sobota, 29 września 2012

Rozdział IX



Zły. Taki właśnie w tym momencie byłem.
Miałem serdecznie dość całego świata jak i mojego beznadziejnego życia. Najchętniej poszedł bym gdzieś, ostro się narąbać, ale nie zrobiłem tego. A to wszystko przez tą głupią pracę, którą musiałem znaleźć. Wcale nie widziało mi się tyranie za jakieś marne pieniądze, ale jakie miałem wyjście?
- Ekhm – usłyszałem i wtedy przypomniałem sobie o idącej obok mnie Sophie.
Spojrzałem na nią spod ukosa.
– Em… Ja… Chciałabym cię przeprosić – zaczęła, głosem przepełnionym poczuciem winy. - Nie powinnam była wciskać nosa w nie swoje sprawy i…
- Masz racje. Nie powinnaś – odparłem twardo, nawet na nią nie spoglądając.
Denerwowało mnie, że wciskała się w moje życie nieproszona. Nie potrzebowałem jej pomocy. Jeśli chciała wesprzeć jakiegoś nieszczęśnika, któremu życie nie napisało wesołego scenariusza, równie dobrze mogła przygarnąć żula z ulicy.
Westchnęła pod nosem, ale zdawało się, że nie zamierza się tak łatwo poddać. A ja, mogłem się tego spodziewać.
- Chciałam tylko pomóc. Czy to źle?
- A czy zawsze musisz wszystkim pomagać? Nie przyszło ci do tej mądrej główki, że niektórzy mogą zwyczajnie nie chcieć twojej pomocy? – Byłem zdenerwowany. I nie miałem zamiaru tego ukrywać.
Westchnęła, zostawiając to pytanie bez odpowiedzi, co znaczyło tylko jedno. Miałem rację.
Zmrużyła oczy, ale na jej twarzy gościła jedynie zawziętość.
- Właściwie dlaczego twój tata tak bardzo chce znaleźć ci pracę? – spytała, ale nie słysząc mojej odpowiedzi, mówiła dalej. – Rozumiem, że się o ciebie martwi i chce żebyś stał się samodzielny, ale…
- Martwi? – parsknąłem śmiechem pozbawionym wesołości. – Cukiereczku, mój kochany tata, jak go nazwałaś, dawno przestał się o mnie martwić. Zapewniam cię, że bardziej martwi się o swoją reputację.
- Reputację? – zdziwiła się.
- Tak. No, pomyślmy. Cóż by to było, gdyby jego wyrodny synalek trafił do pudła?
Jej ciemne, prawie czarne oczy otworzyły się szeroko na ułamek sekundy, a usta utworzyły coś na kształt litery „o”. Cóż, mogłem się spodziewać, że taka odpowiedź ją zadziwi i może jej się nawet nie spodobać, ale w tamtym momencie, najzwyczajniej o to nie dbałem.  
Stała bez słowa, wpatrując się we mnie przenikliwym wzrokiem. Chyba myślała, że żartowałem, ale swoją postawą dałem jej wyraźnie do zrozumienia, że nie jestem nawet w nastroju na żarty.
Zrobiłem krok w jej stronę, ale się cofnęła. Roześmiałem się nieco szyderczo.
- Co jest kotku? Czyżbyś się rozczarowała? – Nie odpowiedziała, ale tym razem nie cofnęła się, gdy do niej podszedłem. – Naprawdę sądziłaś, że jestem jednym z tych dobrych chłopców, którzy po prostu mają problemy i się buntują?
Otworzyła szerzej usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale zaraz je zamknęła. Znów się roześmiałem.
- Chyba cię zaskoczyłem – bardziej stwierdziłem niż spytałem, a ona zmrużyła niebezpiecznie oczy. Teraz była zła.
- Żartujesz sobie ze mnie, tak? – spytała, zakładając ręce na biodrach.
Kąciki moich ust powędrowały ku górze. Nachyliłem się nad nią, zostawiając między naszymi twarzami kilka centymetrów przestrzeni.
- Ani trochę – odparłem, wciąż się uśmiechając. Zadrżała. – Co jest, boisz się?
Soph, nic nie mówiąc ruszyła dalej. Jej postawa świadczyła o tym, że jest na mnie zła, a jednocześnie wciąż zaskoczona. Cóż, nie codziennie człowiek dowiaduje się, że jego znajomy może w każdej chwili trafić do więzienia.
Ruszyłem za nią zastanawiając się, co sobie o mnie teraz myśli. Zapewne chciała uciec jak najdalej stąd, ale w takim razie, dlaczego jeszcze tego nie zrobiła?
Szliśmy tak w ciszy dość długo, bo Soph najwidoczniej doszła już do siebie i znów rozglądała się na boki z delikatnym uśmiechem, najwidoczniej ciesząc się każdą rzeczą, na jaką spojrzała. Była naprawdę dziwna. Dosłownie kilkanaście minut temu wyprowadziłem ją z równowagi do tego stopnia, że wcale nie zdziwiłbym się, gdyby mnie uderzyła, a tymczasem teraz, znów szła uśmiechając się pod nosem.
- Zamierzasz się jeszcze kiedyś do mnie odezwać? – spytałem, spoglądając na nią.
Uśmiech zniknął z jej twarzy mimo, że nawet na mnie nie spojrzała.
- Nie sądzę. – Ton jej głosu był obojętny i oziębły. Takiej Soph jeszcze nie znałem.
- A jednak to robisz. Odzywasz się – zauważyłem sprytnie, doskonale zdając sobie sprawę, że wyprowadzę ją tym z równowagi.
Zmrużyła oczy, tym razem na mnie patrząc.
- Zawsze musisz to robić? Tłumaczyć sobie wszystko na swój własny, chory sposób?
Wzruszyłem ramionami.
- Taki już jestem, kotku – odparłem, a ona przewróciła oczami. – Zresztą ty wcale nie jesteś lepsza. Mała kłamczuszka.
Spojrzała na mnie pytającym wzorkiem.
- Słucham? Co masz na myśli? – Przystanęła i założyła ręce na piersiach.  
Uśmiechnąłem się nieznacznie, zadowolony, że udało mi się ją zaciekawić.
- Masz kupę kasy, a jednak pracujesz. Jesteś dziana, więc po co to wszystko?
Teraz to ona uśmiechnęła się ironicznie, zupełnie tak, jak ja.
- A od kiedy to interesujesz się tym, co robią i dlaczego robią inni, co? – spytała ironicznie, wywołując na mojej twarzy uśmiech.
Ta dziewczyna, widocznie nie była do końca taka, na jaką wyglądała.
- No wiesz, staram się być miły, żeby zobaczyć jak to jest być ciotą – odparłem, a ona skinęła głową.
- Tak, to jest właśnie ten Dylan, którego poznałam.
Ruszyła dalej, a ja przez chwilę przyglądałem się jej odchodzącej sylwetce. Po kilku krokach dogoniłem ją jednak, bez większego problemu.
- Niezależność – powiedziała nagle, a ja spojrzałem na nią pytająco.
- Co?
- Pytałeś po co to wszystko, więc odpowiadam. Chcę być niezależna, to wszystko. – Wzruszyła ramionami.
- Niezależna od kogo? To śmieszne – zauważyłem. Nie rozumiałem jej postawy. Była bogata, a i tak pracowała. Gdybym ja miał tyle klasy co ona, pewnie tylko ciągle bym im imprezował. Problem w tym, że nigdy nie miałem nawet połowy tego, co miała ona.
- Śmieszne?! – zdenerwowała się. – Nie wiesz, jak to jest, być ciągle pod dyktando rodziców. Mieć kupę pieniędzy i zawsze musieć mieć wszystko co najlepsze. Nie rozumiesz, jak to jest być od nich zależną, w każdej dziedzinie życia! - Mrużyła oczy i zaciskała ręce w pięści. Sophie Anderson po raz pierwszy wybuchła w mojej obecności.
- Masz rację. Nie wiem, jak to jest, być tak przeokropnie bogatym – odparłem chłodno.
Soph przygryzła wargę i spuściła wzrok na ułamek sekundy.
- Przepraszam. Nie to miałam na myśli. – Ton jej głosu świadczył o tym, że było jej głupio.
- Dobrze wiem, co miałaś na myśli. – Przyspieszyłem kroku, zostawiając ją trochę w tyle.
Dogoniła mnie po chwili, oddychając ciężko, ale nie miałem zamiaru zwalniać. Wiedziałem, że mi się przygląda i nie denerwowało mnie to, tylko do pewnego momentu.
- Dobra. Powiedz o co ci chodzi. – Przystanąłem, spoglądając na nią.
Soph otworzyła usta, ale zaraz je zamknęła. Jak gdyby wahała się, czy o coś zapytać.
- Ja… Tylko zastanawiałam się… Co właściwie takiego zrobiłeś, że policja wisi ci na karku? – Znów przygryzła wargę, zupełnie jakby to pytanie było niestosowne czy coś w tym rodzaju.
Nie mogłem powstrzymać uśmiechu, który pojawił się na mojej twarzy.
- A od kiedy cię to interesuje? – spytałem zadziornie, a ona zamyśliła się na chwile.
- No wiesz, staram się być matką Teresą z Kalkuty i pomagać wszystkim dookoła. Ah, no i uważam, że jesteś wart uwagi i koniecznie chcę ci pomóc za wszelką cenę – odparła bez zająknięcia.
- No tak, to się może zgadzać – roześmiałem się, ale ona pozostała poważna.
Nie chciałem opowiadać jej o wszystkim, co zdarzyło się w moim życiu, ale usta jakoś same zaczęły wypowiadać słowa, zanim zdążyłem nawet zareagować.
- Brałem udział we włamaniu do sklepu monopolowego. To było jakieś pół roku temu – zacząłem, a ona słuchała w milczeniu. – Wszyscy byliśmy porządnie wstawieni, ale nie było nam mało. Problem polegał na tym, że żadne z nas nie miało już kasy. Musieliśmy się napić za wszelką cenę. Wybiliśmy szyby i włamaliśmy się do sklepu. Policja zjawiła się po kilku minutach. Byłem tak pijany, że nie zdążyłem uciec. Dostałem dwa lata w zawiasach. – Prychnąłem, przypominając sobie całą rozprawę w sądzie. – Ale oni wszyscy chyba mnie nie docenili, bo już kilka tygodni później były kolejne kradzieże i bójki. Do tego picie alkoholu i wandalizm. Aż w końcu, ukradłem ten nieszczęsny samochód, który jak się okazało, miał wadliwe hamulce. Rozwaliłem się o jedno z drzew. Nie miałem szansy uciec przed policją, bo byłem uwięziony w tym cholernym samochodzie. Nie wsadzili mnie do pudła tylko pod jednym warunkiem.
- Że wyjedziesz z miasta? – spytała Sophie, a ja potaknąłem. – Więc dlaczego wiąż się buntujesz? Przecież w każdej chwili wyrok może zostać wznowiony i faktycznie trafisz do więzienia. Nie obchodzi cię to? – Była zdenerwowana bardziej, niż sądziłem.
- Daj spokój. Nie wsadzą mnie. Już tyle razy mi tym grozili i jakoś, jak do tej pory, nadal jestem na wolności.
- Dylan, to nie przelewki. Każdy ma ograniczoną ilość szans.
Parsknąłem śmiechem.
- Przestań. Mówisz jak mój ojciec – zauważyłem niechętnie.
- A nie pomyślałeś, że może on ma rację? – spytała, a ja nie wytrzymałem.
- On nigdy nie ma racji, zapamiętaj to sobie! – krzyknąłem, nie panując nad sobą. Soph wzdrygnęła się, a mi zrobiło się głupio.
Westchnąłem zły.
- Nie chce o tym gadać, jasne? - spytałem już delikatniej.
- Dobrze – odparła i oboje ruszyliśmy dalej w ciszy.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się pod sklepem zoologicznym, w którym jak się okazało, pracowała brunetka. Nie miałem siły ani ochoty na jakiekolwiek dyskusje, więc po prostu wszedłem za nią do środka. W środku pachniało psią karmną i innymi zwierzęcymi specyfikami.
Przeszliśmy przez korytarz z psich bud, obeszliśmy ścianę pełną akwariów z różnymi rodzajami rybek, a na koniec minęliśmy półki z kuwetami oraz kasę, przy której stała dziewczyna z chłopakiem. Jak się domyśliłem, byli to ekspedienci. Udaliśmy się na zaplecze, gdzie Sophie zaprowadziła mnie do niewysokiej i raczej starszawej kobiety, o nienaturalnie czarnych włosach i błękitnych oczach, która właśnie zajmowała się rozpakowywaniem towaru.
- Dzień dobry, pani Cutberry. – Soph posłała jej delikatny uśmiech, po czym wskazała na mnie. – Mówiła pani, że potrzebny jest jeszcze jeden pracownik, więc przyprowadziłam pani zainteresowanego.
Pani Cutberry spojrzała na mnie niepewnie, mrużąc przy tym oczy w zakłopotaniu.
- Oh, tak cię przepraszam, Sophio. Zapomniałam ci powiedzieć, że to już nieaktualne. – Kobieta uśmiechnęła się przepraszająco w moją stronę.
- Nieaktualne? Ale mówiła pani…
- Tak, wiem co mówiłam. Sytuacja się zmieniła, bo mój syn postanowił jednak przyjąć moją wcześniejszą propozycję i mi pomóc. Dodatkowy pracownik nie będzie nam już potrzebny. Przykro mi. – Wzruszyła ramionami i zaczęła dalej rozpakowywać dostawę.
- Ale…
- Daj spokój. – Powstrzymałem Sophie, która zdawała się być zdenerwowana i najzwyczajniej w świecie wyszedłem ze sklepu.
Usiadłem na ławce, znajdującej się niedaleko i wyciągnąłem z kieszeni paczkę papierosów. Wsadziłem jednego do ust i uprzednio go zapalając, pozwoliłem dymowi rozejść się po moich płucach. Zamknąłem oczy delektując się tą chwilą samotności.
Nie byłem zły ani zawiedziony, ale o dziwo, nieco rozdrażniony. Może po prostu miałem nadzieję, że w końcu dostanę tę chorą pracę i będę miał spokój z przewrażliwionym ojczulkiem, a może chodziło jednak o coś innego. Tego nie wiedziałem. Jedyne, czego byłem w tym momencie pewien to to, że dym papierosowy działał na mnie uspokajająco i znów, mogłem się chociaż na chwilę odprężyć.
W pewnym momencie usłyszałem obok siebie czyjeś kroki i nie musiałem otwierać oczu, aby domyślić się do kogo należą.
- I co, możemy już wracać? – spytałem ironicznie i dopiero wtedy, otworzyłem oczy.
Sophie pokręciła przecząco głową.
- Wszystko załatwiłam. Ciągle możesz dostać tę pracę – oznajmiła pogodnie.
Wyrzuciłem papierosa i spojrzałem na nią badawczo.
- Co masz na myśli?
Uśmiechnęła się cwanie.
- Jeśli wejdziesz do środka, to sam się dowiesz – odparła, a ja uśmiechnąłem się nieznacznie.
Wstałem z ławki i ponownie ruszyłem za nią w stronę sklepu. Po raz kolejny, udaliśmy się na zaplecze, gdzie tym razem, pani Cutberry powitała mnie z uśmiechem.
- Dylan, tak? – spytała, a ja skinąłem głową. – Cieszę się, że mogę cię poznać. Sophie bardzo zależało, żebym wzięła twoją kandydaturę pod uwagę, a że dziewczyna ma intuicję, co do ludzi, musiałam się zgodzić.
Spojrzałem na Sophie, która spuściła wzrok zawstydzona. Kąciki moich ust powędrowały ku górze.
- Kandydaturę? – zapytałem, nie bardzo rozumiejąc.
- No, tak. Nie myślałeś chyba, że Sophie dobrowolnie zrzeknie się swojego miejsca, na twoją korzyść – roześmiała się, ale ja nadal nic nie rozumiałem. – Jednak jej pomysł, z małym castingiem był bardzo dobry, dlatego dzisiejszego dnia, będziecie ze sobą rywalizować o tę posadę.
Spojrzałem na brunetkę, ale ta usilnie unikała mojego wzroku.
- Rywalizować? – powtórzyłem niepewnie.
- Tak, rywalizować. Czy Sophia niczego ci nie mówiła? – spytała pani Cutberry, ale nie dane było mi odpowiedzieć, bo zadzwonił telefon i kobieta odeszła, wcześniej nas przepraszając.
Spojrzałem na Sophie, ale ta, wciąż nie odważyła się na mnie spojrzeć.
- Ekhm – odchrząknąłem znacząco, podchodząc bliżej niej. – Czy raczysz mi powiedzieć, coś ty takiego wykombinowała?
Dziewczyna wzruszyła ramionami, ale unikała mojego wzroku.
- No co? Masz okazję dostać dobrą pracę, czy to źle?
Prychnąłem.
- Twoim kosztem – dodałem za nią, ale nie odpowiedziała. – I myślisz, że się na to zgodzę? – spytałem i dopiero wtedy, raczyła na mnie spojrzeć.
- Oh, przestań. Niby od kiedy to przejmujesz się innymi, co? – Uniosła do góry brwi, czekając na to, co odpowiem. Ale nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo pani Cutberry wróciła uśmiechając się do nas z tym, nieco przesłodzonym, wyrazem twarzy.
- Więc jak? Gotowi do pracy? – spytała, zacierając ręce, a Sophie skinęła głową za nas oboje. – Dobrze, więc. Sophio pokaż Dylanowi co i jak, dobrze?
Soph skinęła po raz kolejny i zaprowadziła mnie do szatni dla pracowników.

Nie miałem nawet czasu zastanowić się, dlaczego Soph robi to wszystko. Praca okazała się w stu procentach pochłaniająca i nie było nawet mowy o odpoczynku, ale o dziwno, podobało mi się to.
- Dzień dobry. W czymś pani pomóc? – Podszedłem do pulchnej dziewczyny, która zastanawiała się nad wyborem między różowym posłaniem dla psa, a ciemno-fioletowym, obszytym różową koronką. Postanowiłem udawać, że wcale nie ma kilkunastu kilogramów nadwagi i uśmiechnąłem się do niej, jak gdyby nigdy nic. Gdzieś słyszałem, że miłe zachowanie wobec klientów to podstawa, więc czemu miałbym nie wypróbować tej rady?
Dziewczyna spojrzała na mnie i najwidoczniej wpadłem jej w oko, bo momentalnie ukazała swoje białe, jak śnieg zęby.
- Cześć. Szukam właśnie jakiegoś legowiska dla mojej suczki, ale nie potrafię się zdecydować. Może mógłbyś mi pomóc? – spytała bez ogródek, a ja postanowiłem pominąć fakt, że nie byłem z nią na ty.
- Oczywiście. Jaka rasa?
- York – odparła, nie przestając się uśmiechać.
Zaprowadziłem ją do regału, z maleńkimi legowiskami i wskazałem na to, które wydawało mi się dla niej najodpowiedniejsze. Całe różowe, z wstawkami o zwierzęcych wzorach zdawało się idealnie pasować dla psa takiej dziewczyny, jak ona.
- Może coś takiego? – zaproponowałem i niemalże dostrzegłem błysk w jej oczach.
- Jest piękne! – pisnęła, a ja o mało co, nie złapałem się za uszy.
Zamiast tego wymusiłem uśmiech i postanowiłem działać dalej.
- Mamy również do zaoferowania, idealnie pasujące do tego wdzianko, wysadzane cyrkoniami. – Podałem jej różowo-centkowane ubranko, które wyglądało tak, jakby ktoś na nie zwymiotował, ale tak jak sądziłem, spodobało jej się.
 - Oh, cudowne! – Zatrzepotała wesoło rzęsami, a ja już wiedziałem, że niezależnie od tego, co jej wcisnę i tak to kupi.
Uśmiechnąłem się uwodzicielsko, prowadząc ją dalej.

Wsadzałem pieniądze do kasy, gdy ktoś zaszedł mnie od tyłu.
- Brawo Dylan! Ta kobieta zapłaciła trzy razy tyle, co nasi stali klienci i zapowiedziała, że jeszcze nie raz tu wróci. – Pani Cutberry zdawała się być jeszcze bardziej uśmiechniętą, niż wcześniej, choć nie wiem jak, było to jeszcze w ogóle możliwe. Poklepywała mnie po plecach, nie szczędząc pochwał. – Widać, że się starasz, a to mnie cieszy. Kto wie, może faktycznie dostaniesz tę pracę? Jesteś na dobrej drodze, trzymaj tak dalej! – Pochwaliła mnie jeszcze i odeszła.
Spojrzałem ponad jej plecami, na klatki z królikami, które właśnie czyściła Sophie. Patrzyła w moją stronę i byłem pewien, że słyszała moją rozmowę z szefową. Nie widziałem jednak w jej zachowaniu nic, co świadczyłoby o zazdrości czy złości. Za to, jak zwykle, gdy tylko nasze spojrzenia się spotkały, Soph zaczerwieniła się. Zdawało się, że takiego obrotu sprawy się spodziewała i nawet była z niego zadowolona.
Wpatrywaliśmy się w siebie przez chwilę, po czym dziewczyna odwróciła wzrok speszona. Patrzyłem jak czyści klatki, aby już po chwili obejrzeć się przez ramię i znów na mnie spojrzeć. Kiedy zauważyła, że i ja na nią patrzę, znów uciekła wzrokiem, po czym po prostu schowała się za pobliskimi regałami.
Uśmiechnąłem się pod nosem i zabrałem za dokarmianie rybek.

Dobrze zrobiłam. Byłam tego pewna i nawet w najmniejszym stopniu, nie żałowałam mojej decyzji. Wiedziałam, że w ten sposób mu pomogłam i byłam z siebie dumna. Pierwszy raz, od tak dawna, w końcu zrobiłam coś dla kogoś innego i nie liczyło się dla mnie to, że ja sama na tym traciłam. Nie dbałam o to.
Przymknęłam na chwilę oczy, delektując się wspaniałym wieczorem, panującym w naszym mieście. Niebo było bezchmurne, ciemnoróżowe, wpadające już w granat. Kilka gwiazd pojawiło się na nim tworząc nad moją głową, swojego rodzaju pelerynę.
Okryłam się szczelniej swetrem i nieco przyspieszyłam kroku. Cieszyłam się, że Dylan musiał zostać dłużej w pracy. Całe szczęście, pani Cutberry postanowiła jeszcze dzisiaj spisać z nim nową umowę i wyjaśnić wszystkie zasady. W ten sposób, nie byłam narażona na jego towarzystwo i nieprzyjemną rozmowę, na którą i tak, miałam być w najbliższej przyszłości skazana. Wiedziałam, że takowa nadejdzie od razu, gdy dostrzegłam wyraz jego twarzy zaraz po tym, jak kobieta ogłosiła wynik naszego małego castingu. Nie dziwne zresztą, że był zdziwiony. Pewnie sądził, że to ja zostanę na dawnym stanowisku, ale przecież nie mógł wiedzieć, że przez cały dzień starałam się jak tylko mogłam, aby to właśnie on wygrał. Wszystkie rzeczy, które robiłam, przypisywałam jemu, a swoje obowiązki wykonywałam najgorzej, jak tylko mogłam. Chciałam, żeby wygrał. Chciałam, że spróbował zbudować wszystko od nowa, niezależnie od ceny, którą to ja miałam ponieść. I może miał rację. Byłam ta dobrą ciocią, zawsze skorą do pomocy. Ale to właśnie dzięki mnie, miał pracę i ryzyko jego aresztowania, choć trochę się zmniejszyło.
Przyspieszyłam jeszcze bardziej. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w ciepłym łóżko, bo bądź co bądź, ten dzień należał do wyczerpujących.
- Hej, poczekaj! – Usłyszałam nagle za sobą i gwałtownie się odwróciłam.
Wstrzymałam oddech, widząc biegnącego w moją stronę Dylana.
- Co ty tu robisz? – spytałam, chociaż doskonale znałam odpowiedź na to pytanie.
Nerwowo poprawiłam torbę na ramieniu podczas gdy Dylan, łapał łapczywie powietrze. Musiał gonić mnie spory kawał drogi, co wcale mnie nie ucieszyło.
- Musimy pogadać – oznajmił, między jednym wdechem, a drugim.
Ziewnęłam teatralnie, chcąc dać mu do zrozumienia, że to nienajlepszy moment.
- Teraz? Jestem już zmęczona. – Chciałam odejść, ale złapał mnie za łokieć i ponownie odwrócił w swoją stronę.
- Dlaczego to zrobiłaś? – spytał, przyglądając mi się badawczo.
- Ale co?
- Nie udawaj głupiej. – Zdenerwował się. – Dlaczego zrzekłaś się tej pracy dla mnie?
Wyjęłam rękę z jego uścisku i poprawiłam grzywkę, która opadła mi na oczy.
- Niczego się nie zrzekłam – zaprzeczyłam hardo. – Wygrałeś. Byłeś lepszy ode mnie więc zasłużenie dostałeś tę pracę. Gratu…
- Przestać się zgrywać! – Przerwał mi. – Oboje dobrze wiemy, że robiłaś wszystko, aby to ciebie wywaliła. Dlaczego?
Wiedziałam, że nie ma sensu dłużej zaprzeczać, więc zastanowiłam się nad odpowiedzią. Właściwie, dlaczego to zrobiłam?
- Chciałam ci pomóc – odparłam, a on przewrócił oczami. – Nie wierzysz?
- Wierzę. Oczywiście, że wierzę. Ty zawsze wszystkim pomagasz. Ale dlaczego pomyślałaś, że akurat mnie, potrzebna jest twoja pomoc? Nie prosiłem cię o to. – Nie wiedziałam dlaczego był zdenerwowany. Powinien się cieszyć, a tymczasem wyglądał tak, jakby chciał na mnie nawrzeszczeć i ostatkiem sił hamował się, aby tego nie zrobić.
- Dlaczego się złościsz? – Zbulwersowałam się. – Jeśli tak bardzo nie pasuje ci ta praca, to przecież możesz ją rzucić. Olać. Jak wszystko, na swojej drodze.
Złość na jego twarzy przerodziła się w ten typowy dla niego, uśmieszek.
- Nie mógłbym tego zrobić, skoro tak się natrudziłaś, aby stracić tę pracę – odparł drwiąco. – Dobranoc, Soph. – Uśmiechnął się ironicznie i odwrócił się, by odejść.
Byłam zbyt zmęczona i bezsilna, aby znaleźć jakąś odpowiedź, więc po prostu ruszyłam w stronę domu, myśląc tylko o ciepłym łóżku.

***
Całkiem, całkiem. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz