sobota, 29 września 2012

Rozdział V



Siedzieliśmy na trybunach całą paczką, a słońce przyjemnie ogrzewało nasze twarze. Kolejną wolną godzinę między lekcjami spędzaliśmy jak zwykle, obserwując boisko szkolne znajdujące się przed nami. Chwilę po tym, jak zajęliśmy nasze stałe miejsca, na nieco pożółkłą trawę wybiegły cheerleaderki, które zaczęły ćwiczyły dalej swój układ, a my ponownie mogliśmy podziwiać ich zgrabne i wysportowane ciała.
Heather, która była ich liderką, widząc mnie zaczęła kręcić seksownie biodrami, a ja mimowolnie oblizałem wargi. Uśmiechnęła się i posłała mi całusa, po czym powróciła do trenowania innych dziewcząt.
- Stary, ty to masz farta. Że też ci się udało zdobyć Heather i to w kilka dni – Terry przybrał skwaszoną minę, zupełnie jakby sam miał na nią ochotę, ale wiedział, że nigdy nawet nie będzie mógł tknąć jej nawet palcem.
- Daj spokój Terence – przerwał mu Tyler, który usiadł obok mnie. – Wszyscy dobrze wiemy, że Heather zawsze interesują nowi chłopcy, a już szczególnie ci, z wyglądem Dylana.
- Ta? To ciekawe, czemu tobie nigdy nie uległa, co? – Cooper uniósł do góry jedną brew, patrząc przy tym na bruneta.
- Nie mam pojęcia… Zresztą, mi samemu, jakoś nie bardzo zależało na tym, żeby tak się stało – stwierdził przenosząc wzrok na boisko. – Nawet cieszę się, że właśnie tak wyszło. Heather to tylko Heater, a na tym świecie jest o wiele więcej, fajniejszych lasek od niej – uśmiechnął się, widząc brunetkę na boisku, która zrobiła skwaszoną minę na kolejną uwagę Heather, skierowaną w jej stronę.
- Stary, co jest właściwie między tobą, a tą laską? – spytał Matt przyglądając mu się badawczo.
- Nicole? – spytał, choć doskonale wiedział, że właśnie o nią nam chodzi.
- Chodzicie ze sobą czy coś?
- Jeszcze nie – uśmiechnął się pod nosem tajemniczo i odszedł, w stronę wyżej wymienionej brunetki.
- Odbija mu. Naprawdę mu odbija – stwierdził Terry, a ja i Matt wybuchnęliśmy śmiechem.
W pewnym momencie na boisko wybiegła spora grupka osób. Wywnioskowałem, że są to zapewnie lekkoatleci i nie myliłem się, bo już chwilę później, wszyscy razem ruszyli biegiem po bieżni. Dostrzegłem, między kilkoma biegnącymi dziewczynami, znajomą brunetkę. Ubrana była w krótkie białe szorty i ciemnofioletową bluzkę na ramiączkach, a włosy miała spięte w luźny kucyk i tylko kilka pasem opadało na jej twarz. Biegła obok swojej przyjaciółki, z takim skupieniem na twarzy, jakiego nie widziałem u nikogo innego, kto biegł razem z nią.
- Twoja siostra uprawia lekkoatletykę? – spytałem Matta, który spojrzał w tamtym kierunku.
Skinął głową, odwracając wzrok od siostry i otwierając puszkę coli.
- Od dzieciństwa uwielbiała biegać – stwierdził, upijając łyk.
- Naprawdę? – spytałem bardziej sam siebie.
Zdziwiło mnie to, szczególnie gdy przypomniałem sobie z jaką łatwością udało mi się dogonić dziewczynę zeszłego wieczoru.
- Matthew, ktoś tu się chyba znowu przystawia do twojej siostry – zaśmiał się gardłowo Terry.
Spojrzałem w stronę brunetki, obok której biegł teraz jakiś wysoki blondas. Ubrany był w obcisły, jasnoróżowy podkoszulek, doskonale opinający jego umięśnione ciało i spodenki sięgające kolan. Jego opalenizna z pewnością nie należała do tych powakacyjnych, a włosy żadnego człowieka, nie mogłyby być tak idealnie ułożone, bez żadnej pomocy żelu.
- Czyżby ten idiota zapomniał naszą ostatnią rozmowę? – spytał retorycznie Matt, przyglądając się blondynowi.
Spojrzałem ponownie w stronę Sophie, która usilnie próbowała nie reagować na zaczepki blondyna. Biegła nadal obok swojej przyjaciółki i patrzyła przed siebie, zupełnie jakby była głucha i nie słyszała, mówiącego coś do niej chłopaka.
Uśmiechnąłem się pod nosem na ten widok.
- Brian! – warknął Matt schodząc ze schodków.
Chłopak biegnący obok jego siostry zatrzymał się raptownie i odwrócił w naszą stronę. Gdy dostrzegł schodzącego ku niemu Matta, na jego twarzy pojawił się ironiczny uśmieszek. Ruszył w stronę siatki oddzielającej trybuny od boiska.
- Chodź stary. Będzie niezła zabawa – Terry ruszył za brunetem, najwidoczniej ciesząc się z takiego obrotu sprawy.
Spojrzałem w stronę Sophie, która najwidoczniej usłyszała głos brata, bo przystanęła i przyglądała się teraz badawczo temu, co ma się stać.
 Wstałem z krzesełka i ruszyłem w dół trybun. Stanąłem obok kumpli dosłownie chwilę przed tym, jak po drugiej stronie siatki zjawił się Brian.
- Oh, czyżby braciszek znowu bronił siostrzyczce spotykać się z kim zechce? – zaśmiał się ironicznie podchodząc bliżej do siatki.
- Odpierdol się od niej raz na zawsze! Zadaje się, że już ci to mówiłem! – warknął Matt.
Ich twarze dzieliło kilka centymetrów i założę się, że gdyby nie siatka pomiędzy nimi, już dawno rzuciliby się na siebie.
Stałem po prawej stronie Matta, gotowy w każdej chwili oderwać go od blondyna, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba. W końcu kilka metrów dalej była furtka, którą wchodziło się z boiska na trybuny.
- Przykro mi, ale twoja siostrunia na mnie leci i pozwolisz, że to ona zdecyduje czy chce się ze mną spotykać czy nie – stwierdził Brian, a ja wybuchnąłem śmiechem.
Blondyn spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ty serio myślisz, że ona na ciebie leci? – spytałem retorycznie opanowując śmiech. – I dlatego olewała cię przed chwilą na boisku?
Chłopak posłał mi gardzące spojrzenie.
- Nie olewała. To są jej gierki. Swoją drogą, niezła z niej kokietka. Ciekawe, czy w każdej dziedzinie jest taką dobrą aktoreczką…
- Stul pysk! – warknął Matt uderzając rękami w siatkę tak, że blondyn po drugiej stronie zachwiał się.
- Bo co mi zrobisz, loczuniu? – zaśmiał się ironicznie.
Na czole Matta niebezpiecznie zaczęła pulsować żyła.
- Co się tu dzieje? – za blondynem niespodziewanie stanęła Sophie.
Oparła dłonie na biodrach zerkając to na brata, to na Briana. Muszę przyznać, że w takiej pozycji wyglądała całkiem kusząco.
- Sophie, czy ten idiota znowu ci się naprzykrzał? – spytał Matt patrząc na siostrę.
Dziewczyna wpatrywała się w twarz brata, najwidoczniej myśląc na jakąś dobrą odpowiedzią. Chyba zdawała sobie sprawę, do czego zdolny jest chłopak, aby stanąć w jej obronie.
Wiedziałem, że skłamie, byłem tego prawie pewien. Nie potrafiłaby umyślnie kogoś skrzywdzić.
- Nie – powiedziała chłodno.
Prychnąłem pod nosem, ale nikt tego nie usłyszał.
- Widzisz?! – twarz blondyna wyglądała w tym momencie, jak twarz pięcioletniego dziecka, który wygrał wyścigi samochodowe. -  Sophie, ty to zawsze mi pomożesz. Jesteś taka cudowna… - chłopak rozłożył ręce jakby chciał przytulić brunetkę, ale dziewczyna go odepchnęła.
- Lepiej już idź, Brian – powiedziała, a chłopak posłusznie wykonał jej polecenie.
-  Nie wiem po jaką cholerę go bronisz?! – wściekł się Matt, gdy nie było już obok nas blondasa. – Raz bym mu porządnie przywalił i by się od ciebie odczepił, ale nie! Ty jak zwykle musisz zgrywać dobrą ciocię!
Brunet uderzył pięściami jeszcze raz w siatkę po czym, szybkim krokiem, odszedł. Terry ruszył tuż za nim, a ja stałem nadal, przyglądając się dziewczynie, która miała poczucie winy, wymalowane na twarzy.
- Problemy z wielbicielami? – spytałem ironicznie.
Dziewczyna przewróciła oczami, po czym bez słowa, odbiegła.

Stałem przed szkołą razem z Heather, która usilnie próbowała namówić mnie na przyjście do niej tego wieczora.
- No chodź, będzie fajnie – poruszyła znacząco brwiami podchodząc bliżej mnie.
Zarzuciła ręce na moją szyję i przysunęła się tak blisko, że nasze ciała stykały się ze sobą. Pachniała czymś tak słodkim, że aż mnie zemdliło.
- Mówię ci, że nie mogę – odparłem niewzruszony, spoglądając gdzieś ponad jej ramieniem.
- Nie możesz czy nie chcesz? – spytała, a ja spojrzałem na nią surowo.
Nienawidziłem, kiedy laska próbowała mnie kontrolować, albo podporządkowywać sobie. Dlatego właśnie, z żadną nie wiązałem się dłużej niż na dwie noce. Sądziłem, że z Heather będzie inaczej, ale najwidoczniej się myliłem.
- Przestań – powiedziałem odsuwając się od niej. – Mam korki z matmy, już ci mówiłem.
- Tak, tak - machnęła ręką. – No dobra, to z kim masz te korki? – spytała przyglądając mi się badawczo.
- Z Sophie – odparłem.
Blondynka wybuchnęła śmiechem, a ja spojrzałem na nią pytająco.
- W takim razie, nie mam się czego obawiać – stwierdziła, nadal się śmiejąc. – Sophie to Sophie, nie zagraża mi – uśmiechnęła się pewna z siebie.
- No racja – zgodziłem się, uśmiechając do siebie.
Przysunęła się bliżej i oparła dłonie o mój tors.
- Ale wiesz… Ja też mogę cię wiele nauczyć – wymruczała niczym kocica, a ja roześmiałem się.
Była niesamowitą kokietką, miała do tego idealne warunki i najwidoczniej doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała, jak uwieźć faceta.
Objąłem ją dłońmi w pasie i przyciągnąłem bliżej siebie.
- Tak? Na przykład czego? – spytałem zadziornie, a ona przysunęła głowę bliżej mojej.
- Czego tylko byś chciał – wyszeptała mi do ucha.
Roześmiałem się po raz kolejny.
Sprawiała, że miałem na nią cholerną ochotę. Jednak jednocześnie, coś mówiło mi, że nie mogę tam z nią iść. To była, chyba ciekawość. Interesowało mnie, jak potoczą się dzisiejsze dodatkowe lekcje z Sophią i ku zdziwieniu samemu sobie, nie zamierzałem ich przepuścić.
- Chciałbym dużo rzeczy – powiedziałem, a ona się uśmiechnęła. – Ale nie mogę. Przyjdę do ciebie kiedy indziej.
- Dobrze, jak chcesz – odparła udając niewzruszoną. – Świetnej zabawy – powiedziała odwracając się ode mnie.
Odeszła, kręcąc kusząco biodrami, a ja patrzyłem za jej sylwetką, dopóki nie zniknęła za rogiem. Usiadłem na pobliskiej ławce czekając na brunetkę. Po kilku minutach wyszła, razem ze swoją przyjaciółką, której imienia nadal nie zdążyłem poznać.
Ubrana była w letnią, zwiewną sukienkę na ramiączkach, która idealnie eksponowała jej opalone ramiona i smukłe, zgrabne nogi, sięgając ledwie jej kolan. Wyglądała dziewczęco, a jednocześnie dość elegancko, jak zwykle zresztą. Nie miałem zielonego pojęcia, jak ona to robi, tym bardziej, że zdaje się w ogóle nie przywiązywać uwagi do wyglądu.
Śmiała się z jakiegoś żartu przyjaciółki, ale kiedy dostrzegła mnie, uśmiech zszedł z jej twarzy. Wymruczała coś pod nosem w stronę towarzyszki, po czym zeszła po schodach.
- Powodzenia! – zawołała za nią brunetka, uśmiechając się pogodnie.
Ale Sophie już się nie odwróciła. Kierowała swoje kroki w moją stronę, unikając mojego spojrzenia jak ognia. Szła nieśmiało, a jednocześnie z ogromną gracją tak, jakby była piórkiem spadającym powoli na ziemię.
Pomyślałem, że jest całkowitym przeciwieństwem, zawsze pewnej siebie, Heather, która zawsze stara się być w centrum uwagi.
Stanęła naprzeciwko mnie i dopiero wtedy spojrzała mi w oczy.
- Tym razem nie zwiałeś – stwierdziła z delikatnym uśmiechem.
- Jak widać – odparłem.
Ruszyliśmy w stronę przystanku autobusowego w całkowitej ciszy. Na pojazd nie musieliśmy długo czekać, bo zjawił się już po kilku minutach, jednak całkowicie zatłoczony. Wsiedliśmy do niego ledwo się mieszcząc. Wszyscy znajdujący się w środku ludzie byli ściśnięci niczym sardynki w puszcze. Było ciasno i do tego okropnie duszno.
Sophie z powodu swojego, niezbyt wysokiego wzrostu, nie była w stanie dosięgnąć poręczy pod sufitem, więc przy każdym hamowaniu lub skręcaniu pojazdu, chwiała się na boki, trącając przy tym ludzi.
- Przepraszam – powiedziała, uderzając po raz kolejny w mój tors.
- Może po prostu się mnie złap? – zaoferowałem wywracając oczami, a ona spojrzała na mnie niepewnie.
Po chwili wahania, chwyciła jednak nieśmiało moje ramię, spuszczając przy tym wzrok. Miałem ochotę się roześmiać, nad jej skromnością i niewinnością. Zacząłem zastanawiać się, czy naprawdę jest taka nieśmiała, czy tylko tak dobrze udaje. Kiedy jednak, kierowca autobusu gwałtownie zahamował, a dziewczyna po raz kolejny wpadła na mnie oblewając się przy tym rumieńcem, doszedłem do wniosku, że pierwsza opcja jest bardziej prawdopodobna.
Wysiedliśmy z autobusu wprost w popołudniowe słońce, które mimo to, nadal grzało dość intensywnie, jak na tę porę dnia. Po przejściu kilku przecznic, znaleźliśmy się na ulicy, przy której wybudowane zostały same luksusowe wille. Minęliśmy kilka z nich, jednak w pewnym momencie Sophie skręciła na podwórze wielkiego, jasnego domu.
Przez chwilę, stałem jak słup przyglądając się budynkowi, jednak kiedy dostrzegłem, patrzącą na mnie dziewczynę, ruszyłem za nią w stronę frontowych, dębowych drzwi.
Weszliśmy do środka, a moim oczom ukazał się wielki, luksusowy hol, ze skórzanymi kanapami po lewej i schodami, na wprost nas.
- Poczekaj tu chwilę – powiedziała brunetka, po czym wyszła przez jedne, z drzwi po prawej stronie.
Rozejrzałem się po pomieszczeniu.
Marmurowe płytki, białe ściany i wielki, wysadzany klejnotami żyrandol wiszący nad moją głową, zrobiły na mnie nie małe wrażenie.
Bywałem już u bogatych znajomych, ale ten dom, a raczej willa, przebijała na głowę wszystkie dotychczasowe domy, jakie widziałem i w jakich miałem okazję być.
- Możemy iść – usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się w stronę dziewczyny, która zjawiła się koło mnie bezszelestnie, a która teraz, stała z nieco znudzoną miną naprzeciw mnie.
Ruszyłem za nią po schodach prowadzących na górę. Przeszliśmy przez długi korytarz po prawej ich stronie i weszliśmy do pokoju, znajdującego się, na samym jego końcu. Pomieszczenie zdawało się odbiegać całkowicie od stylu, w jakim został urządzony cały dom. Tutaj było tak, jak u każdego innego, średnio zamożnego człowieka. Jasno brzoskwiniowe ściany, parkiet i najzwyklejsze w świecie lampy. Meble także nie były podobne do tych, które stały w holu, a jednak nadal utrzymane zostały w dobrym guście. Od razu po wejściu do środka, zauważyć można było, że pokój ten należy do dziewczyny, o czym świadczyły zdjęcia wiszące na ścianach i jeden pluszowy miś siedzący na łóżku. Mimo to, wszędzie panował nienaganny porządek, w przeciwieństwie do większości dziewczęcych pokoi.
- Rozgość się – dziewczyna wskazała na fioletowy fotel stojący w rogu pokoju.
Usiadłem na wskazanym przez nią miejscu przyglądając się pomieszczeniu.
- Niezła chata – stwierdziłem nie ukrywając uznania.
- Mnie tam się w ogóle nie podoba, ale dziękuje – odparła wyjmując z torby podręcznik i zeszyt do matematyki, sądząc po okładce.
Usiadła na fotelu obok mnie i położyła książki na stoliku przed nami.
- No dobrze więc od czego zaczynamy? – spytała, otwierając podręcznik przede mną.
Najwidoczniej jednak zauważyła, że nie patrzę na książkę, tylko na jej odsłonięte kolano, bo szybko naciągnęła sukienkę na obnażoną nogę, a jej policzki momentalnie zaróżowiły się.
Roześmiałem się, opierając wygodniej o fotel.
- Mówiłem ci już, że jesteś zabawna, Soph? – spytałem przyglądając się jej uważnie.
- Zdarzyło ci się raz czy dwa – odparła spuszczając głowę na swoje ręce.
- W takim razie powtórzę jeszcze raz: jesteś przezabawna – zaśmiałem się po raz kolejny.
- Przestań – oburzyła się. – Myślisz, że naprawdę jest być fajnie tak ciągle przez kogoś wyśmiewanym?
- Oh, przepraszam, że zraniłem twoje uczucia – odparłem.
- No i znowu ten ironiczny ton! Jesteś okropny, wiesz?
- Obiło mi się o uszy.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, tylko posłała mi urażone spojrzenie i podeszła do okna by je otworzyć.

- Ty wcale nie chcesz się tego nauczyć – stwierdziła Sophie, po godzinnym usiłowaniu, wytłumaczenia mi algebry.
- Tak myślisz? – spytałem ironicznie.
- Tak, tak właśnie myślę – odparła ostro, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
Założyłem ręce za głowę i wyciągnąłem nogi przed siebie.
- Co mam zrobić, żebyś raczył skupić się na tym co do ciebie mówię? Mam zatańczyć na stole?
- To byłoby ciekawe – odparłem, a ona po raz kolejny odwróciła wzrok speszona.
- Dobrze wiesz, że nie o to mi chodziło… - stwierdziła. – Chcę ci pomóc, a ty masz to najzwyczajniej w świecie w nosie.
- Doskonale mnie rozszyfrowałaś.
- I do tego jesteś bezczelny.
- Zdarza się.
- Zawsze tak się zachowujesz? – spytała już nieco łagodniej.
- Kolejna próba rozszyfrowania mnie? Mówiłem, daruj sobie. Tracisz tylko czas – oznajmiłem spoglądając na nią.
Przyglądała mi się z nieco zamyślonym wyrazem twarzy.
- A co jeśli nie zamierzam sobie darować? – spytała hardo.
Ledwo powstrzymałem się, aby kolejny raz nie wybuchnąć śmiechem. Nachyliłem się w jej stronę, spoglądając prosto w jej ciemne oczy.
- W takim razie powodzenia, słonko – wyszeptałem, a ona znów się zarumieniła. – Zawsze tak robisz? Rumienisz się przy każdym bliższym kontakcie z chłopakiem?
- Nie rozumiem o co ci chodzi…
- Przestań, dobrze wiesz o co mi chodzi – nachyliłem się jeszcze bliżej niej, tak że nasze nosy prawie stykały się ze sobą.
Dziewczyna spuściła głowę.
- Naprawdę jesteś taka nieśmiała, czy tylko tak dobrze grasz? – spytałem ujmując jej podbródek w dłonie i zmuszając, aby na mnie spojrzała.
- Jesteś okropny. Mam cię dość – wychrypiała drżącym głosem.
Uśmiechnąłem się do siebie.
- Nie ma sprawy, już sobie idę. Nie będziesz musiała mnie dłużej znosić – stwierdziłem wstając i zabierając z fotela swój plecak.
Ruszyłem w stronę drzwi, jednak otwierając je, odwróciłem się jeszcze na chwilę w stronę dziewczyny. Patrzyła na mnie nieco zaskoczona.
Doskonale wiedziałem, że biła się z własnymi myślami. Powinna była mnie zatrzymać i czegoś nauczyć, ale nie zrobiła tego. Chciała udawać, że jej nie zależy, dlatego siedziała teraz z zaciętym wyrazem twarzy i patrzyła na mnie, usiłując ukryć swoje rozdrażnienie.
- Na razie, Soph – powiedziałem, po czym wyszedłem z jej pokoju zostawiając ją, bijącą się z własnymi myślami.

***
Nawet nie skomentuję... 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz