środa, 26 grudnia 2012

Rozdział XV




 Poniedziałek zaczął się od potężnego deszczu, który obudził całe miasto. Ciemne chmury przykryły swoimi ramionami wszystkie domy, rozciągając się na niebie wzdłuż i wszerz. Deszcz padał nieustannie, w szybkim tempie tworząc na ulicach głębokie kałuże pełne chłodnej cieczy. Ludzie niechętnie wychodzili z ciepłych łóżek, a następnie z domów, aby snuć się po ulicach markotnie, w drodze do szkół i prac. Silny wiatr potęgował uczucie chłodu, które nawiedziło niewielkie Largo sprawiając, że każdy z jego mieszkańców nie marzył o niczym innym, jak o ciepłym, suchym kącie, w którym mógł się skryć i ogrzać.
Tego dnia korytarz szkolny przypominał jedną wielką kałużę pełną wody i błota. Wchodzący do niego uczniowie składali ociekające deszczem parasole, otrzepywali ubłocone buty, a co po niektórzy strząsali z głów resztki deszczu, który zmoczyły doszczętnie ich włosy. Żółte jarzeniówki migały nad ich głowami, odbijając światło w taflach brudnej wody.
Z głową opartą o ścianę, siedziałem na parapecie szkolnym przyglądając się gwarowi jaki wytworzył się w wejściowym korytarzu. O dziwo, tego dnia udało mi się dotrzeć do szkoły o wiele wcześniej niż zawsze, dlatego też nie mając nic innego do roboty, miałem jedyną i niepowtarzalną okazję przyglądać się tej codziennej czynności, jaką było rozpoczynanie kolejnego dnia w szkole.
Wybiła dokładnie za dziesięć ósma, gdy przez szklane drzwi weszła ciemnowłosa właścicielka czekoladowych oczu. Nie potrafiłem powstrzymać uśmiechu, widząc jej zakłopotanie spowodowane ilością błota, które za sobą wniosła. Przygryzła nerwowo dolną wargę i starannie wytarła czarne botki o gumowe wycieraczki leżące przy samych drzwiach. Musiałem przyznać, że jeszcze nigdy nie widziałem jej tak rozkojarzonej i nieobecnej. Z jej ciemnych włosów kapały krople deszczu wprost na grafitowy płaszcz. Kilka kosmyków przykleiło się do jej zaróżowionych od chłodu policzków, ale nie miała zamiaru ich odgarnąć. Poprawiając nerwowo beżową torbę spoczywającą na jej ramieniu, podeszła do swojej szafki i po chwili siłowania się, otworzyła ją z hukiem. Skrzywiła się, jakby ten dźwięk sprawiał jej ból.
Zeskoczyłem z parapetu i podszedłem do niej niezauważony.
– Czyżbyś zapomniała parasolki?
Podskoczyła do góry na dźwięk mojego głosu, jednocześnie uderzając łokciem w szafkę z taką mocą, że aż jęknęła z bólu.
– Jezu, czy ty zawsze musisz mnie straszyć? – spytała, łapiąc szybkie oddechy i przykładając rękę do klatki piersiowej.
Wzruszyłem ramionami, nic nie odpowiadając. Sophie westchnęła, po czym znów odwracając się do mnie tyłem, zdjęła z siebie mokry płaszcz i odwiesiła go do szafki, a następnie ją zamknęła.
– O co chodzi? – spytała, przyłapując mnie na wpatrywaniu się w nią. Nie mogłem rozgryźć jej zachowania.
Dwie dziewczyny przechodzące obok wybuchnęły donośnymi śmiechami, a Sophie syknęła, łapiąc się za głowę.
– Co jest? Czyżby nadal trzymał cię kac po sobotniej imprezie? – spytałem, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. Doskonale pamiętałem pijaną Sophie, która za wszelką cenę chciała mi udowodnić, jak to świetnie potrafi się bawić.
Posłała mi srogie spojrzenie, ale powstrzymała się od odpowiedzi, najwidoczniej zbyt zmęczona bólem głowy.
– Nie ma się co dziwić, trochę popłynęłaś.
Brunetka przymknęła na chwilę oczy, jakby samo wspominanie tego wieczoru przynosiło jej cierpienie.
– Okej, możesz dać sobie spokój. Jeśli zamierzasz wypominać mi fakty z owej imprezy, z której prawie nic nie pamiętam, to możesz sobie na wstępie darować, bo naprawdę nie jestem dziś w nastroju do twoich żartów. – Położyła palce na skroniach i zaczęła je powoli masować.
Uniosłem do góry brwi w geście zaskoczenia.
– Naprawdę nic nie pamiętasz? – Zaskoczyło mnie to, choć było to bardzo prawdopodobne po ilości alkoholu, którą wypiła. I tłumaczyłoby jej dziwne zachowanie dzisiejszego poranka.
Wzruszyła ramionami, choć nie zdołała ukryć zakłopotania, które pojawiło się na jej twarzy.
– Ostatnią rzeczą jaką pamiętam jest pusta szklanka po drinku i krzesełko, które wywróciło się, gdy z niego wstałam, aby iść po kolejnego… – Urwała, spuszczając wzrok speszona.
Uśmiechnąłem się nieznacznie, zdając sobie sprawę, że w takim razie nie pamięta także tego, jak zasnęła w moich ramionach i nie jest świadoma, jakie słowa wypowiedziała chwilę wcześniej.
– Właściwie mam do ciebie sprawę – zaczęła niepewnie, przyglądając się mojej reakcji.
Skinąłem głową, dając jej do zrozumienia, aby kontynuowała. Otworzyła swoją beżową torbę i przez chwilę czegoś w niej szukała.
– Rano, gdy się obudziłam, leżałam w swoim łóżku przykryta kocem, choć nie pamiętam, abym się do niego kładła. – Zarumieniła się, najwidoczniej przypominając sobie, że spała w samym staniku. –  Próbowałam sobie coś przypomnieć, ale na marne. A kiedy wstałam, na podłodze obok łóżka znalazłam to. – W dłoni trzymała srebrny, męski łańcuszek, który definitywnie należał do mnie. – Głupio mi o to pytać, ale… Może wiesz z kim przedwczoraj spędzałam czas? Albo do kogo mógłby ten łańcuszek należeć?
Spojrzałem w jej ciemne oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Wyglądała na zmartwioną, co było naturalne, biorąc pod uwagę, że nie pamiętała nic z tego wieczoru.
– Tak. Ten łańcuszek należy do mnie – powiedziałem spokojnie i zabrałem go z jej drobnej dłoni.
Patrzyła na mnie zaskoczona, gdy zapinałem go na swojej szyi. Dopiero po kilku sekundach potrząsnęła głową, odzyskując nad sobą panowanie.
– C-co? Jak to należy do ciebie?
Jej oczy nadal wyrażały zdziwienie, ale tym razem pomieszane także ze strachem, wywołanym świadomością tego, czego zaczynała się domyślać. Dziwne, że nagle bała się tego, co mogło się wydarzyć, a do czego jeszcze dwa dni wcześniej sama mnie zachęcała.
– Spokojnie, nie musisz się niczym martwić. – Uniosłem ręce do góry w geście obronnym. – Choć to trochę dziwne, znalazłem cię śpiącą u ciebie w łazience na podłodze. Najwidoczniej chciałaś przebrać się w piżamę, która leżała obok, ale chyba nie zdążyłaś, bo zasnęłaś na niej. Nie mogłem patrzeć jak się męczysz, więc położyłem cię do łóżka. Nic więcej.
– A łańcuszek?
Wzruszyłem ramionami.
– Najwidoczniej musiał się odpiąć i spaść, gdy kładłem cię do łóżka. Spokojnie, do niczego nie doszło. Nie masz się czym martwić, Soph. – Uśmiechnąłem się do niej, jakby to co właśnie powiedziałem, nie było najgłupszym na świecie kłamstwem. Choć mogłem po prostu powiedzieć jej prawdę, doskonale wiedziałem, jaka byłaby jej reakcja. Prawdopodobnie nigdy by sobie tego nie wybaczyła, niezależnie od tego czy była wtedy pijana czy też nie. Nie chciałem, aby zadręczała się z mojego powodu.

Sometimes ignorance rings true
But hope is not in what I know 

Sophie skinęła głową, chyba jednak wciąż nie do końca pewna moich słów. Historia ta, brzmiała co prawda nierealnie, ale najwidoczniej chciała w nią bardzo wierzyć, bo już o nic nie pytała. Odgarnęła mokre kosmyki z twarzy, a ja dopiero wtedy dostrzegłem, że cała się trzęsie.
– Zimno ci? – spytałem, choć było to raczej oczywiste, biorąc pod uwagę jej mokre włosy.
– To nic takiego. Po prostu przez ten nieustający ból głowy zapomniałam parasolki i cała zmokłam. Zresztą, dobrze mi tak, skoro jestem taka nierozważna.
Zaśmiałem się, słysząc w jej głosie zdenerwowanie.
– Jesteś dla siebie za surowa – stwierdziłem, kręcąc głową z rozbawieniem. – Masz, weź. – Zdjąłem z siebie swoją granatową bluzę i podałem jej, ale pokręciła przecząco głową. – Nie wygłupiaj się tylko bierz, przecież jest ci zimno. – Nic sobie nie robiąc z jej zaprzeczeń, pomogłem jej się w nią ubrać.
– Jesteś pewien? – spytała drżącym z wyziębienia głosem.
– Spokojnie, to tylko bluza – zaśmiałem się i poprawiłem kaptur, który wygiął się w drugą stronę.
Spojrzałem na nią zaintrygowany. Bez względu na to, że bluza była na nią sporo za duża, a rękawy za długie i tak wyglądała w niej bardzo atrakcyjnie.
– Dziękuje – powiedziała, nieznacznie unosząc usta w uśmiechu, który odwzajemniłem.
Zadzwonił dzwonek oznajmiający rozpoczęcie się pierwszej poniedziałkowej lekcji. Uczniowie zaczęli w pośpiechu schodzić się do klas, a wokół nas robiło się coraz ciszej.
– Na razie, Soph – powiedziałem, a ona skinęła głową.
Zostawiając ją, podążającą za mną wzrokiem, udałem się na lekcję chemii.

♣♣♣

Z głową wspartą na lewej ręce, wpatrywałam się zamyślonym wzrokiem w linie, które na białej kartce kreślił ołówek w mojej dłoni. Gdzieś przede mną na przodzie sali, poza moją świadomością odbywała się lekcja biologii, w której nie miałam siły brać udziału. Dzięki bluzie Dylana nie było mi już zimno, choć włosy wciąż miałam nieco wilgotne. Doskonale wiedziałam, że wszyscy przyglądają mi się ze zdziwieniem, ale w tamtej chwili nie dbałam o to. Zapewne musieli zastanawiać się czyja to bluza i dlaczego miałam ją na sobie. Poprzez swoją popularność w tej szkole (której zresztą nigdy nie chciałam), byłam jednym z głównych obiektów rozmów, nawet jeśli starałam się robić wszystko, aby tak nie było. Teraz jednak, byłam zupełnie pewna, że wszyscy zadają sobie pytanie na temat właściciela owej bluzy oraz tego, co mnie z nim łączy. Prawdę mówiąc, sama nie mogłam trochę uwierzyć, że Dylan sam zaoferował pomoc, nawet jeśli był to faktycznie niewiele znaczący gest. A jednak, doceniałam go, bo znaczył on, że coś między nami faktycznie się zmienia. Co prawda pamiętałam, jak chłopak potraktował mnie tamtego pamiętnego wieczoru w ogrodzie. Znów się ze mnie naśmiewał, choć sądziłam, że już wtedy byliśmy na dobrej drodze do porozumienia. A jednak, pomimo tego jak mnie wtedy rozczarował, nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że tego wieczoru zdarzyło się coś jeszcze, choć za żadne skarby nie potrafiłam sobie nic przypomnieć. Czułam się co najmniej dziwnie, nawet jeśli teoretycznie znałam dalszy bieg wydarzeń. Bo chciałam wierzyć w to, że historia Dylana naprawdę jest prawdziwa, ale nie potrafiłam wyzbyć się wrażenia, że kryło się za nią coś więcej.

I find peace when I'm confused
I find hope when I'm let down
Not in me, but in You 

Jęknęłam, czując kolejną napływającą falę bólu głowy. W duchu po raz kolejny tego dnia przysięgłam sobie, że już nigdy nie doprowadzę się do takiego stanu. Gdy zadzwonił dzwonek, szybko zebrałam swoje książki i udałam się do szafki, pod którą już czekała na mnie Vee. Zaczynała dzisiaj drugą godziną, za co byłam szczerze mówiąc nieco wdzięczna, biorąc pod uwagę jej skłonność do gadulstwa. Teraz także, stała oparta o moją szafkę, a jej mina świadczyła o tym, że zdecydowanie ma mi coś do powiedzenia. Tupała nerwowo nogą i rozglądała się dookoła, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to coś ważnego.
Westchnęłam, zdając sobie sprawę, że niewątpliwie najpierw czeka mnie poważna reprymenda. Dzwoniła do mnie całą niedzielę, ale nie byłam w stanie z nią rozmawiać, więc po kilku nieodebranych połączeniach po prostu wyłączyłam telefon.
– No gdzie ty się podziewałaś, dziewczyno?! – Mimo, że starała się przyjmować postawę osoby złej, nie potrafiła ukryć iskierek radości, które kryły się w jej oczach.
– Przepraszam, Vee. Nie byłam w stanie wczoraj z tobą rozmawiać, źle się czułam..
Brunetka przyjrzała mi się badawczo i nagle doznała olśnienia.
– Ty masz kaca! Mało tego, masz kaca dwa dni po imprezie! No ładnie! – zaśmiała się, ale posłałam jej groźne spojrzenie, więc przestała.
– To wcale nie jest śmieszne, nic nie pamiętam...
Uniosła do góry brwi w geście zdziwienia.
– Jezu, to z kim żeś tak zabalowała? – spytała, wyjmując z torebki butelkę wody i upijając jej kilka łyków.
Wzruszyłam ramionami, tak naprawdę nie znając odpowiedzi na to pytanie. Głupio było mi się przyznać, że sama doprowadziłam się do takiego stanu.
– Nie wiem, ale rano znalazłam obok łóżka męski łańcuszek, który okazał się należeć do Dylana – wyznałam, przygryzając dolną wargę na to wspomnienie. Nadal nie mogłam w to wszystko uwierzyć.
Vee zakrztusiła się wodą i musiałam poklepać ją po plecach, aby mogła złapać oddech.
– O mój Boże. Ty i przystojniaczek, razem? Kto by pomyślał. – Pokręciła głową z niedowierzaniem, wyraźnie robiąc sobie ze mnie żarty.
– Przestań, Vee. – skarciłam ją. – Co prawda nic nie pamiętam, ale podobno usnęłam w łazience, a on położył mnie do łóżka, tak twierdzi.
– Aha, i nie wykorzystał okazji, że byłaś pijana i pół przytomna? Już w to wierzę… – Poruszała znacząco brwiami dając mi do zrozumienia, co o tym myśli.
– Vee! – Zdenerwowałam się, uderzając ją w ramię, ale jednocześnie nie mogąc powstrzymać rumieńca, który wypłyną na moje policzki na samą myśl o tym, że coś takiego mogłoby się stać.
Potarła miejsce, w które przed chwilą sprzedałam jej kuksańca.
– Dobra, dobra. Już się tak nie denerwuj… Chwila moment. – Przyjrzała mi się uważnie. – A właściwie, to co ty masz na sobie?
Westchnęłam, domyślając się, jaka będzie jej reakcja na to co zaraz powiem.
– Zapomniałam dzisiaj parasolki i było mi zimno, więc Dylan pożyczył mi swoją bluzę.
Veronica otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, po czym posłała mi tak szeroki uśmiech, jakby właśnie zobaczyła wannę pełną słodyczy.
– Sophie, co właściwie jest między wami? – przyjrzała mi się badawczo, unosząc do góry jedną brew.
Jęknęłam, nie mając siły się z nią użerać. Otworzyłam swoją szafkę i wymieniłam ksiązki od biologii na podręcznik od matematyki. Zamknęłam szafkę i spojrzałam na moją przyjaciółkę, która wciąż patrzyła na mnie tak, jakby chciała coś ode mnie wyciągnąć.
– Dobra, Vee. Powiem to tylko raz, także słuchaj uważnie – powiedziałam to takim tonem, jakbym faktycznie miała do wyjawienia jakąś tajemnicę. – Mnie i Dylana łączą jedynie korepetycje z matematyki, których, jakbyś zapomniała, mu udzielam. Poza tym, on spotyka się z Heather, ja mam swoje życie i kompletnie nie interesuje mnie jego osoba, jasne?
Brunetka przewróciła oczami, wyraźnie rozczarowana moim wyznaniem.
– W porządku, skoro nie chcesz mi nic powiedzieć, ja ci coś opowiem. – Jej oczy znów zabłysnęły tym blaskiem podekscytowania, a ja już wiedziałam, że czeka mnie długa historia.

♣♣♣

Stanęłyśmy przed klasa matematyczną dokładnie w momencie, kiedy Vee kończyła swoją opowieść.
– Rozumiesz? Twój brat po raz pierwszy poświęcił mi tyle uwagi! W dodatku sam zaprosił mnie do tańca i zabrał na krótki spacer. – Westchnęła przywołując w pamięci owe wspomnienia. – Nadal nie mogę w to uwierzyć. Może w końcu coś się zmieni…
Uśmiechnęłam się do niej pogodnie. Co prawda, zaskoczyło mnie zachowanie własnego brata, ale nie mogłam ukryć, że cieszę się razem z nią. Doskonale wiedziałam jak długo się w nim potajemnie podkochiwała, a teraz, w końcu on również okazał jej swoje zainteresowanie. I chociaż cieszyłam się z jej szczęścia, wiedziałam, że będę musiała z nim porozmawiać, bo pod żadnym pozorem nie mogłam dopuścić do tego, aby ją skrzywdził. W końcu ja najlepiej znałam własnego brata.
Weszłyśmy do sali chwilę przed dzwonkiem. Vee usiadła w trzeciej ławce, a ja niestety zmuszona byłam usiąść w ławce na samym końcu. Dylana jeszcze nie było, więc mogłam spokojnie zastanowić się nad tym wszystkim, co się ostatnio działo. Ciężko było mi to przyznać, ale faktycznie coś zaczynało się zmieniać między mną i brunetem. Starałam się odpychać tą myśl od siebie jak najdłużej, ale nie było wątpliwości, że nie łączyły nas już tylko korepetycje. Zaczynało mi na nim zależeć, w taki czy inny sposób i miałam nadzieję, że nasze relacje w końcu polepszą się na dobre, bo jego docinki często naprawdę wytrącały mnie z równowagi.
Równo z dzwonkiem, w drzwiach pojawił się Dylan. Nie zwracając uwagi na nikogo, ruszył w moim kierunku i zajął miejsce po mojej prawej stronie. Nie zawracając sobie głowy wyciąganiem książek czy zeszytu, oparł się wygodnie w krześle i zakładając ręce za głową, westchnął przeciągle.
Kilka zainteresowanych spojrzeń zostało zwróconych w naszą stronę. Najwidoczniej domyślano się już do kogo należy owa, granatowa bluza.
– Jak tam? Lepiej już się czujesz? – spytał nagle, patrząc na mnie uważnie.
Skinęłam głową w odpowiedzi.
– Tak, dziękuje za bluzę. – Chciałam ją zdjąć, ale powstrzymał mnie gestem ręki.
Spojrzałam na niego pytająco, a on uśmiechnął się nieznacznie.
– Chodziło mi o głowę, a bluzę możesz jeszcze zatrzymać.
Do klasy weszła pani McCain, więc nie dane było mi nic odpowiedzieć. Nie potrafiłam za to powstrzymać się od ukradkowego spoglądania na chłopaka po mojej prawej stronie. Na jego ustach przez całą lekcję błądził cień uśmiechu, co było u niego dosyć dziwnym zachowaniem jak na lekcję matematyki. Co dziwniejsze, całą lekcje starał się uważać i tylko co jakiś czas przyłapywał mnie na wpatrywaniu się w niego, więc pośpiesznie odwracałam wzrok. Nie potrafiłam go rozgryźć i chyba zaczynałam też po drodze gubić gdzieś samą siebie. 

There's always something in the way
There's always something getting through
But it's not me, it's You, 

Lekcja minęła szybciej niż mi się wydawało, choć czas i tak gnał dla mnie nieubłaganie szybko tego dnia. Ruszyłam w kierunku drzwi wyjściowych z klasy, gdy zdałam sobie sprawę, że ktoś mnie obserwuje. Nawet się nie zdziwiłam, widząc idącego za mną Dylana. Jego wzrok spoczywał na mich pośladkach, a kiedy się odwróciłam, on uśmiechnął się prowokująco. Zarumieniłam się jak burak, choć dzielnie starałam się z tym walczyć. Dylan uśmiechnął się jeszcze szerzej, po czym ledwo wyminął mnie w drzwiach, muskając swoim udem moje biodro.
– Do zobaczenia, Soph. – Nachylił się tak, jakby chciał mnie pocałować, ale tego nie zrobił. Jego oddech ledwie musnął mój policzek.
Odszedł spokojnym, pewnym siebie krokiem, który tak wyróżniał go spośród innych ludzi. Odszedł w stronę Heather, która czekała na niego oparta o szkolny parapet. Odszedł, aby ją pocałować. Namiętnie, długo, obiecująco.
Coś zakuło mnie w klatce piersiowej obok serca. Raz, drugi, trzeci.
Blondynka spojrzała w moją stronę, przyglądając mi się badawczo. Dylan poszedł w jej ślady, spoglądając na mnie przez ramię. Spuściłam wzrok, speszona. Gdy go ponownie podniosłam, dostrzegłam tajemnicze spojrzenie Heather, nadal skierowane w moją stronę. Uśmiechnęła się nieznacznie i wtopiła w usta Dylana z taką mocą, że aż zachwiał się do tyłu. W jednej chwili jego ręce były wszędzie, a jej biodra zdawały się wręcz złączyć w jedność z biodrami chłopaka.
Odwróciłam od nich wzrok, wciąż czując specyficzny i nieuzasadniony ból. Odwróciłam głowę w bok i dopiero wtedy dostrzegłam, że Vee, która nagle znalazła się przy mnie, przygląda mi się od dłuższego czasu. Przeniosła swoje przenikliwe spojrzenie na wciąż obściskującą się parkę, a następne ponownie na mnie, po czym pokręciła z niedowierzaniem głową.
– Co? – spytałam zachrypniętym głosem.
Vee posłała mi nieznaczny, współczujący uśmiech.
– Trzeba ci znaleźć faceta – zauważyła, poklepując mnie po ramieniu w geście pocieszenia. Zupełnie, jakbym faktycznie tego potrzebowała. – I wiesz co? – Zamyśliła się na chwilę, a jej twarz przybrała przebiegłego wyrazu. – Mam nawet pewien pomysł…

♣♣♣

Dwa dni później chłodny wiatr rozwiewał moje długie, ciemne włosy, gdy ubrana w kremową, koronkową sukienkę i skórzaną kurtkę, szłam chodnikiem na spotkanie z chłopakiem, z którym umówiła mnie Vee. Początkowo nie byłam przekonana do jej pomysłu, ale namówiła mnie zapewniając, że jest zabawny, rozsądny, pomocny, a mi przyda się trochę rozrywki. Ostatecznie zgodziłam się, ale tylko pod takim warunkiem, że sama wybiorę sobie ciuchy na to spotkanie. Niestety, nie była to dobra decyzja, bo idąc przez powoli przygotowujące się do jesieni miasto marzłam, gdy chłodny wiatr owiewał moje nagie nogi, ubrane jedynie w sięgające kostek botki. Byłam pewna, że Veronica wybrałaby dla mnie bardziej odpowiedni na tą porę strój, w końcu to ona z nas dwóch lepiej znała się na modzie, a dobieranie i łączenie ze sobą ubrań wychodziło jej z, nadnaturalną wręcz łatwością.
Poprawiłam czarną, małą torebkę przewieszoną na długim pasku przez moje ramię i wsadziłam dłonie w kieszenie kurtki, przyspieszając kroku. Byłam już spóźniona, a do kawiarni, w której byłam umówiona z nieznanym mi chłopakiem miałam jeszcze kilkadziesiąt metrów. Nie wiedziałam czego się spodziewać, ale starłam się zachować neutralne nastawienie. Nie miałam ochoty z nikim się spotykać, tym bardziej brać udziału w randkach w ciemno, ale uznałam, że mogę chociaż dać temu chłopakowi szansę, w końcu każdy na to zasługiwał.
Gdy doszłam w końcu w umówione miejsce, weszłam do środka lekko podenerwowana, przyglądając się ludziom, którzy znajdowali się wewnątrz. Rozejrzałam się po pomieszczeniu i wtedy z przerażeniem stwierdziłam, że nie mam zielonego pojęcia jak rozpoznać mojego towarzysza. Vee powiedziała mi tylko, że sama mam mieć usta umalowane na czerwono, ale o wyglądzie chłopaka nie wspomniała ani słowem. Zapragnęłam momentalnie ja zabić, ale wiedziałam, że wściekanie się na nią w tej chwili nic nie da, więc po prostu postanowiłam zająć jedno z wolnych miejsc i poczekać na dalszy rozwój wydarzeń. Usiadłam przy oknie, tyłem do wejścia i jeszcze raz rozejrzałam się dookoła, ale niczego to nie zmieniło.
Westchnęłam zrezygnowana próbując się odprężyć. Musiałam przyznać, że wnętrze kawiarni było całkiem przytulne i przede wszystkim stylowe. Eleganckie meble, idealnie dobrane, jasne dodatki, piękne obrazy na ścianach i magiczne oświetlenie, dodawały temu miejscu klimat. Miałam jednak nadzieję, że mój tajemniczy „chłopak” nie okaże się osobą, dla której liczą się tylko pieniądze.
Wyjęłam z czarnej torebki telefon, aby sprawdzić godzinę i wtedy poczułam czyjąś rękę na moim ramieniu.
– Jak tylko cię zobaczyłem, od razu wiedziałem, że to właśnie ty. – Głęboki, znajomy głos zabrzmiał tuż nade mną.
Odwróciłam głowę i zamarłam.
– Witaj Sophie. – Brązowowłosy chłopak uśmiechnął się do mnie swoim filmowych uśmiechem, którym zdążył mi już wcześniej nieźle namieszać w głowie.
Potrząsnęłam głową, wciąż będąc w niemałym szoku. Nie mogłam uwierzyć w to, co się właśnie działo.
– Josh? A co ty tu robisz? – spytałam starając się zapanować nad wzbierającym we mnie zdenerwowaniem, choć i tak znałam odpowiedź na to pytanie.
Chłopak uśmiechnął się jeszcze szerzej, nie mogąc oderwać ode mnie wzroku.
– Cóż, wygląda na to, że los znowu nas na siebie nasłał. Albo raczej Vee. – Puścił mi oczko, wzruszając ramionami.
Patrzyłam na niego, nie wiedząc co zrobić. Jeszcze bardziej zapragnęłam zabić moją przyjaciółkę, która swoją drogą nie wiadomo skąd znała kogoś takiego, jak Josh. Wiedziałam, że będę musiała się jej o to zapytać, ale jak na razie musiałam najpierw jakoś wybrnąć, z tej całej chorej sytuacji.
– Wiesz co, ja cię przepraszam, muszę już iść. – Zebrałam, z obitego białą skórą siedzenia, moją torebkę i już zbierałam się do wyjścia, gdy chłopak złapał mnie za nadgarstek, krzyżując w ten sposób moje plany.
Spojrzałam na niego zirytowana, więc momentalnie zabrał dłoń, ale smutek i zawód nie zniknął z jego oczu.
– Coś się stało? – spytał przejęty.
Pokiwałam przecząco głową, nie wiedząc do końca jak zgrabnie wytłumaczyć mu, że nie mam ochoty na randki z jednym z tych podrywaczy, którzy potrzebują kobiety tylko na jedną noc.
– Wybacz, to był błąd. Nie powinnam tutaj przychodzić – stwierdziłam i już odwróciłam się by odejść, ale po raz kolejny powstrzymał mnie, łapiąc znów za moją rękę. Tym razem nie puścił jej, gdy na niego spojrzałam.
– Jeśli chodzi o tamto, to naprawdę przepraszam. – Wyciągnął zza pleców piękną, czerwoną różę, którą najwidoczniej zakupił właśnie na tą okazję. – Na tej imprezie byłem pijany i dlatego wygadywałem głupoty. Nigdy nie chciałbym cię skrzywdzić ani wykorzystać, uwierz mi.
Patrzył na mnie takim wzrokiem, że czułam, że lada chwila a zmięknę. Wiedziałam, że nie powinnam się w to ładować, w końcu wielu jest takich co dużo obiecują, a później i tak to przez nich wali się cały świat. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że mogę tego później żałować, ale nie mogłam nie ulec tym pięknym, patrzącym na mnie błagalnie oczom.
– Proszę cię, daj mi jeszcze jedną szansę, a przekonasz się, że nie jestem taki zły. – Uśmiechnął się nieznacznie, wciąż jednak wpatrując się we mnie usilnie.
Westchnęłam, przewracając oczami.
– Niech ci będzie, ale lepiej, żebyś powstrzymał się od tandetnych tekścików, bo ostrzegam, trenujemy na w-fie zapasy.
Chłopak zaśmiał się, potakując głową na znak zgody, po czym wręczył mi różę. Pachniała przepięknie i musiałam przyznać, że troszkę mnie tym gestem zmiękczył, choć wciąż pamiętałam, że w robieniu dobrego pierwszego wrażenia był niemal mistrzem.
Gdy zjawiła się kelnerka poprosiliśmy o wazon, w który wsadziliśmy różę, a ja ku swojemu zaskoczeniu zgodziłam się na propozycję chłopaka, który zaoferował, że wybierze dla mnie przepyszny deser, za który, jak to ujął, gotów był oddać życie. I miał rację. Ciasto, którego nazwa brzmiała dla mnie zbyt skomplikowanie, aby ją powtórzyć, biorąc pod uwagę, że przepis pochodził z hiszpanii, było wręcz przepyszne i ledwo powstrzymałam się od zamówienia kolejnej porcji. Jak się okazało, Josh również okazał się być innym chłopakiem niż ten, za którego go uważałam. Zgodnie z zapewnieniami Vee był zabawny, troskliwy, a do tego rozmawianie z nim na różne tematy przychodziło mi z ogromną łatwością. No i miał tak przepiękny uśmiech, że nie potrafiłam oderwać od niego wzroku, kiedy się śmiał.
– A tak w ogóle skąd znacie się z Vee? – spytałam, gdy przestaliśmy się śmiać z kolejnego żartu, który powiedział chłopak.
Upił łyk kawy, wzruszając ramionami.
– Właściwie, to poznaliśmy się w dniu tej imprezy, którą wyprawialiście z bratem ostatnio.
Spojrzałam na niego zaskoczona, nie potrafiąc ukryć zdziwienia.
– Byłeś na niej?
Pokiwał przecząco głową, nie przestając się uśmiechać na widok mojego zdziwienia.
– Niestety, nie zdążyłem wrócić z pewnego miejsca, ale twój brat i Vee wyszli w środku imprezy i spotkali się ze mną i paroma znajomymi w parku. Właśnie wtedy ją poznałem.
Skinęłam głową ze zrozumieniem, nie mogąc jednak nie zwrócić uwagi na pewną informację, którą właśnie mi przekazał.
– Matt naprawdę zabrał Vee na spacer i w dodatku przedstawił swoim kumplom. Nie mogę w to uwierzyć… – powiedziałam bardziej do siebie, ale najwidoczniej na tyle głośno, że chłopak również to usłyszał, bo zaśmiał się pod nosem.
Spojrzałam na niego pytająco.
– Cóż, najwidoczniej nawet nie zauważyłaś jak dobrze się rozumieją i jak ich do siebie ciągnie.
– Naprawdę? – W tym momencie byłam już więcej, niż tylko zaskoczona. Ale jednocześnie nieco zmartwiona tym, że mój brat może zranić moją najlepsza przyjaciółkę z powodu różnic, jakie ich dzielą.
– Tak i nie wiem czemu wydajesz się taka zdziwiona. I zmartwiona zarazem. – Przyglądał mi się uważnie, znów zaskakując mnie tym, że tak łatwo udało mu się mnie rozgryźć. – Hej, nie powinnaś się martwić, oni idealnie do siebie pasują. – Przykrył swoją ciepłą dłonią moją, leżącą na stole i ścisnął ją delikatnie, chcąc dodać mi otuchy.
Uśmiechnęłam się nieznacznie czując, jak krew napływa mi do policzków.
– Może masz rację, ale… Mój brat po prostu nie potrafi wytrwać długo w związku, a Vee szybko się przywiązuje i boję się, że ją skrzywdzi – wyznałam szczerze.
– Myślę, że powinnaś mu trochę zaufać. Czuję, że to nie skończy się tak szybko jak myślisz, naprawdę. – Uśmiechnął się pocieszająco, spoglądając przyjaźnie w moje oczy i nie puszczając mojej dłoni.
Odwzajemniłam uśmiech, czując się coraz bardziej zawstydzona jego spojrzeniem.
– Dziękuję – wyszeptałam, a on przybrał pytający wyraz twarzy. –No wiesz, za wysłuchanie moich głupich obaw i wsparcie. To naprawdę miłe – przyznałam, przygryzając z zakłopotania dolną wargę.
– Nie ma sprawy, od tego tu jestem. Chcę, żebyś wiedziała, że jakbyś miała jakiś problem, możesz na mnie liczyć – oznajmił, uśmiechając się anielsko.
Skinęłam głową na znak zrozumienia, ale nie potrafiłam już dłużej wytrzymać jego przenikliwego spojrzenia. Przeniosłam wzrok na okno po lewej stronie i zamarłam, kolejny raz tego dnia.
Za szybą stał Dylan, wpatrujący się w naszą dwójkę z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Stał nieruchomo, ale gdy tylko nasze spojrzenia się skrzyżowały, uśmiechnął się cynicznie na widok dłoni Josha przytrzymującej moją. Szybko zabrałam rękę, czując narastające we mnie zażenowanie i nieuzasadniony wstyd.
Dylan uniósł do góry kciuk, a następnie, nie przestając uśmiechać się cynicznie, zaczął bić brawo, jakby mi czegoś gratulował po czym odszedł, kłaniając nam się nisko. W jego oczach widziałam wściekłość pomieszaną z czymś jeszcze i nie potrafiłam odeprzeć od siebie ochoty, nakopania samej sobie.
– Przepraszam cię na chwilę – powiedziałam do Josha i nie przejmując się zabraniem torebki, prędko wybiegłam z kawiarni, co nie było łatwe, ze względu na moje kilkucentymetrowe botki.
Ludzie przyglądali mi się ze zdziwieniem, gdy biegłam omijając ich, ale nie dbałam o to. Gdy w końcu dogoniłam Dylana, był już po drugiej stronie przejścia dla pieszych, na którym zapaliło się czerwone światło, uniemożliwiające mi przejście przez ruchliwą ulicę. Wołałam za nim, ale nawet się nie odwrócił, najwidoczniej kompletnie na mnie obrażony, zupełnie zresztą bez powodu.
Gdy wracałam do kawiarenki, próbując uspokoić oddech, nie mogłam odeprzeć od siebie wrażenia, że chłopakowi nie spodobało się to, co zobaczył. Nie chciało mi się wierzyć, że to właśnie przez zazdrość tak bardzo się zdenerwował, ale właśnie takie miałam wrażenie. I choć wiedziałam, że czeka mnie z nim długa i raczej niemiła rozmowa, nie potrafiłam uspokoić szybciej bijącego serca na myśl o tym, że chyba właśnie Dylan Rettino odkrył przede mną coś, czego nigdy wcześniej nie ujawniał. Swoje uczucia.  

I hope to lose myself for God
I hope to find it in the end
Not in me, in You
In You.

 ♣♣♣ 

No i jak Wam się podobno nowy rozdział, co pysiaki? ;)
Ja prawdę mówiąc, nie jestem z niego za specjalnie zadowolona, ale to może dlatego, że traktuję ten rozdział jedynie jako taki przejściowy. 
Muzyka jak zwykle pasuje jak skarpetki do sandałów, ale cóż ja poradzę, że cierpię na brak dobrych i przede wszystkim odpowiednich kawałków. ;)
Cóż, nie wiem czy następny rozdział zdążę dodać jeszcze w tym roku (choć bardzo bym chciała), dlatego już teraz życzę Wam wszystkiego najlepszego w 2013 roku, niech będzie on dla Was szczęśliwy.No i szampańskiej zabawy! ;)
Hm... Wiem, że ten rozdział nie zachwycał jakąś zaskakującą akcją, ale za to mogę Wam obiecać, że rozdział szesnasty powinien się Wam baaaaardzo spodobać. ;)
Do napisania, pysiaki!
P.s. Dziękuję za tak wiele ciepłych słów i komentarzy! Ogromnie liczę się z Waszym zdaniem, a gdy tak mi słodzicie nie potrafię zrobić nic innego, jak po prostu z uśmiechem pisać dla Was kolejne rozdziały. ;) Dziekuję!
Ahhh! I jeszcze zerknijcie sobie do bohaterów, bo ktoś nam tam doszedł... ;)

czytam=komentuję.    :)