Uderzałam paznokciami w porysowany,
dębowy blat biurka, przy którym siedziałam. Oparłam głowę na lewej dłoni i
spojrzałam na zegarek wiszący w głębi pomieszczenia. Czarne wskazówki
pokazywały godzinę 19:09. Dookoła mnie było pusto i cicho, a powietrzu unosił się specyficzny zapach,
zakurzonych książek.
Doskonale
zdawałam sobie sprawę, że nie przyjdzie. Byłam świadoma tego, że mnie wykiwał,
a mimo to, czekałam na niego, aż do teraz.
Zawsze taka
byłam. Ludzie wiedzieli, że zgodzę się niemal na wszystko, aby im pomóc i
potrafili to wykorzystać. A ja, mimo że tyle razy się już na nich zawodziłam,
to zawsze wierzyłam, że może uda mi się kogoś zmienić. Że może tym razem…
- Sophie –
wysoka brunetka, w okularach z grubymi oprawkami, zwróciła się do mnie zza
blatu, na którym leżała sterta papierów. – Jest już po dziewiętnastej. Zamykamy
– uśmiechnęła się do mnie jak zawsze, gdy ze mną rozmawiała.
- Tak, wiem.
Już idę – odpowiedziałam jej uśmiechem, na co ona tylko pokręciła głową i odłożyła
kilka książek na półkę.
Zamknęłam
podręcznik leżący przede mną i schowałam go do swojej torby. Zarzuciłam ją na
ramię i wstałam od biurka.
- Dobranoc –
powiedziałam do bibliotekarki wychodząc.
Zabierając
wcześniej sweterek z szafki, wyszłam ze szkoły w mrok, na chłodne powietrze.
Odetchnęłam głęboko zamykając oczy.
Niezwykły
klimat Florydy zawsze mnie zaskakiwał. W dzień potrafiło być trzydzieści stopni
na plusie, a w nocy temperatura spadała do piętnastu.
Poprawiłam
torbę na ramieniu i ruszyłam przez parking oświetlony lampami. Szłam szybkim
krokiem, aby zdążyć na najbliższy autobus. Zauważyłam jakiś dwóch napakowanych
typków po drugiej stronie ulicy, więc jeszcze bardziej przyspieszyłam. Wyjęłam
z kieszeni spodni komórkę, aby zająć czymś głowę i nie myśleć o tym, że ktoś
mógłby mnie napaść. Wybrałam odpowiedni numer i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Po
kilku sygnałach, odebrał.
- Gdzie
jesteś? – spytałam, bez zbędnych wstępów.
- Spokojnie
siostrzyczko, jeszcze przed dwudziestą drugą – zaśmiał się.
Jak zwykle
nabijał się ze mnie, nie wiem dlaczego. Po prostu się o niego martwiłam, ale on,
chyba nie bardzo się tym przejmował.
- Piłeś –
bardziej stwierdziłam niż spytałam.
Zdałam sobie
sprawę, że wcale mnie to nie zdziwiło. Jego wyjścia z domu były na porządku
dziennym i już zdążyłam się do tego przyzwyczaić, co nie znaczyło, że mniej się
o niego martwiłam, niż kiedyś.
- Jakbyś była
zdziwiona – burknął. – Poza tym, to tylko jedno piwo – stwierdził, a gdzieś w
tle rozniosły się śmiechy.
- Gdzie on
jest? – spytałam głupio.
- Kto?
- Ten twój
nowy kumpel… Dylan. Jest z tobą?
- Może… -
odparł tajemniczo. – A dlaczego o niego pytasz siostrzyczko? Czyżbyś ty także,
padła ofiarą jego uroku? – zapytał i znów się roześmiał.
Miał ze mnie
ubaw, a ja byłam coraz bardziej zła.
- Przestań się
ze mnie nabijać i odpowiedz – chciałam, aby ton mojego głosu brzmiał ostrzej,
ale chyba nie bardzo mi to wyszło.
Doszłam do
przystanku autobusowego i spojrzałam na rozkład jazdy. Najbliższy autobus miał
przyjechać za pięć minut.
- Powiem ci,
jeśli powiesz dlaczego o niego pytasz.
Westchnęłam
zrezygnowana, siadając na ławce.
- Miałam się z
nim dzisiaj spotkać, żeby wytłumaczyć mu matematykę, ale nie przyszedł.
- Dylan, czy
to prawda? – spytał Matt.
- Możliwe –
odparł w tle czyjś głos, a mój brat się roześmiał. Poczułam jak w oczach
zbierają mi się łzy.
- Siostrzyczko
on sam chyba nie do końca…
- Nie ważne –
burknęłam i się rozłączyłam.
Schowałam
głowę w dłoniach i załkałam.
Nienawidziłam
być traktowana jak dziecko, albo niczego nieświadoma dziewczyna. Nie znosiłam
być bezsilna. Wprawdzie zdążyłam się już uodpornić i przyzwyczaić do tego, że
jestem młodszą siostrą Matthew’a
Andersona – jednego z największych ciach w tej szkole, złego chłopca,
który przyciągał spojrzenia dziewczyn, a który jednocześnie potrafił stanąć w
obronie słabszych - jednak mimo to, czasem miałam po prostu ochotę uciec, być
kimś innym.
Na przystanek
podjechał autobus. Podniosłam z ławki swoją torbę, a gdy drzwi się otworzyły,
weszłam do pojazdu. W środku siedziało tylko kilka osób. Zajęłam miejsce w
jednym z tylnych rzędów i oparłam głowę o szybę oddychając głęboko. Autokar
ruszył, a ja przyglądałam się miastu, pogrążonemu w mroku za oknem.
W pewnym
momencie dostrzegłam, że jakiś łysy napakowany facet, co chwila spogląda w moją
stronę. Przycisnęłam torbę bardziej do piersi i udawałam, że tego nie widzę.
Kiedy autobus
zatrzymał się na moim przystanku, wysiadłam z niego tak szybko, jak tylko to
było możliwe. Nie oglądając się ani na chwilę, ruszyłam szybkim krokiem przed
siebie. W pewnym momencie usłyszałam za sobą kroki i jak oparzona obróciłam się
za siebie, ale nikogo nie dostrzegłam. Moje serce przyspieszyło dwukrotnie, a
szybki marsz przerodził się, niemalże w bieg. W mojej głowie zaczęły się rodzić
najprzeróżniejsze scenariusze, z których żaden nie kończył się szczęśliwie.
Odwróciłam
się, aby spojrzeć czy nikt za mną nie idzie i właśnie wtedy, wpadłam na kogoś.
Zachwiałam się, ale czyjeś silne ramiona ocaliły mnie przed upadkiem. W moim
gardle uwiązł krzyk, a serce stanęło na chwilę. Podniosłam do góry przerażone
spojrzenie i dostrzegłam te brązowe oczy oraz figlarski uśmieszek.
Wyrwałam się z
jego uścisku i zrobiłam krok do tyłu patrząc na niego groźnie.
- A gdzie to
panienka ,,poradzę sobie sama” chodzi o tej porze po ciemku i to w dodatku bez
ochrony? – zaśmiał się nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Sophie –
burknęłam. – Mam na imię Sophie.
- Tak, jasne.
Niech ci będzie, Soph – machnął ręką i najzwyczajniej w świecie wyminął mnie,
aby odejść.
Byłam tak
zaskoczona, że przez chwilę, nie wiedziałam co powiedzieć. Ocknęłam się jednak
i podbiegłam, dorównując mu kroku.
- Nic mi nie
powiesz? – spytałam podniesionym tonem, a on spojrzał na mnie pytająco. – Czekałam
na ciebie trzy godziny. Powinieneś chyba jakoś się wytłumaczyć – stwierdziłam
zakładając ręce na klatce piersiowej.
Chłopak
zatrzymał się i roześmiał, po czym spojrzał na mnie tym drwiącym spojrzeniem.
- Twój brat
miał rację. Jesteś naprawdę zabawna, Soph – stwierdził i po raz kolejny się
roześmiał.
Ruszył dalej,
a ja za nim.
- Jestem
Sophie. Nikt nie mówi do mnie Soph – ton mojego głosu nie był już tak pewny,
jak jeszcze przed chwilą.
Brunet
wzruszył ramionami, nie zaszczycając mnie nawet spojrzeniem.
- Trudno, Soph
zostaje – oznajmił.
Chciałam coś
odpowiedzieć, ale prawdę mówiąc, zabrakło mi argumentów.
- To powiesz
mi w końcu, dlaczego olałeś nasze korki i nie raczyłeś mnie nawet zawiadomić,
że nie przyjdziesz?
- Naprawdę
sądzisz, że mam zamiar ci się tłumaczyć? – spytał, co zbiło mnie nieco z tropu.
- Ale należą
mi się jakieś wytłumaczenia – odparłam głupio.
- Nie wydaje
mi się – stwierdził, przyspieszając kroku.
Miałam tego
dosyć. Ta jego gierka już mnie męczyła, ale nie miałam zamiaru ustąpić.
Dogoniłam go
po raz kolejny, gdy wchodził na podwórko. Nawet nie wiem kiedy, znaleźliśmy się
pod jego domem.
- Stój –
powiedziałam ostro, stając na werandzie między nim, a drzwiami wejściowymi do budynku.
Chłopak
wcisnął ręce w kieszenie spodni i uniósł do góry jedną brew, nie spuszczając ze
mnie wzroku.
- Z własnej,
nie przymuszonej woli chciałam ci pomóc, a ty co?! Zmarnowałam trzy godziny
przez ciebie i twoje głupie zachowanie! Naprawdę sądzisz, że nie mam nic
lepszego do roboty, jak siedzieć w bibliotece i czekać, aż może łaskawie
zjawisz się, abym mogła uratować ci tyłek?
- A masz? –
zadrwił.
- Jesteś… YGH!
– tupnęłam nogą, na co on znów się roześmiał.
Miałam ochotę
kopnąć go w kostkę, ale brakowało mi na to odwagi.
- Nie znam
takiego przymiotnika.
- Przestań! –
powiedziałam nieco zbyt głośno.
Usłyszałam jak
drzwi za mną się otwierają, a z twarzy bruneta zniknął drwiący uśmieszek.
- Dylan? Co
się tu dzieje? – za mną stał ojciec chłopaka, który najwidoczniej usłyszał
naszą małą kłótnię. O ile jego nabijanie się ze mnie, w ogóle można nazwać było
kłótnią.
- Dobry
wieczór – odwróciłam się w stronę pana Rettino i uśmiechnęłam serdecznie.
- Sophie,
dlaczego krzyczałaś? – spytał.
Spojrzałam na
Dylana, który stał z zaciętym wyrazem twarzy, nie spuszczając wzroku z ojca.
- To nic
takiego. Tak sobie tylko… Żartowaliśmy – skłamałam.
Właściwie nie
wiedziałam czemu, okłamałam ojca chłopaka. Mogłabym przecież powiedzieć prawdę,
a wtedy ojciec Dylana zrobiłby mu awanturę i może chłopak nie zachowywałby się
już tak, wobec mnie i innych. Ale szczerze mówiąc, wątpiłam, że cokolwiek by go
to obeszło.
- Mhm… - pan
Rettino spojrzał badawczo na syna, ale ten wytrzymał jego spojrzenie. –
Myślałem, że już dzisiaj nie przyjdziesz. Umówiliśmy się na dziewiętnastą,
zgadza się?
- Tak,
przepraszam. Po prostu coś… Coś mi wypadło – kątem oka dostrzegłam, jak Dylan na
ułamek sekundy, przenosi na mnie spojrzenie, by już po chwili, znów wpatrywać
się w ojca.
- Rozumiem.
Wejdź proszę – pan Rettino wpuścił mnie do środka.
Weszłam do
salonu i usiadłam za pianinem. Dylan nie odzywając się już ani słowem,
przemknął przez pokój do kuchni, w której zniknął na dobre.
- To jak?
Nauczyłaś się ostatniego utworu? – zagadnął mnie jego ociec, siadając na
krześle obok.
Skinęłam głową
i zaczęłam grać, znaną mi już na pamięć piosenkę.
Zamknąłem się
w swoim pokoju i starając skupić na czymś innym, niż na dźwiękach dochodzących
z dołu, położyłem się na łóżku. Wsadziłem ręce pod głowę i dokładnie w
momencie, kiedy zamykałem oczy, zadzwonił mój telefon. Z niechęcią podniosłem
się z łóżka i odebrałem połączenie.
- Miałeś
zadzwonić jak tylko dojedziesz do ojca – takimi właśnie słowami, powitała mnie
matka.
- Nie miałem
czasu – stwierdziłem, co oczywiście nie było prawdą.
- Przez prawie
tydzień go nie miałeś? Dobrze wiesz, że ci nie wierzę – oznajmiła, a ja
wywróciłem oczami. – No więc jak tam jest? Chodzisz już do szkoły?
- Co za
różnica? – warknąłem. – Szkoła tam, szkoła tutaj – jedno gówno.
- Wyrażaj się!
Mimo wszystko, jestem twoją matką i masz tak do mnie nie mówić – skarciła mnie,
a ja w odpowiedzi mruknąłem coś pod nosem. – I nawet nie próbuj znowu czegoś
odwalać albo nie chodzić do szkoły, bo…
- Bo co? –
spytałem zadziornie. – Zawsze tak mówiłaś i jeszcze nigdy twoje argumenty mnie nie
przekonywały. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
Cisza. Jak
gdyby, zastanawiała się nad słowami, które powinna teraz powiedzieć.
- Dylan, twoje
żarty się skończyły – jej głos był poważny, choć spokojny. – Dosyć robienia wszystkiego,
czego tylko chcesz, rozumiesz? – nie odpowiedziałem, więc kontynuowała. –
Dobrze wiesz, że policja dała nam obojgu ultimatum. Jeśli tym razem coś
odwalisz, pójdziesz siedzieć.
- Dużo razy
już to słyszałem…
- Dylan! –
warknęła. – To nie przelewki. Wiele się natrudziłam, żeby ubłagać policjantów o
ostatnią szansę dla ciebie.
- Tak? Znowu
przespałaś się z którymś z nich? – zadrwiłem.
- Zamilcz!
- Muszę
kończyć, mamo – powiedziałem ironicznie i najzwyczajniej w świecie, rozłączyłem
się.
Walnąłem się
na łóżko i wsadziłem ręce pod głowę.
Miałem dosyć
tego bagna, w którym żyłem. Miałem dosyć tego syfu, ale nie potrafiłem się z
tego wyrwać i już dawno straciłem na to nadzieję.
Nie mając nic
lepszego do roboty postanowiłem zejść na dół. Wszedłem do salonu, w którym
nadal siedział mój ojciec, z brunetką. Oparłem się o framugę drzwi i
wpatrywałem w jej smukłe plecy. Patrzyłem jak uderza szczupłymi palcami w
klawisze pianina. Robiła to tak, jakby od tego zależało jej życie. Kołysała się
lekko, ledwie zauważalnie, w takt muzyki, która wypływała spod jej palców. Kiedy
skończyła, spojrzała pytająco na Johna, siedzącego po jej prawej stronie.
Mężczyzna pokiwał głową, najwidoczniej dumny ze swojej uczennicy, a ona
uśmiechnęła się do niego.
Zaklaskałem
energicznie w dłonie, na co dziewczyna odwróciła się gwałtownie i dostrzegając
mnie, jej policzki oblały się rumieńcem. John posłał mi karcące spojrzenie.
- No co? –
spytałem ironicznie. – To było.. Uh. Cudne, niebiańskie, wspaniałe! Niczym
symfonia dla moich uszu. Jak…
- Daruj sobie
– przerwał mi mój monolog, wstając z krzesła. – To, że ciebie to bawi, nie
znaczy, że innych także.
Wzruszyłem
ramionami, nie ruszając się z miejsca.
- Takie życie,
nie? – uśmiechnąłem się ironicznie co on, skomentował milczeniem.
- Sophie, ktoś
po ciebie przyjedzie? – spytał dziewczyny, która skinęła głową.
Wyjęła z
torebki telefon i wybrała czyjś numer. Po krótkiej rozmowie, rozłączyła się.
- Za chwilę
ktoś przyjedzie – stwierdziła, ale dostrzegłem po wyrazie jej twarzy, że
kłamie.
Była słabą
kłamczuchą, ale najwidoczniej mój ojciec tego nie zauważył, bo skinął głową i
udał się z nią do przedpokoju.
Postanowiłem
trochę się zabawić, więc także założyłem buty.
- A ty dokąd?
– spytał mnie John, gdy wychodziłem za dziewczyną.
- Odprowadzę
ją – stwierdziłem, próbując aby zabrzmiało to szczerze.
Najwidoczniej
udało mi się, bo ojciec pokiwał głową i zamknął za nami drzwi.
- Po co ze mną
idziesz? Przecież mówiłam, że ktoś po mnie przyjedzie – brunetka odwróciła
głowę, bo najwidoczniej zdawała sobie sprawę, że kłamanie, to nie jest jej
najlepsza strona.
- Bzdura –
stwierdziłem. – Nikt po ciebie nie przyjedzie, a ty nie chciałaś robić kłopotu
Johnowi i dlatego skłamałaś.
Najwidoczniej
zdziwiło ją, że tak łatwo się wszystkiego domyśliłem, bo stanęła na chwilę i
przyglądała mi się zdziwionym wzrokiem.
- Nawet jeśli,
to nie twój interes – burknęła ruszając dalej. – Wracaj do domu, albo czego tam
chcesz. Masz przecież tyle ciekawych zajęć, nie musisz marnować swego
drogocennego czasu, na odprowadzanie mnie do domu.
- Naprawdę? –
spytałem zadziornie.
- Tak –
odpowiedziała hardo, unosząc dumnie głowę do góry. – Do widzenia – odwróciła
się i ruszyła przed siebie.
Miałem ochotę
się roześmiać, ale zamiast tego, ruszyłem za nią zachowując między nami
odpowiednią odległość.
Brunetka na
początku szła spokojnym krokiem, ale kiedy tylko skręciła w jedną z bardziej
ciemnych uliczek, przyspieszyła kroku owijając się szczelniej swetrem. W pewnym
momencie, najwidoczniej dostrzegła, że ktoś za nią idzie, bo przyspieszyła
jeszcze bardziej, oglądając się co chwilę za siebie. Kiedy ja również
przyspieszyłem kroku, zaczęła prawie biec. Nie zastanawiając się ani chwili,
zacząłem ją gonić. Mimo, że biegła tak szybko, jak tylko mogła, z łatwością
udało mi się ją dogonić. Złapałem ją za rękę i odwróciłem ku sobie. Dyszała
ciężko i patrzyła na mnie przerażonym wzrokiem, z lekko rozwartymi ustami.
Zrobiłem krok w jej stronę i wtedy światło padające z pobliskiej lampy
oświetliło moją twarz.
- Dylan? –
otworzyła jeszcze szerzej oczy i zabrała rękę z mojego uścisku.
- Tak właśnie
sama sobie radzisz? – spytałem unosząc jedną brew ku górze.
Dziewczyna
przez chwile patrzyła na mnie pytająco, po czym zmrużyła oczy, gdy zrozumiała,
o co mi chodzi.
- Bawi cię to,
tak? – spytała, a ja pokiwałem twierdząco głową. – Ja się naprawdę bałam, a ty
masz świetny ubaw. Jesteś…
- Tak, wiem. YGH! – naśladowałem jej głos, tupiąc
przy tym nogą.
Dziewczyna
wywróciła oczami, po czym ruszyła dalej, a ja za nią. Szedłem tuz obok niej,
nie odzywając się ani słowem. Brunetka co chwilę spoglądała na mnie, ale o nic
nie pytała. Domyślałem się, że bije się z własnymi myślami, dlaczego właściwie
z nią idę.
- Dobra,
dlaczego ze mną idziesz? – spytała w końcu, a ja zaśmiałem się pod nosem. – No i
znowu to robisz! – oburzyła się.
- Ale co?
- Już ty
dobrze wiesz – burknęła. – Naśmiewasz się ze mnie.
Roześmiałem
się po raz kolejny.
- Jesteś
zabawna, Soph – stwierdziłem, spoglądając na nią.
- Mówiłam już,
jestem Sophie – oznajmiła zatrzymując się na chwilę i patrząc na mnie groźnie.
Nachyliłem się
nieco nad nią.
- A ja już
mówiłem, zostaje Soph – uśmiechnąłem się do niej figlarsko i ruszyłem dalej,
wciskając ręce w kieszenie spodni.
Stanęliśmy na
przystanku. Autobus nadjechał po kilku minutach. Drzwi się otworzyły, a
dziewczyna zniknęła we wnętrzu pojazdu. Patrzyłem jak siada na siedzeniu, a
kiedy drzwi już się zamykały, do głowy momentalnie wpadła mi pewna myśl. Bez
chwili namysłu rzuciłem się do nich i wszedłem do środka. Podałem kierowcy
banknot i usiadłem obok dziewczyny. Spojrzała na mnie zaskoczona.
- Po co
wsiadłeś do tego autobusu? – spytała.
- Powiedzmy,
że jadę na przejażdżkę.
- Przejażdżkę?
– powtórzyła pytająco, ale nie odpowiedziałem.
Jechaliśmy
autobusem, w którym oprócz nas, siedziała jakaś blond dziewczyna i dwóch nieco
wstawionych kolesi.
Wpatrywałem
się w obrazy za oknem, a dziewczyna co chwilę patrzyła na mnie ukradkiem.
- Bo się
jeszcze zakochasz – zironizowałem, gdy spojrzała na mnie po raz kolejny.
Brunetka
spuściła głowę, ale już po chwili znów na mnie spojrzała.
- Próbuję cię
rozgryźć – stwierdziła przyglądając mi się.
- Szkoda
twojego czasu – oznajmiłem ucinając w ten sposób rozmowę.
Autobus toczył
się w głąb nocy, mijając pooświetlane domy i ciemne uliczki. Świat powoli
układał się do snu.
Po kilkunastu
minutach jazdy, Sophie wstała z siedzenia, a ja ruszyłem za nią w stronę
wyjścia i wysiedliśmy razem na jej przystanku. Ruszyliśmy w dół ulicy. Na
skrzyżowaniu dwóch, mało ruchliwych ulic, brunetka zatrzymała się.
- Chyba nie
mieszkasz tutaj? – spytałem ironicznie, a ona zaprzeczyła głową.
- To już
niedaleko, dalej dojdę sama – stwierdziła, co trochę mnie zdziwiło, ale
postanowiłem się nad tym, dłużej nie zastanawiać.
- Jak chcesz –
mruknąłem i ruszyłem w drogę powrotną.
- Dylan –
zawołała mnie, więc odwróciłem się w jej stronę. – Jutro po szkole, ale tym
razem u mnie. Nie pozwolę, żebyś kolejny raz się wywinął – oznajmiła, a ja
roześmiałem się.
- Jak tylko
sobie życzysz, Soph – burknąłem ironicznie, po czym odszedłem, zostawiając ją
samą na skrzyżowaniu.
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz