sobota, 29 września 2012

Rozdział XI



Schowałam głowę w dłoniach, naprawdę tracąc już wszelką nadzieję na powodzenie naszej małej akcji. Nigdy nie byłam dobra w doborze strojów i tym całym modowym szaleństwie, ale w tym przypadku nawet niezawodna Veronica, zdawała się mieć tego wszystkiego dosyć. No bo, spójrzmy prawie w oczy. Ja i impreza? To po prostu nie szło ze sobą w parze. A co dopiero pomyśleć o dobieraniu do siebie jakiś ciuchów, które w zestawieniu ze sobą i połączeniu z moją beznadziejną figurą (czytaj: mały biust i szerokie biodra), zasługiwałyby na miano czegoś więcej, niż określenie ich ,,znośnymi’’.
Westchnęłam i po prostu rzuciłam się na łóżko, rozważając w głowie opcje odwołania, tego całego chorego pomysłu i zostania w domu, pod pretekstem ostrego zapalenia spojówek lub czegoś jeszcze bardziej niedorzecznego.
Po co ja w ogóle godziłam się na to wszystko? Jasne, jak zwykle byłam zbyt dumna, żeby odmówić. To było pewnego rodzaju wyzwanie. Coś w stylu ,,jeśli ja dam radę zaliczyć sprawdzian, ty przełamiesz nieśmiałość i pójdziesz na domówkę.” No ale skąd do diabła mogłam wiedzieć, że Dylanowi faktycznie się uda? Swoją drogą, nieźle mnie zaskoczył. Wręcz wbiło mnie w krzesełko w momencie, kiedy spojrzałam na jego pracę i zapewne, gdybym wtedy nie siedziała, upadłabym. Ale za całym tym zaskoczeniem i niedowierzaniem kryło się coś jeszcze… Duma. Przepełniała mnie całą, chociaż usilnie starałam się ją ukryć. No, bo jakby nie patrzeć, była to jednak w jakimś stopniu moja zasługa. Na coś zdały się te wszystkie godziny spędzone w męczarniach, kiedy myślałam, że cała moja praca idzie na marne, bo Dylan zawsze miał masę ważniejszych spraw, niż słuchanie tego, co do niego mówię. Ale jak widać, w mniejszym lub większym stopniu słuchał, bo zaliczył dość obszerny materiał i to w dodatku na ocenę dostateczną. Napawało mnie to niemałą dumną i gdy tak o tym myślałam, humor nieco mi się poprawił,  nawet pomimo konsekwencji, jakich miałam w najbliższym czasie doświadczyć.
- A może ta? – Z zamyślenia wyrwał mnie wypluty z emocji głos mojej przyjaciółki. Trzymała właśnie w rękach czarną plisowaną spódniczkę sięgającą sporo przed kolano, ze srebrną sprzączką z przodu. Kupiłam ją kiedy miałam piętnaście lat i chciałam udowodnić sobie i innymi, że wcale nie wstydzę się moich dość pulchnych wtedy, nóg.
Mimo, że naprawdę nie chciałam, wydałam z siebie jakiś dziwny dźwięk, doskonale opisujący moją opinię na temat trzymanego przez nią ubrania.
- Też tak myślałam – burknęła Vee i rzuciła spódniczkę na kupkę innych ciuchów leżących pod ścianą, którą rosła w zastraszającym tempie. O dziwo, dziewczyna zgodziła się ze mną, co nie zdarzało się często, jeśli chodzi o sprawy modowe. Ona zawsze wolała te, bardziej skąpe i nieco więcej odkrywające ubrania, ale to może dlatego, że miała wręcz nienaganną figurę. Ja wolałam bardziej luźne i nie tak kuse stroje, przez co czasem dochodziło między nami do niemałych sprzeczek, gdy wybierałyśmy się razem na zakupy i Vee usiłowała mi wmówić, że ja również mam idealną figurę, co oczywiście było absolutnym kłamstwem. No bo przecież fakty były takie, że nigdy nie mogłam pożyczyć od niej czegokolwiek, aby nie wyglądać tak, jakbym na siłę chciała wcisnąć się w za mały rozmiar. Vee jednak nadal upierała się przy swoim, więc postanowiłam po prostu w miarę możliwości nie poruszać tego tematu i w tajemnicy zazdrościć jej nienagannej figury.
Uśmiechnęłam się nieco, patrząc jak brunetka przekopuje stertę ubrań, którą wcześniej wyrzuciłyśmy na środek pokoju. Naprawdę nie sądziłam, że mam ich aż tyle, bo połowy nawet nie pamiętałam, ale przecież rodzice nigdy nie szczędzili mi pieniędzy na ubrania. Szczególnie mama, która ciągle powtarzała, że ubieram się zbyt kiczowato i kilkukrotnie w ciągu miesiąca wysyłała mnie na zakupy, więc kupowałam masę niepotrzebnych rzeczy, często nawet takich, które mi się niespecjalnie podobały. Nie miałam wyjścia, bo gdybym przyszła do domu nie wydając całej sumy pieniędzy, pojechałaby tam po prostu razem ze mną twierdząc, że nie mam za grosz poczucia stylu.
- No a ta? – Tym razem Vee trzymała kremową spódniczkę, nieco dłuższą od poprzedniej, a jednak wciąż zbyt krótką, przynajmniej jak dla mnie. Kiedy ja w ogóle odważyłam się kupić coś takiego?
Nagle przed oczami stanął mi obraz uśmiechającego się ironicznie Dylana, kiedy staję przed nim w tej właśnie kreacji. Widzę, jak patrzy na moje odsłonięte nogi i sama nie wiem czemu, ale na moją twarz wypływa rumieniec.
Musiałam porządnie potrząsnąć głową, aby pozbyć się z niej tego obrazu, a jednocześnie obiecując sobie w duchu, że nigdy w życiu nie założę spódniczki tego typu, szczególnie idąc na imprezę w towarzystwie Dylana.
Vee nadal patrzyła na mnie wyczekująco, więc odchrząknęłam i powiedziałam tak, jakbym przed chwilą wcale nie doświadczyła dziwnych myśli:
- Wiesz, ja chyba zrezygnuję ze spódniczek. Po prostu… Nie będę czuła się w nich pewnie. – Zmyśliłam na biegu, ale najwidoczniej zadziałało, bo Vee tylko wzruszyła ramionami i nie wróciła więcej do tematu.
Była cudowna. Pomagała mi jak tylko mogła, chociaż gdy tylko powiedziałam jej o całym tym chorym układzie, zrobiła mi wykład na temat ,, dlaczego dziewczyna taka jak ja, nie powinna zadawać się z chłopakiem takim jak Dylan”. W dodatku była zła o to, że wchodząc w ten chory układ – jak go nazwała - nie napomknęłam nic o niej, a przecież obiecywałyśmy sobie, że na każdą imprezę będziemy chodziły razem. I niby udało mi się wyjaśnić jej, że tym razem nie robiłam tego z czystej przyjemności, ale dla dobra sprawy i że w dodatku na tej imprezie wyjątkowo miało nie być Matta, co ją nieco udobruchało, a jednak mimo to, nadal była nieco na mnie obrażona, jednak wiedziałam, że prędzej czy później jej przejdzie.  
Nagle w moje oczy wpadły brązowe spodnie z szerokim pasem u góry, a zwężające się ku dołowi. Podniosłam je z ziemi i gdy się im przyjrzałam, nagle coś zaświtało mi w głowie. Vee patrzyła na mnie zaciekawiona, gdy przeszukiwałam stertę ubrań próbując odnaleźć to, o czym myślałam. W końcu w moje ręce trafiła czarna, zwykła bokserka, którą kupiłam, ku rozpaczy mamy. Położyłam obie rzeczy na łóżku i przyjrzałam im się uważnie. Nieco eleganckie spodnie idealnie współgrały z młodzieżową i sportową bokserką, a gdy Vee dołożyła do tego ciemne, połyskujące brokatem bolerko, mogłam śmiało stwierdzić, że to zestaw idealny dla mnie.
Przeniosłam spojrzenie na przyjaciółkę, która z założonymi na biodrach rękami przyglądała się skomponowanemu przez nas zestawowi.
- No to chyba w końcu to mamy – powiedziała i uśmiechnęła się do mnie, co momentalnie odwzajemniłam, nawet troszkę się ciesząc, że idę na tą imprezę.


Jeśli wychodząc z domu, jako tako cieszyłam się z nadchodzącego wieczoru, tak w momencie, w którym znalazłam się na odpowiedniej ulicy, straciłam całkowicie ochotę na jakąkolwiek zabawę. Szłam nieco chwiejnym krokiem i to wcale nie dlatego, że miałam na sobie około dziesięciocentymetrowe, czarne, zabudowane botki na koturnie, a dlatego, że słysząc głosy ludzi, którzy zmierzali w stronę jasnego budynku, z którego wręcz dudniła głośna muzyka, całkowicie straciłam pewność siebie. Co ja tu właściwie robiłam? To nie było moje miejsce, a już na pewno nie moje klimaty i najchętniej, najzwyczajniej w świecie zwiałabym do domu, aż by się za mną kurzyło. Nie pocieszały mnie nawet słowa Vee, którymi obdarzyła mnie, gdy się rozstawałyśmy, jakobym była całkiem niezłą sztuką, która tego wieczoru będzie miała niezłe powodzenie. W tym momencie słowa te, wydały mi się wręcz śmieszne, ale jakoś wcale nie chciało mi się śmiać.
Sama nie wiem kiedy i jak znalazłam się przed białymi drzwiami, zza których dudniła głośna muzyka w stylu techno, a które jeszcze przed sekundą dosłownie się nie zamykały. Jednak teraz było zupełnie pusto tak, jakby w pobliżu nie było żywej duszy, a w środku wcale nie odbywała się szaleńcza impreza z (zapewne) dużą ilością alkoholu. Można by tak nawet pomyśleć, nie licząc sporej ilości samochodów stojących przed domem no i tej okropnej muzyki, która wręcz rozsadzała mi czaszkę. Aż strach było pomyśleć, co będzie się działo w środku i był to kolejny pretekst, aby tam w ogóle nie wchodzić.
Rozejrzałam się dookoła, ale nikogo nadal nie było. Nie mogłam pozbyć się myśli, że może to jakiś znak i jedyna szansa, aby stąd uciec. Przecież nikt by nawet nie zauważył, że zawróciłam, a jeśli Dylan miałby się czepiać, mogłabym mu jednak wcisnąć gadkę o poważnym stadium zapalenia spojówek, które nawet nie dawało mi szansy na otworzenie oczu, a co dopiero na zabawę na imprezie. Vee powiedziałabym, że po prostu nie trafiłam, bo chłopak najwidoczniej podał mi zły adres. Na pewno by się zbytnio nie przejęła i resztę dnia oglądałybyśmy jakieś durne filmy, które doprowadziłyby nas do takiego ataku głupawi, że śmiałybyśmy się tak długo, aż rozbolałyby nas brzuchy.
Wizja ta, tak mi się spodobała, że wyzbywając się już wszelkich wyrzutów sumienia, zdążyłam odwrócić się i zejść stopień niżej, kiedy białe drzwi za moimi plecami otworzyły się nagle, a ja rzuciłam pod nosem najgorszą wiązankę przekleństw, jakie tylko znałam.
- Soph? – Nie musiałam się odwracać, aby wiedzieć kto za mną stał. Tylko jedna osoba zwracała się do mnie w ten sposób, poza tym, od razu rozpoznałam ten miękki, choć głęboki i pociągający głos.
Odwróciłam się niechętnie, próbując ukryć zażenowanie, ale doskonale wiedziałam, że moje policzki mają kolor dorodnego buraka i to bynajmniej za sprawą różu.
- Ah, więc to jednak tutaj – rzuciłam niby rozluźniona i zdziwiona, że w domu, z którego dobiegała głośna muzyka i na którego podjeździe robiło się od samochodów, może być jakakolwiek impreza.
Głupia.
Dylan tylko uśmiechnął się, gdy mijałam go w progu, mając ze mnie najwidoczniej niezły ubaw.
- Oh, zamknij się – burknęłam, przechodząc obok niego, ale ten tylko uśmiechnął się jeszcze bardziej.
- Przecież nic nie mówię.
Weszliśmy do niewielkiego korytarza, w którym roiło się, od nieco już podchmielonych ludzi. Po lewej stronie znajdowały się schody prowadzące na górę, a po prawej wejście do kolejnego pomieszczenia, zapewne salonu, jak wywnioskowałam z muzyki, która stamtąd dochodziła. Nieco z przodu była prawdopodobnie kuchnia, z której wyszli ludzie z jakimiś napojami. Wszędzie unosił się zapach spoconych ciał, alkoholu i dymu papierosowego wymieszanego z czymś jeszcze. Zaczęłam zastanawiać się, o której właściwie oficjalnie zaczęła się impreza, skoro prawie wszyscy byli już w stanie takim, a nie innym. Stwierdziłam, że albo dawno albo mają szybkie tempo imprezowania.
- Napijesz się czegoś? – Usłyszałam za sobą głos Dylana, który próbował przekrzyczeć muzykę i właściwie ledwo mu się to udało.
Momentalnie przypomniałam sobie jak bardzo denerwuje mnie dudnienie w uszach i wręcz rozsadzający moją głowę wszechobecny hałas i poczułam nagłą chęć znalezienia się w jakimkolwiek innym pomieszczeniu, w którym byłoby chociaż odrobinę ciszej.
Skinęłam głową, a Dylan pociągnął mnie za sobą pomiędzy obściskującymi się w korytarzu ciałami. Znaleźliśmy się w kuchni, w której – ku mojej radości – było znacznie ciszej i dało się nawet w miarę normalnie rozmawiać. Było tu też mniej ludzi, co niezmiernie mnie ucieszyło, bo odkąd weszłam do tego domu, miałam wrażenie, że wszyscy dziwnie się na mnie patrzą. Albo dlatego, że jako chyba jedyna byłam całkowicie trzeźwa, albo dlatego, że zwyczajnie tu nie pasowałam i wszyscy doskonale o tym wiedzieli. Włącznie ze mną samą.
Dylan podszedł do jednej ze szafek i wyciągnął z niej jednorazowy kubek, po czym zaczął do niego czegoś wlewać, gdy ja tymczasem stałam wciąż trochę skrępowana, rozglądając się dookoła. Dom nie wyglądał tak, jakby należał do wielce zamożnych ludzi, aczkolwiek był zadbany i do jego wyglądu, zdecydowanie wkład miała kobieca ręka. Wszystko idealnie do siebie pasowało, było czysto i schludnie co oznaczało, że gospodarzom najwidoczniej zależało na tym, aby inni właśnie za takich ich uważali. Ciekawa byłam, czy ułożeni rodzice wiedzą, jaka impreza odbywała się właśnie w ich domu pod okiem cudownego synka. Odpowiedź była oczywista.
- Proszę. – Dylan podał mi kubek wypełniony ciemną, pełną bąbelek cieczą, która na pierwszy rzut oka wyglądała jak zwykła cola, z plasterkiem cytryny w środku.
Nie zastanawiając się w ogóle, przechyliłam kubek i upiłam spory łyk, gdy momentalnie zdałam sobie sprawę, że zawartość może i faktycznie jest colą, ale na pewno z dużą domieszką czegoś innego. Z trudem udało mi się połknąć to, co miałam w ustach, a gdy już to zrobiłam, czułam jak moje gardło płonie ogniem, a w ustach pozostał specyficzny, nieco gorzki smak.
Dylan najwidoczniej zauważył moje zmieszanie pomieszane z obrzydzeniem, bo uśmiechnął się tak, jak to miał robić w zwyczaju, przebywając ze mną. Rozbawienie połączone z satysfakcją.
- Chyba nie myślałaś, że to cola – roześmiał się, a ja miałam ochotę uderzyć się w twarz. Faktycznie. Jak coś takiego w ogóle mogło przyjść mi na myśl?
- Co to? – spytałam, wciąż zachrypniętym głosem, bo gardło nadal mnie paliło. Czułam też, że w oczach stoją mi łzy, więc musiałam szybko mrugać, aby nie rozmazały mi, misternie wykonanego przez Vee makijażu.
- To tylko wódka z colą, lodem i cytryną. – Nie spuszczał ze mnie rozbawionego wzroku.
Odchrząknęłam, z trudem przełykając ślinę przez palące gardło.
- Mhm, jasne. Mogłam się od razu domyślić – burknęłam, a on najzwyczajniej w świecie roześmiał się na głos i podszedł do mnie tak blisko, że aż się wzdrygnęłam.
- Wiesz Soph, nie jesteś jednak taka drętwa, na jaką wyglądasz. – Objął mnie ramieniem jak gdyby nigdy nic i przycisnął mocno do siebie.
Byłam w takim szoku, że musiałam spojrzeć w górę na jego oczy, aby przekonać się, czy czasem nie żartuje. Ale on uśmiechał się całkiem serdecznie, no i w dodatku zdawał się nie być za specjalnie pijany. Pachniał papierosami i miętą i emanowało od niego takie ciepło, że w jednej sekundzie aż zrobiło mi się gorąco. I zimno jednocześnie.
- A wyglądam? – spytałam zadziornie, wciąż w niemałym szoku.
Dylan uśmiechnął się w odpowiedzi i już otwierał usta, by zapewne rzucić jakąś ciętą ripostę, jak na niego przystało, gdy do kuchni weszła długonoga blond piękność. Nie wiem jak i czy w ogóle jest to możliwe, ale momentalnie poczułam specyficzny zapach jej słodkich perfum i w pomieszczeniu zrobiło się jakoś o kilka stopni chłodniej.
Heather oparła dłonie na biodrach i patrzyła w naszą stronę nie tyle z gniewem, ile z podirytowaniem. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że Dylan wciąż mnie obejmuje i pomyślałam, że jest to trochę niezręczna sytuacja, ale najwidoczniej nie dla niego, bo zdawał się ani trochę nie przejmować faktem, że stoi przed nami jego, bądź co bądź dziewczyna. Swoją drogą, wyglądała niesamowicie. Miała na sobie srebrną, dopasowaną sukienkę mieniącą się brokatem, z pokaźnych rozmiarów dekoltem i bufiastymi rękawami, do której dobrała tak niebotycznie wysokie, czarne szpilki, że zaczęłam w duchu podziwiać ją za zdolność chodzenia bez potykania się o własne nogi. Włosy skręcały się w idealne fale i miękko spadały na jej zgrabne plecy i ramiona. Zaczęłam zastanawiać się, jak to jest w ogóle możliwe, że z każdą kolejną imprezą czy wydarzeniem, Heather potrafi zaskoczyć mnie swoim idealnym wyglądem.
Odchrząknęła i zrobiła kilka kroków w naszą stronę tak, że znów musiałam zadzierać głowę do góry, by na nią spojrzeć.
- A ona co tutaj robi? – spytała, nawet na mnie nie patrząc i w ogóle tak, jakbym właśnie wcale przed nią nie stała.
Dylan rozluźnił uścisk i wypuścił mnie ze swoich objęć. O dziwo, poczułam lekki zawód, ale pomyślałam, że pewnie tylko mi się zdawało. Chciałam odsunąć się i odejść, ale było między naszą trójką tak mało miejsca, że przepychając się między nimi, zwróciłabym na siebie zapewnie większą uwagę, więc tylko stałam tam, nie mogąc się ruszyć.
- Zaprosiłem ją – odparł hardo Dylan, głosem wypranym z uczuć. Jeśli jeszcze przed chwilą miałam wrażenie, że jest wesoły, tak w tym momencie, nie potrafiłam wyczytać z jego twarzy dokładnie niczego.
Heather prychnęła, a jej loki podskoczyły lekko, gdy ruszyła głową.
- Ty? Zaprosiłeś ? Żartujesz sobie ze mnie? – Uśmiechnęła się niby rozbawiona, ale widziałam po jej oczach, że wcale nie było jej do śmiechu. Po plecach przeszedł mi dreszcz, gdy tak na nią patrzyłam.
Słyszałam jak za moimi plecami Dylan ciężko wzdycha i mogłabym przysiąc, że założył ręce na klatce piersiowej, demonstrując w ten sposób swoje znudzenie.
- Wierz mi, że nie. – Byłam pewna, że uśmiechnął się ironicznie, choć wcale go nie widziałam. Stałam wpatrując się w Heather, będąc jednocześnie świadkiem tej niewielkiej sprzeczki, którą właśnie prowadzili. I nie mieściło mi się w głowie, że bądź co bądź, prowadzą ją właśnie o mnie.
Heather wpatrywała się przez chwilę w niego, mrużąc przy tym oczy, po czym odrzuciła do tyłu swoje blond włosy i przeniosła wzrok na mnie. Obrzuciła mnie uważnym spojrzeniem od dołu do góry, a gdy w końcu popatrzyła mi prosto w oczy, uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Wiesz, jak chcesz – zwróciła się znów do Dylana, stojącego nadal za mną. – To w końcu nie moja impreza, tylko Josha. – Wzruszyła ramionami i znów na mnie spojrzała, nie przestając się uśmiechać.
Nagle nachyliła się nade mną tak nisko, że jej blond włosy załaskotały mnie w nagie ramię.
- Miłej zabawy, Sophio. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pełna dumy i pewności siebie, po czym kołysząc biodrami niczym rasowa modelka, odeszła zostawiając po sobie słodki zapach perfum.
Zdałam sobie sprawę, że sama nie wiedząc czemu, od dłuższej chwili wstrzymywałam powietrze, więc teraz wypuściłam je ze świstem. Choć Heather nie skomentowała bezpośrednio ani mojego wyglądu, ani obecności tutaj, czułam się upokorzona. Doskonale dała mi do zrozumienia co myśli o tym, że znajdowałam się na imprezie takiej jak ta. To nie było moje miejsce i kolejna osoba, właśnie mnie w tym upewniła. Jednak mimo wszystko, nie rozumiałam o co jej chodzi. Nigdy w życiu nie dałam jej powodów, aby mnie tak traktowała, ale ona chyba traktowała tak wszystkich, którzy nie należeli do jej paczki. Nigdy nawet nie pomyślałabym, aby do niej należeć, bo nie bawią mnie imprezy do rana, szybkie numerki w ubikacji z byle kim, bieganie po sklepach i dyrygowanie wszystkimi dookoła.
Wciąż trzymałam w ręce drinka i choć doskonale wiedziałam, co to oznacza, upiłam kilka łyków. O dziwo, z każdym kolejnym gardło paliło mnie coraz mniej, a bąbelki coli przyjemnie piekły w usta i język. Chciałam spytać Dylana o zachowanie Heather, więc odwróciłam się myśląc, że chłopak nadal stoi tuż za mną, ale tak nie było. Stał przy ladzie i właśnie nalewał sobie czegoś do plastikowego kubka, po czym z butelką wódki w jednej ręce i kubkiem w drugiej podszedł w moją stronę. W kącikach jego ust znów błąkał się uśmieszek, a ja nie wiedziałam, dlaczego dzisiaj zachowuje się względem mnie tak, a nie inaczej.
- Może ci dolać? – Wskazał na mój kubek, który sama nie wiem kiedy, zrobił się pusty.
Popatrzyłam na chłopaka i znów zrobiło mi się gorąco, zapewne od ilości alkoholu, którą przed sekundą wypiłam, choć nie byłam tego pewna. Brunet wyglądał niesamowicie, w czarnym obcisłym tshircie polo z kołnierzykiem, zza którego wystawał naszyjnik z koralików. Do tego założył szare, wąskie spodnie i czarne buty. Ciemne włosy miał nieco podniesione na żel i pachniał głównie miętą. Choć starał się to ukryć, uśmiech błąkał się po jego twarzy przez cały czas, gdy na mnie patrzył tak, jak w tym momencie.
Odchrząknęłam, gdy zdałam sobie sprawę, że za długo się tak w niego wpatruję.
- Poproszę – odparłam, dziwiąc się samej sobie, ale jakoś tak z każdym łykiem stres, który towarzyszył mi, kiedy wchodziłam do tego domu, ustępował i powoli się uspokajałam.
Dylan nalał mi przeźroczystej cieczy, po czym uzupełnił resztę kubka colą. Znów zapadła między nami cisza, ale nie czułam się niezręcznie. Nawet nie wstydziłam się na niego patrzeć, bo gdy tak staliśmy naprzeciw siebie, oboje nie mogliśmy powstrzymać uśmiechu.
Nagle do kuchni wszedł rudowłosy chłopak, niewiele wyższy ode mnie.
- Siema stary. – Podszedł do Dylana i się z nim przywitał, po czym jego wzrok padł na mnie i chłopak obdarzył mnie uśmiechem, jaki myślałam, że mają tylko modele z reklam o pastach do zębów.
Szturchnął Dylana łokciem, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- A cóż to za piękność? – spytał, uśmiechając się jeszcze szerzej. Nie mogłam powstrzymać rumieńców, które już zapewne oblały moje policzki. Cóż, musiałam przyznać, że chłopak był całkiem przystojny. Z bliska okazało się, że jego włosy wcale nie były rude, a jasnobrązowe i miał tak niebieskie oczy, jakich jeszcze nigdy u nikogo nie widziałam. No i do tego ten, wręcz zniewalający uśmiech.
- Sophie, to Josh. Josh, Sophie. – Przedstawił nas sobie, a ja prawie ledwo zauważyłam, że tym razem użył mojego pełnego imienia. Prawie.
Uścisnęłam rękę, którą podał mi Josh i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Ah, więc to ty – stwierdził chłopak, a ja nie do końca zrozumiałam, o co mu chodzi. – Wyglądasz… Zjawiskowo – oznajmił, przyglądając mi się jeszcze bardziej.
Znów oblałam się rumieńcem.
- Dziękuje, ale bez przesady – odparłam, nie przestając się uśmiechać.
Josh pokręcił głową, wciąż usilnie się we mnie wpatrując. Najwidoczniej już na początku naszej znajomości chciał, abym spaliła się z zakłopotania.
- Mówię serio. – Przyłożył rękę do serca, jakby składał przysięgę, co nieco mnie rozbawiło. – Prawda, Dylan?
Na dźwięk swojego imienia, chłopak jakby wybudził się z transu i wtedy zdałam sobie sprawę, że najwidoczniej nie tylko Josh, przyglądał mi się od dłużej chwili.
- Jasne. Zjawiskowo – powtórzył słowa chłopaka, uśmiechając się przy tym nieco.
Czułam jak znów oblewam się rumieńcem, więc zamiast podziękować, tylko odwzajemniłam jego uśmiech. Miałam dziwne wrażenie, że coś się między nami zmienia. Może nie będzie już tych ironicznych uśmieszków, pomyślałam.
Josh podszedł bliżej mnie tak, że staliśmy teraz twarzą w twarz. On, w przeciwieństwie do Dylana pachniał męskimi perfumami i alkoholem. A może tylko perfumami?
- No a jak ci się podoba impreza, Sophie? – spytał i tym razem to on, dolał mi alkoholu do drinka.
Skrzywiłam się, ale chyba tego nie zauważył.
- Właściwie dopiero przyszłam, ale jest w porządku – stwierdziłam i zdziwiona zdałam sobie sprawę, że faktycznie do tej pory nie było tak źle, jak na początku myślałam. Może z początku czułam na sobie wzrok innych, ale teraz jakoś zdawało mi się, że chyba po prostu wyolbrzymiałam.
- W porządku? Tylko w porządku?! – Zdenerwował się, ale w taki sposób, że nie mogłam przestać się uśmiechać. – Oh, nie. Nie pozwolimy, żebyś opowiadała później, że impreza u boskiego Josha była tylko w porządku. – Stwierdził.
Kątem oka dostrzegłam, jak Dylan przewraca oczami.
- Skoro dopiero przyszłaś – kontynuował swój monolog Josh – pewnie nawet nikt nie poprosił cię jeszcze do tańca – zauważył i złapał mnie pod ramię, nim zdążyłam zaprotestować.
Odwróciłam się w stronę Dylana, ale on nadal stał z założonymi na piersiach rękami i wzrokiem pozbawionym emocji. Chciałam jakoś się wymigać, bo nie byłam jednak na tyle szalona, żeby wywijać na środku parkietu z nieco podchmielonym i do tego całkiem nieznanym mi gościem. Nie miałam jednak zielonego pojęcia jak to zgrabnie zrobić. Z opresji wybawiła mnie jakaś długowłosa dziewczyna, która pomachała do chłopaka i uśmiechnęła się do niego zalotnie. Była naprawdę śliczna ze swoimi kasztanowymi włosami i malinowymi ustami, więc wcale nie zdziwiłam się, kiedy Josh odszedł w jej stronę, ówcześniej mnie przepraszając. Odetchnęłam z ulgą, choć szczerze mówiąc, poczułam lekki zawód. Josh był… Co tu dużo mówić, niezwykle atrakcyjny. I podobało mi się, w jaki sposób na mnie patrzył.
Odwróciłam się w stronę Dylana i o dziwo, miałam wrażenie, że nieco się rozpogodził. Kąciki jego ust znów podniosły się ku górze, dodając mu uroku. Czy ja, aby czasem za dużo nie wypiłam?
Podszedł kilka kroków w moją stronę i złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego tak zaskoczona, że aż się uśmiechnął, gdy to zauważył.
- Chodź – powiedział tajemniczo i chciał pociągnąć mnie za sobą, ale mu na to nie pozwoliłam. Chciałam wiedzieć, co tym razem kombinuje i nie zamierzałam dać mu się nigdzie zaciągnąć, bez własnej zgody.
Dylan przewrócił oczami, ale wciąż się uśmiechał.
- To ja cię tutaj zaprosiłem, więc muszę dopilnować, żebyś się dobrze bawiła – wyjaśnił. – Poza tym, ktoś tu obiecał ci taniec. – Zacisnął mocniej dłoń na mojej ręce, ale już się nie opierałam. Choć przed chwilą pomysł tańczenia wśród wszystkich na parkiecie wydawał mi się abstrakcją, teraz pozwoliłam mu zaprowadzić się do salonu.
Wyszliśmy na korytarz, w którym teraz znajdowało się jeszcze więcej obściskujących się par niż przedtem. Nagie brzuchy, głębokie dekolty, podwinięte spódniczki i koszulki. Nagle zrozumiałam, co to za zapach unosił się w powietrzu, gdy tutaj weszłam. Był to zapach podniecenia pomieszanego z pożądaniem, który zdawał się jeszcze bardziej natężyć od tamtego czasu. Pijani chłopcy wpychali swoje języki do gardeł, jeszcze bardziej pijanych dziewczyn. Ich ręce, wzajemnie błądziły po spoconych ciałach i zdawało się, że w ogóle nie przeszkadza im to, że ktoś może się na nich patrzeć.
Jęknęłam, gdy ujrzałam, jak jeden z chłopaków sadza swoją partnerkę na pobliskiej szafce, aby było im wygodniej. Kawałek jej różowych stringów wysunął się spod dżinsowej spódniczki.
Dylan, widząc mój wyraz twarzy tylko się roześmiał i pociągnął mnie dalej za sobą. Choć początkowo myślałam, że w salonie muzyka będzie wręcz nie do zniesienia, pomyliłam się. Albo po prostu ją przyciszyli, albo te kilka łyków alkoholu sprawiło, że już tak nie odczuwałam dudnienia w uszach.
Brunet skinął głową do grupki osób siedzącej na wielkiej, skórzanej kanapie pod ścianą, w której rozpoznałam Terence’a, Tylera i brązowowłosą dziewczynę, która z tego co wiedziałam, miała na imię Nicole. Patrzyli w naszą stronę, nawet gdy znaleźliśmy się już na środku pomieszczenia, między innymi, wirującymi w rytm muzyki parami. Nie miałam zielonego pojęcia, jak powinnam się zachować. Bywałam na różnych imprezach, ale… No dobra, były to bardziej bale charytatywne, na których spotykało się tylko poważnych, zamożnych i pochodzących z dobrych domów chłopców.
Brunet zaśmiał się po raz kolejny, widząc moje zakłopotanie i po prostu zarzucił moje ręce na swoją szyję, a sam objął mnie w pasie. Byłam mu wdzięczna, że nie ułożył swoich rąk nieco niżej, bo z tego co zauważyłam, właśnie taki panował tutaj zwyczaj.
Muzyka była dość szybka, więc nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęliśmy tańczyć w jej rytmie. Z początku czułam się trochę drętwo, ale kiedy chłopak okręcił mnie kilka razy dookoła, poczułam jak schodzi ze mnie cały stres. Kręciłam biodrami w takt muzyki, ale daleko mi było do półnagich, wyginających swe atuty dziewcząt, od których chłopcy nie mogli oderwać wzroku. Mimo to, starałam się tym nie przejmować. Okazało się, że Dylan jest świetnym tancerzem i próbowałam dotrzymać mu kroku, przy okazji nie robiąc z siebie pośmiewiska.
Byłoby chyba naprawdę dobrze, gdyby w pewnym momencie ktoś nie wcisnął się między naszą dwójkę i odepchnął mnie z taką mocą, że gdybym nie wpadła na kogoś z tyłu, na pewno leżałabym już z twarzą przy ziemi. Gdy podniosłam do góry wzrok, moim oczom ukazała się Heather, która zdążyła już zarzucić ręce Dylana na swoją pupę i kręcić nią tak, że wszyscy faceci w pobliżu, patrzyli się tylko na jej osobę. Miało się wrażenie, że między tą dwójką nie pozostał nawet milimetr przerwy, a ich ciała współgrały ze sobą idealnie. Wyglądało to trochę tak, jakby dziewczyna chciała zacząć swoją grę wstępną już tutaj, pomiędzy tańczącymi parami.
Nie chciałam dłużej na to patrzeć i wolałam nie widzieć, w jaki sposób Dylan patrzy na swoją partnerkę, więc czym prędzej odeszłam stamtąd i usiadłam na tej samej, długiej kanapie, na której siedziała paczka Dylana. Dopiero wtedy, odważyłam się spojrzeć na tańczącą parę i od razu tego pożałowałam. Ruchy Heather były tak pewne i odważne, jak żadnej dziewczyny tutaj, a zdawało mi się, że widziałam już najgorsze. I w dodatku Dylan, zdawał się tym zbytnio nie przejmować, a nawet chyba cieszyło go to, że to właśnie z nim, Heather tańczy w ten sposób.
- Ty zapewne jesteś Sophie. – Usłyszałam nagle obok siebie.
Odwróciłam głowę i dostrzegłam brunetkę, objętą ramieniem przez Tylera. Uśmiechała się do mnie pogodnie, co mnie zdziwiło. Zawsze myślałam, że jest zamknięta i raczej nie darzy sympatią obcych ludzi. W dodatku, miała tak niesamowicie oryginalną urodę, że w ułamku sekundy zaczęłam jej zazdrościć. Ciemna karnacja i niebywale czekoladowe oczy zdecydowanie musiały być tym, co przyciągało uwagę chłopaków. Najwidoczniej również Tylera.
- Ja jestem Nicole, miło cię poznać – powiedziała i wystawiła w moim kierunku rękę, zwieńczoną czarnymi paznokciami, którą uścisnęłam. Byłam w takim szoku, że najwidoczniej zapomniałam co znaczą dobre maniery, bo nic nie odpowiedziałam. W dodatku wciąż, co chwilę mój wzrok spoczywał na tańczącej, nienaturalnie blisko siebie parze.
- Nie przejmuj się. – Powiedziała nagle Nicole, przyciągając w ten sposób moją uwagę. - Heather zawsze się tak zachowuje, więc nie musisz być zazdrosna.
Spojrzałam na nią sądząc, że żartuje, ale po jej uśmiechu, doszłam do wniosku, że jest całkowicie poważna.
- Słucham? Ja wcale się nie przejmuję i nie jestem…
- Oh, daj spokój. – Przerwała mi, uśmiechając się jeszcze szerzej. Poczułam się głupio. Wcale nie byłam zazdrosna. Czułam się raczej zmieszana, bo zachowanie blondynki było nietaktowne, nawet jak na nią. Nie sądziłam, że Heather jest zdolna do tak tanich zachowań, a jednak, najwidoczniej była.
Spojrzałam zdziwiona na Nicole, wciąż nie rozumiejąc, o co jej chodzi, a ona nadal uśmiechała się tak, jakby wiedziała coś, czego nie wiem ja.
- Heather zawsze robi coś takiego – wskazała na tańczącą parę – dziewczynom, które wpadły w oko jej aktualnemu chłopakowi. Na inne nie zwraca uwagi – stwierdziła, wzruszając ramionami, ale ja poczułam się jeszcze bardziej zdezorientowana. O co jej chodziło? Jakie ,,wpadły w oko”? To byłam przecież tylko ja, Sophie Anderson, która nie zamierzała nikomu mącić w głowie i zapewne tego nie zrobiła. Więc dlaczego…
Poczułam jak ktoś łapie mnie za nadgarstek i ciągnie na parkiet, bez mojej zgody. Spojrzałam na twarz owego osobnika, chcąc już porządnie na niego nawrzeszczeć, w ostateczności wypróbowując mój prawy sierpowy, kiedy dostrzegłam, że to Josh. Znów uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że momentalnie zapomniałam, dlaczego jeszcze przed chwilą byłam taka zdezorientowana i zła. A może wcale nie byłam?
- Chyba obiecałem ci taniec – zauważył, puszczając mi oczko. Przeszła mnie fala ciepła, ale spróbowałam ją powstrzymać.
- Faktycznie – zgodziłam się. – Ale nie powinieneś być z tą piękną szatynką, która machała ci wcześniej? – spytałam, przekrzykują muzykę i próbując pozbyć się zazdrości z głosu. Chyba jednak nie udało mi się to, bo Josh uśmiechnął się tak, jakbym właśnie powiedziała mu, nie byle jaki komplement. Głupia.
- To była moja siostra, Lucy – wyjaśnił, wciąż się uśmiechając, a ja miałam najzwyklejszą ochotę zapaść się pod ziemię. Co ja sobie w ogóle myślałam i dlaczego, aż tak zależało mi na tym, żeby Josh nie uważał mnie za świruski?
Uśmiechnęłam się niemrawo, na co on się tylko roześmiał i przyciągnął mnie bliżej do siebie. Tak, jak wcześniej Dylan, objął mnie w pasie i po chwili zaczęliśmy się ruszać w rytm muzyki. Pech chciał, że akurat w tym samym momencie piosenka zmieniła się z jakiejś ultra szybkiej na wolną, a ja chcąc czy nie chcąc, musiałam zarzucić ręce na szyje chłopaka. Prawdę mówiąc, było całkiem miło. Kołysaliśmy się lekko i wcale nie przeszkadzało mi, że kilka osób patrzy się na nas zaciekawionych. Josh od samego początku mi się spodobał i nie chciałam temu zaprzeczać.
Chciałam już zamknąć oczy i oprzeć głowę o klatkę piersiową chłopaka, gdy dostrzegłam dwójkę osób, która wcześniej tak mnie zirytowała. Blondynka ciągnęła chłopaka za rękę w stronę schodów, które prowadziły na górę, do pokoi. Co chwilę, odwracała się, by złożyć na ustach bruneta namiętny pocałunek, a on ledwo mógł się od niej oderwać. Po chwili zniknęli na górze, między innymi obściskującymi się parami.
- Bolało? – Usłyszałam nad sobą głos Josha, ale go zwyczajnie zignorowałam. Wpatrywałam się w miejsce, gdzie przed chwilą Heather namiętnie całowała Dylana czując, że żołądek podchodzi mi do gardła. Dlaczego właściwie byłam tak zdziwiona faktem, że chcą się zwyczajnie zabawić, skoro byli parą? Nie powinno mnie to zaskakiwać, a tym bardziej obchodzić. A jednak, byłam trochę zła, przypominając sobie, że to właśnie Dylan mnie tutaj zaprosił obiecując, że będziemy się razem świetnie bawić.
Potrząsnęłam głową i spojrzałam na Josha, który najwidoczniej czekał na odpowiedź na jakieś, zadane przez niego pytanie.
- Słucham? – Uśmiechnęłam się, przepraszając w ten sposób za swoje rozkojarzenie.
Chłopak tylko mocniej mnie objął i spojrzał w moje oczy.
- Spytałem czy bolało. – Uśmiechnął się zachęcająco tym swoim uśmiechem, zwalającym z nóg.
- Ale co? – spytałam głupio, nie wiedząc o co mu chodzi.
Założył mi za ucho pasemko włosów, które wciąż spadało mi na twarz i niebezpiecznie zatrzymał wzrok na moich ustach.
- No wiesz. Kiedy spadałaś z nieba – odparł i dokładnie w tym momencie, bańka prysła. On wciąż się uśmiechał, ale ja czułam się po prostu głupio.
- O nie – jęknęłam, wyrywając się z jego objęć i gwałtownie cofając się o krok. Znów prawie na kogoś wpadłam i przeklęłam się za to w myślach. Czy dzisiaj naprawdę miałam coś z równowagą, czy jak?
Spojrzał na mnie zdziwiony.
- Coś się stało? – spytał, najwidoczniej nie widząc w swoim pytaniu nic głupiego.
Kręciłam głową przyglądając mu się przez chwilę. Chciałam, żeby to co się przed chwilą stało, było tylko moim głupi wymysłem, ale wiedziałam, że tak nie było.
- Nie – burknęłam i odwróciłam się, żeby odejść, ale złapał mnie za łokieć i przyciągnął bliżej siebie.
- O co chodzi? – spytał po raz kolejny, chcąc znowu założyć pasemko moich włosów za ucho, ale odtrąciłam jego rękę. Czułam się jak największa naiwniaczka świata i nic nie mogło tego zmienić.
- Wybacz, ale jeśli chcesz dziś wyrwać laskę na jedną noc, to stosuj swoje tandetne tekściki na jakiejś innej pannie, która to kupi, bo widzisz: ja nie kupuję – powiedziałam, może zbyt surowo i po prostu ruszyłam w stronę wyjścia z tego przeklętego budynku.
Josh, oczywiście ruszył za mną, ale nie wyglądało to tak, jak opisują to w książkach, czy pokazują w filmach. Wbiegając do korytarza, chłopak potknął się o własne nogi i zachwiał, przewracając w ten sposób szklaną figurę stojącą na stoliku obok, przedstawiającą jakąś baletnicę która w jednej sekundzie, z trzaskiem robiła się o czarne kafelki. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę zaciekawieni, ale on niezdarnie ruszył za mną dalej. Właśnie wtedy, zdałam sobie sprawę, że jest całkowicie pijany i prawdopodobnie nic nie będzie jutro pamiętał.
- Sophie, zaczekaj! – wrzasnął nieco zrozpaczony, gdy znalazłam się już na podjeździe.
Potarłam nasadę nosa dwoma palcami i westchnęłam ciężko, odwracając się w jego stronę. Stanął przede mną, ledwo utrzymując równowagę po dużej ilości alkoholu, którą wypił i tym szaleńczym biegu.
- Sophie, nie wiem co takiego zrobiłem, ale w każdym razie przepraszam – wydyszał, energicznie gestykulując przy tym rękami. – Ja… Nie chciałem zaciągnąć cię do łóżka, ani nic podobnego. Spodobałaś mi się i… - Zachowywał się tak, jakby właśnie coś cennego czmychnęło mu sprzed nosa i nawet zrobiło mi się go trochę szkoda. Wyglądał na zrozpaczonego, nawet pomimo tego, że intensywnie czuć było od niego alkohol. Fakt, nadal był przystojnym kolesiem, który mnie oczarował, ale coś w środku mnie mówiło, że nie powinnam się w to pakować.
Westchnęłam czując, że nie mam już tego dnia siły, na rozwiązywanie kolejnych problemów. I sama się sobie dziwiłam, że gotowa byłam zrobić to, co właśnie zamierzałam.
- Wybacz, Josh. Muszę już iść – oznajmiłam, a on jękną tak, jakby ktoś właśnie kopnął go w brzuch.
Nie chciałam dłużej patrzeć na jego zawiedzioną minę, więc odeszłam kilka kroków, gdy coś mi się przypomniało. Odwróciłam się w jego stronę. Nadal stał ze smutkiem wypisanym na twarzy, jednak nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Ah. No i było całkiem fajnie. Dzięki – powiedziałam, uśmiechając się do niego. Spróbował to odwzajemnić, ale wyszedł mu raczej grymas, więc by go już bardziej nie denerwować, odeszłam pospiesznie w stronę domu, ledwo wytrzymując ból poobcieranych stóp. Próbowałam jednocześnie nie myśleć o tym, co wydarzyło się tego wieczoru oraz nie przypominać sobie wyrazu twarzy chłopaka, który chyba zawrócił mi w głowie, a którego właśnie odrzuciłam.

***
Zmiana akcji...? ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz