sobota, 29 września 2012

Rozdział VI



Siedziałem na ławce, oparty o ścianę budynku i obserwowałem długie, zgrabne nogi, siedzącej na moich kolanach, Heather. Bawiła się kosmykiem swoich blond włosów, co chwila komentując przechodzące obok nas osoby.
Nigdy nie byłem z taką dziewczyną i teraz zastanawiałem się, czy moja decyzja, by jednak spędzić z nią więcej niż jedną noc, nie była zbyt pochopna. Faktycznie, bycie facetem Heather miało swoje plusy, jednak nigdy nie byłem zdolny do dłuższych związków i nigdy nie zamierzałem być. Dziewczyna będąca tylko na jedną noc w zupełności mi wystarczała. Zastanawiałem się, czemu akurat tym razem, ma się to zmienić.
Heather, przyglądająca się do tej pory uczniom, przeniosła na mnie swój wzrok i przysunęła bliżej mnie, kładąc się jednocześnie całym ciałem na mojej klatce piersiowej. Uśmiechnęła się zalotnie i nie zwracając uwagi na otaczających nas ludzi, zaczęła całować moją szyję i twarz, jakby chciała odpowiedzieć na moje wątpliwości, o których nie miała przecież pojęcia.
Założyłem ręce za głowę próbując się odprężyć. Kilka osób znajdujących się niedaleko nas spoglądało na nas głównie z obrzydzeniem, ale także z zaskoczeniem. Jednak, niezbyt się tym przejmowałem. Byłem ciekaw jak daleko, gotowa jest posunąć się Heather, aby zwrócić na siebie moją uwagę.
Dokładnie w momencie, kiedy dobierała się do mojej koszulki i zaczęła powoli rozpinać jej guziki, podeszli do nas Terry i Tyler.
- Proszę was, bo zwrócę śniadanie – zironizował Tyler siadając po mojej lewej stronie.
Terry tymczasem, przyglądał się krótkiej spódniczce dziewczyny, która w skutek jej zabaw, podciągnęła się nieco ku górze, odsłaniając zapewne większą część, jej opalonych nóg.
- Oh, czyżbyś był zazdrosny? – Heather odsunęła się nieco ode mnie, a gdy mówiła do Tylera, przygryzła przy tym seksownie wargę.
Chłopak roześmiał się gardłowo.
- Nasza wspaniała Heather. Nie dość, że piękna i seksowna, to jeszcze na dodatek dowcipna – zironizował.
- Tyler’ku, wiesz że nie musisz tak słodzić, bo i tak nigdy nie będę twoja – odparła przesłodzonym głosikiem, odrzucając do tyłu swoje długie włosy.
- Jakoś nad tym nie ubolewam, gdybyś nie zauważyła. Co zresztą dziwne, bo ty przecież zawsze, wszystko wiesz najlepiej – zrewanżował się, wymuszając ironiczny uśmiech.
Ale dziewczyna się nie przejęła, tylko uśmiechnęła pod nosem.
- Tak sądzisz? – spytała wstając z moich kolan i podchodząc do Tyler’a.
Znalazła się tak blisko niego, że ich ciała stykały się w kilku miejscach, a chłopak miał doskonały widok, na jej sporych rozmiarów dekolt.
- Czyżbyś zapomniał tamtą noc, w której próbowałeś mnie zdobyć i prawie ci się to udało? – spytała niskim głosem, przygryzając przy tym wargę. Przysunęła się jeszcze bliżej, a gdy mówiła, jej usta prawie muskały skórę chłopaka.
 Odwróciłem wzrok, nie mając ochoty patrzeć na to, swojego rodzaju, rozwodnione porno. Nie czułem zazdrości ani nie byłem zły na dziewczynę, czy kumpla. Z Heather łączyło mnie tylko jedno i prawdę mówiąc, mogła robić co chciała.
Dostrzegłem zmierzającego ku nam Matta. Jego twarz… Nie wyrażała dokładnie nic. Usta zacisnął w cienką linię i zmrużył oczy. Jednak kiedy znalazł się obok nas, a jego wzrok padł na Heather i Tylera, przewrócił tylko oczami i podszedł bliżej mnie.
- Masz – podał mi znajome klucze, których szukałem zeszłego wieczoru przez dłuższy czas.
Zrobiłem zaskoczoną minę, co od razu zauważył.
- Zostawiłeś je wczoraj jak byłeś u Sophie. Prosiła, abym ci przekazał – wyjaśnił siadając obok mnie.
Wpatrywałem przez chwilę w ów przedmiot, przypominając sobie awanturę z ojcem zeszłego wieczora. Był zły, bo zgubiłem klucze, a ja byłem w nienajlepszym humorze, więc chętnie pociągnąłem tą awanturę, wypominając mu przy tym błędy.
- Nie mogła sama mi oddać? – spytałem nagle, przenosząc wzrok na kumpla.
Wzruszył ramionami.
- Też ją o to spytałem, ale jakoś dziwnie się zachowywała. Gadała coś, że woli abym to ja ci je oddał… Zresztą. Sophie to Sophie. Ona często ma jakieś dziwne zachowania, których chyba nigdy nie zrozumiem – stwierdził, wyciągając papierosa z kieszeni i zapalając go.
Spojrzałem na Heather i Tylera, zawzięcie kłócących się, a następnie na Terrego, który pochłonięty był obserwowaniem dziewczyn przechodzący przez plac przed nami. Prawdę mówiąc, nie zauważyłby pewnie nawet, gdyby ktoś ukradł mu jego komórkę, która leżała obok niego na ławce.
Nie mówiąc nic nikomu, ruszyłem przed siebie. Przeszedłem przez plac otoczony tęsknymi spojrzeniami kilku dziewcząt i pełnymi zazdrości, spojrzeniami chłopaków. Obszedłem główne wejście do szkoły i skierowałem się za budynek. Tak jak myślałem. W cieniu jednego z drzew dostrzegłem znajomą brunetkę i jej przyjaciółkę, śmiejące się z czegoś. Było tutaj o wiele mniej ludzi niż na głównym placu, dlatego zapewne, to było ich ulubione miejsce. Siedziały pod tym samym drzewem każdego dnia, na długiej przerwie obiadowej. Prawdę mówiąc, sam zdziwiłem się skąd to wiem, ale doszedłem do wniosku, że przez to ciągłe obgadywanie każdego przez Heather ja także, mimowolnie zapamiętałem kilka faktów, jak na przykład ten, że ulubionym miejscem dziewczyn, jest to pod starym dębem.
Ruszyłem w ich kierunku wciskając ręce w kieszenie spodni. Kiedy znalazłem się przed nimi, Sophie nawet mnie nie zauważyła. Najwidoczniej była zbyt pochłonięta opowiadaniem przyjaciółce jakiejś historii. Jednak brunetka, siedząca obok szturchnęła ją łokciem i skinęła na mnie głową. Uśmiech, który do tej pory widniał na twarzy panny Anderson, zniknął w momencie, gdy na mnie spojrzała. Zmrużyła oczy i odwróciła głowę, przenosząc powrotem spojrzenie na dziewczynę siedzącą obok.
- Nie przywitasz się ze mną, Soph? – spytałem nieco rozbawionym głosem.
Dziewczyna usilnie wpatrywała się w jakiś wyimaginowany obiekt, za przyjaciółką, która z kolei, nie kryła zaciekawienia moją osobą.
No tak – pomyślałem. – Nie każdy ma okazję porozmawiać z Dylanem Rettino.
- Too… Ja może was lepiej zostawię samych – odezwała się wstając, ale Sophie złapała ją szybko za rękę i posłała karcące spojrzenie, więc dziewczyna usiadła ponownie na trawie, z nieco speszonym wyrazem twarzy.
- Nie oddałaś mi kluczy osobiście, a teraz to. Co jest Sophie, boisz się zostać sama w moim towarzystwie? – spytałem prowokująco i udało się. Dziewczyna spojrzała na mnie mrużąc przy tym oczy.
- Nie chcę w ogóle przebywać w twoim towarzystwie, więc może już sobie pójdziesz? – uśmiechnęła się ironicznie, ale nie przejąłem się tym.
- Oh, czyżbyś była na mnie zła? – spytałem, ale nie odpowiedziała. – Soph?
- Mówiłam ci już, nie mów tak do mnie! – zdenerwowała się wstając szybko z trawy i stając naprzeciwko mnie.
Była o głowę niższa, a mimo to kipiała złością i wydawało mi się, że jest gotowa mnie uderzyć. Szczerze mówiąc, rozczarowałem się, gdy tego nie zrobiła.
Dyszała ciężko, zaciskając ręce w pięści.
- Wiesz – zacząłem przyglądając się jej. – Słodko wyglądasz, gdy się tak złościsz – stwierdziłem, uśmiechając się pod nosem, a ona tym razem jednak nie wytrzymała.
Jednym zwinnym ruchem ręki uderzyła mnie w twarz, a ja nawet nie zdążyłem zareagować. Złapałem się za policzek, który zapiekł i uśmiechnąłem pod nosem. Nigdy nie przypuszczałbym, że ta krucha dziewczyna może mieć tyle siły.
- Jesteś idiotą – wysyczała i zabierając z trawy swoją torbę, ruszyła w kierunku szkoły.
Jej przyjaciółka, przez chwilę stała patrząc na mnie zaskoczona i najwidoczniej nic nie rozumiejąc. Po chwili ruszyła jednak za brunetką. A ja stałem przez chwilę przyglądając się jej oddalającej sylwetce, po czym najnormalniej w świecie wybuchnąłem śmiechem.


Weszliśmy do wielkiego domu, a dziewczyna zamknęła za nami drzwi.
- Jesteś pewna, że twoich starych dzisiaj nie będzie? – spytałem rozglądając się dookoła.
- Tak. Wyjechali na kilka dni w interesach, nie ma szans, żeby wrócili wcześniej – ucieszyła się i złapała mnie za rękę, ciągnąc za sobą na górę.
Weszliśmy do wielkiego, elegancko urządzonego pokoju. Nie znałem się specjalnie na modzie, ale byłem pewien, że wystrojem tego wnętrza, zapewne stał jakiś dobry projektant, któremu zapłacono kupę kasy za to, żeby ten pokój tak wyglądał.
- Rozgość się, ja zaraz wracam – uśmiechnęła się zalotnie i zniknęła za drzwiami prowadzącymi, zapewne do łazienki.
Podszedłem do szafki stojącej w rogu pokoju, na której stały puchary za wygrane zawody w cheerleadingu. Było tam też kilka medali i dyplomów. Spojrzałem przez wielkie szklane drzwi wychodzące na balkon, z których widać było wielki, doskonale urządzony ogród.
- Niezła chata co? – spytała nagle Heather za moimi plecami.
Odwróciłem się w jej stronę. Miała na sobie tylko skąpą koszulkę nocną, obszytą różową koronką. Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Dziewczyna idealnie potrafiła wczuć się w sytuację.
- Moi rodzice są bardzo kreatywni. Zresztą, ja też sobie radzę – powiedziała podchodząc bliżej mnie i oplatając rękami, moją szyję. Przejechała palcem wskazującym wzdłuż mojej klatki piersiowej, aż dopadła zamka moich spodni. Uśmiechnęła się przy tym kusząco, a ja wybuchnąłem śmiechem. Dziewczyna była dobra w te klocki, co cholernie mnie kręciło.
Rzuciłem ją na łóżko nie przestając całować. Nie potrzebowaliśmy gry wstępnej. Oboje byliśmy na do zbyt doświadczeni i spragnieni siebie nawzajem. Szybko pozbyliśmy się ubrań, nie poprzestając na całowaniu…

Siedziałem na starej zakurzonej kanapie, podpierając głowę na rękach. Serce waliło mi dwa razy szybciej niż normalnie, a ręce ogromnie się trzęsły. Było mi zimno, a mimo to, dopiero co zaparzona herbata, parująca jeszcze, stała na stoliku obok, nietknięta. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Jeszcze nigdy się tak nie zachowywałem.
Martwisz się o niego, to normalne.
Faktycznie, byłem zły, ale jednocześnie jakby podenerwowany tym, że Dylan jeszcze nie wrócił do domu. Dochodziła druga w nocy, a on nawet nie zadzwonił. Zdążyłem się już przyzwyczaić, że chłopak jest w okresie buntu i nie darzy mnie zbytnią sympatią, ale w tym momencie, odchodziłem od zmysłów. Bo co jeśli coś mu się stało? Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Raz już go straciłem, to nie mogło zdarzyć się ponownie.
W pewnym momencie usłyszałem podjeżdżający pod dom samochód, a po kilku sekundach dźwięk otwieranych drzwi. Zerwałem się z miejsca jak oparzony, układając w głowie przemowę, którą zamierzałem wygłosić chłopakowi. Wielkie było moje zdziwienie, kiedy w korytarzu stał nie tylko Dylan z nieco zamroczonym spojrzeniem, ale także dwóch mężczyzn, ubranych po policyjnemu. Stojący po między nimi brunet, patrzył na wszystko znudzonym spojrzeniem, a ja nie wiedziałem co mam powiedzieć.
- Pan Rettino? – spytał jeden z funkcjonariuszy.
Jego twarz była napięta, ale nie wyrażała żadnych emocji.
- Tak, to ja – odparłem, stojąc nadal w osłupieniu.
- Pański syn znajdował się poza domem o tak późnej godzinie, a w dodatku jest pod wpływem alkoholu, a to niedozwolone w jego wieku – powiedział patrząc na mnie srogim wzrokiem.
Spojrzałem na Dylana, który tylko głupio się uśmiechał.
- Doskonale wiemy, że pański syn już nie raz miał problemy z prawem, jednak ponieważ jest to jego pierwsze złamanie prawa w naszym mieście, nie aresztujemy go – oznajmił drugi, ten bardziej gruby.
- Rozumiem – wydukałem, nie wiedząc co jeszcze mógłbym w tej sytuacji powiedzieć.
- Musimy poinformować jednak pana, że jeśli pański syn jeszcze raz złamie prawo, nawet w najmniejszym stopniu, pójdzie do więzienia. I tak miał szczęście, dostając tyle szans, ale następnym razem nie będzie już tak pięknie, rozumie mnie pan? – spytał, a ja skinąłem głową.
Policjanci odwrócili się w kierunku wyjścia. Ten okrąglejszy otworzył drzwi i wyszedł na werandę.
- Życzymy spokojnej nocy i mamy nadzieje, że już nie będziemy musieli się spotykać – mężczyzna z opanowanym wyrazem twarzy skinął do mnie głową, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
W pomieszczeniu zapadła cisza. Patrzyłem na Dylana, nie wiedząc co powiedzieć. Tyle słów cisnęło mi się na usta, jednak żadne z nich nie wydawało mi się odpowiednie. Chciałem wygarnąć mu wszystko, zmusić do tego, aby zmienił swoje zachowanie, ale chłopak był taki pijany, że ledwo trzymał się na nogach. Ledwo kontaktował ze światem i nie było sensu przeprowadzać z nim tej rozmowy po pijanemu.
- Idź spać. Porozmawiamy jutro – oznajmiłem, a on uśmiechnął się ironicznie, jakby chciał dać mi do zrozumienia, że nie ma w ogóle ochoty ze mną rozmawiać.
Podpierając się co chwile o ściany ruszył do swojego pokoju, roznosząc wszędzie dookoła zapach alkoholu.
Wszedłem ponownie do salonu i usiadłem na kanapie. Ukryłem twarz w dłoniach czując, że wcale sobie z tym wszystkim nie radze. Łzy pociekły po mojej twarzy, choć wcale tego nie chciałem. Brakowało mi sił i wiary, że mój własny syn, jeszcze może się zmienić.


Obudziłem się z cholernym bólem głowy. Miałem takie wrażenie, jakby ktoś przypieprzył mi czymś metalowym i ciężkim. Bardzo ciężkim. Niewiele pamiętałem z zeszłego wieczora. Jedynie świetną zabawę u Heather, która swoją drogą, zaskoczyła mnie swoją bezpośredniością i nieokiełznaniem. Pamiętałem, że wydawało mi się, iż jest bardziej napalona niż ja, co było dziwne, a jednocześnie cholernie mnie kręciło.
Podniosłem się z łóżka, ale zakręciło mi się w głowie. Dawno nie pamiętałem, żebym się tak schlał. A jednak wczorajszy alkohol w połączeniu z gorącymi ustami blondynki, smakował mi nadzwyczaj dobrze.
Wstałem podchodząc do okna i otwierając je. Świeże powietrze uderzyło w moją twarz i wtedy mnie olśniło. Kiedy zeszłego wieczora, a właściwie nocy, wracałem od Heather napruty w cholerę, nocny patrol policji zagarnął mnie i odstawił do domu. Dziwne, bo nie pamiętałem, żadnej awantury z Johnem. A może najzwyczajniej w świecie takiej nie było?
Nagle drzwi za moimi plecami otworzyły się i wiedziałem, że właśnie na nią się zanosi.
- Siadaj – usłyszałem ostry ton ojca, ale tylko odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem jak na wariata.
Mężczyzna nie ustąpił przez kilka sekund, więc w końcu usiadłem na łóżku.
- Wiedz, że to co wczoraj zrobiłeś nigdy więcej się nie zdarzy – oznajmił, a ja wybuchnąłem śmiechem.
Moja głowa zaczęła niebezpiecznie pulsować.
- Tak ci się wydaje? – spytałem, ale jego twarz nadal pozostała taka sama. Surowa i nieprzenikniona.
- To już nie są żarty Dylan. Jeśli chcesz się dalej bawić, proszę bardzo. Chodź sobie dalej na te swoje imprezy, pij, pal, ćpaj, spotykaj się z panienkami. Rób co chcesz, bo przecież jesteś już taki dorosły, a i tak na niczym ci nie zależy, więc droga wolna. Wiedz tylko, że możesz już tutaj nie wracać – oznajmił bez cienia emocji w głosie, a ja otworzyłem szerzej oczy.
Na chwilę odebrało mi mowę.
- Wywalisz mnie? – spytałem ze śmiechem, ale on się nie roześmiał.
- Ludzie dorośli sami za siebie odpowiadają. Ja nie zamierzam przejmować się twoimi cholernymi wybrykami, dlatego chyba nie mam wyboru – powiedział, a ja nadal wpatrywałem się w niego, z nieco rozwartymi ustami.
- Jaja sobie ze mnie robisz – stwierdziłem, ale ta nutka śmiechu jakoś zniknęła z mojego głosu.
- To twoja decyzja Dylan. Imprezujesz i prowadzisz beztroskie życie dalej, ale żyjesz na własną rękę. Albo przestajesz zgrywać buntownika i zostajesz tutaj.
Zmrużyłem oczy próbując go rozgryźć.
- Sądzisz, że bym sobie nie poradził?! – warknąłem wstając z miejsca.
Mimo, że nadal trochę kręciło mi się w głowie, starałem się patrzeć mu prosto w oczy.
- Tydzień, może tak. Jednak sądzę, że twoi wspaniali koledzy nie przetrzymywaliby cię u siebie dłużej niż tydzień. W końcu został byś bez domu sam, z ciekawą przeszłością – odparł udając, że się uśmiecha.
Był z siebie dumny. Przecholernie kurwa, dumny!
- Wybór należy do ciebie Dylan. To od ciebie zależy, jak dalej będzie wyglądało twoje życie – stwierdził już normalnym głosem.
Odwróciłem się do niego tyłem i spojrzałem jeszcze raz przez okno.
Byłem wściekły i chciałem go wyśmiać, ale zdawałem sobie sprawę, że to on ma tutaj władzę i naprawdę mógł mnie wywalić. Raz już mnie zostawił, czemu nie miałby zrobić tego po raz drugi?
- Zrozumiałeś co do ciebie mówię? – spytał, a ja prawie niedostrzegalnie, skinąłem głową. – Dobrze. W takim razie znalazłem dla ciebie pracę.
Odwróciłem się jak oparzony patrząc na niego jak na idiotę. Jednak nic się nie odezwałem.
- To praca jednodniowa, a dość dobrze płatna. Sądzę, że sobie poradzisz. Masz być gotowy na piętnastą – stwierdził odwracając się w stronę wyjścia.
- Mam może jeszcze pracować? – warknąłem, a on odwrócił się uśmiechając pod nosem.
- Nie sądzisz chyba, że będę cię utrzymywał – odparł, wychodząc z tym ironicznym uśmieszkiem. Jakby powiedział właśnie najlepszy na świecie żart.
Bardzo kurwa przezabawny, tato!


***
 Chyba nie najgorszy. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz