Szkolna stołówka była miejscem, gdzie
łatwo można było rozpoznać, kto jest kim i jakie miejsce zajmuje w naszej
szkole. Choć to dziwne, szkolna stołówka w naszej szkole wyglądała dokładnie
tak, jak te, które pokazują w filmach o zbuntowanej młodzieży. Wchodząc tutaj,
od razu wiedziałeś, kto jest kim. Nie było mowy, żeby ktoś siedział przy innym
stoliku, niż zawsze. Tutaj każdy miał swoje miejsce. To było jak, nigdy nie
spisana, a jednak znana dobrze każdemu, umowa, której wręcz trzeba było
przestrzegać.
- Nie
rozumiem, jak w ogóle mogą, dawać coś takiego uczniom do zjedzenia. To powinno
być karalne. – Vee wskazała na tacę, którą trzymała. Coś, co oficjalnie nosiło
nazwę kotletów mielonych, wyglądało jak lepka papka, którą ktoś już wcześniej
przeżuł i wypluł.
Wzruszyłam
ramionami, patrząc na, w miarę świeże, warzywa leżące na mojej srebrnej tacy.
Veronica
westchnęła.
- No, tak. Nie
moja wina, że ze mnie taka mięsożerna dziewczyna – burknęła, a ja tylko się
uśmiechnęłam.
Ruszyłyśmy
między rzędami stolików, przy których uczniowie zajęci byli swoimi sprawami.
Nikt nie zwrócił na nas szczególnej uwagi, ale byłyśmy już do tego
przyzwyczajone. Nie byłyśmy jakimiś kujonkami, ani odepchniętymi od
społeczeństwa dziewczynami, ale nikt wolał nam nie podpadać. Byłam w końcu
siostrą tego Matta, który miał tych kumpli, a którzy nie uznawali
czegoś takiego, jak negocjacje czy rozmowy. Wystarczyło ich jedno spojrzenie i
jasne było, o co chodzi.
- O Boże. –
Spojrzałam na przyjaciółkę, która zatrzymała się z otwartą buzią, usilnie się w
kogoś wpatrując.
Powiodłam
wzrokiem za jej spojrzeniem i dostrzegłam stolik, przy którym siedział Matt,
Terry, Tyler, Dylan, Heather i jakieś dwie, tlenione blondynki, których imion
nie znałam, prawdopodobnie przyjaciółki Heather. Jednym słowem, cała śmietanka towarzyska.
- Twój brat
wygląda strasznie seksownie w tej białej polówce. – Brunetka mimowolnie
oblizała wargi, nie spuszczając wzroku z Matta.
Przewróciłam
oczami. No dobrze, może faktycznie wyglądał całkiem korzystnie, ale żeby aż
tak? To przecież tylko mój brat. Ot kręcone, ciemne włosy, czekoladowe oczy i
uśmiech, który rzadko widział światło dzienne. A jednak, większość, jak nie
wszystkie dziewczyny w szkole, wzdychały na jego widok, modląc się chociaż o
jedno, głupie spojrzenie. Vee nie była wyjątkiem. Odkąd tylko się
zaprzyjaźniłyśmy, odkąd pierwszy raz przyszła do mojego domu i wpadła przez
swoją nieuwagę na Matta, ochlapując go przy tym gorącym kakaem, zaczęła się
dziwnie zachowywać w jego obecności. Nagle polubiła deskorolkę, koszykówkę,
zaczęła interesować się markami samochodów, no i wolała spędzać czas w naszym
ogrodzie, kiedy Matt grał z kumplami w rugby, zamiast oglądać ze mną filmy w
moim pokoju. Od tamtego czasu minęły ponad dwa lata, a jej obsesja na punkcie
mojego brata, nadal nie minęła. Zdążyłam się już dawno przyzwyczaić, a jednak,
czasem nadal dziwiłam się, co ona takiego w nim widzi.
- Usiądźmy z
nimi. – Zaproponowała, ruszając w tamtą stronę.
Otworzyłam
szeroko oczy i zachłysnęłam się powietrzem. Czy ona powariowała?
- Zgłupiałaś?!
Nie ma mowy! – Złapałam ją za rękę i pociągnęłam do tyłu.
- Czemu?
- Bo nie!
Chcesz, to idź sobie sama. Proszę bardzo, nie ma sprawy. Ja usiądę tam, gdzie
zawsze. – Oznajmiłam poważnie, ruszając w stronę naszego ukochanego, pustego
stolika, tuż przy drzwiach.
Brunetka
rzuciła w stronę Matta tęskne spojrzenie.
- Sophie,
proszę cię. Sama tam nie pójdę – oznajmiła ponurym głosem.
Już ja znałam
te jej sposoby, na przekonanie mnie do czegoś.
- Niby czemu?
Przecież już nieraz zagadywałaś do chłopaków jako pierwsza, czemu tym razem nie
możesz?
Sky
westchnęła. Faktycznie, to ona zawsze zagadywała do chłopaków, zdobywała ich
numery telefonów, zapraszała ich na randki. Potrafiła nawet sprawić, żeby
chłopak, który mi się podobał, zagadał do mnie. Vee nigdy nie miała problemu z
flirtowaniem z płcią przeciwną. Zawsze udawało jej się poderwać tego, kogo
chciała. Ale z Mattem było inaczej. W jakiś dziwny, niewytłumaczalny sposób, za
każdym razem, gdy z nim rozmawiała, mówiła coś głupiego lub robiła coś, czego
później musiała żałować. Przy Macie traciła całą pewność siebie, wszystkie
fajne teksty zastępowały idiotyczne żarty, a sztuczki flirtowania zdawały się
odchodzić w niepamięć. Gdy Matt był w pobliżu, Vee zdawała się tracić cały
zdrowy rozsądek. Ta, zawsze wygadana, pewna siebie, zawsze mająca na języku
jakąś ciętą ripostę, Veronica Sky odchodziła w niepamięć, ustępując miejsca
zakompleksionej, nieśmiałej brunetce, przyjaźniącej się z siostrą obiektu
swoich westchnień.
- Bo Matta nie
znam – stwierdziła.
Prychnęłam.
- Gadaliście
kilka razy.
- Tak, wtedy
gdy przepraszałam za oblanie go kakaem. Sophie, daj spokój. Czemu nie chcesz
tam usiąść? Nie chcesz mi pomóc? – spytała, przybierając na twarz
najżałośniejszą, na jaką ją było stać, minę.
Spojrzałam
ponad jej ramieniem na stolik, przy którym siedziało towarzystwo wzajemnej
adoracji. Dylan spojrzał w naszą stronę i napotykając moje spojrzenie,
uśmiechnął się prowokująco. Heather powiodła za jego spojrzeniem i dostrzegając
mnie, złożyła na ustach swojego chłopaka soczysty pocałunek, dając mi
ostentacyjnie do zrozumienia, że nie mam tam czego szukać.
- Sophieeee. –
Vee była już bliska błagania mnie na kolanach.
Przewróciłam
oczami.
- Dobra,
chodź. – Pociągnęłam ją za sobą w stronę stolika, przy którym siedział, między
innymi, mój brat.
Stanęłyśmy
przed nimi, ale nikt, oprócz Dylana i Heather, zdawał się nas nie zauważać.
- Ekhm. –
Odchrząknęłam, a oczy wszystkich siedzących zwróciły się na mnie i moją
przyjaciółkę. – Możemy się dosiąść? – spytałam.
Terry
zakrztusił się colą, którą właśnie pił z puszki, a blondynki zachichotały.
- To chyba nie
jest najlepszy pomysł – stwierdziła Heather, a reszta potaknęła. Dylan tylko mi
się przyglądał.
- Właśnie,
mamy już komplet – stwierdziła jedna z przyjaciółek blondynki, uśmiechając się
do mnie sztucznie. Pomijając fakt, że przy stoliku stały jeszcze trzy wolne
krzesełka.
- Jesteś tak
głupia Lilly, czy tak ślepa, że nie widzisz tych wolnych krzeseł? – spytał,
Matt posyłając jej ironiczny uśmieszek.
Blondynka
spaliła raka, spuszczając głowę w dół.
- Lil ma
rację. Jest nas tu wystarczająco dużo. I tak Terry gada za trzech i już nie
słyszę własnych myśli. – Heather ostentacyjnie złapała się za skronie,
naśladując ból głowy, a Terence posłał jej urażone spojrzenie.
- Oh, to ty w
ogóle myślisz? – spytał Matt, a Tyler wybuchnął śmiechem, jednak zaraz się
opanował, napotykając gniewne spojrzenie blondynki. – Wybacz Heather, ale nie
będziesz nami wszystkim rządziła, a dziewczyny mogą usiąść.
Stojąca obok
mnie Veronica, westchnęła, ale tak, aby tylko ja mogła ją usłyszeć.
- Bo ty tak
mówisz? – zdenerwowała się Heather.
- Czy ktoś ma
coś przeciwko? – Matt spojrzał kolejno na Tylera i Terrego, którzy pokręcili
przecząco głowami. – Dylan?
Odważyłam się
spojrzeć na bruneta, który do tej pory nie spuszczał ze mnie wzroku. Przez
chwilę zapadła cisza.
- Niech
siadają – powiedział w końcu.
Heather
posłała mu urażone spojrzenie, ale zbył to gestem ręki. Zajęłyśmy miejsca przy
stole. Veronica usiadła, jak się łatwo domyślić, obok Matta, a ja zajęłam
miejsce przy niej, naprzeciwko Dylana co, szczerze mówiąc, średnio mi
odpowiadała, szczególnie biorąc pod uwagę, że ciągle nie spuszczał ze mnie
wzroku.
- Vee… Vee. –
Szturchnęłam ją w pewnym momencie łokciem, przerywając tym samym, beztroskie
wpatrywanie się w mojego brata.
- Hm? –
mruknęła, rozmarzona.
- Czy ja
jestem gdzieś brudna? No wiesz, na twarzy? – spytałam tak cicho, aby tylko ona
mogła mnie usłyszeć.
- Nie, a co?
- A, nie. Nic,
nic. Nie ważne. – Machnęłam ręką, wracając do picia mojego pomarańczowego soku.
Veronica
wzruszyła ramionami i powróciła do podziwiania profilu mojego brata.
Od samego
początku, pomysł siadania z nimi nie wydawał mi się dobry. Ba! Wiedziałam, że
to istne samobójstwo, a teraz, z każdą chwilą coraz bardziej utwierdzałam się w
tym przekonaniu. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Nawet Vee, która zajęta była
wpatrywaniem się w Matta jak w jakiś obrazek. Zdawało się, że wszyscy
zapomnieli o mojej obecności. Wszyscy, oprócz jednej osoby, o której to akurat
ja wolałabym zapomnieć. Dylan co chwilę kopał mnie pod stolikiem, a gdy
patrzyłam na niego pytającym wzrokiem, robił taką minę, jakby nie wiedział, o
co mi chodzi. Z początku myślałam, że może faktycznie robi to przez przypadek,
ale po półgodzinie, kiedy już zaczynały boleć mnie nogi wiedziałam, że nie jest
to zwykły zbieg okoliczności. Nie miałam zielonego pojęcia w co on pogrywa, ale
miałam tego serdecznie dość.
Wstałam od
stolika i zabierając swoją torbę, ruszyłam w stronę wyjścia ze stołówki, nic
nikomu nie mówiąc. Prawdę mówiąc, nikt nawet nie spostrzegł, że odeszłam, toteż
nie sądziłam, że muszę się komukolwiek tłumaczyć. Veronice wysłałam esemesa, w
którym napisałam, że musiałam gdzieś pilnie wyjść. Wiedziałam, że nie będzie
zła, w końcu była zajęta wzdychaniem do mojego brata.
Szłam
korytarzem w stronę swojej szafki. Za kilka minut kończyła się przerwa, a
następną lekcją była matematyka, na którą lepiej było się nie spóźniać. Pani
McCain była dobrą nauczycielką, ale bardzo surową kobietą, która przestrzegała
zasad, jak żaden inny nauczyciel w tej szkole. Wystarczyło zrobić jedną rzecz
nie tak, jak oczekiwała i można było pogodzić się z faktem odpytywania co
lekcja.
Usłyszałam czyjeś krzyki więc odwróciłam się,
by sprawdzić skąd dochodzą. Dylan ze znudzoną twarzą, zmierzał w moim kierunku.
Heather, która szła tuż za nim, gestykulowała rękami i najwidoczniej, robiła
chłopakowi jakąś awanturę. Zaczęłam się zastanawiać, jak to możliwe, że nawet w
takiej chwili, ze złością wymalowaną na twarzy, wygląda olśniewająco. Wręcz,
nieziemsko. Proste, blond włosy, spadały miękko na jej ramiona, a nieskazitelna
cera, nie miała prawa nawet zabłyszczeć. Do tego była nieprawdopodobnie zgrabna
i wyglądała, jak rasowa modelka. Ciuchy, które zawsze były tymi, z najnowszych
kolekcji, idealnie podkreślały jej figurę i uwydatniały zalety, których swoją
drogą, miała całe mnóstwo. Nie byłam zdziwiona, że Dylan z nią chodzi. Każdy
normalny chłopak w tej szkole, chciałby chociaż wybrać się z nią na randkę.
Jedynie nie rozumiałam, jak ktoś taki jak on, nie dbający zupełnie o innych,
może spotykać się z dziewczyną, która na głównym względzie, ma siebie.
Dylan, idący
do tej pory zupełnie obojętny na gadaninę dziewczyny, odwrócił się w jej
stronę, z miną tak zdegustowaną, jakiej nie widziałam jeszcze, u nikogo.
Powiedział coś do niej, na co ta tylko zmrużyła oczy, ale nic nie
odpowiedziała, a w zamian za to, odeszła pewnym siebie krokiem. Brunet
wpatrywał się przez chwilę w jej pośladki, po czym odwrócił się i ruszył dalej
w moją stronę.
Odwróciłam się
szybko, aby nie przyłapał mnie na tym, że przyglądałam się ich małej kłótni.
Schowałam książki od chemii i próbowałam zamknąć szafkę, ale na marne. Ta, jak
na złość, najwidoczniej się zacięła. Uderzałam ręką jak najmocniej się dało,
ale szafka i tak, nie chciała się domknąć. I właśnie wtedy, silna ręka śmignęła
tuż obok mojej twarzy, domykając z hukiem metalowe drzwiczki. Odwróciłam się w
stronę jej właściciela, przywierając plecami do szafek.
- Niedobrze.
Już sobie beze mnie nie radzisz. – Ten drwiący uśmieszek, znów pojawił się na
jego twarzy.
Przewróciłam
oczami i chciałam go najzwyczajniej w świecie ominąć bez słowa, ale złapał mnie
za nadgarstek.
- Co? –
spytałam, zła.
- A jakieś
dziękuje? W końcu pomogłem ci z tym żelastwem – stwierdził, wciąż nie
puszczając mojej ręki.
Zastanowiłam
się przez chwilę, próbując wymyślić jakąś dobrą odpowiedź, aby tylko szybko go
zbyć. Nie miałam ochoty na rozmawianie z nim, nie miałam siły na kolejne głupie
dogryzki.
- Kopałeś mnie
pod stołem, ale teraz mi pomogłeś. Powiedzmy, że jesteśmy kwita. – Uśmiechnęłam
się ironicznie, po czym wyrwałam rękę z jego uścisku i ruszyłam w stronę klasy.
On jednak, najwidoczniej nie zamierzał odpuszczać, bo dogonił mnie i
zatarasował mi drogę. Mogłam albo spróbować go ominąć, co zapewne skończyłoby
się tym, że z kimś bym się zderzyła, albo stać w miejscu i czekać na to, co
powie.
Westchnęłam
bezsilna.
- Dobra, czego
chcesz? – spytałam, a on zrobił nieco zdziwioną minę. – Tylko mówię od razu,
jeśli chcesz znów się ze mnie ponabijać, to sobie daruj, bo nie jestem dzisiaj
w humorze.
Patrzył na
mnie przez chwilę, po czym się uśmiechnął. Tak normalnie, bez cienia kpiny.
Tak, jak jeszcze nie widziałam.
- Co?
- Dlaczego
sądzić, że chcę się z ciebie ponabijać?
– Ostatni wyraz powiedział naśladując mój głos, ale postanowiłam to zignorować.
- Bo zawsze to
robisz? – bardziej stwierdziłam, niż spytałam.
- A nie
przyszło ci do głowy, że robię to z jakiegoś powodu? – Uniósł do góry jedną
brew, przyglądając mi się badawczo.
- Niby
jakiego? – Spytałam, opierając dłoń na biodrze.
Uśmiechnął się
po raz kolejny. I znów, gotowa byłam stwierdzić, że był to szczery uśmiech. Przysunął
się do mnie, robiąc krok do przodu i w jednej chwili, jego twarz znalazła się
kilka centymetrów od mojej. Nasze ciała stykały się w kilku miejscach, a ja
poczułam jak cała krew napływa mi do twarzy sprawiając, że robię się czerwona,
jak dorodny burak.
- Właśnie
dlatego – szepnął, przejeżdżając kciukiem po moim policzku. Poczułam, jak moje
serce przyspiesza trzykrotnie, a nogi robią się jak z waty. – Te różowe
policzki są takie słodkie. Uroczo się rumienisz.
Jeszcze przez
chwilę stałam jak słup soli, wpatrując się tępo w jego czekoladowe tęczówki. Po
chwili jednak, odzyskałam panowanie nad swoim ciałem i zbierając w sobie całą
siłę, odepchnęłam go od siebie, po czym ruszyłam przed siebie.
- I do tego ta
agresywność. Sexy! – krzyknął za mną,
a kilka osób spojrzało w naszą stronę, zaciekawionych.
Miałam ochotę
zawrócić i go zabić. Resztkami sił powstrzymałam się, aby tego nie zrobić.
- Daj mi
spokój! Odczep się ode mnie raz na zawsze! – Wściekła, odwróciłam się, aby
napotkać jego rozbawione spojrzenie.
- Hej, ale
prawie uwierzyłaś, że chce cię pocałować – stwierdził, nie przestając się
uśmiechać.
Zmrużyłam
tylko oczy i nie chcąc dłużej z nim rozmawiać prychnęłam, po czym odwróciłam
się, aby odejść. Odprowadzał mnie jego śmiech.
Siedziałam w
klasie, usilnie próbując skupić się na tym, co omawiała pani McCain. Starałam
się notować wszystko, o czym mówiła, ale Vee skutecznie mi to uniemożliwiała.
Jej usta zdawały się nie zamykać, a kolejne słowa dotyczące mojego brata,
wypływały z nich z prędkością światła.
- A wtedy on
spytał, czy chcę chusteczkę, aby wytrzeć tę plamę. Rozumiesz? Moja
nieostrożność po raz pierwszy się opłaciła! – Veronica, aż pisnęła ze
szczęścia, co doprowadziło do rzeczy najgorszej z możliwych. Ciemne, prawie
czarne oczy pani McCain, skierowały spojrzenie ku nam. I w zupełności nie było
to spojrzenie ostrzegawcze, a jedno z tych, które mogą zabić, przy dłuższym
kontakcie.
- Veronico
Sky. – Ton głosu pani McCain nie wróżył nic dobrego i gdybym była na miejscu
przyjaciółki, wybiegłabym z sali. Byłoby to bardziej rozważne, niż pozostanie
na miejscu. – Całą lekcję gadasz jak najęta. Spoglądałam już na ciebie kilka
razy wierząc, że może się opamiętasz, ale najwidoczniej nie masz takiego
zamiaru, bo już po chwili mówisz dalej.
Z każdym
kolejnym słowem nauczycielki, Vee zdawała się kurczyć coraz bardziej na swoim
krześle.
- Nie mam w
takim razie innego wyboru, jak usadowić cię w osobnej ławce. Ale ponieważ nie
ufam ci na tyle, żeby przesiadać cię dalej, niż do drugiej ławki, w której
siedzisz, to Sophia będzie musiała to zrobić. – Pani McCain rozejrzała się po sali,
najwidoczniej szukając dla mnie dobrego miejsca. Jej ciemne spojrzenie błądziło
pomiędzy ławkami, aż padło na tą, przy której wolne było jedno miejsce. –
Sophio, przesiądź się proszę do Dylana.
Jęknęłam,
mając nadzieję, że nikt tego nie słyszał. Spojrzałam przez ramię na chłopaka,
który już uśmiechał się na to, co miało mnie czekać.
- Czy muszę? –
odważyłam się spytać.
- Co to ma
znaczyć?! – Nauczycielka posłała mi surowe spojrzenie. – Oczywiście, że musisz.
Veronica musi siedzieć sama, a Dylanowi przyda się twoja pomoc. No już, nie
mamy całego dnia.
Spojrzałam na
Vee, z mordem w oczach, na co ona posłała mi nieme przepraszam. Wiedziała, że będzie musiała mi za to zapłacić i
bynajmniej, nie miała to być wyrozumiała kara. Zabierając ze sobą swoje rzeczy,
ruszyłam na koniec sali do ławki, w której siedział Dylan. Przemykałam pomiędzy
ławkami mając wrażenie, że wszyscy uśmiechają się do mnie kpiąco. Zupełnie,
jakby naśmiewali się z mojego nieszczęścia.
Klapnęłam na
krześle obok chłopaka i schowałam głowę w ramionach, opartych o ławkę. Miałam ochotę
zniknąć, wyparować. Jęknęłam do siebie, opierając głowę o brudny blat.
- Też się
cieszę, że cię widzę – zironizował Dylan, a ja spojrzałam na niego wrogo,
mrużąc przy tym oczy.
- Wiedz, że
już wolałabym siedzieć z dużym Teddym, niż z tobą – stwierdziłam i spojrzałam w
prawo. Rudzielec ważący pewnie około stu kilo, właśnie dłubał sobie w nosie
wcale się z tym nie kryjąc. Zdawać się mogło, że jest już blisko dowiercenia
się do samego mózgu. O ile taki w ogóle posiadał.
- Fuj. – Dylan
zdawał się być naprawdę rozbawiony zaistniałą sytuacją. – Muszę ci się
strasznie podobać, skoro jesteś gotowa, aż do takich poświęceń, aby tylko ze mną nie siedzieć.
Spojrzałam na
niego ze złością.
- Narcyz z
ciebie, wiesz? Wyobraź sobie, że nie koniecznie podobasz się wszystkim dziewczynom. I żebyś wiedział,
w ogóle nie jesteś w moim typie. A do tego ten drwiący uśmieszek. Zwykły pajac
z ciebie! – Zdenerwowałam się, chyba nieco zbyt głośno.
Pani McCain
patrzyła na mnie unosząc do góry brwi. Ciekawa byłam, ile z mojej interesującej
wypowiedzi usłyszała.
- Sophio, co
się tam dzieje? – spytała, a oczy wszystkich w klasie zwróciły się w naszą
stronę.
Czułam, jak
moje policzki przybierają bordowego odcienia.
- Ja… Ja… Bo…
- jąkałam się, nie mogąc złożyć w głowie żadnego, mądrego zdania.
- Sophie tylko
mi coś tłumaczyła. To moja wina – stwierdził Dylan, patrząc na nią bez
mrugnięcia okiem.
Nauczycielka
najwidoczniej uwierzyła w jego słowa, bo skinęła głową.
- Dobrze, ale
następnym razem rób to ciszej, Sophio – nakazała i odwróciła się z powrotem w
stronę tablicy.
Spojrzałam na
Dylana rozdziawiając przy tym szeroko buzię. Oczy prawie wyszły mi z oczodołów
i już niedługo, mogłabym je zbierać z brudnego blatu. Chłopak tylko zaśmiał się
widząc moją reakcję.
- Zaskoczona?
– spytał, choć doskonale wiedział, że byłam więcej niż zaskoczona. Mnie
dosłownie wryło w ziemię. – Oh, nie pozwolimy przecież, żeby znów cię
przesadzono. – Powoli odgarnął pasemko moich włosów za ucho, ale na jego twarzy
widziałam cień uśmiechu.
- Jesteś
beznadziejny – stwierdziłam i znów schowałam głowę w dłoniach.
Nie miałam
najmniejszej ochoty na kolejną lekcję gry na pianinie. Doskonale wiedziałam, co
się z tym wiąże. Wiedziałam, że pewnie znów na Niego wpadnę, a nie miałam na to
siły. Lekcja matematyki sprzed kilku godzin, była dziennym limitem czasu, jaki
mogłam z nim wytrzymać jednego dnia.
Powolnym
krokiem doszłam do drzwi i stanęłam na niewielkim ganku. Ten maleńki domek
zawsze wydawał mi się uroczy. W przeciwieństwie do mojego miejsca zamieszkania,
miał w sobie coś magicznego i przytulnego. Zawsze zazdrościłam ludziom, którzy
mogli cieszyć się, taką niewielką posiadłością.
Zapukałam w
białe, poobdrapywane tu i ówdzie, drzwi. Czekałam chwilę, ale nikt nie otwierał.
Kiedy miałam już sobie pójść, usłyszałam krzyki dochodzące z wnętrza. Dwa głosy
mieszały się ze sobą, przeplatane różnymi emocjami. Nacisnęłam na klamkę i
weszłam do środka. To nie była moja sprawa, ale coś nieuzasadnionego zmusiło
mnie, abym tam weszła. Stanęłam w korytarzyku i przez chwilę nasłuchiwałam.
- Już o tym
rozmawialiśmy. Masz znaleźć sobie pracę! – Pan Rettino zdawał się ledwo panować
nad głosem.
- Nie obchodzi
mnie, co tam sobie znowu wymyśliłeś. Nie będę szukał żadnej, pieprzonej pracy!
Jeśli tak bardzo chcesz, to proszę bardzo, sam mi ją znajdź, ojczulku! – W głosie
chłopaka słyszałam złość przeplataną z goryczą.
Po moich
plecach przeszedł zimny dreszcz. Wzięłam głęboki oddech i po kilku krokach
znalazłam się w niewielkim pomieszczeniu, służącym za salon. Chude plecy
mężczyzny stojącego kilka kroków przede mną drgały, jakby płakał. Ale tego nie
robił. Ciszę przerywały tylko przyspieszone oddechy dwóch mężczyzn.
- A ty co tu
robisz?! – Dylan stojący w drugim końcu pokoju, patrzył na mnie ze złością. Na
mnie, albo na ojca stojącego kilka kroków przede mną.
Pan Rettino
odwrócił się szybko w moją stronę i spojrzał na mnie zaskoczony.
- Sophio, już
przyszłaś? – Szybkim ruchem ręki starał się, niezauważalnie zetrzeć łzę,
błąkającą się w kącikach jego oczu.
- Tak, już
piąta – starałam się, aby mój głos brzmiał naturalnie. Tak, jakbym przed chwilą
wcale nie nakryła ich na kłótni.
- Naprawdę? –
Mężczyzna spojrzał na swój stary, zabytkowy zegarek na przetartym, skórzanym
pasku. Próbował udawać, że nic się przed chwilą nie stało.
- Co z tego?!
Nie wiesz, że nie wchodzi się do czyjegoś domu bez pukania? – Dylan przeniósł
swój atak z ojca na mnie. Miałam wrażenie, że kurcze się pod jego krzykiem.
- Dylan! –
Ojciec spojrzał na niego srogo, ale on zdawał się tym w ogóle nie przejmować.
Przełknęłam ślinę,
modląc się, aby nie drżał mi głos.
- Pukałam –
stwierdziłam twardo, patrząc mu prosto w oczy. Zdawało mi się, że wyraz jego
twarzy minimalnie zelżał. A może tylko mi się zdawało? – Ja przepraszam. Wiem,
że to nie moja sprawa, ale słyszałam fragment waszej… Rozmowy i myślę, że mogę…
- Pomóc?! –
Brunet roześmiał się gardłowo. – Przestań bawić się w dobrą ciocię, co?
Ojciec tylko
zmroził go spojrzeniem.
- Przepraszam
Sophio, że musiałaś to słyszeć. Nie masz się czym przejmować, damy sobie radę,
a teraz chodźmy ćwiczyć. – Pan Rettino najwyraźniej wstydził się tego, co przed
chwilą usłyszałam. Widziałam po jego twarzy, że to wszystko bardzo go dotyka.
Było mi go szkoda.
- Ale ja
naprawdę chciałabym i sądzę, że mogę pomóc – powiedziałam z naciskiem, patrząc
wprost na Dylana. Po chwili jednak, przeniosłam wzrok na jego ojca. – U mnie w
pracy jest jedno wolne miejsce. Właśnie poszukują kogoś, kto byłby chętny i
nadał się do tej pracy. Sądzę, że Dylan mógłby spróbować.
W oczach
mężczyzny zabłysnęły iskierki nadziei. Jego syn wpatrywał się we mnie
przenikliwie.
- To bardzo
miło z twojej strony. Dylan na pewno spróbuje. – Spojrzał na syna, surowo.
Brunet przez
chwile wpatrywał się prosto we mnie, ale udało mi się wytrzymać to spojrzenie.
- Niech ci
będzie – burknął w końcu, po czym wyszedł z pokoju.
***
Prawie nic z niego nie pamiętam. Oo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz