niedziela, 23 września 2012

Rozdział I



Popchnąłem szklane drzwi prowadzące z lotniska na zatłoczoną ulicę, ciągnąc za sobą walizkę. Rozejrzałem się dookoła, mrużąc przy tym oczy.
Słońce mocno grzało, mimo iż już dawno był październik, ale takie właśnie były uroki życia na Florydzie. Kolejni ludzie wypływali na ulicę, z budynku za moimi plecami. Dziadkowie rozglądający się nerwowo dookoła, kobieta z dzieckiem na rękach i jej mąż oraz dwójka zakochanych, którzy nie szczędzili sobie czułości.
Wyjąłem z kieszeni spodni małą, pomiętą karteczkę i rozłożyłem ją. Na pogniecionym papieże pochyłym pismem nabazgrany był adres zamieszkania.

‘Largo, 6th Ave SW’

Westchnąłem zrezygnowany. Nie ma to jak gorące powitanie na lotnisku, pomyślałem sarkastycznie.
Podszedłem do postoju taksówek i zapukałem w okno jednego z żółtych pojazdów. Mężczyzna, siedzący w środku, otworzył okno i skinął na mnie głową.
– Można? – spytałem wsadzając głowę do środka.
Uderzyła we mnie fala chłodu dochodząca zapewne z klimatyzacji. Facet w odpowiedzi na moje pytanie, skinął głową. Otworzył bagażnik, a ja włożyłem do niego swoją czarną walizkę. Zająłem miejsce z tyłu i rozsiadłem się wygodnie.
– Przystojniaczku, nie zapomniałeś o czymś? – Odwrócił się w moją stronę. Spojrzałem na niego zdziwiony. – Dokąd?
Wyjąłem z kieszeni pomiętą kartkę z adresem i podałem mu ją. Mężczyzna skinął głową, przekręcił kluczyk i już chwilę później jechaliśmy zatłoczonymi ulicami Tampy.

Około pół godziny później wysiadłem z żółtej taksówki, wprost na rozgrzaną słońcem ulicę. Podałem kierowcy odpowiedni banknot, a gdy odjechał spojrzałem na budynek przed sobą.
Mały domek z niewielkim ogrodem. Dach odchodził w kilku miejscach, a farba, którą pokryte były ściany, odpryskiwała tu i ówdzie. Ogród nie wyglądał najlepiej, ale nie był także zaniedbany. Wyglądało to tak, jakby właścicielowi brakowało pieniędzy, na jego wykończenie.
Ciągnąc za sobą walizkę, ruszyłem przez ulicę, a następnie przez ogród. O ile naprawdę można było nazwać to ogrodem. Pokonując dwa stopnie znalazłem się na maleńkiej werandzie. Biorąc wcześniej dwa głębsze oddechy, zapukałem do drzwi. Kiedy myślałem, że już nikt mi nie otworzy, usłyszałem skrzypienie drzwi, zza których wysunął się mężczyzna.
Jego dawniej brązowe włosy, teraz pokryły się w niektórych miejscach siwizną, a na twarzy zawitało kilka głębszych zmarszczek. Był chudy. Przeraźliwie chudy. Tak, jakby jadł jedną kromkę chleba dziennie. Poprzecierane ubrania wisiały na nim, jak na wieszaku. I tylko w jego bursztynowych oczach, nadal tliły się iskierki nadziei, na lepsze jutro.
– Dylan – wyszeptał i wyciągnął w moim kierunku ręce, ale zrobiłem krok w tył.
Mężczyzna westchnął i opuścił dłonie. Dostrzegłem w jego oczach zawód.
– Tak, minęło tyle lat – powiedział jakby bardziej do siebie, a ja skinąłem głową.
Przez chwile zapadła między nami cisza. Mężczyzna przerwał ją, dostrzegając kartkę z adresem, którą gniotłem w dłoniach.
– Przepraszam, że po ciebie nie przyjechałem, ale ostatnio sprzedałem samochód i nie zdążyłem wyjechać na lotnisko. Sam dopiero co wróciłem z pracy…
– Nie ma sprawy – powiedziałem szybko, aby nie myślał, że w ogóle mnie to dotknęło. – Nie miałeś obowiązku mnie odbierać. Jestem już duży – burknąłem sarkastycznie.
 Mężczyzna skinął głową przyglądając mi się. Zapewne analizował to, jak bardzo się zmieniłem. Nie odwróciłem wzroku, wytrzymałem jego spojrzenie. Przez te wszystkie lata, zdołałem opanować to, do niemalże perfekcji.
– Proszę wejdź – powiedział w końcu i zaprosił mnie do środka gestem ręki.
Weszliśmy do maleńkiego korytarzyka, w którym ledwo mieściliśmy się obaj. Zdjąłem buty i ruszyłem dalej.
Mały salonik, w którego skład wchodziła stara, rozkładana kanapa, regał z książkami i zabytkowe pianino, utrzymany był w kolorach łososiowych. Zasłony, ciemniejsze o ton, sprawiały, że w pomieszczeniu panował lekki półmrok.
– Po lewej jest toaleta, a po prawej kuchnia. – Dobiegł mnie głos zza moich pleców. Gdy już chciałem zadać pytanie, mężczyzna mnie uprzedził.
– Schody na górę są w kuchni – powiedział.
Ciągnąc za sobą walizkę wspiąłem się po schodach i otworzyłem drewniane drzwi. Moim oczom ukazało się niewielkie pomieszczenie, które zapewne służyło w przeszłości, za garderobę. Naprzeciwko drzwi stało niewielkie łóżko, okryte granatowym, powyciąganym kocem. Obok niego była niewielka szafeczka, z lampką, a po mojej prawej stronie nieco większa szafa i niewielkie biurko. Trochę po lewo, nad szafeczką, znajdowało się małe okienko.
– Wiem, że nie tak powinien wyglądać twój pokój, ale może gdy uda mi się zaoszczędzić trochę pieniędzy, rozbuduję trochę dom i wtedy…
– Ujdzie – Przerwałem mu i rzuciłem się na łóżko.
Mężczyzna przez chwilę patrzył na mnie tak jak wcześniej, na werandzie.
– Tak, to ty sobie odpocznij, na pewno jesteś zmęczony, a ja nie będę ci przeszkadzał. Em… Miłego odpoczynku – powiedział zmieszanym tonem, poczym wyszedł.
Przewróciłem oczami. Wyjąłem z kieszeni spodni ipod’a, włączyłem go, a słuchawki wcisnąłem w uszy. Nastawiłem głośność na największy stopień i wsadziłem ręce pod głowę, próbując zapomnieć o całym świecie.

Obudził mnie dźwięk mojej komórki. Przetarłem zaspane oczy dłonią i wspierając się na łokciu, lewą ręką sięgnąłem po telefon, leżący na półce obok. Gdy zobaczyłem kto dzwoni, niechętnie nacisnąłem zieloną słuchawkę.
– Dylan? – Jej głos był podniesiony i piskliwy, jak zawsze, gdy czymś się denerwowała.
Oczami wyobraźni dostrzegłem ją, chodzącą w tą i z powrotem po swoim, eleganckim pokoju, odrzucającą co chwilę swoje długie, blond włosy za ramiona.
– Tak? – spytałem głupio, ale doskonale wiedziałem, o co jej chodziło.
– Miałeś zadzwonić. – Głos miała przepełniony jadem. Jadem, który mógłby zabijać.
– Nie zdążyłem – skłamałem, podchodząc do okna.
Wyjrzałem przez nie, dostrzegając resztę ogrodu, schowaną za domem. Stara, zniszczona ławka, prawie się rozpadała, a w miejscu, gdzie kiedyś zapewne oczarowywały kwiaty, teraz wyrastały chwasty.
– No i jak tam jest? – Nie byłem pewien, czy naprawdę ją to interesuje.
– Dość… Normalnie. – Kolejne kłamstwo. Nie musiała wiedzieć, że właśnie wprowadziłem się do powoli rozpadającego się domu, w którym mieszkał mężczyzna, z którym wcale nie miałem ochoty rozmawiać.
– Aha, to dobrze. – Obojętny ton jej głosu zdradzał, że zapewne robiła w tym momencie coś ‘bardziej interesującego.’ Jak na przykład, malowanie paznokci lub rozczesywanie włosów.
– A u nas dzisiaj było meeeeega śmiesznie. Wyobraź sobie Chelsea wpadającą na tą małą okularnicę… No, jak jej tam było… Rebeca? Chyba tak… No więc, Chels wpadła na nią, chcąc złapać butelkę wody, którą rzucił jej Mike, ale pech chciał, że wpadła na tego mola książkowego i w dodatku oblała ją całą zawartością butelki. Myślałam, że nie wytrzymam ze śmiechu, gdy ten kujon uciekł do damskiej łazienki z płaczem – zachichotała wprost do słuchawki.
Zapewne normalnie roześmiałbym się, gdyby nie fakt, że nie miałem na to najmniejszej ochoty. W ogóle nie miałem na nic ochoty, nawet na rozmowę z nią.
– Ale i tak jest mi tu smutno bez ciebie – powiedziała nagle, przybierając całkiem inny ton głosu. – Tęsknie za tobą.
– Mhm – mruknąłem rozkojarzony. – Wiesz co, ja musze lecieć. Zadzwonię do ciebie… Później.
– Nie odpowiedziałeś mi. – Była oburzona, a ja nie wiedziałem, o co jej chodzi. – Tęsknisz za mną?
– Tak, pewnie – burknąłem. – Naprawdę muszę lecieć, cześć – powiedziałem i nie czekając na jej odpowiedź, rozłączyłem się.
Rzuciłem telefon na łóżko i otworzyłem okno. W pomieszczeniu było okropnie gorąco, a na dworze panował przyjemny chłód. Zmierzchało i upał ustąpił.
Oparłem dłonie o parapet i wychyliłem głowę za okno. Spojrzałem w górę. Niebo z każdą chwilą robiło się coraz ciemniejsze. Wziąłem głęboki oddech zamykając na chwilę oczy. W ciszy roznosiło się cykanie świerszczy i szczekanie psów. Samochody tylko co jakiś czas przejeżdżały osiedlową ulicą. Było tutaj całkiem inaczej niż w Dallas, gdzie nawet na osiedlach panował nieustający hałas.
Odszedłem od okna zostawiając je otwarte. Wyszedłem z pokoju i zszedłem na dół po stromych schodach. Przy kuchni stał mężczyzna, który mieszał coś w garnku. Nie zauważył mnie, bo stał tyłem.
Dopiero teraz dostrzegłem jak bardzo jest chudy, jak bardzo się garbi. Nie pamiętałem go dokładnie, ale bez problemu mogłem stwierdzić, że bardzo się zmienił.
Odchrząknąłem chcąc zwrócić na siebie jego uwagę, ale mężczyzna nawet nie drgnął.
– John – powiedziałem cicho, a on, aż podskoczył na dźwięk mojego głosu. Patrzył na mnie zdziwionym wzrokiem, oddychając szybko. – Nie słyszałeś jak wszedłem. – Nie wiem czemu poczułem potrzebę wytłumaczenia się z tego, co się przed chwilą wydarzyło.
– Przepraszam, zamyśliłem się – wyjaśnił trzymając w ręku łyżkę brudną od jakiegoś czerwonego sosu. W całej kuchni pachniało jedzeniem, czymś słodkim. – Siadaj. – Wskazał ręką na niewielki stół znajdujący się w rogu pomieszczenia.
Odruchowo wykonałem jego polecenie zajmując miejsce przy oknie. Patrzyłem jak nakłada na talerze makaron, a następnie polewa go czerwonym sosem. Niosąc w rękach dwa talerze, podszedł do stołu i postawił je obok szklanek i sztućców.
– Smacznego – powiedział siadając po mojej lewej stronie. Spojrzałem na talerz. Spaghetti pachniało idealnie. Para unosiła się ze szklanek wypełnionych ciepłą herbatą.
Przeniosłem spojrzenie na mężczyznę, który powoli wkładał do ust kolejną porcję czerwonego makaronu.
– Coś się stało? – spytał napotykając moje spojrzenie. – Nie lubisz spaghetti? Mogę przyrządzić ci coś innego. Mam jeszcze trochę wczorajszej lazanii jakbyś chciał.
– Nie – przerwałem mu. – Po prostu… Nie jestem przyzwyczajony do jedzenia kolacji – wyznałem biorąc do ręki widelec. Nabrałem na niego trochę makaronu, po czym wsadziłem go do ust.
Pochłanialiśmy posiłek w ciszy i wcale mi to nie przeszkadzało.
– Dlaczego powiedziałeś do mnie John? – spytał w pewnym momencie mężczyzna, przerywając tym samym ciszę.
– Z tego co pamiętam, to tak masz na imię – burknąłem, wkładając kolejną porcję makaronu go ust.
– Tak, ale… Dlaczego po prostu nie powiedziałeś do mnie ‘tato’? – spytał, a ja poczułem jak makaron zatrzymuje mi się w gardle.
Odkaszlnąłem i odłożyłem widelec obok talerza. Spojrzałem na niego, nie będąc pewnym czy naprawdę o to spytał, czy tylko mi się wydawało.
– Chyba nie sądzisz, że po tym wszystkim, co zrobiłeś nadal jesteś nim dla mnie – warknąłem, wstając od stołu.
– Dylan, to było tak dawno, byłem młody i głupi. Naprawdę tego żałuję i gdybym mógł cofnąć czas…
– To mnie już nie obchodzi – burknąłem wychodząc szybko z pomieszczenia. W korytarzu ubrałem na siebie buty i wyszedłem z domu, trzaskając drzwiami.

Miałem ochotę iść na jakąś imprezę i upić się tak, żeby stracić kontakt ze światem. Problem polegał na tym, że kompletnie nie znałem tego miasta, a tym bardziej ludzi, którzy je zamieszkiwali.
Nie zastanawiając się nad tym zbytnio, ruszyłem po prostu przed siebie. Próbowałem się uspokoić, ochłonąć.
Nie miałem w zwyczaju rozmyślać, zastanawiać się czy inne tego typu bzdury. Wiedziałem, że najlepszym sposobem na rozładowanie emocji jest dobra impreza, na którą nigdy nie przestawałem mieć ochoty. Tak było i tym razem. Nie chciałem zastanawiać się nad słowami faceta, który genetycznie był moim ojcem. Nie obchodziły mnie jego wyjaśnienia. I nie było to wywołane jakimś młodzieńczym buntem, czy czymś podobnym. Po prostu nic co było z nim związane, już mnie nie obchodziło.
Wciągnąłem do płuc chłodniejsze powietrze. Zapadł zmrok i chłód na dobre zastąpił upał, który panował za dnia.
Wsadziłem ręce w kieszenie spodni i przyspieszyłem kroku. Potrzebowałem się napić. I to porządnie. Spojrzałem na zegarek na nadgarstku. Czarne wskazówki rolex’a wskazywały 21:14.
Po kilkuminutowym spacerze znalazłem się na jednej z ruchliwszych ulic. Domyśliłem się, że doszedłem do centrum. Uliczne latarnie oświetlały ulicę i chodniki. Co jakiś czas mijałem jakiś ludzi, zazwyczaj młodych, którzy najwidoczniej, tak jak ja, postanowili urozmaicić sobie ten wieczór. Ruszyłem do pubu nad którym widniał szyld ‘Black Night’. Niezbyt wyrafinowana nazwa, pomyślałem wchodząc do środka. Zaraz przy wejściu stał ochroniarz, który spojrzał na mnie podejrzliwie. Posłałem mu pewny siebie uśmieszek i ruszyłem w stronę baru. Przechodząc przez parkiet, na którym tańczyła spora liczba osób dostrzegłem, że są to ludzie, mniej więcej, w moim wieku. Kilka tańczących dziewczyn mrugało do mnie zalotnie, w formie zaproszenia do zabawy, ale ja tylko odpowiadałem im uśmiechem. Usiadłem na stołku przy barze obok długonogiej blondynki, która uśmiechnęła się do mnie i zamówiłem trunek.
– Chłopie, nie jesteś za młody? – spytał dobrze zbudowany, wysoki facet za barem. Pot skraplał mu się na łysej głowie.
Bez cienia emocji, wyjąłem z tylniej kieszeni spodni, podrobiony dowód i podałem go mężczyźnie. Łysy przyjrzał mu się uważnie, co chwile spoglądając na mnie po czym oddał mi dokument.
– To co będzie? – spytał tym razem milej. Powstrzymałem się od roześmiania. Może i miasto mniejsze i spokojniejsze, ale jednak ludzie tak samo naiwni jak w Dallas.
– Podwójna wódka z lodem – odparłem.
Facet nalał do szklanki płynu i wrzucił do niego dwie kostki lodu. Podałem mu odpowiedni banknot i odwróciłem się, opierając plecami o krawędź baru. Powiodłem wzrokiem po całym pomieszczeniu.
Ciemne, prawie bordowe kolory i słabe światło dawały całkiem niezły klimat temu miejscu. W całym pomieszczeniu unosił się dym, zapewne od papierosów. Czuć było zapach alkoholu pomieszanego z zapachem perfum i spoconych ciał. Kilka zgrabnych lasek wywijało na parkiecie obok wysokich, muskularnych facetów. Ochroniarz przy wejściu, stał z kamienną twarzą, omiatając pomieszczenie zimnym wzrokiem, ale ja wiedziałem, że tak naprawdę, sam wolałby się napić.
Odwróciłem się do barmana za barkiem.
– Jeszcze raz to samo – powiedziałem, stawiając szklankę na dębowym blacie.
Facet dolał mi wódki, a ja znów oparłem się plecami o blat. Wypiłem kilka kolejnych łyków trunku.
Wyjąłem z kieszeni spodni srebrną zapalniczkę i zacząłem przekręcać ją w palach. Zastanawiałem się, co mógłbym robić do końca wieczoru. Bądź co bądź, dzień nie kończył się dla mnie na godzinie 24:00.
– Masz może ogień? – Usłyszałem nagle, tuż obok siebie. Odwróciłem głowę w lewą stronę i dostrzegłem tą samą blondynkę, która posłała mi niedawno uśmiech.
Miała na sobie obcisłą, czerwoną bluzkę z dużym dekoltem i krótką, dżinsową spódniczkę. Na pewno siedziała już tutaj od dłuższego czasu, bo bił od niej zapach alkoholu, ale mimo to, nie wyglądała na zmęczoną tańcem, jak inne dziewczyny. Nienaganny makijaż nadal był nienaganny, a idealnie proste włosy, nie wykręciły się w ani jednym miejscu.
Podpaliłem papierosa, którego trzymała w ustach. Uśmiechnęła się do mnie zalotnie. Postawiłem szklankę na blacie, nie odwracając od niej wzroku.
– Dwa razy to samo – powiedziałem, a ona zatrzepotała rzęsami.
Już wiedziałem, co będę robił tego wieczora.

***

Za wszelkie błędy przepraszam. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz