niedziela, 23 września 2012

Rozdział II



Obudziło mnie pukanie. Właściwie nie było to pukanie, a potężne uderzanie w drzwi, które roznosiło się echem w mojej głowie. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu, który wskazywał 7.03.
Kilka kolejnych, mocnych uderzeń w drewniane drzwi rozniosło się po pomieszczeniu. Momentalnie złapałem się za głowę, czując jak pulsuje w jednostajnym tempie.
– Wejdź – wychrypiałem. Miałem sucho w gardle, a do tego czułem mdłości.
Drzwi się otworzyły i pojawił się w nich mężczyzna, zwany moim ojcem.
– Wstawaj – powiedział zimnym i poważnym tonem.
Spojrzałem na niego jak na wariata. Nie miałem zamiaru go wysłuchać więc tylko nakryłem się kołdrą i przekręciłem na drugi bok.
– Wstawaj, bo spóźnisz się do szkoły. – Na te słowa odwróciłem się w jego stronę jak oparzony, co nie było dobrym pomysłem. Świat zawirował i rozmazał się, aby już po chwili, wrócić do normalności.
– Jakiej znowu szkoły? Pojebało cię? – Nie obchodziło mnie, że był starszy i że był moim ojcem.
– Wyrażaj się młody człowieku! Nie będziesz się tak do mnie odzywał, nie życzę sobie tego…
– Oho, a od kiedy się z ciebie zrobił taki ojczulek?! – warknąłem, wstając z łóżka.
Stanąłem naprzeciwko niego, z zaciętym wyrazem twarzy. – Nagle przypomniałeś sobie kim jesteś i kim powinieneś być przez całe siedemnaście lat?! – krzyknąłem mu prosto w twarz. Nie spuścił wzroku, ale dostrzegłem w jego oczach, że moje słowa go zabolały.
– Nie obchodzi mnie, na co pozwalała ci matka w Dallas, ja nie mam zamiaru znosić twoich wybryków. Nie będziesz zachowywał się jak rozwydrzony szczeniak, nie tutaj – powiedział stanowczo. Szczerze mówiąc, nie spodziewałem się po nim, takich słów.
Roześmiałem się ironicznie.
– Nie ma sprawy. Pakuję się i już mnie nie ma – oznajmiłem, siląc się na normalny ton głosu.
– Oboje dobrze wiemy, że nie możesz tego zrobić – stwierdził, pewnym siebie tonem. I miał rację.
Zakląłem w duszy.
– Dlatego lepiej dla ciebie, żebyś słuchał tego co ci mówię, a nie zgrywał chojraka, to wrócisz szybciej do swojego dawnego życia – powiedział, i po raz kolejny dostrzegłem smutek w jego oczach.
Odwrócił się z zamiarem wyjścia z pokoju. Usiadłem na łóżku czując kolejną falę mdłości.
– Żebyś się nie zdziwił – warknąłem pod nosem, ale doskonale wiedziałem, że mężczyzna to usłyszał. Mimo to, przemilczał moje słowa i tylko jeszcze raz spojrzał na mnie, posępnym wzrokiem.
– Za czterdzieści minut masz autobus – oznajmił, po czym wyszedł z pokoju.

Szedłem nie spiesznym krokiem w stronę przystanku. Było mi duszno i wciąż miałem zawroty głowy, ale przynajmniej mdłości ustąpiły.
Nie ma to jak porządny kac, pomyślałem siadając na ławce obok przysadzistego mężczyzny, w za małym o kilka rozmiarów, opiętym garniturze.
Próbowałem przypomnieć sobie, co zdarzyło się poprzedniego wieczoru. Pamiętałem tylko, jak wsiadałem z długonogą blondynką do taksówki, a później film się urywa. Na pewno musiałem się z nią nieźle zabawić, bo do tej pory miałem kilka czerwonych śladów na szyi, pamiątek po jej namiętnych pocałunkach.
Po kilku minutach nadjechał autobus, a ja zająłem miejsce w jednym z tylnich rzędów. Oparłem głowę o szybę i pozwoliłem popłynąć myślą w dowolnym kierunku.

Autobus zatrzymał się na parkingu przed ogromnym budynkiem. Ludzie zaczęli przepychać się w stronę wyjścia. Z zażenowanym wyrazem twarzy, poczekałem aż wszyscy opuszczą pojazd i dopiero sam wysiadłem z autobusu, wprost na rozgrzany już parking. Swoją drogą, zacząłem zastanawiać się, jak ludzie mogą wytrzymać w takim upale przez cały rok.
Zarzuciłem plecak na ramię i ruszyłem w stronę wejścia do budynku. Przechodząc przez parking dostrzegłem kilka zaciekawionych spojrzeń rzucanych w moją stronę, ale nie zwróciłem na to, zbytniej uwagi. Często byłem w centrum zainteresowań i byłem już do tego przyzwyczajony.
Budynek wyglądał dość normalnie. Był podobny trochę do tych szkół z filmów, które zawsze kończą się Happy Endem. Wielki zielony trawnik, dookoła którego, poustawiane były ławki, znajdował się w samym centrum placu prowadzącego do szkoły.
Wszedłem do szkoły, a w moje ciało uderzyła przyjemna fala chłodu. Klimatyzacja. To miasto coraz bardziej mnie zaskakuje, pomyślałem zaskoczony.
Naprzeciwko wejścia znajdował się jakby placyk, gdzie ustawione były ławki. Po lewej i po prawej rozciągały się korytarze. Spojrzałem na tabliczki zawieszone na ścianach. „Sala gimnastyczna, sale 01-20” widniało na tabliczce po lewej stronie, natomiast tabliczka po prawej, informowała mnie, że idąc dalej dotrę do stołówki, sekretariatu i sal 20-30.
Ruszyłem prawym korytarzem, mijając po drodze srebrne szafki. Kiedy znalazłem się pod drzwiami sekretariatu zapukałem dwa razy i kiedy usłyszałem ‘’proszę”, wszedłem do środka. Za eleganckim, czarnym biurkiem siedziała średniego wieku, kobieta. Włosy miała spięte w kok, a na nosie okulary, w grubych oprawkach.
Kiedy na mnie spojrzała, uśmiechnęła się serdecznie.
– Ty zapewne jesteś Dylan – bardziej stwierdziła niż spytała, a ja skinąłem głową. – Pani dyrektor czeka na ciebie – powiedziała wskazując drzwi po prawej stronie.
Wszedłem przez nie, wprost do eleganckiego gabinetu dyrektorki.
Kobieta była nieco pulchniejsza niż sekretarka, a jej długie włosy w odcieniu miodowym, posiwiały tu i ówdzie. Ubrana była w garsonkę w kolorze liliowo-różowym, do której założyła jasne spodnie. Mimo spokojnego głosu, który w ogóle do niej nie pasował, jej twarz była poważna, przez co, kobieta wyglądała na dość surową, choć pogodną.
– Dylan, tak? – spytała, a ja skinąłem głową. – Nazywam się Elizabeth Johnson. Bardzo miło nam cię tutaj gościć. Proszę usiądź – powiedziała miłym głosem, a ja byłem prawie pewien, że mówi to każdemu ‘nowemu’. Zająłem miejsce naprzeciwko niej z rękami skrzyżowanymi na piersi. – Doskonale wiem, jakie problemy miałeś w poprzedniej szkole, ale mimo to mam nadzieję, że nasza współpraca będzie układała się pomyślnie. – Zabrzmiało to jak rozkaz.
Burknąłem coś w odpowiedzi i podałem jej papiery, które przed wyjściem z domu, dał mi John. Kobieta przejrzała je, po czym podpisała coś na kilku stronach i ponownie wsadziła je do teczki, którą schowała do szuflady. Przy okazji wyjęła z niej jakieś dwie kartki i podała mi je.
– To twój plan lekcji – oznajmiła, gdy przyglądałem się wypisanym pochyłym pismem, przedmiotom. – A tą drugą kartkę podasz proszę, pani Katherine Winslet, z którą masz pierwszą lekcje. A teraz idź, bo lekcja, już dawno się zaczęła. – skinąłem głową, po czym wstałem z krzesła i ruszyłem w stronę wyjścia.
– Dylan. – Odwróciłem się w jej stronę. – Nie rób proszę nic głupiego – powiedziała stanowczym głosem.
Patrzyłem na nią przez chwilę, po czym odwróciłem się i wyszedłem z jej gabinetu. Wyszedłem na korytarz i spojrzałem na plan lekcji, który widniał w mojej ręce.

Biologia, sala 36.

Domyśliłem się, że klasa ta, musi znajdować się na pierwszym piętrze, więc ruszyłem schodami na górę. Po chwili szukania, w końcu odnalazłem drzwi z naklejką na której napisane było: Sala 36, Katharine Winslet.
Nie pukając, nacisnąłem na klamkę i wszedłem do środka. Oczy wszystkich znajdujących się w środku, skupiły się na mnie. Włącznie z młodą, wysoką i cholernie szczupłą kobietą stojącą przed tablicą.
– Tak? – spytała pogodnym i subtelnym głosem.
Przez chwile wpatrywałem się w nią, nie mogąc oderwać wzroku, poczym odchrząknąłem i podałem jej kartkę, którą kazała mi wręczyć dyrektorka.
– Ah tak, więc ty jesteś tym nowym uczniem – powiedziała ukazując rząd idealnie prostych i nienaturalnie białych zębów. – Kochani – zwróciła się do klasy, a wszyscy zamilkli. Wow, tylko tyle przemknęło mi przez myśl. – To jest Dylan Rettino, wasz nowy kolega. – Wszyscy przyglądali mi się z zainteresowaniem. – Usiądź proszę Dylan, w ostatniej ławce obok pana Coopera. Mam nadzieję, że uda ci się szybko nadrobić zaległości – skończyła, uśmiechając się do mnie po raz kolejny. Ruszyłem między rzędem ławek, aż zająłem miejsce w ostatniej z nich, pod oknem.
Mimo, że nauczycielka starała się zwrócić uwagę uczniów na omawianą właśnie przez nią budowę żaby, ktoś co jakiś czas, spoglądał na mnie ukradkiem.
W pewnym momencie nauczycielka schyliła się, aby podnieść upuszczony przez nią długopis, a wtedy jej, sięgająca kolan spódniczka, uniosła się nieco, ukazując jeszcze bardziej, jej długie, opalone nogi.
Mimowolnie wydałem z siebie jęk, na co, chłopak siedzący obok mnie zaśmiał się. Spojrzałem na niego pytającym wzrokiem.
– Taa – westchnął, nie odrywając wzroku od kobiety, która stała teraz, lekko się rumieniąc. – Niezła z niej laska, nie ma co. Szkoda, że jest nauczycielką – powiedział jakby bardziej do siebie, po czym spojrzał na mnie. – Jestem Terence Cooper, ale wszyscy mówią mi po prostu Terry. – Wyciągnął w moją stronę rękę, która uścisnąłem.
- Dylan.
- No więc stary, co cię sprowadza do naszej, jakże cudownej szkoły? – spytał, bawiąc się ołówkiem. Strona na której otworzył zeszyt, była całkowicie pusta, nie zapisana.
- Na pewno nie nauka – stwierdziłem, na co on się roześmiał.
Nauczycielka posłała nam karcące spojrzenie
- W takim razie, witaj w klubie – szepnął, klepiąc mnie lekko po ramieniu.

Siedzieliśmy z Terrym na trybunach, obserwując ruszające się w takt muzyki cheerleaderki. Ich kuse bluzki i krótkie spodenki na pewno, nie miały za zadanie pomagać im w tańcu, ale ja tam nie narzekałem.
– To jest życie, co Dylan? – zagadnął chłopak wyciągając się na krzesełku i zakładając ręce za głowę. – Godzina przerwy w lekcjach, a do tego takie widoki – westchnął, na co ja się zaśmiałem.
Godzina ta przeznaczona była na treningi, ale osoby, które nie uczęszczały na żadne dodatkowe zajęcia, miały w tym czasie najzwyczajniej w świecie wolne. Szczerze mówiąc, ta szkoła coraz bardziej mi się podobała.
– Siema Terry. – Usłyszałem za sobą. Odwróciłem się i ujrzałem dobrze zbudowanego bruneta o krótkich włosach. Wyglądał na bogatego, zresztą jak większość ludzi w tej szkole.
– O siema. – Chłopak przywitał się z brunetem po czym spojrzał na mnie. – Dylan to Tyler, a to Matthew – powiedział wskazując na chłopaka stojącego za Tylerem. Miał on ciemnobrązowe oczy i tego samego koloru, kręcone włosy.
– Ty jesteś tym nowym? – spytał Tyler, a ja skinąłem głową. – Wszyscy w szkole o tobie mówią. Dawno nikt nie zjawiał się tutaj po rozpoczęciu roku i to w takiej tajemnicy.
– Tajemnicy? – powtórzyłem pytająco.
Chłopaki usiedli obok nas.
– Pojawiłeś się tutaj tak nagle, a poza tym, żaden z uczniów nic o tobie nie wie – dokończył Matt.
– Chyba nie jesteś jednym z tych złych chłopców, którzy piją, palą i zaliczają laski? – spytał poważnym tonem Tyler, a ja spojrzałem na nich jak na idiotów.
– Dobra, spoko chłopaki, on jest swój – przerwał im Terry ze śmiechem, na co oni również się uśmiechnęli. – Oni sprawdzają tak każdego nowego – tym razem zwrócił się do mnie.
– Ciebie też sprawdzali? – spytałem, na co chłopak znów się zaśmiał.
– Proszę, cię. To ja tu byłem pierwszy – powiedział dumnie, a my wybuchnęliśmy śmiechem.
Matt wyjął z kieszeni spodni paczkę fajek i po wyjęciu jednej, wyciągnął rękę w moją stronę. Wyjąłem papierosa i podpaliłem go własną zapalniczką.
Doskonale wiedziałem, że nie wolno nam palić, a tym bardziej na terenie szkoły, ale nigdy nie zwracałem uwagi na zakazy. Poza tym, nauczyciele zajęci byli treningami i nikt, nie zwracał na nas uwagi.
– No więc Dylan, skąd jesteś? – spytał Tyler, zaciągając się dymem.
– Z Dallas – odparłem opierając lewą rękę na krześle obok.
– Słyszałem, że są tam niezłe laski – bardziej stwierdził niż spytał.
– I do tego chętne – dodał Matt uśmiechając się pod nosem.
– Nie mniej niż tutaj – odparłem ze śmiechem.
– Racja – zgodził się Matthew. – Niby dość małe miasto, a jednak nie jest najgorzej.
– No, na przykład taka Heather. Idealna z niej laska, nie ma co. – stwierdził Terry, wskazując głową na blondynkę tańczącą na boisku, która właśnie odwróciła się i spojrzała w naszą stronę, jakby usłyszała, że o niej mowa. Co było oczywiście niemożliwe, biorąc pod uwagę odległość dwudziestu metrów, między trybunami a miejscem gdzie stała.
Chłopaki skinęli do niej głowami, na co ona odmachała i zostawiając koleżanki same, ruszyła w naszą stronę.
Jej długie opalone nogi, idealnie kontrastowały z białymi szortami i jasnofioletową bokserką. Blond loki luźno opadały na jej opalone ramiona. Była szczupła i wyglądało na to, że doskonale zdaje sobie sprawę jak działa na facetów, bo idąc w naszą stronę, kołysała ponętnie biodrami uśmiechając się przy tym zalotnie.
– Cześć chłopcy – powiedziała ukazując przy tym filmowo idealne zęby, po czym pocałowała każdego z chłopaków w policzek. – Nie przedstawicie mnie swojemu nowemu koledze?
Spojrzała na mnie uśmiechając się przy tym delikatnie. Odwzajemniłem jej uśmiech, gasząc nogą niedopałek papierosa na betonie.
– Heather to Dylan. Dylan, Heather – mruknął Terry, nie mogąc oderwać wzroku od opalonego dekoltu blondynki.
– Mogę? – spytała parząc na Tylera.
Chłopak skinął głową i podał dziewczynie papierosa, którego palił. Heather zaciągnęła się głęboko, po czym delikatnie mrużąc oczy, wypuściła dym, który ułożył się w krąg.
Patrzyłem na nią zaciekawiony jej osobą. Dziewczyna najwidoczniej zauważyła moje spojrzenie, bo uśmiechnęła się do mnie zalotnie.
– Tyler, jutrzejsza impreza nadal aktualna? – spytała, ale wcale nie odwróciła ode mnie wzroku. Od razu zrozumiałem jej aluzję.
– Pewnie. Punkt szósta zaczynamy melanż – powiedział przybijając z Terrym piątkę.
– W takim razie do zobaczenia. – Mówiąc to, patrzyła bardziej na mnie niż na nich. Odwróciła się i odeszła kołysząc biodrami.
Terry wydał z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, a ja spojrzałem na niego pytająco.
– Widzę, że ktoś tu wpadł w oko naszej niedostępnej – zaśmiał się, ale ja nie wiedziałem o co mu chodzi.
– Heather to najlepsza partia w naszej szkole, a jednocześnie mało kto, może umówić się z nią na byle randkę – wyjaśnił Matt dogaszając swojego papierosa. – Nawet Tylerowi nie udało jej się zdobyć.
– Startowałeś do niej? – spytałem, na co on z rezygnacją skinął głową.
– Spławiła go po trzech randkach, chociaż w jej przypadku to naprawdę dużo – stwierdził Terry.
– Słuchaj, jeśli to twoja du… - zacząłem, ale mi przerwał.
– Stary, jest twoja – powiedział całkiem normalnym głosem. – Heather to tylko Heather, poza tym, ja mam już inny obiekt na oku. – Wskazał na szatynkę w dosyć mocnym makijażu, siedzącą na boisku otoczoną koleżankami. Dostrzegając chłopaka uśmiechającego się w jej stronę, wysłała mu pocałunek w powietrze, a my wymieniliśmy między sobą porozumiewawcze spojrzenia.
– To co? Zabawisz się jutro razem z nami? – spytał Tyler odwracając wzrok od dziewczyny.
– Pewnie – zgodziłem się. – Przyjdę.

Leżałem na łóżku w swoim pokoju próbując zasnąć. Potrzebowałem odespać zeszłą noc, ale ktoś skutecznie mi to uniemożliwiał dzwoniąc do drzwi. Myślałem, że John otworzy, ale po trzech z rzędu dzwonkach, straciłem na to nadzieję.
Niechętnie zwlokłem się z łóżka i klnąc pod nosem zszedłem na dół. Przechodząc przez salon dostrzegłem zapalone w łazience światło. Przewróciłem oczami i ruszyłem w stronę drzwi wejściowych.
Po domu rozniósł się kolejny dzwonek.
– Idę! – warknąłem zirytowany.
Złapałem za klamkę i otworzyłem drzwi. Przede mną stała brunetka o ciemno czekoladowych oczach, a na jej twarzy malowało się zakłopotanie.
– No? – spytałem tracąc cierpliwość.
Dziewczyna odchrząknęła rumieniąc się jeszcze bardziej.
– Ja do pana Johna Rettino – wyjąkała.
– Do Johna? – spytałem, zdziwiony.
Co taka młoda i najwidoczniej, cholernie nieśmiała dziewczyna mogła chcieć od mojego ojca?
– T-tak – wydukała, spuszczając głowę w dół.
– Kim ty właściwie jesteś? – walnąłem prosto z mostu.
– Ja…
– W porządku Dylan – przerwał jej John, stając nagle za mną. – Sophie, proszę wejdź. – Zaprosił dziewczynę gestem ręki do środka. Przeszła obok mnie z wciąż spuszczoną głową i oboje udali się do salonu.
Stałem chwilę w wejściu nie bardzo wszystko rozumiejąc, po czym zamknąłem drzwi i ruszyłem za nimi. Stanąłem w drzwiach, opierając się o futrynę i przyglądając im się.
Dziewczyna usiadła za zabytkowym, choć zadbanym pianinem, a mężczyzna zajął miejsce na krześle, obok niej.
– Dobrze, więc dziś nauczymy się nowego utworu – powiedział, otwierając jakiś zeszyt z nutami.
Dopiero wtedy dotarło do mnie, że John najwidoczniej daje dodatkowo prywatne lekcje gry, aby sobie dorobić.
Przewróciłem oczami i wbiegłem do swojego pokoju. Po raz kolejny próbowałem usnąć, ale dźwięki dochodzące z dołu uniemożliwiały mi to.
Zabierając z szafy bluzę zszedłem na dół, po czym wyszedłem z domu. Spacer wydał mi się w tym momencie, najlepszym rozwiązaniem.

Kiedy wróciłem, na dworze już dawno zrobiło się ciemno. Byłem po dwóch piwach, więc wchodząc do domu, starałem się, aby John mnie nie zauważył. Jakoś nie miałem ochoty, na kłótnie z nim.
Jednak ku mojemu zdziwieniu, gdy otwierałem drzwi, dostrzegłem tą samą brunetkę co wcześniej ubierającą na siebie buty w korytarzu. John stojący za nią, spojrzał na mnie surowym wzrokiem, ale nic nie powiedział. Minąłem więc dziewczynę, odwiesiłem bluzę na wieszak, po czym udałem się do kuchni.
Nalałem sobie soku do szklanki i wypiłem go jednym tchem.
– Dylan! – Dobiegł mnie głos Johna.
Wstawiłem pustą szklankę do zlewu i poszedłem do korytarza. Dziewczyna nadal tam stała i po raz drugi tego dnia, zakłopotanie pojawiło się na jej twarzy.
– Skoro tak lubisz nocne spacery, to odprowadzisz Sophie na przystanek autobusowy – oznajmił, a ja otworzyłem szeroko oczy.
– Że co?! – spytałem, podniesionym głosem. On chyba sobie ze mnie jaja robi, pomyślałem.
– Nie, naprawdę nie trzeba – odezwała się brunetka. – Ja dam sobie radę, to nie tak daleko. – Doskonale wiedziałem, że skłamała. Przystanek był jakieś piętnaście minut drogi stąd i to idąc szybkim krokiem.
– Nie ma mowy – zaprotestował, a ja miałem ochotę na niego warknąć.
– Jak chce, to niech idzie sama – stwierdziłem, a dziewczyna spojrzała na mnie lekko podirytowanym wzrokiem.
– Nie – powiedział stanowczo John, patrząc na mnie groźnie. – Nie będziesz nigdzie szła sama.
– Ale ja nie chce robić problemu, poza tym sama dam sobie radę – stwierdziła, a ja miałem ochotę się roześmiać.
Omiotłem ją wzrokiem. Była szczupła i sięgała mi ledwie ramion. Gdyby zaatakował ją byle pijaczek, narąbany w trzy dupy to i tak, zapewne nie dałaby sobie z nim rady.
– Nie ma żadnego problemu. Dylan chętnie cię odprowadzi, prawda? – To było pytanie retoryczne, doskonale to wiedziałem.
– Taa – burknąłem zabierając z wieszaka bluzę i wyszedłem z domu nie oglądając się za siebie. Dziewczyna ruszyła za mną.
Słyszałem jej kroki na chodniku i przyspieszony oddech. Prawdę mówiąc, szedłem dość szybko i dziewczyna musiała prawie biec, aby dotrzymywać mi kroku.
Zwolniłem i chwilę później, szła już obok mnie.
– Nie musisz tego robić – zwróciła się do mnie w pewnym momencie. Spojrzałem na nią. – Możesz zawrócić. Ja dam sobie radę – powiedziała to takim głosem, że miałem ochotę się roześmiać.
– Jesteś tego pewna? – zapytałem ironicznie, zatrzymując się.
Po raz kolejny przebiegłem wzrokiem po jej sylwetce. Dziewczyna zauważając to, okryła się szczelniej czarnym swetrem i spuściła głowę. Uśmiechnąłem się z ironią i ruszyłem dalej.
Staliśmy na przystanku dobre dwadzieścia minut zanim przyjechał autobus. Kiedy dostrzegłem światła zbliżającego się pojazdu wstałem z ławki, a dziewczyna za mną.
– Wiem, że zrobiłeś to z grzeczności, ale mimo to dziękuje – powiedziała, a kąciki jej ust nieznacznie uniosły się ku górze. Popatrzyłem na nią rozbawionym wzrokiem, ale nie zauważyła tego, bo odwróciła się do mnie plecami.
Autobus zatrzymał się na krawężniku i drzwi się otworzyły, a dziewczyna weszła do środka. Kiedy pojazd odjechał ruszyłem w stronę domu.
– Z grzeczności. – Parsknąłem śmiechem, wciskając ręce w kieszenie bluzy. 

***
Pewnie znów są błędy, ale nie chce mi się poprawiać. Wybaczcie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz