli już w stanie takim, a nie innym. Stwierdziłam, że albo dawno albo mają szybkie tempo imprezowania.
- Napijesz się czegoś? – Usłyszałam za sobą głos Dylana, który próbował przekrzyczeć muzykę i właściwie ledwo mu się to udało.
Momentalnie przypomniałam sobie jak bardzo denerwuje mnie dudnienie w uszach i wręcz rozsadzający moją głowę wszechobecny hałas i poczułam nagłą chęć znalezienia się w jakimkolwiek innym pomieszczeniu, w którym byłoby chociaż odrobinę ciszej.
Skinęłam głową, a Dylan pociągnął mnie za sobą pomiędzy obściskującymi się w korytarzu ciałami. Znaleźliśmy się w kuchni, w której – ku mojej radości – było znacznie ciszej i dało się nawet w miarę normalnie rozmawiać. Było tu też mniej ludzi, co niezmiernie mnie ucieszyło, bo odkąd weszłam do tego domu, miałam wrażenie, że wszyscy dziwnie się na mnie patrzą. Albo dlatego, że jako chyba jedyna byłam całkowicie trzeźwa, albo dlatego, że zwyczajnie tu nie pasowałam i wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Włącznie ze mną samą.
Dylan podszedł do jednej ze szafek i wyciągnął z niej jednorazowy kubek, po czym zaczął do niego czegoś wlewać, gdy ja tymczasem stałam wciąż trochę skrępowana, rozglądając się dookoła. Dom nie wyglądał tak, jakby należał do wielce zamożnych ludzi, aczkolwiek był zadbany i do jego wyglądu, zdecydowanie wkład miała kobieca ręka. Wszystko idealnie do siebie pasowało, było czysto i schludnie co oznaczało, że gospodarzom najwidoczniej zależało na tym, aby inni właśnie za takich ich uważali. Ciekawa byłam, czy ułożeni rodzice wiedzą, jaka impreza odbywała się właśnie w ich domu pod okiem cudownego synka. Odpowiedź była oczywista.
- Proszę. – Dylan podał mi kubek wypełniony ciemną, pełną bąbelek cieczą, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwykła cola, z plasterkiem cytryny w środku.
Nie zastanawiając się w ogóle, przechyliłam kubek i upiłam spory łyk, gdy momentalnie zdałam sobie sprawę, że zawartość może i faktycznie jest colą, ale na pewno z dużą domieszką czegoś innego. Z trudem udało mi się połknąć to, co miałam w ustach, a gdy już to zrobiłam, czułam jak moje gardło płonie ogniem, a w ustach pozostał specyficzny, nieco gorzki smak.
Dylan najwidoczniej zauważył moje zmieszanie pomieszane z obrzydzeniem, bo uśmiechnął się tak, jak to miał robić w zwyczaju, przebywając ze mną. Rozbawienie połączone z satysfakcją.
- Chyba nie myślałaś, że to cola – roześmiał się, a ja miałam ochotę uderzyć się w twarz. Faktycznie. Jak coś takiego w ogóle mogło przyjść mi na myśl?
- Co to? – spytałam, wciąż zachrypniętym głosem, bo gardło nadal mnie paliło. Czułam też, że w oczach stoją mi łzy, więc musiałam szybko mrugać, aby nie rozmazały mi, misternie wykonanego przez Vee makijażu.
- To tylko wódka z colą, lodem i cytryną. – Nie spuszczał ze mnie rozbawionego wzroku.
Odchrząknęłam, z trudem przełykając ślinę przez palące gardło.
- Mhm, jasne. Mogłam się od razu domyślić – burknęłam, a on najzwyczajniej w świecie roześmiał się na głos i podszedł do mnie tak blisko, że aż się wzdrygnęłam.
- Wiesz Soph, nie jesteś jednak taka drętwa, na jaką wyglądasz. – Objął mnie ramieniem jak gdyby nigdy nic i przycisnął mocno do siebie.
Byłam w takim szoku, że musiałam spojrzeć w górę na jego oczy, aby przekonać się, czy czasem nie żartuje. Ale on uśmiechał się całkiem serdecznie, no i w dodatku zdawał się nie być za specjalnie pijany. Pachniał papierosami i miętą i emanowało od niego takie ciepło, że w jednej sekundzie aż zrobiło mi się gorąco. I zimno jednocześnie.
- A wyglądam? – spytałam zadziornie, wciąż w niemałym szoku.
Dylan uśmiechnął się w odpowiedzi i już otwierał usta, by zapewne rzucić jakąś ciętą ripostę, jak na niego przystało, gdy do kuchni weszła długonoga blond piękność. Nie wiem jak i czy w ogóle jest to możliwe, ale momentalnie poczułam specyficzny zapach jej słodkich perfum i w pomieszczeniu zrobiło się jakoś o kilka stopni chłodniej.
Heather oparła dłonie na biodrach i patrzyła w naszą stronę nie tyle z gniewem, ile z podirytowaniem. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że Dylan wciąż mnie obejmuje i pomyślałam, że jest to trochę niezręczna sytuacja, ale najwidoczniej nie dla niego, bo zdawał się ani trochę nie przejmować faktem, że stoi przed nami jego, bądź co bądź dziewczyna. Swoją drogą, wyglądała niesamowicie. Miała na sobie srebrną, dopasowaną sukienkę mieniącą się brokatem, z pokaźnych rozmiarów dekoltem i bufiastymi rękawami, do której dobrała tak niebotycznie wysokie, czarne szpilki, że zaczęłam w duchu podziwiać ją za zdolność chodzenia bez potykania się o własne nogi. Włosy skręcały się w idealne fale i miękko spadały na jej zgrabne plecy i ramiona. Zaczęłam zastanawiać się, jak to jest w ogóle możliwe, że z każdą kolejną imprezą czy wydarzeniem, Heather potrafi zaskoczyć mnie swoim idealnym wyglądem.
Odchrząknęła i zrobiła kilka kroków w naszą stronę tak, że znów musiałam zadzierać głowę do góry, by na nią spojrzeć.
- A ona co tutaj robi? – spytała, nawet na mnie nie patrząc i w ogóle tak, jakbym właśnie wcale przed nią nie stała.
Dylan rozluźnił uścisk i wypuścił mnie ze swoich objęć. O dziwo, poczułam lekki zawód, ale pomyślałam, że pewnie tylko mi się zdawało. Chciałam odsunąć się i odejść, ale było między naszą trójką tak mało miejsca, że przepychając się między nimi, zwróciłabym na siebie zapewnie większą uwagę, więc tylko stałam tam, nie mogąc się ruszyć.
- Zaprosiłem ją – odparł hardo Dylan, głosem wypranym z uczuć. Jeśli jeszcze przed chwilą miałam wrażenie, że jest wesoły, tak w tym momencie, nie potrafiłam wyczytać z jego twarzy dokładnie niczego.
Heather prychnęła, a jej loki podskoczyły lekko, gdy ruszyła głową.
- Ty? Zaprosiłeś ? Żartujesz sobie ze mnie? – Uśmiechnęła się niby rozbawiona, ale widziałam po jej oczach, że wcale nie było jej do śmiechu. Po plecach przeszedł mi dreszcz, gdy tak na nią patrzyłam.
Słyszałam jak za moimi plecami Dylan ciężko wzdycha i mogłabym przysiąc, że założył ręce na klatce piersiowej, demonstrując w ten sposób swoje znudzenie.
- Wierz mi, że nie. – Byłam pewna, że uśmiechnął się ironicznie, choć wcale go nie widziałam. Stałam wpatrując się w Heather, będąc jednocześnie świadkiem tej niewielkiej sprzeczki, którą właśnie prowadzili. I nie mieściło mi się w głowie, że bądź co bądź, prowadzą ją właśnie o mnie.
Heather wpatrywała się przez chwilę w niego, mrużąc przy tym oczy, po czym odrzuciła do tyłu swoje blond włosy i przeniosła wzrok na mnie. Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem od dołu do góry, a gdy w końcu popatrzyła mi prosto w oczy, uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Wiesz, jak chcesz – zwróciła się znów do Dylana, stojącego nadal za mną. – To w końcu nie moja impreza, tylko Josha. – Wzruszyła ramionami i znów na mnie spojrzała, nie przestając się uśmiechać.
Nagle nachyliła się nade mną tak nisko, że jej blond włosy załaskotały mnie w nagie ramię.
- Miłej zabawy, Sophio. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pełna dumy i pewności siebie, po czym kołysząc biodrami niczym rasowa modelka, odeszła zostawiając po sobie słodki zapach perfum.
Zdałam sobie sprawę, że sama nie wiedząc czemu, od dłuższej chwili wstrzymywałam powietrze, więc teraz wypuściłam je ze świstem. Choć Heather nie skomentowała bezpośrednio ani mojego wyglądu, ani obecności tutaj, czułam się upokorzona. Doskonale dała mi do zrozumienia co myśli o tym, że znajdowałam się na imprezie takiej jak ta. To nie było moje miejsce i kolejna osoba, właśnie mnie w tym upewniła. Jednak mimo wszystko, nie rozumiałam o co jej chodzi. Nigdy w życiu nie dałam jej powodów, aby mnie tak traktowała, ale ona chyba traktowała tak wszystkich, którzy nie należeli do jej paczki. Nigdy nawet nie pomyślałabym, aby do niej należeć, bo nie bawią mnie imprezy do rana, szybkie numerki w ubikacji z byle kim, bieganie po sklepach i dyrygowanie wszystkimi dookoła.
Wciąż trzymałam w ręce drinka i choć doskonale wiedziałam, co to oznacza, upiłam kilka łyków. O dziwo, z każdym kolejnym gardło paliło mnie coraz mniej, a bąbelki coli przyjemnie piekły w usta i język. Chciałam spytać Dylana o zachowanie Heather, więc odwróciłam się myśląc, że chłopak nadal stoi tuż za mną, ale tak nie było. Stał przy ladzie i właśnie nalewał sobie czegoś do plastikowego kubka, po czym z butelką wódki w jednej ręce i kubkiem w drugiej podszedł w moją stronę. W kącikach jego ust znów błąkał się uśmieszek, a ja nie wiedziałam, dlaczego dzisiaj zachowuje się względem mnie tak, a nie inaczej.
- Może ci dolać? – Wskazał na mój kubek, który sama nie wiem kiedy, zrobił się pusty.
Popatrzyłam na chłopaka i znów zrobiło mi się gorąco, zapewne od ilości alkoholu, którą przed sekundą wypiłam, choć nie byłam tego pewna. Brunet wyglądał niesamowicie, w czarnym obcisłym tshircie polo z kołnierzykiem, zza którego wystawał naszyjnik z koralików. Do tego założył szare, wąskie spodnie i czarne buty. Ciemne włosy miał nieco podniesione na żel i pachniał głównie miętą. Choć starał się to ukryć, uśmiech błąkał się po jego twarzy przez cały czas, gdy na mnie patrzył tak, jak w tym momencie.
Odchrząknęłam, gdy zdałam sobie sprawę, że za długo się tak w niego wpatruję.
- Poproszę – odparłam, dziwiąc się samej sobie, ale jakoś tak z każdym łykiem stres, który towarzyszył mi, kiedy wchodziłam do tego domu, ustępował i powoli się uspokajałam.
Dylan nalał mi przeźroczystej cieczy, po czym uzupełnił resztę kubka colą. Znów zapadła między nami cisza, ale nie czułam się niezręcznie. Nawet nie wstydziłam się na niego patrzeć, bo gdy tak staliśmy naprzeciw siebie, oboje nie mogliśmy powstrzymać uśmiechu.
Nagle do kuchni wszedł rudowłosy chłopak, niewiele wyższy ode mnie.
- Siema stary. – Podszedł do Dylana i się z nim przywitał, po czym jego wzrok padł na mnie i chłopak obdarzył mnie uśmiechem, jaki myślałam, że mają tylko modele z reklam o pastach do zębów.
Szturchnął Dylana łokciem, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- A cóż to za piękność? – spytał, uśmiechając się jeszcze szerzej. Nie mogłam powstrzymać rumieńców, które już zapewne oblały moje policzki. Cóż, musiałam przyznać, że chłopak był całkiem przystojny. Z bliska okazało się, że jego włosy wcale nie były rude, a jasnobrązowe i miał tak niebieskie oczy, jakich jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam. No i do tego ten, wręcz zniewalający uśmiech.
- Sophie, to Josh. Josh, Sophie. – Przedstawił nas sobie, a ja prawie ledwo zauważyłam, że tym razem użył mojego pełnego imienia. Prawie.
Uścisnęłam rękę, którą podał mi Josh i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Ah, więc to ty – stwierdził chłopak, a ja nie do końca zrozumiałam, o co mu chodzi. – Wyglądasz… Zjawiskowo – oznajmił, przyglądając mi się jeszcze bardziej.
Znów oblałam się rumieńcem.
- Dziękuje, ale bez przesady – odparłam, nie przestając się uśmiechać.
Josh pokręcił głową, wciąż usilnie się we mnie wpatrując. Najwidoczniej już na początku naszej znajomości chciał, abym spaliła się z zakłopotania.
- Mówię serio. – Przyłożył rękę do serca, jakby składał przysięgę, co nieco mnie rozbawiło. – Prawda, Dylan?
Na dźwięk swojego imienia, chłopak jakby wybudził się z transu i wtedy zdałam sobie sprawę, że najwidoczniej nie tylko Josh, przyglądał mi się od dłużej chwili.
- Jasne. Zjawiskowo – powtórzył słowa chłopaka, uśmiechając się przy tym nieco.
Czułam jak znów oblewam się rumieńcem, więc zamiast podziękować, tylko odwzajemniłam jego uśmiech. Miałam dziwne wrażenie, że coś się między nami zmienia. Może nie będzie już tych ironicznych uśmieszków, pomyślałam.
Josh podszedł bliżej mnie tak, że staliśmy teraz twarzą w twarz. On, w przeciwieństwie do Dylana pachniał męskimi perfumami i alkoholem. A może tylko perfumami?
- No a jak ci się podoba impreza, Sophie? – spytał i tym razem to on, dolał mi alkoholu do drinka.
Skrzywiłam się, ale chyba tego nie zauważył.
- Właściwie dopiero przyszłam, ale jest w porządku – stwierdziłam i zdziwiona zdałam sobie sprawę, że faktycznie do tej pory nie było tak źle, jak na początku myślałam. Może z początku czułam na sobie wzrok innych, ale teraz jakoś zdawało mi się, że chyba po prostu wyolbrzymiałam.
- W porządku? Tylko w porządku?! – Zdenerwował się, ale w taki sposób, że nie mogłam przestać się uśmiechać. – Oh, nie. Nie pozwolimy, żebyś opowiadała później, że impreza u boskiego Josha była tylko w porządku. – Stwierdził.
Kątem oka dostrzegłam, jak Dylan przewraca oczami.
- Skoro dopiero przyszłaś – kontynuował swój monolog Josh – pewnie nawet nikt nie poprosił cię jeszcze do tańca – zauważył i złapał mnie pod ramię, nim zdążyłam zaprotestować.
Odwróciłam się w stronę Dylana, ale on nadal stał z założonymi na piersiach rękami i wzrokiem pozbawionym emocji. Chciałam jakoś się wymigać, bo nie byłam jednak na tyle szalona, żeby wywijać na środku parkietu z nieco podchmielonym i do tego całkiem nieznanym mi gościem. Nie miałam jednak zielonego pojęcia jak to zgrabnie zrobić. Z opresji wybawiła mnie jakaś długowłosa dziewczyna, która pomachała do chłopaka i uśmiechnęła się do niego zalotnie. Była naprawdę śliczna ze swoimi kasztanowymi włosami i malinowymi ustami, więc wcale nie zdziwiłam się, kiedy Josh odszedł w jej stronę, ówcześniej mnie przepraszając. Odetchnęłam z ulgą, choć szczerze mówiąc, poczułam lekki zawód. Josh był… Co tu dużo mówić, niezwykle atrakcyjny. I podobało mi się, w jaki sposób na mnie patrzył.
Odwróciłam się w stronę Dylana i o dziwo, miałam wrażenie, że nieco się rozpogodził. Kąciki jego ust znów podniosły się ku górze, dodając mu uroku. Czy ja, aby czasem za dużo nie wypiłam?
Podszedł kilka kroków w moją stronę i złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego tak zaskoczona, że aż się uśmiechnął, gdy to zauważył.
- Chodź – powiedział tajemniczo i chciał pociągnąć mnie za sobą, ale mu na to nie pozwoliłam. Chciałam wiedzieć, co tym razem kombinuje i nie zamierzałam dać mu się nigdzie zaciągnąć, bez własnej zgody.
Dylan przewrócił oczami, ale wciąż się uśmiechał.
- To ja cię tutaj zaprosiłem, więc muszę dopilnować, żebyś się dobrze bawiła – wyjaśnił. – Poza tym, ktoś tu obiecał ci taniec. – Zacisnął mocniej dłoń na mojej ręce, ale już się nie opierałam. Choć przed chwilą pomysł tańczenia wśród wszystkich na parkiecie wydawał mi się abstrakcją, teraz pozwoliłam mu zaprowadzić się do salonu.
Wyszliśmy na korytarz, w którym teraz znajdowało się jeszcze więcej obściskujących się par niż przedtem. Nagie brzuchy, głębokie dekolty, podwinięte spódniczki i koszulki. Nagle zrozumiałam, co to za zapach unosił się w powietrzu, gdy tutaj weszłam. Był to zapach podniecenia pomieszanego z pożądaniem, który zdawał się jeszcze bardziej natężyć od tamtego czasu. Pijani chłopcy wpychali swoje języki do gardeł, jeszcze bardziej pijanych dziewczyn. Ich ręce, wzajemnie błądziły po spoconych ciałach i zdawało się, że w ogóle nie przeszkadza im to, że ktoś może się na nich patrzeć.
Jęknęłam, gdy ujrzałam, jak jeden z chłopaków sadza swoją partnerkę na pobliskiej szafce, aby było im wygodniej. Kawałek jej różowych stringów wysunął się spod dżinsowej spódniczki.
Dylan, widząc mój wyraz twarzy tylko się roześmiał i pociągnął mnie dalej za sobą. Choć początkowo myślałam, że w salonie muzyka będzie wręcz nie do zniesienia, pomyliłam się. Albo po prostu ją przyciszyli, albo te kilka łyków alkoholu sprawiło, że już tak nie odczuwałam dudnienia w uszach.
Brunet skinął głową do grupki osób siedzącej na wielkiej, skórzanej kanapie pod ścianą, w której rozpoznałam Terence’a, Tylera i brązowowłosą dziewczynę, która z tego co wiedziałam, miała na imię Nicole. Patrzyli w naszą stronę, nawet gdy znaleźliśmy się już na środku pomieszczenia, między innymi, wirującymi w rytm muzyki parami. Nie miałam zielonego pojęcia, jak powinnam się zachować. Bywałam na różnych imprezach, ale… No dobra, były to bardziej bale charytatywne, na których spotykało się tylko poważnych, zamożnych i pochodzących z dobrych domów chłopców.
Brunet zaśmiał się po raz kolejny, widząc moje zakłopotanie i po prostu zarzucił moje ręce na swoją szyję, a sam objął mnie w pasie. Byłam mu wdzięczna, że nie ułożył swoich rąk nieco niżej, bo z tego co zauważyłam, właśnie taki panował tutaj zwyczaj.
Muzyka była dość szybka, więc nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęliśmy tańczyć w jej rytmie. Z początku czułam się trochę drętwo, ale kiedy chłopak okręcił mnie kilka razy dookoła, poczułam jak schodzi ze mnie cały stres. Kręciłam biodrami w takt muzyki, ale daleko mi było do półnagich, wyginających swe atuty dziewcząt, od których chłopcy nie mogli oderwać wzroku. Mimo to, starałam się tym nie przejmować. Okazało się, że Dylan jest świetnym tancerzem i próbowałam dotrzymać mu kroku, przy okazji nie robiąc z siebie pośmiewiska.
Byłoby chyba naprawdę dobrze, gdyby w pewnym momencie ktoś nie wcisnął się między naszą dwójkę i odepchnął mnie z taką mocą, że gdybym nie wpadła na kogoś z tyłu, na pewno leżałabym już z twarzą przy ziemi. Gdy podniosłam do góry wzrok, moim oczom ukazała się Heather, która zdążyła już zarzucić ręce Dylana na swoją pupę i kręcić nią tak, że wszyscy faceci w pobliżu, patrzyli się tylko na jej osobę. Miało się wrażenie, że między tą dwójką nie pozostał nawet milimetr przerwy, a ich ciała współgrały ze sobą idealnie. Wyglądało to trochę tak, jakby dziewczyna chciała zacząć swoją grę wstępną już tutaj, pomiędzy tańczącymi parami.
Nie chciałam dłużej na to patrzeć i wolałam nie widzieć, w jaki sposób Dylan patrzy na swoją partnerkę, więc czym prędzej odeszłam stamtąd i usiadłam na tej samej, długiej kanapie, na której siedziała paczka Dylana. Dopiero wtedy, odważyłam się spojrzeć na tańczącą parę i od razu tego pożałowałam. Ruchy Heather były tak pewne i odważne, jak żadnej dziewczyny tutaj, a zdawało mi się, że widziałam już najgorsze. I w dodatku Dylan, zdawał się tym zbytnio nie przejmować, a nawet chyba cieszyło go to, że to właśnie z nim, Heather tańczy w ten sposób.
- Ty zapewne jesteś Sophie. – Usłyszałam nagle obok siebie.
Odwróciłam głowę i dostrzegłam brunetkę, objętą ramieniem przez Tylera. Uśmiechała się do mnie pogodnie, co mnie zdziwiło. Zawsze myślałam, że jest zamknięta i raczej nie darzy sympatią obcych ludzi. W dodatku, miała tak niesamowicie oryginalną urodę, że w ułamku sekundy zaczęłam jej zazdrościć. Ciemna karnacja i niebywale czekoladowe oczy zdecydowanie musiały być tym, co przyciągało uwagę chłopaków. Najwidoczniej również Tylera.
- Ja jestem Nicole, miło cię poznać – powiedziała i wystawiła w moim kierunku rękę, zwieńczoną czarnymi paznokciami, którą uścisnęłam. Byłam w takim szoku, że najwidoczniej zapomniałam co znaczą dobre maniery, bo nic nie odpowiedziałam. W dodatku wciąż, co chwilę mój wzrok spoczywał na tańczącej, nienaturalnie blisko siebie parze.
- Nie przejmuj się. – Powiedziała nagle Nicole, przyciągając w ten sposób moją uwagę. - Heather zawsze się tak zachowuje, więc nie musisz być zazdrosna.
Spojrzałam na nią sądząc, że żartuje, ale po jej uśmiechu, doszłam do wniosku, że jest całkowicie poważna.
- Słucham? Ja wcale się nie przejmuję i nie jestem…
- Oh, daj spokój. – Przerwała mi, uśmiechając się jeszcze szerzej. Poczułam się głupio. Wcale nie byłam zazdrosna. Czułam się raczej zmieszana, bo zachowanie blondynki było nietaktowne, nawet jak na nią. Nie sądziłam, że Heather jest zdolna do tak tanich zachowań, a jednak, najwidoczniej była.
Spojrzałam zdziwiona na Nicole, wciąż nie rozumiejąc, o co jej chodzi, a ona nadal uśmiechała się tak, jakby wiedziała coś, czego nie wiem ja.
- Heather zawsze robi coś takiego – wskazała na tańczącą parę – dziewczynom, które wpadły w oko jej aktualnemu chłopakowi. Na inne nie zwraca uwagi – stwierdziła, wzruszając ramionami, ale ja poczułam się jeszcze bardziej zdezorientowana. O co jej chodziło? Jakie ,,wpadły w oko”? To byłam przecież tylko ja, Sophie Anderson, która nie zamierzała nikomu mącić w głowie i zapewne tego nie zrobiła. Więc dlaczego…
Poczułam jak ktoś łapie mnie za nadgarstek i ciągnie na parkiet, bez mojej zgody. Spojrzałam na twarz owego osobnika, chcąc już porządnie na niego nawrzeszczeć, w ostateczności wypróbowując mój prawy sierpowy, kiedy dostrzegłam, że to Josh. Znów uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że momentalnie zapomniałam, dlaczego jeszcze przed chwilą byłam taka zdezorientowana i zła. A może wcale nie byłam?
- Chyba obiecałem ci taniec – zauważył, puszczając mi oczko. Przeszła mnie fala ciepła, ale spróbowałam ją powstrzymać.
- Faktycznie – zgodziłam się. – Ale nie powinieneś być z tą piękną szatynką, która machała ci wcześniej? – spytałam, przekrzykują muzykę i próbując pozbyć się zazdrości z głosu. Chyba jednak nie udało mi się to, bo Josh uśmiechnął się tak, jakbym właśnie powiedziała mu, nie byle jaki komplement. Głupia.
- To była moja siostra, Lucy – wyjaśnił, wciąż się uśmiechając, a ja miałam najzwyklejszą ochotę zapaść się pod ziemię. Co ja sobie w ogóle myślałam i dlaczego, aż tak zależało mi na tym, żeby Josh nie uważał mnie za świruski?
Uśmiechnęłam się niemrawo, na co on się tylko roześmiał i przyciągnął mnie bliżej do siebie. Tak, jak wcześniej Dylan, objął mnie w pasie i po chwili zaczęliśmy się ruszać w rytm muzyki. Pech chciał, że akurat w tym samym momencie piosenka zmieniła się z jakiejś ultra szybkiej na wolną, a ja chcąc czy nie chcąc, musiałam zarzucić ręce na szyje chłopaka. Prawdę mówiąc, było całkiem miło. Kołysaliśmy się lekko i wcale nie przeszkadzało mi, że kilka osób patrzy się na nas zaciekawionych. Josh od samego początku mi się spodobał i nie chciałam temu zaprzeczać.
Chciałam już zamknąć oczy i oprzeć głowę o klatkę piersiową chłopaka, gdy dostrzegłam dwójkę osób, która wcześniej tak mnie zirytowała. Blondynka ciągnęła chłopaka za rękę w stronę schodów, które prowadziły na górę, do pokoi. Co chwilę, odwracała się, by złożyć na ustach bruneta namiętny pocałunek, a on ledwo mógł się od niej oderwać. Po chwili zniknęli na górze, między innymi obściskującymi się parami.
- Bolało? – Usłyszałam nad sobą głos Josha, ale go zwyczajnie zignorowałam. Wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą Heather namiętnie całowała Dylana czując, że żołądek podchodzi mi do gardła. Dlaczego właściwie byłam tak zdziwiona faktem, że chcą się zwyczajnie zabawić, skoro byli parą? Nie powinno mnie to zaskakiwać, a tym bardziej obchodzić. A jednak, byłam trochę zła, przypominając sobie, że to właśnie Dylan mnie tutaj zaprosił obiecując, że będziemy się razem świetnie bawić.
Potrząsnęłam głową i spojrzałam na Josha, który najwidoczniej czekał na odpowiedź na jakieś, zadane przez niego pytanie.
- Słucham? – Uśmiechnęłam się, przepraszając w ten sposób za swoje rozkojarzenie.
Chłopak tylko mocniej mnie objął i spojrzał w moje oczy.
- Spytałem czy bolało. – Uśmiechnął się zachęcająco tym swoim uśmiechem, zwalającym z nóg.
- Ale co? – spytałam głupio, nie wiedząc o co mu chodzi.
Założył mi za ucho pasemko włosów, które wciąż spadało mi na twarz i niebezpiecznie zatrzymał wzrok na moich ustach.
- No wiesz. Kiedy spadałaś z nieba – odparł i dokładnie w tym momencie, bańka prysła. On wciąż się uśmiechał, ale ja czułam się po prostu głupio.
- O nie – jęknęłam, wyrywając się z jego objęć i gwałtownie cofając się o krok. Znów prawie na kogoś wpadłam i przeklęłam się za to w myślach. Czy dzisiaj naprawdę miałam coś z równowagą, czy jak?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Coś się stało? – spytał, najwidoczniej nie widząc w swoim pytaniu nic głupiego.
Kręciłam głową przyglądając mu się przez chwilę. Chciałam, żeby to co się przed chwilą stało, było tylko moim głupi wymysłem, ale wiedziałam, że tak nie było.
- Nie – burknęłam i odwróciłam się, żeby odejść, ale złapał mnie za łokieć i przyciągnął bliżej siebie.
- O co chodzi? – spytał po raz kolejny, chcąc znowu założyć pasemko moich włosów za ucho, ale odtrąciłam jego rękę. Czułam się jak największa naiwniaczka świata i nic nie mogło tego zmienić.
- Wybacz, ale jeśli chcesz dziś wyrwać laskę na jedną noc, to stosuj swoje tandetne tekściki na jakiejś innej pannie, która to kupi, bo widzisz: ja nie kupuję – powiedziałam, może zbyt surowo i po prostu ruszyłam w stronę wyjścia z tego przeklętego budynku.
Josh, oczywiście ruszył za mną, ale nie wyglądało to tak, jak opisują to w książkach, czy pokazują w filmach. Wbiegając do korytarza, chłopak potknął się o własne nogi i zachwiał, przewracając w ten sposób szklaną figurę stojącą na stoliku obok, przedstawiającą jakąś baletnicę która w jednej sekundzie, z trzaskiem robiła się o czarne kafelki. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę zaciekawieni, ale on niezdarnie ruszył za mną dalej. Właśnie wtedy, zdałam sobie sprawę, że jest całkowicie pijany i prawdopodobnie nic nie będzie jutro pamiętał.
- Sophie, zaczekaj! – wrzasnął nieco zrozpaczony, gdy znalazłam się już na podjeździe.
Potarłam nasadę nosa dwoma palcami i westchnęłam ciężko, odwracając się w jego stronę. Stanął przede mną, ledwo utrzymując równowagę po dużej ilości alkoholu, którą wypił i tym szaleńczym biegu.
- Sophie, nie wiem co takiego zrobiłem, ale w każdym razie przepraszam – wydyszał, energicznie gestykulując przy tym rękami. – Ja… Nie chciałem zaciągnąć cię do łóżka, ani nic podobnego. Spodobałaś mi się i… - Zachowywał się tak, jakby właśnie coś cennego czmychnęło mu sprzed nosa i nawet zrobiło mi się go trochę szkoda. Wyglądał na zrozpaczonego, nawet pomimo tego, że intensywnie czuć było od niego alkohol. Fakt, nadal był przystojnym kolesiem, który mnie oczarował, ale coś w środku mnie mówiło, że nie powinnam się w to pakować.
Westchnęłam czując, że nie mam już tego dnia siły, na rozwiązywanie kolejnych problemów. I sama się sobie dziwiłam, że gotowa byłam zrobić to, co właśnie zamierzałam.
- Wybacz, Josh. Muszę już iść – oznajmiłam, a on jękną tak, jakby ktoś właśnie kopnął go w brzuch.
Nie chciałam dłużej patrzeć na jego zawiedzioną minę, więc odeszłam kilka kroków, gdy coś mi się przypomniało. Odwróciłam się w jego stronę. Nadal stał ze smutkiem wypisanym na twarzy, jednak nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Ah. No i było całkiem fajnie. Dzięki – powiedziałam, uśmiechając się do niego. Spróbował to odwzajemnić, ale wyszedł mu raczej grymas, więc by go już bardziej nie denerwować, odeszłam pospiesznie w stronę domu, ledwo wytrzymując ból poobcieranych stóp. Próbowałam jednocześnie nie myśleć o tym, co wydarzyło się tego wieczoru oraz nie przypominać sobie wyrazu twarzy chłopaka, który chyba zawrócił mi w głowie, a którego właśnie odrzuciłam.

***
Zmiana akcji...? ;)

Rozdział X



Krople deszczu bębniły o blaszane parapety niosąc dookoła specyficzny odgłos. Wiatr smagał liście drzew w oddali, a po szybach spływały grube krople, tworząc swego rodzaju szlaczki. Pogoda była pochmurna i wietrzna, co całkowicie wpływało na moje samopoczucie. Żółte żarówki jarzeniówek migotały nieco, usypiając mnie do snu. Schowałam głowę między ramionami i oparłam czoło o ławkę, nie mogąc już dłużej walczyć z samozamykającymi się oczami. Nie miałam kompletnie siły słuchać nauczycielki, a już na pewno notować do zeszytu jej słowa. W tamtej chwili marzyłam tylko o cieplutkim łóżeczku i dużej porcji snu. Słyszałam głosy, które zdawały się coraz bardziej oddalać, aż w końcu znalazły się tak daleko, że nie potrafiłam ich zrozumieć. Moja świadomość utknęła gdzieś między jawą a snem i szczerze mówiąc, nie bardzo mi to przeszkadzało.
- Hej. – Ktoś dźgnął mnie lekko w ramię, chcąc zwrócić moją uwagę.
Nawet nie otworzyłam oczu. Nie miałam na to siły.
- Daj mi spokój. Śpię – wymruczałam, stłumionym przez ramiona głosem. Widocznie jednak, moje słowa nic nie dały, bo po chwili znów poczułam szturchnięcie.
Chciałam nawrzeszczeć na owego osobnika, że zakłóca mój sen, ale zamiast tego, tylko niechętnie podniosłam głowę i spojrzałam zaspanym wzrokiem na siedzącego obok mnie Dylana. Był z czegoś wyraźnie zadowolony, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Zdążyłam się przyzwyczaić, że często dostarczam mu śmiechu, niezależnie czy tego chciałam czy nie.
- Co? – burknęłam, a on wskazał głową tablicę.
Pani McCain stała z założonymi rękami i przyglądała mi się, tupiąc przy tym nogą. Wyraz jej twarzy nie był serdeczny czy chociaż obojętny. Oczy zdawały się zwężyć w dwie małe, czarne kropki, a usta zacisnęły się w jedną, wąską linię. Po moich plecach przeszedł dreszcz i zrobiło mi się jeszcze zimniej. Skuliłam się w ławce, ledwie wytrzymując jej surowe spojrzenie.
- Co się z tobą dzieje, Sophio? – spytała kobieta, opierając dłonie na biodrach. – Czyżby te korepetycje, których udzielasz Dylanowi, aż tak cię męczyły?
Kilka osób zachichotało, a ja pokręciłam nieśmiało głową. Czy naprawdę musiała przywoływać właśnie sprawę, na forum klasy?
Już otwierałam usta, aby się usprawiedliwić, ale ktoś mnie uprzedził.
- Może udziela mu ich także po nocach? – zażartował ktoś z klasy, wywołując falę śmiechu wśród pozostałych. Pani McCain zbeształa ich wzrokiem.
Nawet Dylan siedzący obok mnie, zaśmiał się pod nosem. Posłałam mu karcące spojrzenie, ale ten tylko wyszczerzył się w głupim uśmiechu i położył rękę na oparciu mojego krzesła.
- Sophie jest świetna w udzielaniu korepetycji, proszę mi wierzyć. Na pewno z następnego testu dostanę co najmniej trójkę! – Chłopak zdawał się w ogóle nie przejmować tym, co właśnie nam zarzucono. Jednak byłam pewna, że jego postawa nie wynikła z faktu, że tego nie zauważył, a dlatego, że sam świetnie się bawił.
Spojrzał w moją stronę znacząco.
- Prawda Soph? – Poruszył znacząco brwiami, a ja schowałam twarz w dłoniach, gdy reszta klasy znów wybuchnęła śmiechem.
Pani McCain z trudem przywołała klasę do porządku.
- Cieszę się Dylan, że tak uważasz. – Posłała mu wymowne spojrzenie. – Mam nadzieję, że udowodnisz nam wszystkim swoją wiedzę na następnym sprawdzianie, którzy przypominam, wypada jutro. – Wszyscy w klasie zgodnie jęknęli, a kobieta uśmiechnęła się pod nosem, najwidoczniej zadowolona z efektu, jaki udało jej się uzyskać.
Wiedziałam, że dając mi takie zadanie, pani McCain liczyła na to, że chociaż w jakimś stopniu, uda mi się zmusić Dylana do pracy, ale w tym momencie nie byłam pewna, czy to jest w ogóle wykonalne. Sprawdzian miał być już jutro, a my tymczasem spotkaliśmy się tylko kilka razy i to bez większych efektów. Prawdę mówiąc, nasze spotkania opierały się głównie na bezsensownych kłótniach i moich bezsilnych próbach, przywrócenia go do porządku. Nie zostało nam wiele czasu i wiedziałam, że jeśli chcę go zmusić chociaż do minimalnej pracy, będę musiała coś wymyślić.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Dzisiaj po szkole u mnie – zakomunikowałam twardo.
Uśmiechnął się jak zwykle i nachylił ku mnie, wciąż trzymając rękę na oparciu mojego krzesełka.
- Co tylko rozkażesz, królowo – zironizował, a ja znów schowałam głowę w dłoniach, jednak szybko się opamiętałam i skupiałam na lekcji, aby znów nie paść ofiarą żartów reszty klasy.


Kręciłam pasmo długich blond włosów na zgrabnym palcu. Pogoda była jak zwykle cudowna. Słońce mocno grzało, podkreślając tylko moją opaleniznę, a do tego wiał lekki wietrzyk, który idealnie niwelował odczuwanie, prawie trzydziestostopniowego upału. Mimo to, byłam znudzona i podenerwowana. Siedzieliśmy jak zwykle na jednym z murków przed szkołą mimo, że już dawno skończyliśmy lekcje. Ściągaliśmy uwagę wszystkich dookoła, ale ja czułam, że wcale mnie to już nie bawi. Potrzebowałam czegoś więcej, ale sama nie do końca wiedziałam czego.
Spojrzałam na siedzącego po mojej prawej stronie Dylana. Dzisiaj w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, co akurat średnio mi się podobało. Myślami był gdzieś daleko i szczerze mówiąc, zaczynał mnie już powoli denerwować. Wpatrywał się w budynek szkolny tak, jakby się czegoś naćpał i w ogóle mnie nie słuchał.
Odrzuciłam do tyłu włosy, wzdychając ciężko. Przeniosłam swoje spojrzenie na siedzących po mojej lewej stronie Terrego i Tylera, którzy jak zwykle gadali o jakiś głupotach. Czasem zastanawiałam się, czemu w ogóle się na to godzę. Jasne, byli kumplami Dylana, ale czy spotykanie się z nim naprawdę było tego warte? Terry. Chłopak, którego nigdy jeszcze nie widziałam z żadną panną dłużej niż jedną noc, uwielbiający imprezy i gadanie o dziewczynach, szczególnie tych, o których może tylko pomarzyć. I Tyler. Chłopak, któremu kiedyś wydawało się, że może mnie mieć. Doskonale pamiętałam, jaki miałam z niego wtedy ubaw. Podobno teraz startował do tej beznadziejnej Nicole. Swoją drogą, ciekawe co w niej widział. Dwoje krzywych nóg i zbyt szerokie biodra?
Ziewnęłam przeciągle, nie zwracając tym niczyjej uwagi. Miałam tego dość. Położyłam rękę na kolanie Dylana, ale ten nawet nie zareagował. Nadal wpatrywał się w budynek szkolny, jakby czekał na coś, co miało się niebawem wydarzyć. Przesunęłam rękę wyżej, znacznie wyżej. Chłopak powoli odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie pytająco. Seksowny uśmieszek błądził na jego pełnych ustach.
- Pomyślałam, że… No wiesz, może poszlibyśmy do mnie? – Zarzuciłam swoje nogi na jego i zwinne wśliznęłam mu się na kolana.
Objął mnie w pasie, a właściwie o wiele niżej. Nie przeszkadzało mi to, że wszyscy się na nas gapią.
- Teraz? – spytał, odgarniając pasmo moich włosów za ucho.
Musnęłam jego usta, w odpowiedzi. Ukazałam rząd białych zębów i przysunęłam się jeszcze bliżej. Mimowolnie się uśmiechnął, ale nic nie powiedział. Przyglądał mi się badawczo, co było nie w jego stylu.
- Więc? – ponagliłam go, wsadzając ręce pod jego koszulkę i uśmiechając się przy tym kokieteryjnie. Po krótkiej chwili złapał mnie za nadgarstki i zabrał moje dłonie ze swojego umięśnionego ciała.
Spojrzałam na niego pytająco, nic nie rozumiejąc.
- Nie dzisiaj, Heather – wyjaśnił i wstał, strącając mnie ze swoich kolan.
Usiadłam na jego miejscu, patrząc na niego nieco zdziwiona. O co mu chodziło? Od rana zachowywał się dziwnie, a teraz już całkowicie dał mi do zrozumienia, że nie jest dziś sobą. Nikt, jeszcze nigdy mi nie odmówił. I mimo, że byłam teraz trochę zła, miałam na niego jeszcze większą ochotę.

Sophie tym razem wyszła ze szkoły całkowicie sama i odnajdując mnie wcześniej w tłumie, niepewnie ruszyła w naszą stronę. Nerwowo poprawiła torbę na ramieniu i splotła ręce na klatce piersiowej, wcale się nie spiesząc. Musiałem przyznać, że tego dnia wyglądała całkiem inaczej. Niedbale związała swoje długie, ciemne włosy na karku, a kilka pojedynczych pasemek opadało jej swobodnie na twarz. Ubrana była w spódniczkę nieco przed kolano, która idealnie podkreślała jej zgrabne nogi i zwykłą białą bokserkę, która uwydatniała co nieco. Nie miałem pojęcia jak to jest możliwe, że ta dziewczyna nie miała żadnego kolesia. Byłem pewien, że kręci się wokół niej ich spora grupka, ale najwidoczniej Matt skutecznie wszystkich odpędzał.
- Cześć. – Nieśmiało uśmiechnęła się do naszej czwórki, patrząc najpierw na chłopaków, a później na Heather. W końcu jej spojrzenie padło na mnie i wtedy zarumieniła się nieco tak, jak miała to w zwyczaju robić w mojej obecności.
Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Możemy iść? – spytałem, a ona skinęła głową.
Odwróciliśmy się, żeby odejść, ale powstrzymała nas Heather, która zdawała się nie być zadowolona z obecności dziewczyny. Stanęła przed nami, opierając dłonie na biodrach.
- Gdzie się wybierasz? – spytała mnie, nie zaszczycając Soph nawet spojrzeniem.
Zmrużyłem oczy, patrząc na nią nieco rozdrażniony.
- Przypominam ci, że mam korki z matmy, gdybyś zapomniała – odparłem, pozbawionym emocjami głosem.
Wyraz twarzy Heather wcale się nie zmienił, co oznaczało, że moje przypuszczenia były słuszne. Wcale nie zapomniała.
Obrzuciła brunetkę od góry do dołu znudzonym spojrzeniem. Soph, odwróciła wzrok speszona.
- Z nią? – Blondynka uniosła do góry brwi, udając zaskoczoną. – Przecież ja też mogę dawać ci korki. – Zbliżyła się do mnie, łapiąc za mój podkoszulek.
Przewróciłem oczami, nie mając najmniejszej ochoty na tego typu gierki. Zachowywała się tak, jakby była typem dziewczyny, których naprawdę nie lubiłem. Jakby była zazdrosna, a przecież oboje wiedzieliśmy, na czym polega nasz związek.
- Z matmy? – odezwał się Tyler, który razem z Terrym do tej pory przysłuchiwał się naszej rozmowie. – Wiesz, Heather. Może i w pewnych sprawach jesteś dobra, ale matematyka na pewno nie jest twoją mocną stroną – zażartował, a Terry parsknął śmiechem. Nawet ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu i nawet nie przyszło mi to na myśl.
Heather rzuciła ostre spojrzenie Tylerowi, po czym przeniosła je na mnie.
- No co? To było dobre. – Wzruszyłem ramionami, ale wyraz jej twarzy w ogóle się nie zmieniał.
Westchnąłem.
- Dobra, nie mam na to czasu. Na razie – rzuciłem i już miałem odejść, ale Heather złapała mnie za nadgarstek i przyciągnęła mocno do siebie, po czym złożyła na moich ustach namiętny, długi i bardzo głęboki pocałunek. Odsunęła się ode mnie po dobrej chwili, i przygryzła seksownie dolną wargę.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, ale położyła mi na nich swój chudy palec i skutecznie mi to uniemożliwiła.
- Bądź grzeczny – powiedziała półszeptem, po czym zabierając swoją torbę odeszła kręcąc biodrami.
Spojrzałem najpierw na zdziwionych chłopaków, którzy tylko wzruszyli zgodnie ramionami, a następnie na Sophie, która była wyraźnie zmieszana. Znów poprawiała nerwowo torbę spadającą jej z ramienia i skutecznie unikała mojego wzroku. Doskonale wiedziałem, że Heather zrobiła to właśnie ze względu na nią i byłem z tego powodu nieco zły, ale także zaskoczony. Znałem ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że ona zawsze musi wygrywać, ale w tym wypadku, wcale mi się to nie spodobało. W dodatku, nie sądziłem, że może chcieć udowodnić właśnie Sophie, kto jest tutaj górą.
Westchnąłem zrezygnowany.
- Chodźmy – powiedziałem do Soph idąc przed siebie. Brunetka ruszyła tuż za mną, ale nie odezwała się ani słowem.

Siedzieliśmy w moim pokoju od dobrych dwóch godzin, a ja powoli traciłam nadzieję, że uda mi się nauczyć tego chłopaka czegokolwiek. O wiele bardziej interesowały go zdjęcia oprawione w ramki, które wisiały na ścianach, a także mój dekolt, gdy tylko nachylałam się nad stolikiem, żeby tylko mu coś wytłumaczyć. Czułam się totalnie bezsilna.
Potarłam skronie, gdy po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że chłopak w ogóle mnie nie słucha.
- Poddaje się – jęknęłam, zatrzaskując z hukiem książkę. – Nie mam już żadnego pomysłu, jak zachęcić cię, żebyś chociaż spróbował się tego nauczyć.
Dylan tylko wzruszył ramionami uśmiechając się przy tym, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Byłam już bliska łez, a on wcale mi tego wszystkiego nie ułatwiał.
- Nie rozumiem, czemu aż tak się tym przejmujesz. Po prostu tego nie zaliczę i już. Ty nic na tym nie stracisz – stwierdził, opierając się wygodniej w fotelu, a ja zaśmiałam się nerwowo.
Spojrzał na mnie pytająco, unosząc jedną brew do góry.
- Tak ci się wydaje? – spytałam, podenerwowana. – No to wiedz, że się mylisz. Gdy czegoś się podejmuję, zawsze doprowadzam to do końca, dając z siebie tyle, ile mogę. A tymczasem jestem zwyczajnie bezsilna, bo tobie nie chce się nawet spróbować wysilić i właśnie przez twoje lenistwo i olewający stosunek do wszystkiego, zawiodę panią McCain. – Wstałam i podeszłam do biurka, na którym stał dzbanek z sokiem i dwie szklanki. Nalałam sobie do jednej z nich i wypiłam jej zawartość na jednym tchu. Czułam na sobie jego wzrok. Odwróciłam się, odstawiając szklankę na swoje miejsce.
Dylan przyglądał mi się badawczo.
- Co? – burknęłam.
Wyglądał tak, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
- Więc chodzi tu tylko o to, żeby kogoś nie zawieść? – spytał, a ja nie wiedziałam co ma na myśli.
Zastanowiłam się nad jego słowami. Czy faktycznie chodziło tylko o uczucia innych? Nie, to oczywiste. Nie chciałam  też zawieść siebie. Wierzyłam, że uda mi się pomóc Dylanowi. I może tak by się stało, gdyby nie jego upór i duma. Przecież nie pozwoliłaby mu ona pokazać, że chociaż trochę mu zależy.
- Zrobiłabym wszystko, żeby jakoś cię do tego zmusić… - mruknęłam pod nosem, ale chłopak widocznie to usłyszał, bo dobrze znany mi uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Wszystko? – Uśmiech jeszcze się powiększył.
Mimowolnie naciągnęłam bluzkę wyżej na dekolt i poprawiłam spódniczkę. Przełknęłam głośno ślinę czując, że na moich policzkach znów pojawiają się te dorodne rumieńce. Czemu nie potrafiłam ich powstrzymać?
- Jeśli znów chodzą ci po głowie jakieś brudne myśli, to…
- Nie, nie – przerwał mi szybko i znów się uśmiechnął. – Mam dla ciebie pewną… Propozycję.
Spojrzałam na niego zaciekawiona, ale jednocześnie z pewną obawą. Nie znałam go długo, ale zdążyłam poznać, jego dziwne pomysły.
- To znaczy? – spytałam w końcu, nie do końca wiedząc, czy robię dobrze. Wiedziałam, że to w co mogę się wpakować, nie skończy się dla mnie dobrze. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że mogą wyniknąć z tego jakieś niemiłe konsekwencje, ale jednocześnie czułam taki wewnętrzny dreszczyk ekscytacji i ogromne zaciekawienie, które aż zżerało mnie od środka. I którego nie potrafiłam opanować.

Długa, cienka wskazówka zegarowa odliczała ostatnie sekundy do dzwonka.
Cztery…
Trzy…
Dwa…
Jeden…
Po szkole rozniósł się znajomy wszystkim dźwięk. Założyłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę biurka nauczycielki, zabierając wcześniej swój sprawdzian, który zdążyłam już skończyć kilka minut wcześniej. Byłam z siebie zadowolona. Poszło mi całkiem dobrze i byłam wręcz pewna, że nie mam się o co martwić. Matematyka zawsze była jedną z moich lepszych stron i nigdy nie miałam z nią problemów.
Oddałam zapisany arkusz pani McCain i spojrzałam w stronę idącego między rzędami ławek Dylana. Nauczycielka postanowiła rozsadzić nas na czas trwania sprawdzianu, aby – jak to stwierdziła – nie kusić Dylana. Nie protestowałam zbytnio.
Szedł teraz w moim kierunku i musiałam przyznać, że w czarnym podkoszulku i z nieco zmierzwionymi włosami wyglądał wręcz olśniewająco. Nic dziwnego, że większość, jak nie wszystkie dziewczyny w szkole za nim szalały. Dziwiło mnie, jak mogą być tak powierzchowne i nie dostrzegać jego trudnego charakteru.
Podszedł do biurka, wręczył nauczycielce swój sprawdzian i o dziwo, obdarował mnie pewnym siebie uśmieszkiem. Poczułam, że serce niebezpiecznie przyspieszyło, a żołądek przewrócił mi się do góry nogami. Przeczuwałam coś niedobrego. Chciałam go spytać, co to wszystko miało oznaczać, ale wyszedł z klasy i zniknął na korytarzu nim zdążyłam go dogonić.

Byłem z siebie dumny. Udało mi się, byłem tego pewien. Zrobiłem to, co sobie zaplanowałem, z niemałym wysiłkiem przyznaję, ale mimo wszystko, czułem tą wypełniającą mnie od środka satysfakcję. Jak zwykle, wszystko szło po mojej stronie i wcale nie ukrywałem, że się z tego cieszę.
Roześmiałem się do siebie, przypominając sobie wczorajszy wyraz twarzy ojca, gdy zastał mnie z książkami w pokoju.

Usłyszałem ciche pukanie do drzwi i choć nie miałem ochoty na żadne rozmowy z moim, pożal się Boże ojcem, pozwoliłem mu wejść do środka.
- Dylan, kolacja na sto… - Stanął jak wryty w podłogę i odruchowo otworzył szeroko oczy. Uśmiechnąłem się na ten widok ironicznie. No cóż, wcale mu się nie dziwie. Gdyby ktoś kilka dni temu powiedział mi, że będę siedział z książkami na łóżku i uczył się ponad dwie godziny matematyki, po prostu bym go wyśmiał. Stwierdził, że ten ktoś całkowicie postradał rozum. A tymczasem siedziałem tu i miałem już wszystkiego zwyczajnie dość.
Ojciec odchrząknął, widocznie zdając sobie sprawę, jak głupi wyraz twarzy przybrał.
- Czy… Czy ty się właśnie uczysz? – spytał, wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi.
Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
- Nie – odparłem, zamykając książkę. – Tańczę.
John puścił moją odpowiedź mimo uszu i podszedł bliżej tak, jakby chciał usiąść na rogu łóżka, ale widząc mój wyraz twarzy, najwidoczniej się rozmyślił.
- A cóż to za zmiana? Jeszcze niedawno miałeś szkołę w głębokim poważaniu i nawet nie chciałeś słyszeć o nauce. Co się zmieniło? – Zdawał się być zadowolony, że widzi mnie właśnie w takiej sytuacji. Nie miałem ochoty się z nim sprzeczać. Byłem zmęczony, a głowa aż bolała mnie od ciągłego powtarzania wzorów i głupich regułek matematycznych.
Zastanowiłem się przez chwilę.
- Powiedzmy, że mam w tym swój cel. Więcej nie powinno cię obchodzić. Przecież tego chciałeś, żebym zaczął się uczyć, czyż nie? – spytałem ironicznie, ale nie odpowiedział.
Siedział chwilę przyglądając mi się w milczeniu, po czym zostawił mnie samego, najwidoczniej zapominając, po co tu przyszedł.

To musiał być naprawdę niespodziewany widok. Dylan Rettino z książkami. Sam się zdziwiłem, że gotów byłem do czegoś takiego. To nie było do mnie podobne, nawet pomijając fakt, że często lubiłem podejmować nowe wyzwania, nawet te nie zawsze przyjemne. Ale nauka? Nigdy nie pomyślałbym, że zgodzę się na coś podobnego. A właściwie, że sam coś takiego zaproponuję. Ale to chyba po prostu działo się pod wpływem impulsu, a ja znany byłem z tego, że często działałem bez wcześniejszego przemyślenia sprawy. Jednak teraz było już z mojej strony po sprawie i postanowiłem więcej nad tym nie rozmyślać.
Uśmiechnąłem się do siebie po raz kolejny idąc, nagrzanym słońcem chodnikiem. Wyjąłem pudełko papierosów z tylniej kieszeni spodni, zapaliłem jednego z nich i wciągnąłem do płuc tytoniowy dym. Wstrzymałem oddech przez chwilę, po czym powoli wypuściłem dym z ust. Czułem się fantastycznie i nic, nie mogło zepsuć tego nastroju.


Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Po raz pierwszy, tak bardzo chciałam znać już wyniki sprawdzianu, a nauczycielka najwidoczniej, zamierzała zrobić mi na złość, bo spóźniała się już dobre pięć minut. Uderzałam paznokciami o biurko, ale to nic nie dawało. Dodatkowo Dylan, siedzący tuż obok mnie, nie odzywał się do mnie ani słowem, od czasu sprawdzianu i gdy natrafialiśmy na siebie na korytarzu podczas tych kilku dni, tylko głupkowato się uśmiechał, tak jak robił to właśnie teraz. Miałam złe przeczucia, ale nie chciałam ich do siebie dopuszczać.
Pani McCain weszła pośpiesznie do klasy nawet się z nami nie witając. Oddychała szybko, a włosy miała nieco potargane, widać było, że spieszyła się, jak tylko mogła.
Położyła książki oraz swoje rzeczy na biurku i dopiero wtedy na nas spojrzała.
- Przepraszam was bardzo, ale pani dyrektor zatrzymała mnie na chwilę. – Posłała nam znaczące spojrzenie, którzy wszyscy od razu zrozumieli.
Pani dyrektor należała do jednej z tych osób, która często lubiła zawracać głowę nauczycielom, niepotrzebnymi często sprawami. Tym razem najwidoczniej, trafiło na panią McCain.
- Oczywiście mam wasze sprawdziany. Będę wyczytywać nazwiskami wasze prace, a wy będziecie je kolejno odbierać. Później je omówimy. – Wyjęła plik arkuszy z niebieskiej teczki i zaczęła odczytywać nazwiska uczniów.
Gdy usłyszałam swoje nazwisko wstałam z miejsca i odebrałam od niej swój sprawdzian. Tak jak myślałam, zaliczyłam bardzo dobrze, bo do pełnej ilości punktów brakowało mi tylko jednego. Wróciłam uśmiechnięta do ławki i zaczęłam analizować swoją pracę. Nawet nie zauważyłam, kiedy nauczycielka wyczytała nazwisko Dylana. Widziałam jak chłopak wraca do ławki, wciąż z tym pewnym uśmieszkiem na twarzy. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecak.
Nie odezwałam się ani słowem, kiedy usiadł na swoim miejscu i posłał mi znaczące spojrzenie. Serce waliło mi jak młotem.
- Wygląda na to, że możesz już szykować sobie ciuchy. – Wskazał na swój arkusz, na którym w górnym prawym rogu widniała czerwona litera C z plusem u boku.
Nie mogłam w to uwierzyć. To było wręcz niemożliwe. Jednak okazało się prawdą, gdy sama pani McCain, na forum całej klasy złożyła mi i Dylanowi szczere gratulacje, za naszą ciężką, ale owocną pracę.
Otworzyłam jeszcze szerzej oczy, naprawdę w to wszystko nie wierząc. Przecież jeszcze dzień przed sprawdzianem nie umiał kompletnie nic. Dodatkowo, wydawało się, że wcale nie zamierza się czegokolwiek nauczyć, a tymczasem dostał ocenę dostateczną.
Chłopak najwidoczniej dostrzegł moje zdziwienie, bo zaśmiał się i położył rękę na oparciu mojego krzesła.
- Zamierzam świetnie się z tobą bawić na tej imprezie – oznajmił i znów się zaśmiał, ale nie było w tym głosie cienia ironii.
Patrzyłam to na niego, to na kartkę leżącą przed nim, zastanawiając się, czy bardziej dziwi mnie fakt, że mu się udało, czy że w ogóle zgodziłam się na to wszystko.

 ***
Hi hi hi. :D