Krople deszczu bębniły o blaszane
parapety niosąc dookoła specyficzny odgłos. Wiatr smagał liście drzew w oddali,
a po szybach spływały grube krople, tworząc swego rodzaju szlaczki. Pogoda była
pochmurna i wietrzna, co całkowicie wpływało na moje samopoczucie. Żółte
żarówki jarzeniówek migotały nieco, usypiając mnie do snu. Schowałam głowę
między ramionami i oparłam czoło o ławkę, nie mogąc już dłużej walczyć z
samozamykającymi się oczami. Nie miałam kompletnie siły słuchać nauczycielki, a
już na pewno notować do zeszytu jej słowa. W tamtej chwili marzyłam tylko o
cieplutkim łóżeczku i dużej porcji snu. Słyszałam głosy, które zdawały się
coraz bardziej oddalać, aż w końcu znalazły się tak daleko, że nie potrafiłam
ich zrozumieć. Moja świadomość utknęła gdzieś między jawą a snem i szczerze
mówiąc, nie bardzo mi to przeszkadzało.
- Hej. – Ktoś
dźgnął mnie lekko w ramię, chcąc zwrócić moją uwagę.
Nawet nie
otworzyłam oczu. Nie miałam na to siły.
- Daj mi
spokój. Śpię – wymruczałam, stłumionym przez ramiona głosem. Widocznie jednak,
moje słowa nic nie dały, bo po chwili znów poczułam szturchnięcie.
Chciałam
nawrzeszczeć na owego osobnika, że zakłóca mój sen, ale zamiast tego, tylko niechętnie
podniosłam głowę i spojrzałam zaspanym wzrokiem na siedzącego obok mnie Dylana.
Był z czegoś wyraźnie zadowolony, ale zbytnio się tym nie przejęłam. Zdążyłam
się przyzwyczaić, że często dostarczam mu śmiechu, niezależnie czy tego
chciałam czy nie.
- Co? –
burknęłam, a on wskazał głową tablicę.
Pani McCain
stała z założonymi rękami i przyglądała mi się, tupiąc przy tym nogą. Wyraz jej
twarzy nie był serdeczny czy chociaż obojętny. Oczy zdawały się zwężyć w dwie
małe, czarne kropki, a usta zacisnęły się w jedną, wąską linię. Po moich plecach
przeszedł dreszcz i zrobiło mi się jeszcze zimniej. Skuliłam się w ławce,
ledwie wytrzymując jej surowe spojrzenie.
- Co się z
tobą dzieje, Sophio? – spytała kobieta, opierając dłonie na biodrach. – Czyżby
te korepetycje, których udzielasz Dylanowi, aż tak cię męczyły?
Kilka osób
zachichotało, a ja pokręciłam nieśmiało głową. Czy naprawdę musiała przywoływać
tę właśnie sprawę, na forum klasy?
Już otwierałam
usta, aby się usprawiedliwić, ale ktoś mnie uprzedził.
- Może udziela
mu ich także po nocach? – zażartował ktoś z klasy, wywołując falę śmiechu wśród
pozostałych. Pani McCain zbeształa ich wzrokiem.
Nawet Dylan
siedzący obok mnie, zaśmiał się pod nosem. Posłałam mu karcące spojrzenie, ale
ten tylko wyszczerzył się w głupim uśmiechu i położył rękę na oparciu mojego
krzesła.
- Sophie jest
świetna w udzielaniu korepetycji, proszę mi wierzyć. Na pewno z następnego
testu dostanę co najmniej trójkę! – Chłopak zdawał się w ogóle nie przejmować
tym, co właśnie nam zarzucono. Jednak byłam pewna, że jego postawa nie wynikła
z faktu, że tego nie zauważył, a dlatego, że sam świetnie się bawił.
Spojrzał w
moją stronę znacząco.
- Prawda Soph?
– Poruszył znacząco brwiami, a ja schowałam twarz w dłoniach, gdy reszta klasy
znów wybuchnęła śmiechem.
Pani McCain z
trudem przywołała klasę do porządku.
- Cieszę się
Dylan, że tak uważasz. – Posłała mu wymowne spojrzenie. – Mam nadzieję, że
udowodnisz nam wszystkim swoją wiedzę na następnym sprawdzianie, którzy
przypominam, wypada jutro. – Wszyscy w klasie zgodnie jęknęli, a kobieta
uśmiechnęła się pod nosem, najwidoczniej zadowolona z efektu, jaki udało jej
się uzyskać.
Wiedziałam, że
dając mi takie zadanie, pani McCain liczyła na to, że chociaż w jakimś stopniu,
uda mi się zmusić Dylana do pracy, ale w tym momencie nie byłam pewna, czy to
jest w ogóle wykonalne. Sprawdzian miał być już jutro, a my tymczasem
spotkaliśmy się tylko kilka razy i to bez większych efektów. Prawdę mówiąc,
nasze spotkania opierały się głównie na bezsensownych kłótniach i moich
bezsilnych próbach, przywrócenia go do porządku. Nie zostało nam wiele czasu i
wiedziałam, że jeśli chcę go zmusić chociaż do minimalnej pracy, będę musiała
coś wymyślić.
Westchnęłam
zrezygnowana.
- Dzisiaj po
szkole u mnie – zakomunikowałam twardo.
Uśmiechnął się
jak zwykle i nachylił ku mnie, wciąż trzymając rękę na oparciu mojego
krzesełka.
- Co tylko
rozkażesz, królowo – zironizował, a ja znów schowałam głowę w dłoniach, jednak
szybko się opamiętałam i skupiałam na lekcji, aby znów nie paść ofiarą żartów
reszty klasy.
Kręciłam pasmo
długich blond włosów na zgrabnym palcu. Pogoda była jak zwykle cudowna. Słońce
mocno grzało, podkreślając tylko moją opaleniznę, a do tego wiał lekki
wietrzyk, który idealnie niwelował odczuwanie, prawie trzydziestostopniowego
upału. Mimo to, byłam znudzona i podenerwowana. Siedzieliśmy jak zwykle na
jednym z murków przed szkołą mimo, że już dawno skończyliśmy lekcje. Ściągaliśmy
uwagę wszystkich dookoła, ale ja czułam, że wcale mnie to już nie bawi.
Potrzebowałam czegoś więcej, ale sama nie do końca wiedziałam czego.
Spojrzałam na
siedzącego po mojej prawej stronie Dylana. Dzisiaj w ogóle nie zwracał na mnie
uwagi, co akurat średnio mi się podobało. Myślami był gdzieś daleko i szczerze
mówiąc, zaczynał mnie już powoli denerwować. Wpatrywał się w budynek szkolny
tak, jakby się czegoś naćpał i w ogóle mnie nie słuchał.
Odrzuciłam do
tyłu włosy, wzdychając ciężko. Przeniosłam swoje spojrzenie na siedzących po
mojej lewej stronie Terrego i Tylera, którzy jak zwykle gadali o jakiś
głupotach. Czasem zastanawiałam się, czemu w ogóle się na to godzę. Jasne, byli
kumplami Dylana, ale czy spotykanie się z nim naprawdę było tego warte? Terry.
Chłopak, którego nigdy jeszcze nie widziałam z żadną panną dłużej niż jedną
noc, uwielbiający imprezy i gadanie o dziewczynach, szczególnie tych, o których
może tylko pomarzyć. I Tyler. Chłopak, któremu kiedyś wydawało się, że może
mnie mieć. Doskonale pamiętałam, jaki miałam z niego wtedy ubaw. Podobno teraz
startował do tej beznadziejnej Nicole. Swoją drogą, ciekawe co w niej widział.
Dwoje krzywych nóg i zbyt szerokie biodra?
Ziewnęłam
przeciągle, nie zwracając tym niczyjej uwagi. Miałam tego dość. Położyłam rękę
na kolanie Dylana, ale ten nawet nie zareagował. Nadal wpatrywał się w budynek
szkolny, jakby czekał na coś, co miało się niebawem wydarzyć. Przesunęłam rękę
wyżej, znacznie wyżej. Chłopak powoli odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał
na mnie pytająco. Seksowny uśmieszek błądził na jego pełnych ustach.
- Pomyślałam,
że… No wiesz, może poszlibyśmy do mnie? – Zarzuciłam swoje nogi na jego i
zwinne wśliznęłam mu się na kolana.
Objął mnie w
pasie, a właściwie o wiele niżej. Nie przeszkadzało mi to, że wszyscy się na
nas gapią.
- Teraz? –
spytał, odgarniając pasmo moich włosów za ucho.
Musnęłam jego
usta, w odpowiedzi. Ukazałam rząd białych zębów i przysunęłam się jeszcze
bliżej. Mimowolnie się uśmiechnął, ale nic nie powiedział. Przyglądał mi się
badawczo, co było nie w jego stylu.
- Więc? –
ponagliłam go, wsadzając ręce pod jego koszulkę i uśmiechając się przy tym
kokieteryjnie. Po krótkiej chwili złapał mnie za nadgarstki i zabrał moje
dłonie ze swojego umięśnionego ciała.
Spojrzałam na
niego pytająco, nic nie rozumiejąc.
- Nie dzisiaj,
Heather – wyjaśnił i wstał, strącając mnie ze swoich kolan.
Usiadłam na jego
miejscu, patrząc na niego nieco zdziwiona. O co mu chodziło? Od rana zachowywał
się dziwnie, a teraz już całkowicie dał mi do zrozumienia, że nie jest dziś
sobą. Nikt, jeszcze nigdy mi nie odmówił. I mimo, że byłam teraz trochę zła,
miałam na niego jeszcze większą ochotę.
Sophie tym
razem wyszła ze szkoły całkowicie sama i odnajdując mnie wcześniej w tłumie,
niepewnie ruszyła w naszą stronę. Nerwowo poprawiła torbę na ramieniu i splotła
ręce na klatce piersiowej, wcale się nie spiesząc. Musiałem przyznać, że tego
dnia wyglądała całkiem inaczej. Niedbale związała swoje długie, ciemne włosy na
karku, a kilka pojedynczych pasemek opadało jej swobodnie na twarz. Ubrana była
w spódniczkę nieco przed kolano, która idealnie podkreślała jej zgrabne nogi i
zwykłą białą bokserkę, która uwydatniała co nieco. Nie miałem pojęcia jak to
jest możliwe, że ta dziewczyna nie miała żadnego kolesia. Byłem pewien, że
kręci się wokół niej ich spora grupka, ale najwidoczniej Matt skutecznie
wszystkich odpędzał.
- Cześć. – Nieśmiało
uśmiechnęła się do naszej czwórki, patrząc najpierw na chłopaków, a później na
Heather. W końcu jej spojrzenie padło na mnie i wtedy zarumieniła się nieco
tak, jak miała to w zwyczaju robić w mojej obecności.
Mimowolnie się
uśmiechnąłem.
- Możemy iść?
– spytałem, a ona skinęła głową.
Odwróciliśmy
się, żeby odejść, ale powstrzymała nas Heather, która zdawała się nie być
zadowolona z obecności dziewczyny. Stanęła przed nami, opierając dłonie na
biodrach.
- Gdzie się
wybierasz? – spytała mnie, nie zaszczycając Soph nawet spojrzeniem.
Zmrużyłem
oczy, patrząc na nią nieco rozdrażniony.
- Przypominam
ci, że mam korki z matmy, gdybyś zapomniała – odparłem, pozbawionym emocjami
głosem.
Wyraz twarzy
Heather wcale się nie zmienił, co oznaczało, że moje przypuszczenia były
słuszne. Wcale nie zapomniała.
Obrzuciła
brunetkę od góry do dołu znudzonym spojrzeniem. Soph, odwróciła wzrok speszona.
- Z nią? –
Blondynka uniosła do góry brwi, udając zaskoczoną. – Przecież ja też mogę dawać
ci korki. – Zbliżyła się do mnie, łapiąc za mój podkoszulek.
Przewróciłem
oczami, nie mając najmniejszej ochoty na tego typu gierki. Zachowywała się tak,
jakby była typem dziewczyny, których naprawdę nie lubiłem. Jakby była
zazdrosna, a przecież oboje wiedzieliśmy, na czym polega nasz związek.
- Z matmy? –
odezwał się Tyler, który razem z Terrym do tej pory przysłuchiwał się naszej
rozmowie. – Wiesz, Heather. Może i w pewnych
sprawach jesteś dobra, ale matematyka na pewno nie jest twoją mocną stroną
– zażartował, a Terry parsknął śmiechem. Nawet ja nie mogłem powstrzymać
uśmiechu i nawet nie przyszło mi to na myśl.
Heather
rzuciła ostre spojrzenie Tylerowi, po czym przeniosła je na mnie.
- No co? To
było dobre. – Wzruszyłem ramionami, ale wyraz jej twarzy w ogóle się nie
zmieniał.
Westchnąłem.
- Dobra, nie
mam na to czasu. Na razie – rzuciłem i już miałem odejść, ale Heather złapała
mnie za nadgarstek i przyciągnęła mocno do siebie, po czym złożyła na moich
ustach namiętny, długi i bardzo głęboki pocałunek. Odsunęła się ode mnie po
dobrej chwili, i przygryzła seksownie dolną wargę.
Spojrzałem na
nią zaskoczony. Już otwierałem usta, żeby coś powiedzieć, ale położyła mi na
nich swój chudy palec i skutecznie mi to uniemożliwiła.
- Bądź
grzeczny – powiedziała półszeptem, po czym zabierając swoją torbę odeszła
kręcąc biodrami.
Spojrzałem
najpierw na zdziwionych chłopaków, którzy tylko wzruszyli zgodnie ramionami, a
następnie na Sophie, która była wyraźnie zmieszana. Znów poprawiała nerwowo
torbę spadającą jej z ramienia i skutecznie unikała mojego wzroku. Doskonale
wiedziałem, że Heather zrobiła to właśnie ze względu na nią i byłem z tego
powodu nieco zły, ale także zaskoczony. Znałem ją na tyle dobrze, żeby
wiedzieć, że ona zawsze musi wygrywać, ale w tym wypadku, wcale mi się to nie
spodobało. W dodatku, nie sądziłem, że może chcieć udowodnić właśnie Sophie,
kto jest tutaj górą.
Westchnąłem
zrezygnowany.
- Chodźmy –
powiedziałem do Soph idąc przed siebie. Brunetka ruszyła tuż za mną, ale nie
odezwała się ani słowem.
Siedzieliśmy w
moim pokoju od dobrych dwóch godzin, a ja powoli traciłam nadzieję, że uda mi
się nauczyć tego chłopaka czegokolwiek. O wiele bardziej interesowały go
zdjęcia oprawione w ramki, które wisiały na ścianach, a także mój dekolt, gdy
tylko nachylałam się nad stolikiem, żeby tylko mu coś wytłumaczyć. Czułam się
totalnie bezsilna.
Potarłam
skronie, gdy po raz kolejny zdałam sobie sprawę, że chłopak w ogóle mnie nie
słucha.
- Poddaje się
– jęknęłam, zatrzaskując z hukiem książkę. – Nie mam już żadnego pomysłu, jak
zachęcić cię, żebyś chociaż spróbował się tego nauczyć.
Dylan tylko
wzruszył ramionami uśmiechając się przy tym, co zdenerwowało mnie jeszcze
bardziej. Byłam już bliska łez, a on wcale mi tego wszystkiego nie ułatwiał.
- Nie
rozumiem, czemu aż tak się tym przejmujesz. Po prostu tego nie zaliczę i już.
Ty nic na tym nie stracisz – stwierdził, opierając się wygodniej w fotelu, a ja
zaśmiałam się nerwowo.
Spojrzał na
mnie pytająco, unosząc jedną brew do góry.
- Tak ci się
wydaje? – spytałam, podenerwowana. – No to wiedz, że się mylisz. Gdy czegoś się
podejmuję, zawsze doprowadzam to do końca, dając z siebie tyle, ile mogę. A
tymczasem jestem zwyczajnie bezsilna, bo tobie nie chce się nawet spróbować
wysilić i właśnie przez twoje lenistwo i olewający stosunek do wszystkiego,
zawiodę panią McCain. – Wstałam i podeszłam do biurka, na którym stał dzbanek z
sokiem i dwie szklanki. Nalałam sobie do jednej z nich i wypiłam jej zawartość
na jednym tchu. Czułam na sobie jego wzrok. Odwróciłam się, odstawiając
szklankę na swoje miejsce.
Dylan
przyglądał mi się badawczo.
- Co? –
burknęłam.
Wyglądał tak,
jakby głęboko się nad czymś zastanawiał.
- Więc chodzi
tu tylko o to, żeby kogoś nie zawieść? – spytał, a ja nie wiedziałam co ma na
myśli.
Zastanowiłam
się nad jego słowami. Czy faktycznie chodziło tylko o uczucia innych? Nie, to
oczywiste. Nie chciałam też zawieść
siebie. Wierzyłam, że uda mi się pomóc Dylanowi. I może tak by się stało, gdyby
nie jego upór i duma. Przecież nie pozwoliłaby mu ona pokazać, że chociaż
trochę mu zależy.
- Zrobiłabym
wszystko, żeby jakoś cię do tego zmusić… - mruknęłam pod nosem, ale chłopak
widocznie to usłyszał, bo dobrze znany mi uśmiech pojawił się na jego twarzy.
- Wszystko? –
Uśmiech jeszcze się powiększył.
Mimowolnie
naciągnęłam bluzkę wyżej na dekolt i poprawiłam spódniczkę. Przełknęłam głośno
ślinę czując, że na moich policzkach znów pojawiają się te dorodne rumieńce.
Czemu nie potrafiłam ich powstrzymać?
- Jeśli znów
chodzą ci po głowie jakieś brudne myśli, to…
- Nie, nie –
przerwał mi szybko i znów się uśmiechnął. – Mam dla ciebie pewną… Propozycję.
Spojrzałam na
niego zaciekawiona, ale jednocześnie z pewną obawą. Nie znałam go długo, ale
zdążyłam poznać, jego dziwne pomysły.
- To znaczy? –
spytałam w końcu, nie do końca wiedząc, czy robię dobrze. Wiedziałam, że to w
co mogę się wpakować, nie skończy się dla mnie dobrze. Doskonale zdawałam sobie
sprawę, że mogą wyniknąć z tego jakieś niemiłe konsekwencje, ale jednocześnie
czułam taki wewnętrzny dreszczyk ekscytacji i ogromne zaciekawienie, które aż
zżerało mnie od środka. I którego nie potrafiłam opanować.
Długa, cienka
wskazówka zegarowa odliczała ostatnie sekundy do dzwonka.
Cztery…
Trzy…
Dwa…
Jeden…
Po szkole
rozniósł się znajomy wszystkim dźwięk. Założyłam torbę na ramię i ruszyłam w
stronę biurka nauczycielki, zabierając wcześniej swój sprawdzian, który
zdążyłam już skończyć kilka minut wcześniej. Byłam z siebie zadowolona. Poszło
mi całkiem dobrze i byłam wręcz pewna, że nie mam się o co martwić. Matematyka
zawsze była jedną z moich lepszych stron i nigdy nie miałam z nią problemów.
Oddałam
zapisany arkusz pani McCain i spojrzałam w stronę idącego między rzędami ławek
Dylana. Nauczycielka postanowiła rozsadzić nas na czas trwania sprawdzianu, aby
– jak to stwierdziła – nie kusić Dylana. Nie protestowałam zbytnio.
Szedł teraz w
moim kierunku i musiałam przyznać, że w czarnym podkoszulku i z nieco
zmierzwionymi włosami wyglądał wręcz olśniewająco. Nic dziwnego, że większość,
jak nie wszystkie dziewczyny w szkole za nim szalały. Dziwiło mnie, jak mogą
być tak powierzchowne i nie dostrzegać jego trudnego charakteru.
Podszedł do
biurka, wręczył nauczycielce swój sprawdzian i o dziwo, obdarował mnie pewnym
siebie uśmieszkiem. Poczułam, że serce niebezpiecznie przyspieszyło, a żołądek
przewrócił mi się do góry nogami. Przeczuwałam coś niedobrego. Chciałam go
spytać, co to wszystko miało oznaczać, ale wyszedł z klasy i zniknął na
korytarzu nim zdążyłam go dogonić.
Byłem z siebie
dumny. Udało mi się, byłem tego pewien. Zrobiłem to, co sobie zaplanowałem, z
niemałym wysiłkiem przyznaję, ale mimo wszystko, czułem tą wypełniającą mnie od
środka satysfakcję. Jak zwykle, wszystko szło po mojej stronie i wcale nie
ukrywałem, że się z tego cieszę.
Roześmiałem
się do siebie, przypominając sobie wczorajszy wyraz twarzy ojca, gdy zastał
mnie z książkami w pokoju.
Usłyszałem ciche pukanie do drzwi i choć nie
miałem ochoty na żadne rozmowy z moim, pożal się Boże ojcem, pozwoliłem mu
wejść do środka.
- Dylan, kolacja na sto… - Stanął jak wryty
w podłogę i odruchowo otworzył szeroko oczy. Uśmiechnąłem się na ten widok
ironicznie. No cóż, wcale mu się nie dziwie. Gdyby ktoś kilka dni temu
powiedział mi, że będę siedział z książkami na łóżku i uczył się ponad dwie
godziny matematyki, po prostu bym go wyśmiał. Stwierdził, że ten ktoś
całkowicie postradał rozum. A tymczasem siedziałem tu i miałem już wszystkiego
zwyczajnie dość.
Ojciec odchrząknął, widocznie zdając sobie
sprawę, jak głupi wyraz twarzy przybrał.
- Czy… Czy ty się właśnie uczysz? – spytał,
wchodząc do pokoju i zamykając za sobą drzwi.
Popatrzyłem na niego jak na idiotę.
- Nie – odparłem, zamykając książkę. –
Tańczę.
John puścił moją odpowiedź mimo uszu i
podszedł bliżej tak, jakby chciał usiąść na rogu łóżka, ale widząc mój wyraz
twarzy, najwidoczniej się rozmyślił.
- A cóż to za zmiana? Jeszcze niedawno
miałeś szkołę w głębokim poważaniu i nawet nie chciałeś słyszeć o nauce. Co się
zmieniło? – Zdawał się być zadowolony, że widzi mnie właśnie w takiej sytuacji.
Nie miałem ochoty się z nim sprzeczać. Byłem zmęczony, a głowa aż bolała mnie
od ciągłego powtarzania wzorów i głupich regułek matematycznych.
Zastanowiłem się przez chwilę.
- Powiedzmy, że mam w tym swój cel. Więcej
nie powinno cię obchodzić. Przecież tego chciałeś, żebym zaczął się uczyć, czyż
nie? – spytałem ironicznie, ale nie odpowiedział.
Siedział chwilę przyglądając mi się w
milczeniu, po czym zostawił mnie samego, najwidoczniej zapominając, po co tu
przyszedł.
To musiał być
naprawdę niespodziewany widok. Dylan Rettino z książkami. Sam się zdziwiłem, że
gotów byłem do czegoś takiego. To nie było do mnie podobne, nawet pomijając
fakt, że często lubiłem podejmować nowe wyzwania, nawet te nie zawsze
przyjemne. Ale nauka? Nigdy nie pomyślałbym, że zgodzę się na coś podobnego. A
właściwie, że sam coś takiego zaproponuję. Ale to chyba po prostu działo się
pod wpływem impulsu, a ja znany byłem z tego, że często działałem bez
wcześniejszego przemyślenia sprawy. Jednak teraz było już z mojej strony po
sprawie i postanowiłem więcej nad tym nie rozmyślać.
Uśmiechnąłem
się do siebie po raz kolejny idąc, nagrzanym słońcem chodnikiem. Wyjąłem
pudełko papierosów z tylniej kieszeni spodni, zapaliłem jednego z nich i
wciągnąłem do płuc tytoniowy dym. Wstrzymałem oddech przez chwilę, po czym
powoli wypuściłem dym z ust. Czułem się fantastycznie i nic, nie mogło zepsuć
tego nastroju.
Czas dłużył mi
się niemiłosiernie. Po raz pierwszy, tak bardzo chciałam znać już wyniki
sprawdzianu, a nauczycielka najwidoczniej, zamierzała zrobić mi na złość, bo
spóźniała się już dobre pięć minut. Uderzałam paznokciami o biurko, ale to nic
nie dawało. Dodatkowo Dylan, siedzący tuż obok mnie, nie odzywał się do mnie
ani słowem, od czasu sprawdzianu i gdy natrafialiśmy na siebie na korytarzu
podczas tych kilku dni, tylko głupkowato się uśmiechał, tak jak robił to
właśnie teraz. Miałam złe przeczucia, ale nie chciałam ich do siebie
dopuszczać.
Pani McCain
weszła pośpiesznie do klasy nawet się z nami nie witając. Oddychała szybko, a
włosy miała nieco potargane, widać było, że spieszyła się, jak tylko mogła.
Położyła
książki oraz swoje rzeczy na biurku i dopiero wtedy na nas spojrzała.
- Przepraszam
was bardzo, ale pani dyrektor zatrzymała mnie na chwilę. – Posłała nam znaczące
spojrzenie, którzy wszyscy od razu zrozumieli.
Pani dyrektor
należała do jednej z tych osób, która często lubiła zawracać głowę
nauczycielom, niepotrzebnymi często sprawami. Tym razem najwidoczniej, trafiło
na panią McCain.
- Oczywiście
mam wasze sprawdziany. Będę wyczytywać nazwiskami wasze prace, a wy będziecie je
kolejno odbierać. Później je omówimy. – Wyjęła plik arkuszy z niebieskiej
teczki i zaczęła odczytywać nazwiska uczniów.
Gdy usłyszałam
swoje nazwisko wstałam z miejsca i odebrałam od niej swój sprawdzian. Tak jak
myślałam, zaliczyłam bardzo dobrze, bo do pełnej ilości punktów brakowało mi
tylko jednego. Wróciłam uśmiechnięta do ławki i zaczęłam analizować swoją
pracę. Nawet nie zauważyłam, kiedy nauczycielka wyczytała nazwisko Dylana.
Widziałam jak chłopak wraca do ławki, wciąż z tym pewnym uśmieszkiem na twarzy.
Zimny dreszcz przebiegł mi po plecak.
Nie odezwałam
się ani słowem, kiedy usiadł na swoim miejscu i posłał mi znaczące spojrzenie.
Serce waliło mi jak młotem.
- Wygląda na
to, że możesz już szykować sobie ciuchy. – Wskazał na swój arkusz, na którym w
górnym prawym rogu widniała czerwona litera C z plusem u boku.
Nie mogłam w
to uwierzyć. To było wręcz niemożliwe. Jednak okazało się prawdą, gdy sama pani
McCain, na forum całej klasy złożyła mi i Dylanowi szczere gratulacje, za naszą
ciężką, ale owocną pracę.
Otworzyłam
jeszcze szerzej oczy, naprawdę w to wszystko nie wierząc. Przecież jeszcze
dzień przed sprawdzianem nie umiał kompletnie nic. Dodatkowo, wydawało się, że
wcale nie zamierza się czegokolwiek nauczyć, a tymczasem dostał ocenę dostateczną.
Chłopak
najwidoczniej dostrzegł moje zdziwienie, bo zaśmiał się i położył rękę na
oparciu mojego krzesła.
- Zamierzam
świetnie się z tobą bawić na tej imprezie – oznajmił i znów się zaśmiał, ale
nie było w tym głosie cienia ironii.
Patrzyłam to
na niego, to na kartkę leżącą przed nim, zastanawiając się, czy bardziej dziwi
mnie fakt, że mu się udało, czy że w ogóle zgodziłam się na to wszystko.
***
Hi hi hi. :D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz