Siedziałem na ławce, oparty o ścianę
budynku i obserwowałem długie, zgrabne nogi, siedzącej na moich kolanach,
Heather. Bawiła się kosmykiem swoich blond włosów, co chwila komentując przechodzące
obok nas osoby.
Nigdy nie
byłem z taką dziewczyną i teraz zastanawiałem się, czy moja decyzja, by jednak
spędzić z nią więcej niż jedną noc, nie była zbyt pochopna. Faktycznie, bycie
facetem Heather miało swoje plusy, jednak nigdy nie byłem zdolny do dłuższych
związków i nigdy nie zamierzałem być. Dziewczyna będąca tylko na jedną noc w
zupełności mi wystarczała. Zastanawiałem się, czemu akurat tym razem, ma się to
zmienić.
Heather,
przyglądająca się do tej pory uczniom, przeniosła na mnie swój wzrok i
przysunęła bliżej mnie, kładąc się jednocześnie całym ciałem na mojej klatce
piersiowej. Uśmiechnęła się zalotnie i nie zwracając uwagi na otaczających nas
ludzi, zaczęła całować moją szyję i twarz, jakby chciała odpowiedzieć na moje
wątpliwości, o których nie miała przecież pojęcia.
Założyłem ręce
za głowę próbując się odprężyć. Kilka osób znajdujących się niedaleko nas
spoglądało na nas głównie z obrzydzeniem, ale także z zaskoczeniem. Jednak,
niezbyt się tym przejmowałem. Byłem ciekaw jak daleko, gotowa jest posunąć się
Heather, aby zwrócić na siebie moją uwagę.
Dokładnie w
momencie, kiedy dobierała się do mojej koszulki i zaczęła powoli rozpinać jej
guziki, podeszli do nas Terry i Tyler.
- Proszę was,
bo zwrócę śniadanie – zironizował Tyler siadając po mojej lewej stronie.
Terry
tymczasem, przyglądał się krótkiej spódniczce dziewczyny, która w skutek jej
zabaw, podciągnęła się nieco ku górze, odsłaniając zapewne większą część, jej
opalonych nóg.
- Oh, czyżbyś
był zazdrosny? – Heather odsunęła się nieco ode mnie, a gdy mówiła do Tylera,
przygryzła przy tym seksownie wargę.
Chłopak
roześmiał się gardłowo.
- Nasza
wspaniała Heather. Nie dość, że piękna i seksowna, to jeszcze na dodatek
dowcipna – zironizował.
- Tyler’ku,
wiesz że nie musisz tak słodzić, bo i tak nigdy nie będę twoja – odparła
przesłodzonym głosikiem, odrzucając do tyłu swoje długie włosy.
- Jakoś nad
tym nie ubolewam, gdybyś nie zauważyła. Co zresztą dziwne, bo ty przecież
zawsze, wszystko wiesz najlepiej – zrewanżował się, wymuszając ironiczny
uśmiech.
Ale dziewczyna
się nie przejęła, tylko uśmiechnęła pod nosem.
- Tak sądzisz?
– spytała wstając z moich kolan i podchodząc do Tyler’a.
Znalazła się
tak blisko niego, że ich ciała stykały się w kilku miejscach, a chłopak miał
doskonały widok, na jej sporych rozmiarów dekolt.
- Czyżbyś
zapomniał tamtą noc, w której próbowałeś mnie zdobyć i prawie ci się to udało?
– spytała niskim głosem, przygryzając przy tym wargę. Przysunęła się jeszcze
bliżej, a gdy mówiła, jej usta prawie muskały skórę chłopaka.
Odwróciłem wzrok, nie mając ochoty patrzeć na
to, swojego rodzaju, rozwodnione porno. Nie czułem zazdrości ani nie byłem zły
na dziewczynę, czy kumpla. Z Heather łączyło mnie tylko jedno i prawdę mówiąc,
mogła robić co chciała.
Dostrzegłem
zmierzającego ku nam Matta. Jego twarz… Nie wyrażała dokładnie nic. Usta
zacisnął w cienką linię i zmrużył oczy. Jednak kiedy znalazł się obok nas, a
jego wzrok padł na Heather i Tylera, przewrócił tylko oczami i podszedł bliżej
mnie.
- Masz – podał
mi znajome klucze, których szukałem zeszłego wieczoru przez dłuższy czas.
Zrobiłem
zaskoczoną minę, co od razu zauważył.
- Zostawiłeś
je wczoraj jak byłeś u Sophie. Prosiła, abym ci przekazał – wyjaśnił siadając
obok mnie.
Wpatrywałem
przez chwilę w ów przedmiot, przypominając sobie awanturę z ojcem zeszłego
wieczora. Był zły, bo zgubiłem klucze, a ja byłem w nienajlepszym humorze, więc
chętnie pociągnąłem tą awanturę, wypominając mu przy tym błędy.
- Nie mogła
sama mi oddać? – spytałem nagle, przenosząc wzrok na kumpla.
Wzruszył
ramionami.
- Też ją o to
spytałem, ale jakoś dziwnie się zachowywała. Gadała coś, że woli abym to ja ci
je oddał… Zresztą. Sophie to Sophie. Ona często ma jakieś dziwne zachowania,
których chyba nigdy nie zrozumiem – stwierdził, wyciągając papierosa z kieszeni
i zapalając go.
Spojrzałem na
Heather i Tylera, zawzięcie kłócących się, a następnie na Terrego, który pochłonięty
był obserwowaniem dziewczyn przechodzący przez plac przed nami. Prawdę mówiąc,
nie zauważyłby pewnie nawet, gdyby ktoś ukradł mu jego komórkę, która leżała
obok niego na ławce.
Nie mówiąc nic
nikomu, ruszyłem przed siebie. Przeszedłem przez plac otoczony tęsknymi
spojrzeniami kilku dziewcząt i pełnymi zazdrości, spojrzeniami chłopaków.
Obszedłem główne wejście do szkoły i skierowałem się za budynek. Tak jak
myślałem. W cieniu jednego z drzew dostrzegłem znajomą brunetkę i jej
przyjaciółkę, śmiejące się z czegoś. Było tutaj o wiele mniej ludzi niż na
głównym placu, dlatego zapewne, to było ich ulubione miejsce. Siedziały pod tym
samym drzewem każdego dnia, na długiej przerwie obiadowej. Prawdę mówiąc, sam
zdziwiłem się skąd to wiem, ale doszedłem do wniosku, że przez to ciągłe
obgadywanie każdego przez Heather ja także, mimowolnie zapamiętałem kilka
faktów, jak na przykład ten, że ulubionym miejscem dziewczyn, jest to pod
starym dębem.
Ruszyłem w ich
kierunku wciskając ręce w kieszenie spodni. Kiedy znalazłem się przed nimi, Sophie
nawet mnie nie zauważyła. Najwidoczniej była zbyt pochłonięta opowiadaniem
przyjaciółce jakiejś historii. Jednak brunetka, siedząca obok szturchnęła ją
łokciem i skinęła na mnie głową. Uśmiech, który do tej pory widniał na twarzy
panny Anderson, zniknął w momencie, gdy na mnie spojrzała. Zmrużyła oczy i
odwróciła głowę, przenosząc powrotem spojrzenie na dziewczynę siedzącą obok.
- Nie
przywitasz się ze mną, Soph? – spytałem nieco rozbawionym głosem.
Dziewczyna
usilnie wpatrywała się w jakiś wyimaginowany obiekt, za przyjaciółką, która z
kolei, nie kryła zaciekawienia moją osobą.
No tak –
pomyślałem. – Nie każdy ma okazję porozmawiać z Dylanem Rettino.
- Too… Ja może
was lepiej zostawię samych – odezwała się wstając, ale Sophie złapała ją szybko
za rękę i posłała karcące spojrzenie, więc dziewczyna usiadła ponownie na
trawie, z nieco speszonym wyrazem twarzy.
- Nie oddałaś
mi kluczy osobiście, a teraz to. Co jest Sophie, boisz się zostać sama w moim
towarzystwie? – spytałem prowokująco i udało się. Dziewczyna spojrzała na mnie
mrużąc przy tym oczy.
- Nie chcę w
ogóle przebywać w twoim towarzystwie, więc może już sobie pójdziesz? –
uśmiechnęła się ironicznie, ale nie przejąłem się tym.
- Oh, czyżbyś
była na mnie zła? – spytałem, ale nie odpowiedziała. – Soph?
- Mówiłam ci
już, nie mów tak do mnie! – zdenerwowała się wstając szybko z trawy i stając
naprzeciwko mnie.
Była o głowę
niższa, a mimo to kipiała złością i wydawało mi się, że jest gotowa mnie
uderzyć. Szczerze mówiąc, rozczarowałem się, gdy tego nie zrobiła.
Dyszała
ciężko, zaciskając ręce w pięści.
- Wiesz –
zacząłem przyglądając się jej. – Słodko wyglądasz, gdy się tak złościsz –
stwierdziłem, uśmiechając się pod nosem, a ona tym razem jednak nie wytrzymała.
Jednym zwinnym
ruchem ręki uderzyła mnie w twarz, a ja nawet nie zdążyłem zareagować. Złapałem
się za policzek, który zapiekł i uśmiechnąłem pod nosem. Nigdy nie
przypuszczałbym, że ta krucha dziewczyna może mieć tyle siły.
- Jesteś
idiotą – wysyczała i zabierając z trawy swoją torbę, ruszyła w kierunku szkoły.
Jej
przyjaciółka, przez chwilę stała patrząc na mnie zaskoczona i najwidoczniej nic
nie rozumiejąc. Po chwili ruszyła jednak za brunetką. A ja stałem przez chwilę
przyglądając się jej oddalającej sylwetce, po czym najnormalniej w świecie
wybuchnąłem śmiechem.
Weszliśmy do
wielkiego domu, a dziewczyna zamknęła za nami drzwi.
- Jesteś
pewna, że twoich starych dzisiaj nie będzie? – spytałem rozglądając się
dookoła.
- Tak.
Wyjechali na kilka dni w interesach, nie ma szans, żeby wrócili wcześniej –
ucieszyła się i złapała mnie za rękę, ciągnąc za sobą na górę.
Weszliśmy do
wielkiego, elegancko urządzonego pokoju. Nie znałem się specjalnie na modzie,
ale byłem pewien, że wystrojem tego wnętrza, zapewne stał jakiś dobry
projektant, któremu zapłacono kupę kasy za to, żeby ten pokój tak wyglądał.
- Rozgość się,
ja zaraz wracam – uśmiechnęła się zalotnie i zniknęła za drzwiami prowadzącymi,
zapewne do łazienki.
Podszedłem do
szafki stojącej w rogu pokoju, na której stały puchary za wygrane zawody w
cheerleadingu. Było tam też kilka medali i dyplomów. Spojrzałem przez wielkie
szklane drzwi wychodzące na balkon, z których widać było wielki, doskonale
urządzony ogród.
- Niezła chata
co? – spytała nagle Heather za moimi plecami.
Odwróciłem się
w jej stronę. Miała na sobie tylko skąpą koszulkę nocną, obszytą różową koronką.
Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Dziewczyna idealnie potrafiła wczuć się w
sytuację.
- Moi rodzice
są bardzo kreatywni. Zresztą, ja też sobie radzę – powiedziała podchodząc
bliżej mnie i oplatając rękami, moją szyję. Przejechała palcem wskazującym
wzdłuż mojej klatki piersiowej, aż dopadła zamka moich spodni. Uśmiechnęła się
przy tym kusząco, a ja wybuchnąłem śmiechem. Dziewczyna była dobra w te klocki,
co cholernie mnie kręciło.
Rzuciłem ją na
łóżko nie przestając całować. Nie potrzebowaliśmy gry wstępnej. Oboje byliśmy
na do zbyt doświadczeni i spragnieni siebie nawzajem. Szybko pozbyliśmy się
ubrań, nie poprzestając na całowaniu…
Siedziałem na
starej zakurzonej kanapie, podpierając głowę na rękach. Serce waliło mi dwa
razy szybciej niż normalnie, a ręce ogromnie się trzęsły. Było mi zimno, a mimo
to, dopiero co zaparzona herbata, parująca jeszcze, stała na stoliku obok,
nietknięta. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Jeszcze nigdy się tak nie
zachowywałem.
Martwisz się o niego, to normalne.
Faktycznie,
byłem zły, ale jednocześnie jakby podenerwowany tym, że Dylan jeszcze nie
wrócił do domu. Dochodziła druga w nocy, a on nawet nie zadzwonił. Zdążyłem się
już przyzwyczaić, że chłopak jest w okresie buntu i nie darzy mnie zbytnią
sympatią, ale w tym momencie, odchodziłem od zmysłów. Bo co jeśli coś mu się
stało? Nigdy bym sobie tego nie wybaczył. Raz już go straciłem, to nie mogło
zdarzyć się ponownie.
W pewnym
momencie usłyszałem podjeżdżający pod dom samochód, a po kilku sekundach dźwięk
otwieranych drzwi. Zerwałem się z miejsca jak oparzony, układając w głowie
przemowę, którą zamierzałem wygłosić chłopakowi. Wielkie było moje zdziwienie,
kiedy w korytarzu stał nie tylko Dylan z nieco zamroczonym spojrzeniem, ale
także dwóch mężczyzn, ubranych po policyjnemu. Stojący po między nimi brunet,
patrzył na wszystko znudzonym spojrzeniem, a ja nie wiedziałem co mam
powiedzieć.
- Pan Rettino?
– spytał jeden z funkcjonariuszy.
Jego twarz
była napięta, ale nie wyrażała żadnych emocji.
- Tak, to ja –
odparłem, stojąc nadal w osłupieniu.
- Pański syn
znajdował się poza domem o tak późnej godzinie, a w dodatku jest pod wpływem
alkoholu, a to niedozwolone w jego wieku – powiedział patrząc na mnie srogim
wzrokiem.
Spojrzałem na
Dylana, który tylko głupio się uśmiechał.
- Doskonale
wiemy, że pański syn już nie raz miał problemy z prawem, jednak ponieważ jest
to jego pierwsze złamanie prawa w naszym mieście, nie aresztujemy go – oznajmił
drugi, ten bardziej gruby.
- Rozumiem –
wydukałem, nie wiedząc co jeszcze mógłbym w tej sytuacji powiedzieć.
- Musimy
poinformować jednak pana, że jeśli pański syn jeszcze raz złamie prawo, nawet w
najmniejszym stopniu, pójdzie do więzienia. I tak miał szczęście, dostając tyle
szans, ale następnym razem nie będzie już tak pięknie, rozumie mnie pan? –
spytał, a ja skinąłem głową.
Policjanci
odwrócili się w kierunku wyjścia. Ten okrąglejszy otworzył drzwi i wyszedł na
werandę.
- Życzymy spokojnej
nocy i mamy nadzieje, że już nie będziemy musieli się spotykać – mężczyzna z
opanowanym wyrazem twarzy skinął do mnie głową, po czym wyszedł, zamykając za
sobą drzwi.
W
pomieszczeniu zapadła cisza. Patrzyłem na Dylana, nie wiedząc co powiedzieć.
Tyle słów cisnęło mi się na usta, jednak żadne z nich nie wydawało mi się
odpowiednie. Chciałem wygarnąć mu wszystko, zmusić do tego, aby zmienił swoje
zachowanie, ale chłopak był taki pijany, że ledwo trzymał się na nogach. Ledwo
kontaktował ze światem i nie było sensu przeprowadzać z nim tej rozmowy po
pijanemu.
- Idź spać.
Porozmawiamy jutro – oznajmiłem, a on uśmiechnął się ironicznie, jakby chciał
dać mi do zrozumienia, że nie ma w ogóle ochoty ze mną rozmawiać.
Podpierając
się co chwile o ściany ruszył do swojego pokoju, roznosząc wszędzie dookoła
zapach alkoholu.
Wszedłem
ponownie do salonu i usiadłem na kanapie. Ukryłem twarz w dłoniach czując, że
wcale sobie z tym wszystkim nie radze. Łzy pociekły po mojej twarzy, choć wcale
tego nie chciałem. Brakowało mi sił i wiary, że mój własny syn, jeszcze może
się zmienić.
Obudziłem się
z cholernym bólem głowy. Miałem takie wrażenie, jakby ktoś przypieprzył mi
czymś metalowym i ciężkim. Bardzo ciężkim. Niewiele pamiętałem z zeszłego
wieczora. Jedynie świetną zabawę u Heather, która swoją drogą, zaskoczyła mnie
swoją bezpośredniością i nieokiełznaniem. Pamiętałem, że wydawało mi się, iż
jest bardziej napalona niż ja, co było dziwne, a jednocześnie cholernie mnie
kręciło.
Podniosłem się
z łóżka, ale zakręciło mi się w głowie. Dawno nie pamiętałem, żebym się tak
schlał. A jednak wczorajszy alkohol w połączeniu z gorącymi ustami blondynki,
smakował mi nadzwyczaj dobrze.
Wstałem
podchodząc do okna i otwierając je. Świeże powietrze uderzyło w moją twarz i
wtedy mnie olśniło. Kiedy zeszłego wieczora, a właściwie nocy, wracałem od
Heather napruty w cholerę, nocny patrol policji zagarnął mnie i odstawił do
domu. Dziwne, bo nie pamiętałem, żadnej awantury z Johnem. A może
najzwyczajniej w świecie takiej nie było?
Nagle drzwi za
moimi plecami otworzyły się i wiedziałem, że właśnie na nią się zanosi.
- Siadaj –
usłyszałem ostry ton ojca, ale tylko odwróciłem się w jego stronę i spojrzałem
jak na wariata.
Mężczyzna nie
ustąpił przez kilka sekund, więc w końcu usiadłem na łóżku.
- Wiedz, że to
co wczoraj zrobiłeś nigdy więcej się nie zdarzy – oznajmił, a ja wybuchnąłem
śmiechem.
Moja głowa
zaczęła niebezpiecznie pulsować.
- Tak ci się
wydaje? – spytałem, ale jego twarz nadal pozostała taka sama. Surowa i
nieprzenikniona.
- To już nie
są żarty Dylan. Jeśli chcesz się dalej bawić, proszę bardzo. Chodź sobie dalej
na te swoje imprezy, pij, pal, ćpaj, spotykaj się z panienkami. Rób co chcesz,
bo przecież jesteś już taki dorosły, a i tak na niczym ci nie zależy, więc
droga wolna. Wiedz tylko, że możesz już tutaj nie wracać – oznajmił bez cienia
emocji w głosie, a ja otworzyłem szerzej oczy.
Na chwilę
odebrało mi mowę.
- Wywalisz
mnie? – spytałem ze śmiechem, ale on się nie roześmiał.
- Ludzie
dorośli sami za siebie odpowiadają. Ja nie zamierzam przejmować się twoimi
cholernymi wybrykami, dlatego chyba nie mam wyboru – powiedział, a ja nadal
wpatrywałem się w niego, z nieco rozwartymi ustami.
- Jaja sobie
ze mnie robisz – stwierdziłem, ale ta nutka śmiechu jakoś zniknęła z mojego głosu.
- To twoja
decyzja Dylan. Imprezujesz i prowadzisz beztroskie życie dalej, ale żyjesz na
własną rękę. Albo przestajesz zgrywać buntownika i zostajesz tutaj.
Zmrużyłem oczy
próbując go rozgryźć.
- Sądzisz, że
bym sobie nie poradził?! – warknąłem wstając z miejsca.
Mimo, że nadal
trochę kręciło mi się w głowie, starałem się patrzeć mu prosto w oczy.
- Tydzień,
może tak. Jednak sądzę, że twoi wspaniali koledzy nie przetrzymywaliby cię u
siebie dłużej niż tydzień. W końcu został byś bez domu sam, z ciekawą
przeszłością – odparł udając, że się uśmiecha.
Był z siebie
dumny. Przecholernie kurwa, dumny!
- Wybór należy
do ciebie Dylan. To od ciebie zależy, jak dalej będzie wyglądało twoje życie –
stwierdził już normalnym głosem.
Odwróciłem się
do niego tyłem i spojrzałem jeszcze raz przez okno.
Byłem wściekły
i chciałem go wyśmiać, ale zdawałem sobie sprawę, że to on ma tutaj władzę i
naprawdę mógł mnie wywalić. Raz już mnie zostawił, czemu nie miałby zrobić tego
po raz drugi?
- Zrozumiałeś
co do ciebie mówię? – spytał, a ja prawie niedostrzegalnie, skinąłem głową. –
Dobrze. W takim razie znalazłem dla ciebie pracę.
Odwróciłem się
jak oparzony patrząc na niego jak na idiotę. Jednak nic się nie odezwałem.
- To praca
jednodniowa, a dość dobrze płatna. Sądzę, że sobie poradzisz. Masz być gotowy
na piętnastą – stwierdził odwracając się w stronę wyjścia.
- Mam może
jeszcze pracować? – warknąłem, a on odwrócił się uśmiechając pod nosem.
- Nie sądzisz
chyba, że będę cię utrzymywał – odparł, wychodząc z tym ironicznym uśmieszkiem.
Jakby powiedział właśnie najlepszy na świecie żart.
Bardzo kurwa przezabawny, tato!
***
Chyba nie najgorszy. ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz