sobota, 29 września 2012

Rozdział X



Krople deszczu bębniły o blaszane parapety niosąc dookoła specyficzny odgłos. Wiatr smagał liście drzew w oddali, a po szybach spływały grube krople, tworząc swego rodzaju szlaczki. Pogoda była pochmurna i wietrzna, co całkowicie wpływało na moje samopoczucie. Żółte żarówki jarzeniówek migotały nieco, usypiając mnie do snu. Schowałam głowę między ramionami i oparłam czoło o ławkę, nie mogąc już dłużej walczyć z samozamykającymi się oczami. Nie miałam kompletnie siły słuchać nauczycielki, a już na pewno notować do zeszytu jej słowa. W tamtej chwili marzyłam tylko o cieplutkim łóżeczku i dużej porcji snu. Słyszałam głosy, które zdawały się coraz bardziej oddalać, aż w końcu znalazły się tak daleko, że nie potrafiłam ich zrozumieć. Moja świadomość utknęła gdzieś między jawą a snem i szczerze mówiąc, nie bardzo mi to przeszkadzało.
- Hej. – Ktoś dźgnął mnie lekko w ramię, chcąc zwrócić moją uwagę.
Nawet nie otworzyłam oczu. Nie miałam na to siły.
- Daj mi spokój. Śpię – wymruczałam, stłumionym przez ramiona głosem. Widocznie jednak, moje słowa nic nie dały, bo po chwili znów poczułam szturchnięcie.
Chciałam nawrzeszczeć na owego osobnika, że zakłóca mój sen, ale zamiast tego, tylko niechętnie podniosłam głowę i spojrzałam zaspanym wzrokiem na siedzącego obok mnie Dylana. Był z czegoś wyraźnie zadowolony, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Zdążyłam się przyzwyczaić, że często dostarczam mu śmiechu, niezależnie czy tego chciałam czy nie.
- Co? – burknęłam, a on wskazał głową tablicę.
Pani McCain stała z założonymi rękami i przyglądała mi się, tupiąc przy tym nogą. Wyraz jej twarzy nie był serdeczny czy chociaż obojętny. Oczy zdawały się zwężyć w dwie małe, czarne kropki, a usta zacisnęły się w jedną, wąską linię. Po moich plecach przeszedł dreszcz i zrobiło mi się jeszcze zimniej. Skuliłam się w ławce, ledwie wytrzymując jej surowe spojrzenie.
- Co się z tobą dzieje, Sophio? – spytała kobieta, opierając dłonie na biodrach. – Czyżby te korepetycje, których udzielasz Dylanowi, aż tak cię męczyły?
Kilka osób zachichotało, a ja pokręciłam nieśmiało głową. Czy naprawdę musiała przywoływać właśnie sprawę, na forum klasy?
Już otwierałam usta, aby się usprawiedliwić, ale ktoś mnie uprzedził.
- Może udziela mu ich także po nocach? – zażartował ktoś z klasy, wywołując falę śmiechu wśród pozostałych. Pani McCain zbeształa ich wzrokiem.
Nawet Dylan siedzący obok mnie, zaśmiał się pod nosem. Posłałam mu karcące spojrzenie, ale ten tylko wyszczerzył się w głupim uśmiechu i położył rękę na oparciu mojego krzesła.
- Sophie jest świetna w udzielaniu korepetycji, proszę mi wierzyć. Na pewno z następnego testu dostanę co najmniej trójkę! – Chłopak zdawał się w ogóle nie przejmować tym, co właśnie nam zarzucono. Jednak byłam pewna, że jego postawa nie wynikła z faktu, że tego nie zauważył, a dlatego, że sam świetnie się bawił.
Spojrzał w moją stronę znacząco.
- Prawda Soph? – Poruszył znacząco brwiami, a ja schowałam twarz w dłoniach, gdy reszta klasy znów wybuchnęła śmiechem.
Pani McCain z trudem przywołała klasę do porządku.
- Cieszę się Dylan, że tak uważasz. – Posłała mu wymowne spojrzenie. – Mam nadzieję, że udowodnisz nam wszystkim swoją wiedzę na następnym sprawdzianie, którzy przypominam, wypada jutro. – Wszyscy w klasie zgodnie jęknęli, a kobieta uśmiechnęła się pod nosem, najwidoczniej zadowolona z efektu, jaki udało jej się uzyskać.
Wiedziałam, że dając mi takie zadanie, pani McCain liczyła na to, że chociaż w jakimś stopniu, uda mi się zmusić Dylana do pracy, ale w tym momencie nie byłam pewna, czy to jest w ogóle wykonalne. Sprawdzian miał być już jutro, a my tymczasem spotkaliśmy się tylko kilka razy i to bez większych efektów. Prawdę mówiąc, nasze spotkania opierały się głównie na bezsensownych kłótniach i moich bezsilnych próbach, przywrócenia go do porządku. Nie zostało nam wiele czasu i wiedziałam, że jeśli chcę go zmusić chociaż do minimalnej pracy, będę musiała coś wymyślić.
Westchnęłam zrezygnowana.
- Dzisiaj po szkole u mnie – zakomunikowałam twardo.
Uśmiechnął się jak zwykle i nachylił ku mnie, wciąż trzymając rękę na oparciu mojego krzesełka.
- Co tylko rozkażesz, królowo – zironizował, a ja znów schowałam głowę w dłoniach, jednak szybko się opamiętałam i skupiałam na lekcji, aby znów nie paść ofiarą żartów reszty klasy.


Kręciłam pasmo długich blond włosów na zgrabnym palcu. Pogoda była jak zwykle cudowna. Słońce mocno grzało, podkreślając tylko moją opaleniznę, a do tego wiał lekki wietrzyk, który idealnie niwelował odczuwanie, prawie trzydziestostopniowego upału. Mimo to, byłam znudzona i podenerwowana. Siedzieliśmy jak zwykle na jednym z murków przed szkołą mimo, że już dawno skończyliśmy lekcje. Ściągaliśmy uwagę wszystkich dookoła, ale ja czułam, że wcale mnie to już nie bawi. Potrzebowałam czegoś więcej, ale sama nie do końca wiedziałam czego.
Spojrzałam na siedzącego po mojej prawej stronie Dylana. Dzisiaj w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, co akurat średnio mi się podobało. Myślami był gdzieś daleko i szczerze mówiąc, zaczynał mnie już powoli denerwować. Wpatrywał się w budynek szkolny tak, jakby się czegoś naćpał i w ogóle mnie nie słuchał.
Odrzuciłam do tyłu włosy, wzdychając ciężko. Przeniosłam swoje spojrzenie na siedzących po mojej lewej stronie Terrego i Tylera, którzy jak zwykle gadali o jakiś głupotach. Czasem zastanawiałam się, czemu w ogóle się na to godzę. Jasne, byli kumplami Dylana, ale czy spotykanie się z nim naprawdę było tego warte? Terry. Chłopak, którego nigdy jeszcze nie widziałam z żadną panną dłużej niż jedną noc, uwielbiający imprezy i gadanie o dziewczynach, szczególnie tych, o których może tylko pomarzyć. I Tyler. Chłopak, któremu kiedyś wydawało się, że może mnie mieć. Doskonale pamiętałam, jaki miałam z niego wtedy ubaw. Podobno teraz startował do tej beznadziejnej Nicole. Swoją drogą, ciekawe co w niej widział. Dwoje krzywych nóg i zbyt szerokie biodra?
Ziewnęłam przeciągle, nie zwracając tym niczyjej uwagi. Miałam tego dość. Położyłam rękę na kolanie Dylana, ale ten nawet nie zareagował. Nadal wpatrywał się w budynek szkolny, jakby czekał na coś, co miało się niebawem wydarzyć. Przesunęłam rękę wyżej, znacznie wyżej. Chłopak powoli odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie pytająco. Seksowny uśmieszek błądził na jego pełnych ustach.
- Pomyślałam, że… No wiesz, może poszlibyśmy do mnie? – Zarzuciłam swoje nogi na jego i zwinne wśliznęłam mu się na kolana.
Objął mnie w pasie, a właściwie o wiele niżej. Nie przeszkadzało mi to, że wszyscy się na nas gapią.
- Teraz? – spytał, odgarniając pasmo moich włosów za ucho.
Musnęłam jego usta, w odpowiedzi. Ukazałam rząd białych zębów i przysunęłam się jeszcze bliżej. Mimowolnie się uśmiechnął, ale nic nie powiedział. Przyglądał mi się badawczo, co było nie w jego stylu.
- Więc? – ponagliłam go, wsadzając ręce pod jego koszulkę i uśmiechając się przy tym kokieteryjnie. Po krótkiej chwili złapał mnie za nadgarstki i zabrał moje dłonie ze swojego umięśnionego ciała.
Spojrzałam na niego pytająco, nic nie rozumiejąc.
- Nie dzisiaj, Heather – wyjaśnił i wstał, strącając mnie ze swoich kolan.
Usiadłam na jego miejscu, patrząc na niego nieco zdziwiona. O co mu chodziło? Od rana zachowywał się dziwnie, a teraz już całkowicie dał mi do zrozumienia, że nie jest dziś sobą. Nikt, jeszcze nigdy mi nie odmówił. I mimo, że byłam teraz trochę zła, miałam na niego jeszcze większą ochotę.

Sophie tym razem wyszła ze szkoły całkowicie sama i odnajdując mnie wcześniej w tłumie, niepewnie ruszyła w naszą stronę. Nerwowo poprawiła torbę na ramieniu i splotła ręce na klatce piersiowej, wcale się nie spiesząc. Musiałem przyznać, że tego dnia wyglądała całkiem inaczej. Niedbale związała swoje długie, ciemne włosy na karku, a kilka pojedynczych pasemek opadało jej swobodnie na twarz. Ubrana była w spódniczkę nieco przed kolano, która idealnie podkreślała jej zgrabne nogi i zwykłą białą bokserkę, która uwydatniała co nieco. Nie miałem pojęcia jak to jest możliwe, że ta dziewczyna nie miała żadnego kolesia. Byłem pewien, że kręci się wokół niej ich spora grupka, ale najwidoczniej Matt skutecznie wszystkich odpędzał.
- Cześć. – Nieśmiało uśmiechnęła się do naszej czwórki, patrząc najpierw na chłopaków, a później na Heather. W końcu jej spojrzenie padło na mnie i wtedy zarumieniła się nieco tak, jak miała to w zwyczaju robić w mojej obecności.
Mimowolnie się uśmiechnąłem.
- Możemy iść? – spytałem, a ona skinęła głową.
Odwróciliśmy się, żeby odejść, ale powstrzymała nas Heather, która zdawała się nie być zadowolona z obecności dziewczyny. Stanęła przed nami, opierając dłonie na biodrach.
- Gdzie się wybierasz? – spytała mnie, nie zaszczycając Soph nawet spojrzeniem.
Zmrużyłem oczy, patrząc na nią nieco rozdrażniony.
- Przypominam ci, że mam korki z matmy, gdybyś zapomniała – odparłem, pozbawionym emocjami głosem.
Wyraz twarzy Heather wcale się nie zmienił, co oznaczało, że moje przypuszczenia były słuszne. Wcale nie zapomniała.
Obrzuciła brunetkę od góry do dołu znudzonym spojrzeniem. Soph, odwróciła wzrok speszona.
- Z nią? – Blondynka uniosła do góry brwi, udając zaskoczoną. – Przecież ja też mogę dawać ci korki. – Zbliżyła się do mnie, łapiąc za mój podkoszulek.
Przewróciłem oczami, nie mając najmniejszej ochoty na tego typu gierki. Zachowywała się tak, jakby była typem dziewczyny, których naprawdę nie lubiłem. Jakby była zazdrosna, a przecież oboje wiedzieliśmy, na czym polega nasz związek.
- Z matmy? – odezwał się Tyler, który razem z Terrym do tej pory przysłuchiwał się naszej rozmowie. – Wiesz, Heather. Może i w pewnych sprawach jesteś dobra, ale matematyka na pewno nie jest twoją mocną stroną – zażartował, a Terry parsknął śmiechem. Nawet ja nie mogłem powstrzymać uśmiechu i nawet nie przyszło mi to na myśl.
Heather rzuciła ostre spojrzenie Tylerowi, po czym przeniosła je na mnie.
- No co? To było dobre. – Wzruszyłem ramionami, ale wyraz jej twarzy w ogóle się nie zmieniał.
Westchnąłem.
- Dobra, nie mam na to czasu. Na razie – rzuciłem i już miałem odejść, ale Heather złapała mnie za nadgarstek i przyciągnęła mocno do siebie, po czym złożyła na moich ustach namiętny, długi i bardzo głęboki pocałunek. Odsunęła się ode mnie po dobrej chwili, i przygryzła seksownie dolną wargę.
Spojrzałem na nią zaskoczony. Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, ale położyła mi na nich swój chudy palec i skutecznie mi to uniemożliwiła.
- Bądź grzeczny – powiedziała półszeptem, po czym zabierając swoją torbę odeszła kręcąc biodrami.
Spojrzałem najpierw na zdziwionych chłopaków, którzy tylko wzruszyli zgodnie ramionami, a następnie na Sophie, która była wyraźnie zmieszana. Znów poprawiała nerwowo torbę spadającą jej z ramienia i skutecznie unikała mojego wzroku. Doskonale wiedziałem, że Heather zrobiła to właśnie ze względu na nią i byłem z tego powodu nieco zły, ale także zaskoczony. Znałem ją na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że ona zawsze musi wygrywać, ale w tym wypadku, wcale mi się to nie spodobało. W dodatku, nie sądziłem, że może chcieć udowodnić właśnie Sophie, kto jest tutaj górą.
Westchnąłem zrezygnowany.
- Chodźmy – powiedziałem do Soph idąc przed siebie. Brunetka ruszyła tuż za mną, ale nie odezwała się ani słowem.

Siedzieliśmy w moim pokoju od dobrych dwóch godzin, a ja powoli traciłam nadzieję, że uda mi się nauczyć tego chłopaka czegokolwiek. O wiele bardziej interesowały go zdjęcia oprawione w ramki, które wisiały na ścianach, a także mój dekolt, gdy tylko nachylałam się nad stolikiem, żeby tylko mu coś wytłumaczyć. Czułam się totalnie bezsilna.
Potarłam skronie, gdy po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że chłopak w ogóle mnie nie słucha.
- Poddaje się – jęknęłam, zatrzaskując z hukiem książkę. – Nie mam już żadnego pomysłu, jak zachęcić cię, żebyś chociaż spróbował się tego nauczyć.
Dylan tylko wzruszył ramionami uśmiechając się przy tym, co zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Byłam już bliska łez, a on wcale mi tego wszystkiego nie ułatwiał.
- Nie rozumiem, czemu aż tak się tym przejmujesz. Po prostu tego nie zaliczę i już. Ty nic na tym nie stracisz – stwierdził, opierając się wygodniej w fotelu, a ja zaśmiałam się nerwowo.
Spojrzał na mnie pytająco, unosząc jedną brew do góry.
- Tak ci się wydaje? – spytałam, podenerwowana. – No to wiedz, że się mylisz. Gdy czegoś się podejmuję, zawsze doprowadzam to do końca, dając z siebie tyle, ile mogę. A tymczasem jestem zwyczajnie bezsilna, bo tobie nie chce się nawet spróbować wysilić i właśnie przez twoje lenistwo i olewający stosunek do wszystkiego, zawiodę panią McCain. – Wstałam i podeszłam do biurka, na którym stał dzbanek z sokiem i dwie szklanki. Nalałam sobie do jednej z nich i wypiłam jej zawartość na jednym tchu. Czułam na sobie jego wzrok. Odwróciłam się, odstawiając szklankę na swoje miejsce.
Dylan przyglądał mi się badawczo.
- Co? – burknęłam.
Wyglądał tak, jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
- Więc chodzi tu tylko o to, żeby kogoś nie zawieść? – spytał, a ja nie wiedziałam co ma na myśli.
Zastanowiłam się nad jego słowami. Czy faktycznie chodziło tylko o uczucia innych? Nie, to oczywiste. Nie chciałam  też zawieść siebie. Wierzyłam, że uda mi się pomóc Dylanowi. I może tak by się stało, gdyby nie jego upór i duma. Przecież nie pozwoliłaby mu ona pokazać, że chociaż trochę mu zależy.
- Zrobiłabym wszystko, żeby jakoś cię do tego zmusić… - mruknęłam pod nosem, ale chłopak widocznie to usłyszał, bo dobrze znany mi uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Wszystko? – Uśmiech jeszcze się powiększył.
Mimowolnie naciągnęłam bluzkę wyżej na dekolt i poprawiłam spódniczkę. Przełknęłam głośno ślinę czując, że na moich policzkach znów pojawiają się te dorodne rumieńce. Czemu nie potrafiłam ich powstrzymać?
- Jeśli znów chodzą ci po głowie jakieś brudne myśli, to…
- Nie, nie – przerwał mi szybko i znów się uśmiechnął. – Mam dla ciebie pewną… Propozycję.
Spojrzałam na niego zaciekawiona, ale jednocześnie z pewną obawą. Nie znałam go długo, ale zdążyłam poznać, jego dziwne pomysły.
- To znaczy? – spytałam w końcu, nie do końca wiedząc, czy robię dobrze. Wiedziałam, że to w co mogę się wpakować, nie skończy się dla mnie dobrze. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że mogą wyniknąć z tego jakieś niemiłe konsekwencje, ale jednocześnie czułam taki wewnętrzny dreszczyk ekscytacji i ogromne zaciekawienie, które aż zżerało mnie od środka. I którego nie potrafiłam opanować.

Długa, cienka wskazówka zegarowa odliczała ostatnie sekundy do dzwonka.
Cztery…
Trzy…
Dwa…
Jeden…
Po szkole rozniósł się znajomy wszystkim dźwięk. Założyłam torbę na ramię i ruszyłam w stronę biurka nauczycielki, zabierając wcześniej swój sprawdzian, który zdążyłam już skończyć kilka minut wcześniej. Byłam z siebie zadowolona. Poszło mi całkiem dobrze i byłam wręcz pewna, że nie mam się o co martwić. Matematyka zawsze była jedną z moich lepszych stron i nigdy nie miałam z nią problemów.
Oddałam zapisany arkusz pani McCain i spojrzałam w stronę idącego między rzędami ławek Dylana. Nauczycielka postanowiła rozsadzić nas na czas trwania sprawdzianu, aby – jak to stwierdziła – nie kusić Dylana. Nie protestowałam zbytnio.
Szedł teraz w moim kierunku i musiałam przyznać, że w czarnym podkoszulku i z nieco zmierzwionymi włosami wyglądał wręcz olśniewająco. Nic dziwnego, że większość, jak nie wszystkie dziewczyny w szkole za nim szalały. Dziwiło mnie, jak mogą być tak powierzchowne i nie dostrzegać jego trudnego charakteru.
Podszedł do biurka, wręczył nauczycielce swój sprawdzian i o dziwo, obdarował mnie pewnym siebie uśmieszkiem. Poczułam, że serce niebezpiecznie przyspieszyło, a żołądek przewrócił mi się do góry nogami. Przeczuwałam coś niedobrego. Chciałam go spytać, co to wszystko miało oznaczać, ale wyszedł z klasy i zniknął na korytarzu nim zdążyłam go dogonić.

Byłem z siebie dumny. Udało mi się, byłem tego pewien. Zrobiłem to, co sobie zaplanowałem, z niemałym wysiłkiem przyznaję, ale mimo wszystko, czułem tą wypełniającą mnie od środka satysfakcję. Jak zwykle, wszystko szło po mojej stronie i wcale nie ukrywałem, że się z tego cieszę.
Roześmiałem się do siebie, przypominając sobie wczorajszy wyraz twarzy ojca, gdy zastał mnie z książkami w pokoju.

Usłyszałem ciche pukanie do drzwi i choć nie miałem ochoty na żadne rozmowy z moim, pożal się Boże ojcem, pozwoliłem mu wejść do środka.
- Dylan, kolacja na sto… - Stanął jak wryty w podłogę i odruchowo otworzył szeroko oczy. Uśmiechnąłem się na ten widok ironicznie. No cóż, wcale mu się nie dziwie. Gdyby ktoś kilka dni temu powiedział mi, że będę siedział z książkami na łóżku i uczył się ponad dwie godziny matematyki, po prostu bym go wyśmiał. Stwierdził, że ten ktoś całkowicie postradał rozum. A tymczasem siedziałem tu i miałem już wszystkiego zwyczajnie dość.
Ojciec odchrząknął, widocznie zdając sobie sprawę, jak głupi wyraz twarzy przybrał.
- Czy… Czy ty się właśnie uczysz? – spytał, wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi.
Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
- Nie – odparłem, zamykając książkę. – Tańczę.
John puścił moją odpowiedź mimo uszu i podszedł bliżej tak, jakby chciał usiąść na rogu łóżka, ale widząc mój wyraz twarzy, najwidoczniej się rozmyślił.
- A cóż to za zmiana? Jeszcze niedawno miałeś szkołę w głębokim poważaniu i nawet nie chciałeś słyszeć o nauce. Co się zmieniło? – Zdawał się być zadowolony, że widzi mnie właśnie w takiej sytuacji. Nie miałem ochoty się z nim sprzeczać. Byłem zmęczony, a głowa aż bolała mnie od ciągłego powtarzania wzorów i głupich regułek matematycznych.
Zastanowiłem się przez chwilę.
- Powiedzmy, że mam w tym swój cel. Więcej nie powinno cię obchodzić. Przecież tego chciałeś, żebym zaczął się uczyć, czyż nie? – spytałem ironicznie, ale nie odpowiedział.
Siedział chwilę przyglądając mi się w milczeniu, po czym zostawił mnie samego, najwidoczniej zapominając, po co tu przyszedł.

To musiał być naprawdę niespodziewany widok. Dylan Rettino z książkami. Sam się zdziwiłem, że gotów byłem do czegoś takiego. To nie było do mnie podobne, nawet pomijając fakt, że często lubiłem podejmować nowe wyzwania, nawet te nie zawsze przyjemne. Ale nauka? Nigdy nie pomyślałbym, że zgodzę się na coś podobnego. A właściwie, że sam coś takiego zaproponuję. Ale to chyba po prostu działo się pod wpływem impulsu, a ja znany byłem z tego, że często działałem bez wcześniejszego przemyślenia sprawy. Jednak teraz było już z mojej strony po sprawie i postanowiłem więcej nad tym nie rozmyślać.
Uśmiechnąłem się do siebie po raz kolejny idąc, nagrzanym słońcem chodnikiem. Wyjąłem pudełko papierosów z tylniej kieszeni spodni, zapaliłem jednego z nich i wciągnąłem do płuc tytoniowy dym. Wstrzymałem oddech przez chwilę, po czym powoli wypuściłem dym z ust. Czułem się fantastycznie i nic, nie mogło zepsuć tego nastroju.


Czas dłużył mi się niemiłosiernie. Po raz pierwszy, tak bardzo chciałam znać już wyniki sprawdzianu, a nauczycielka najwidoczniej, zamierzała zrobić mi na złość, bo spóźniała się już dobre pięć minut. Uderzałam paznokciami o biurko, ale to nic nie dawało. Dodatkowo Dylan, siedzący tuż obok mnie, nie odzywał się do mnie ani słowem, od czasu sprawdzianu i gdy natrafialiśmy na siebie na korytarzu podczas tych kilku dni, tylko głupkowato się uśmiechał, tak jak robił to właśnie teraz. Miałam złe przeczucia, ale nie chciałam ich do siebie dopuszczać.
Pani McCain weszła pośpiesznie do klasy nawet się z nami nie witając. Oddychała szybko, a włosy miała nieco potargane, widać było, że spieszyła się, jak tylko mogła.
Położyła książki oraz swoje rzeczy na biurku i dopiero wtedy na nas spojrzała.
- Przepraszam was bardzo, ale pani dyrektor zatrzymała mnie na chwilę. – Posłała nam znaczące spojrzenie, którzy wszyscy od razu zrozumieli.
Pani dyrektor należała do jednej z tych osób, która często lubiła zawracać głowę nauczycielom, niepotrzebnymi często sprawami. Tym razem najwidoczniej, trafiło na panią McCain.
- Oczywiście mam wasze sprawdziany. Będę wyczytywać nazwiskami wasze prace, a wy będziecie je kolejno odbierać. Później je omówimy. – Wyjęła plik arkuszy z niebieskiej teczki i zaczęła odczytywać nazwiska uczniów.
Gdy usłyszałam swoje nazwisko wstałam z miejsca i odebrałam od niej swój sprawdzian. Tak jak myślałam, zaliczyłam bardzo dobrze, bo do pełnej ilości punktów brakowało mi tylko jednego. Wróciłam uśmiechnięta do ławki i zaczęłam analizować swoją pracę. Nawet nie zauważyłam, kiedy nauczycielka wyczytała nazwisko Dylana. Widziałam jak chłopak wraca do ławki, wciąż z tym pewnym uśmieszkiem na twarzy. Zimny dreszcz przebiegł mi po plecak.
Nie odezwałam się ani słowem, kiedy usiadł na swoim miejscu i posłał mi znaczące spojrzenie. Serce waliło mi jak młotem.
- Wygląda na to, że możesz już szykować sobie ciuchy. – Wskazał na swój arkusz, na którym w górnym prawym rogu widniała czerwona litera C z plusem u boku.
Nie mogłam w to uwierzyć. To było wręcz niemożliwe. Jednak okazało się prawdą, gdy sama pani McCain, na forum całej klasy złożyła mi i Dylanowi szczere gratulacje, za naszą ciężką, ale owocną pracę.
Otworzyłam jeszcze szerzej oczy, naprawdę w to wszystko nie wierząc. Przecież jeszcze dzień przed sprawdzianem nie umiał kompletnie nic. Dodatkowo, wydawało się, że wcale nie zamierza się czegokolwiek nauczyć, a tymczasem dostał ocenę dostateczną.
Chłopak najwidoczniej dostrzegł moje zdziwienie, bo zaśmiał się i położył rękę na oparciu mojego krzesła.
- Zamierzam świetnie się z tobą bawić na tej imprezie – oznajmił i znów się zaśmiał, ale nie było w tym głosie cienia ironii.
Patrzyłam to na niego, to na kartkę leżącą przed nim, zastanawiając się, czy bardziej dziwi mnie fakt, że mu się udało, czy że w ogóle zgodziłam się na to wszystko.

 ***
Hi hi hi. :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz