Schowałam głowę w dłoniach, naprawdę tracąc
już wszelką nadzieję na powodzenie naszej małej akcji. Nigdy nie byłam dobra w
doborze strojów i tym całym modowym szaleństwie, ale w tym przypadku nawet
niezawodna Veronica, zdawała się mieć tego wszystkiego dosyć. No bo, spójrzmy
prawie w oczy. Ja i impreza? To po prostu nie szło ze sobą w parze. A co
dopiero pomyśleć o dobieraniu do siebie jakiś ciuchów, które w zestawieniu ze
sobą i połączeniu z moją beznadziejną figurą (czytaj: mały biust i szerokie
biodra), zasługiwałyby na miano czegoś więcej, niż określenie ich ,,znośnymi’’.
Westchnęłam i
po prostu rzuciłam się na łóżko, rozważając w głowie opcje odwołania, tego
całego chorego pomysłu i zostania w domu, pod pretekstem ostrego zapalenia
spojówek lub czegoś jeszcze bardziej niedorzecznego.
Po co ja w
ogóle godziłam się na to wszystko? Jasne, jak zwykle byłam zbyt dumna, żeby
odmówić. To było pewnego rodzaju wyzwanie. Coś w stylu ,,jeśli ja dam radę
zaliczyć sprawdzian, ty przełamiesz nieśmiałość i pójdziesz na domówkę.” No ale
skąd do diabła mogłam wiedzieć, że Dylanowi faktycznie się uda? Swoją drogą,
nieźle mnie zaskoczył. Wręcz wbiło mnie w krzesełko w momencie, kiedy
spojrzałam na jego pracę i zapewne, gdybym wtedy nie siedziała, upadłabym. Ale
za całym tym zaskoczeniem i niedowierzaniem kryło się coś jeszcze… Duma.
Przepełniała mnie całą, chociaż usilnie starałam się ją ukryć. No, bo jakby nie
patrzeć, była to jednak w jakimś stopniu moja zasługa. Na coś zdały się te
wszystkie godziny spędzone w męczarniach, kiedy myślałam, że cała moja praca
idzie na marne, bo Dylan zawsze miał masę ważniejszych spraw, niż słuchanie
tego, co do niego mówię. Ale jak widać, w mniejszym lub większym stopniu
słuchał, bo zaliczył dość obszerny materiał i to w dodatku na ocenę
dostateczną. Napawało mnie to niemałą dumną i gdy tak o tym myślałam, humor
nieco mi się poprawił, nawet pomimo
konsekwencji, jakich miałam w najbliższym czasie doświadczyć.
- A może ta? –
Z zamyślenia wyrwał mnie wypluty z emocji głos mojej przyjaciółki. Trzymała
właśnie w rękach czarną plisowaną spódniczkę sięgającą sporo przed kolano, ze
srebrną sprzączką z przodu. Kupiłam ją kiedy miałam piętnaście lat i chciałam
udowodnić sobie i innymi, że wcale nie wstydzę się moich dość pulchnych wtedy,
nóg.
Mimo, że
naprawdę nie chciałam, wydałam z siebie jakiś dziwny dźwięk, doskonale
opisujący moją opinię na temat trzymanego przez nią ubrania.
- Też tak
myślałam – burknęła Vee i rzuciła spódniczkę na kupkę innych ciuchów leżących
pod ścianą, którą rosła w zastraszającym tempie. O dziwo, dziewczyna zgodziła
się ze mną, co nie zdarzało się często, jeśli chodzi o sprawy modowe. Ona
zawsze wolała te, bardziej skąpe i nieco więcej odkrywające ubrania, ale to
może dlatego, że miała wręcz nienaganną figurę. Ja wolałam bardziej luźne i nie
tak kuse stroje, przez co czasem dochodziło między nami do niemałych sprzeczek,
gdy wybierałyśmy się razem na zakupy i Vee usiłowała mi wmówić, że ja również
mam idealną figurę, co oczywiście było absolutnym kłamstwem. No bo przecież
fakty były takie, że nigdy nie mogłam pożyczyć od niej czegokolwiek, aby nie
wyglądać tak, jakbym na siłę chciała wcisnąć się w za mały rozmiar. Vee jednak
nadal upierała się przy swoim, więc postanowiłam po prostu w miarę możliwości
nie poruszać tego tematu i w tajemnicy zazdrościć jej nienagannej figury.
Uśmiechnęłam
się nieco, patrząc jak brunetka przekopuje stertę ubrań, którą wcześniej
wyrzuciłyśmy na środek pokoju. Naprawdę nie sądziłam, że mam ich aż tyle, bo
połowy nawet nie pamiętałam, ale przecież rodzice nigdy nie szczędzili mi
pieniędzy na ubrania. Szczególnie mama, która ciągle powtarzała, że ubieram się
zbyt kiczowato i kilkukrotnie w ciągu miesiąca wysyłała mnie na zakupy, więc
kupowałam masę niepotrzebnych rzeczy, często nawet takich, które mi się
niespecjalnie podobały. Nie miałam wyjścia, bo gdybym przyszła do domu nie
wydając całej sumy pieniędzy, pojechałaby tam po prostu razem ze mną twierdząc,
że nie mam za grosz poczucia stylu.
- No a ta? –
Tym razem Vee trzymała kremową spódniczkę, nieco dłuższą od poprzedniej, a
jednak wciąż zbyt krótką, przynajmniej jak dla mnie. Kiedy ja w ogóle odważyłam
się kupić coś takiego?
Nagle przed
oczami stanął mi obraz uśmiechającego się ironicznie Dylana, kiedy staję przed
nim w tej właśnie kreacji. Widzę, jak patrzy na moje odsłonięte nogi i sama nie
wiem czemu, ale na moją twarz wypływa rumieniec.
Musiałam
porządnie potrząsnąć głową, aby pozbyć się z niej tego obrazu, a jednocześnie
obiecując sobie w duchu, że nigdy w życiu nie założę spódniczki tego typu,
szczególnie idąc na imprezę w towarzystwie Dylana.
Vee nadal
patrzyła na mnie wyczekująco, więc odchrząknęłam i powiedziałam tak, jakbym
przed chwilą wcale nie doświadczyła dziwnych myśli:
- Wiesz, ja
chyba zrezygnuję ze spódniczek. Po prostu… Nie będę czuła się w nich pewnie. –
Zmyśliłam na biegu, ale najwidoczniej zadziałało, bo Vee tylko wzruszyła ramionami
i nie wróciła więcej do tematu.
Była cudowna.
Pomagała mi jak tylko mogła, chociaż gdy tylko powiedziałam jej o całym tym
chorym układzie, zrobiła mi wykład na temat ,, dlaczego dziewczyna taka jak ja,
nie powinna zadawać się z chłopakiem takim jak Dylan”. W dodatku była zła o to,
że wchodząc w ten chory układ – jak
go nazwała - nie napomknęłam nic o niej, a przecież obiecywałyśmy sobie, że na
każdą imprezę będziemy chodziły razem. I niby udało mi się wyjaśnić jej, że tym
razem nie robiłam tego z czystej przyjemności, ale dla dobra sprawy i że w
dodatku na tej imprezie wyjątkowo miało nie być Matta, co ją nieco udobruchało,
a jednak mimo to, nadal była nieco na mnie obrażona, jednak wiedziałam, że
prędzej czy później jej przejdzie.
Nagle w moje
oczy wpadły brązowe spodnie z szerokim pasem u góry, a zwężające się ku dołowi.
Podniosłam je z ziemi i gdy się im przyjrzałam, nagle coś zaświtało mi w
głowie. Vee patrzyła na mnie zaciekawiona, gdy przeszukiwałam stertę ubrań
próbując odnaleźć to, o czym myślałam. W końcu w moje ręce trafiła czarna,
zwykła bokserka, którą kupiłam, ku rozpaczy mamy. Położyłam obie rzeczy na
łóżku i przyjrzałam im się uważnie. Nieco eleganckie spodnie idealnie
współgrały z młodzieżową i sportową bokserką, a gdy Vee dołożyła do tego
ciemne, połyskujące brokatem bolerko, mogłam śmiało stwierdzić, że to zestaw
idealny dla mnie.
Przeniosłam
spojrzenie na przyjaciółkę, która z założonymi na biodrach rękami przyglądała
się skomponowanemu przez nas zestawowi.
- No to chyba
w końcu to mamy – powiedziała i uśmiechnęła się do mnie, co momentalnie
odwzajemniłam, nawet troszkę się ciesząc, że idę na tą imprezę.
Jeśli
wychodząc z domu, jako tako cieszyłam się z nadchodzącego wieczoru, tak w
momencie, w którym znalazłam się na odpowiedniej ulicy, straciłam całkowicie
ochotę na jakąkolwiek zabawę. Szłam nieco chwiejnym krokiem i to wcale nie
dlatego, że miałam na sobie około dziesięciocentymetrowe, czarne, zabudowane
botki na koturnie, a dlatego, że słysząc głosy ludzi, którzy zmierzali w stronę
jasnego budynku, z którego wręcz dudniła głośna muzyka, całkowicie straciłam
pewność siebie. Co ja tu właściwie robiłam? To nie było moje miejsce, a już na
pewno nie moje klimaty i najchętniej, najzwyczajniej w świecie zwiałabym do
domu, aż by się za mną kurzyło. Nie pocieszały mnie nawet słowa Vee, którymi
obdarzyła mnie, gdy się rozstawałyśmy, jakobym była całkiem niezłą sztuką,
która tego wieczoru będzie miała niezłe powodzenie. W tym momencie słowa te,
wydały mi się wręcz śmieszne, ale jakoś wcale nie chciało mi się śmiać.
Sama nie wiem
kiedy i jak znalazłam się przed białymi drzwiami, zza których dudniła głośna
muzyka w stylu techno, a które jeszcze przed sekundą dosłownie się nie
zamykały. Jednak teraz było zupełnie pusto tak, jakby w pobliżu nie było żywej
duszy, a w środku wcale nie odbywała się szaleńcza impreza z (zapewne) dużą
ilością alkoholu. Można by tak nawet pomyśleć, nie licząc sporej ilości
samochodów stojących przed domem no i tej okropnej muzyki, która wręcz
rozsadzała mi czaszkę. Aż strach było pomyśleć, co będzie się działo w środku i
był to kolejny pretekst, aby tam w ogóle nie wchodzić.
Rozejrzałam
się dookoła, ale nikogo nadal nie było. Nie mogłam pozbyć się myśli, że może to
jakiś znak i jedyna szansa, aby stąd uciec. Przecież nikt by nawet nie zauważył,
że zawróciłam, a jeśli Dylan miałby się czepiać, mogłabym mu jednak wcisnąć
gadkę o poważnym stadium zapalenia spojówek, które nawet nie dawało mi szansy
na otworzenie oczu, a co dopiero na zabawę na imprezie. Vee powiedziałabym, że
po prostu nie trafiłam, bo chłopak najwidoczniej podał mi zły adres. Na pewno
by się zbytnio nie przejęła i resztę dnia oglądałybyśmy jakieś durne filmy,
które doprowadziłyby nas do takiego ataku głupawi, że śmiałybyśmy się tak
długo, aż rozbolałyby nas brzuchy.
Wizja ta, tak
mi się spodobała, że wyzbywając się już wszelkich wyrzutów sumienia, zdążyłam
odwrócić się i zejść stopień niżej, kiedy białe drzwi za moimi plecami
otworzyły się nagle, a ja rzuciłam pod nosem najgorszą wiązankę przekleństw,
jakie tylko znałam.
- Soph? – Nie
musiałam się odwracać, aby wiedzieć kto za mną stał. Tylko jedna osoba zwracała
się do mnie w ten sposób, poza tym, od razu rozpoznałam ten miękki, choć głęboki
i pociągający głos.
Odwróciłam się
niechętnie, próbując ukryć zażenowanie, ale doskonale wiedziałam, że moje
policzki mają kolor dorodnego buraka i to bynajmniej za sprawą różu.
- Ah, więc to
jednak tutaj – rzuciłam niby rozluźniona i zdziwiona, że w domu, z którego
dobiegała głośna muzyka i na którego podjeździe robiło się od samochodów, może
być jakakolwiek impreza.
Głupia.
Dylan tylko
uśmiechnął się, gdy mijałam go w progu, mając ze mnie najwidoczniej niezły
ubaw.
- Oh, zamknij
się – burknęłam, przechodząc obok niego, ale ten tylko uśmiechnął się jeszcze
bardziej.
- Przecież nic
nie mówię.
Weszliśmy do
niewielkiego korytarza, w którym roiło się, od nieco już podchmielonych ludzi. Po
lewej stronie znajdowały się schody prowadzące na górę, a po prawej wejście do
kolejnego pomieszczenia, zapewne salonu, jak wywnioskowałam z muzyki, która
stamtąd dochodziła. Nieco z przodu była prawdopodobnie kuchnia, z której wyszli
ludzie z jakimiś napojami. Wszędzie unosił się zapach spoconych ciał, alkoholu
i dymu papierosowego wymieszanego z czymś jeszcze. Zaczęłam zastanawiać się, o
której właściwie oficjalnie zaczęła się impreza, skoro prawie wszyscy byli już
w stanie takim, a nie innym. Stwierdziłam, że albo dawno albo mają szybkie
tempo imprezowania.
- Napijesz się
czegoś? – Usłyszałam za sobą głos Dylana, który próbował przekrzyczeć muzykę i
właściwie ledwo mu się to udało.
Momentalnie
przypomniałam sobie jak bardzo denerwuje mnie dudnienie w uszach i wręcz
rozsadzający moją głowę wszechobecny hałas i poczułam nagłą chęć znalezienia
się w jakimkolwiek innym pomieszczeniu, w którym byłoby chociaż odrobinę
ciszej.
Skinęłam
głową, a Dylan pociągnął mnie za sobą pomiędzy obściskującymi się w korytarzu
ciałami. Znaleźliśmy się w kuchni, w której – ku mojej radości – było znacznie
ciszej i dało się nawet w miarę normalnie rozmawiać. Było tu też mniej ludzi,
co niezmiernie mnie ucieszyło, bo odkąd weszłam do tego domu, miałam wrażenie,
że wszyscy dziwnie się na mnie patrzą. Albo dlatego, że jako chyba jedyna byłam
całkowicie trzeźwa, albo dlatego, że zwyczajnie tu nie pasowałam i wszyscy
doskonale o tym wiedzieli. Włącznie ze mną samą.
Dylan podszedł
do jednej ze szafek i wyciągnął z niej jednorazowy kubek, po czym zaczął do
niego czegoś wlewać, gdy ja tymczasem stałam wciąż trochę skrępowana,
rozglądając się dookoła. Dom nie wyglądał tak, jakby należał do wielce
zamożnych ludzi, aczkolwiek był zadbany i do jego wyglądu, zdecydowanie wkład
miała kobieca ręka. Wszystko idealnie do siebie pasowało, było czysto i
schludnie co oznaczało, że gospodarzom najwidoczniej zależało na tym, aby inni
właśnie za takich ich uważali. Ciekawa byłam, czy ułożeni rodzice wiedzą, jaka
impreza odbywała się właśnie w ich domu pod okiem cudownego synka. Odpowiedź
była oczywista.
- Proszę. –
Dylan podał mi kubek wypełniony ciemną, pełną bąbelek cieczą, która na pierwszy
rzut oka wyglądała jak zwykła cola, z plasterkiem cytryny w środku.
Nie
zastanawiając się w ogóle, przechyliłam kubek i upiłam spory łyk, gdy
momentalnie zdałam sobie sprawę, że zawartość może i faktycznie jest colą, ale
na pewno z dużą domieszką czegoś innego. Z trudem udało mi się połknąć to, co
miałam w ustach, a gdy już to zrobiłam, czułam jak moje gardło płonie ogniem, a
w ustach pozostał specyficzny, nieco gorzki smak.
Dylan
najwidoczniej zauważył moje zmieszanie pomieszane z obrzydzeniem, bo uśmiechnął
się tak, jak to miał robić w zwyczaju, przebywając ze mną. Rozbawienie
połączone z satysfakcją.
- Chyba nie
myślałaś, że to cola – roześmiał się, a ja miałam ochotę uderzyć się w twarz.
Faktycznie. Jak coś takiego w ogóle mogło przyjść mi na myśl?
- Co to? –
spytałam, wciąż zachrypniętym głosem, bo gardło nadal mnie paliło. Czułam też,
że w oczach stoją mi łzy, więc musiałam szybko mrugać, aby nie rozmazały mi,
misternie wykonanego przez Vee makijażu.
- To tylko
wódka z colą, lodem i cytryną. – Nie spuszczał ze mnie rozbawionego wzroku.
Odchrząknęłam,
z trudem przełykając ślinę przez palące gardło.
- Mhm, jasne.
Mogłam się od razu domyślić – burknęłam, a on najzwyczajniej w świecie
roześmiał się na głos i podszedł do mnie tak blisko, że aż się wzdrygnęłam.
- Wiesz Soph,
nie jesteś jednak taka drętwa, na jaką wyglądasz. – Objął mnie ramieniem jak
gdyby nigdy nic i przycisnął mocno do siebie.
Byłam w takim
szoku, że musiałam spojrzeć w górę na jego oczy, aby przekonać się, czy czasem
nie żartuje. Ale on uśmiechał się całkiem serdecznie, no i w dodatku zdawał się
nie być za specjalnie pijany. Pachniał papierosami i miętą i emanowało od niego
takie ciepło, że w jednej sekundzie aż zrobiło mi się gorąco. I zimno
jednocześnie.
- A wyglądam?
– spytałam zadziornie, wciąż w niemałym szoku.
Dylan
uśmiechnął się w odpowiedzi i już otwierał usta, by zapewne rzucić jakąś ciętą
ripostę, jak na niego przystało, gdy do kuchni weszła długonoga blond piękność.
Nie wiem jak i czy w ogóle jest to możliwe, ale momentalnie poczułam
specyficzny zapach jej słodkich perfum i w pomieszczeniu zrobiło się jakoś o
kilka stopni chłodniej.
Heather oparła
dłonie na biodrach i patrzyła w naszą stronę nie tyle z gniewem, ile z
podirytowaniem. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, że Dylan wciąż mnie obejmuje
i pomyślałam, że jest to trochę niezręczna sytuacja, ale najwidoczniej nie dla
niego, bo zdawał się ani trochę nie przejmować faktem, że stoi przed nami jego,
bądź co bądź dziewczyna. Swoją drogą, wyglądała niesamowicie. Miała na sobie
srebrną, dopasowaną sukienkę mieniącą się brokatem, z pokaźnych rozmiarów
dekoltem i bufiastymi rękawami, do której dobrała tak niebotycznie wysokie,
czarne szpilki, że zaczęłam w duchu podziwiać ją za zdolność chodzenia bez
potykania się o własne nogi. Włosy skręcały się w idealne fale i miękko spadały
na jej zgrabne plecy i ramiona. Zaczęłam zastanawiać się, jak to jest w ogóle
możliwe, że z każdą kolejną imprezą czy wydarzeniem, Heather potrafi zaskoczyć
mnie swoim idealnym wyglądem.
Odchrząknęła i
zrobiła kilka kroków w naszą stronę tak, że znów musiałam zadzierać głowę do
góry, by na nią spojrzeć.
- A ona co
tutaj robi? – spytała, nawet na mnie nie patrząc i w ogóle tak, jakbym właśnie
wcale przed nią nie stała.
Dylan
rozluźnił uścisk i wypuścił mnie ze swoich objęć. O dziwo, poczułam lekki
zawód, ale pomyślałam, że pewnie tylko mi się zdawało. Chciałam odsunąć się i
odejść, ale było między naszą trójką tak mało miejsca, że przepychając się
między nimi, zwróciłabym na siebie zapewnie większą uwagę, więc tylko stałam
tam, nie mogąc się ruszyć.
- Zaprosiłem
ją – odparł hardo Dylan, głosem wypranym z uczuć. Jeśli jeszcze przed chwilą
miałam wrażenie, że jest wesoły, tak w tym momencie, nie potrafiłam wyczytać z
jego twarzy dokładnie niczego.
Heather
prychnęła, a jej loki podskoczyły lekko, gdy ruszyła głową.
- Ty? Zaprosiłeś ją? Żartujesz sobie ze mnie? – Uśmiechnęła się niby rozbawiona, ale
widziałam po jej oczach, że wcale nie było jej do śmiechu. Po plecach przeszedł
mi dreszcz, gdy tak na nią patrzyłam.
Słyszałam jak
za moimi plecami Dylan ciężko wzdycha i mogłabym przysiąc, że założył ręce na
klatce piersiowej, demonstrując w ten sposób swoje znudzenie.
- Wierz mi, że
nie. – Byłam pewna, że uśmiechnął się ironicznie, choć wcale go nie widziałam.
Stałam wpatrując się w Heather, będąc jednocześnie świadkiem tej niewielkiej
sprzeczki, którą właśnie prowadzili. I nie mieściło mi się w głowie, że bądź co
bądź, prowadzą ją właśnie o mnie.
Heather
wpatrywała się przez chwilę w niego, mrużąc przy tym oczy, po czym odrzuciła do
tyłu swoje blond włosy i przeniosła wzrok na mnie. Obrzuciła mnie uważnym
spojrzeniem od dołu do góry, a gdy w końcu popatrzyła mi prosto w oczy,
uśmiechnęła się z satysfakcją.
- Wiesz, jak
chcesz – zwróciła się znów do Dylana, stojącego nadal za mną. – To w końcu nie
moja impreza, tylko Josha. – Wzruszyła ramionami i znów na mnie spojrzała, nie
przestając się uśmiechać.
Nagle
nachyliła się nade mną tak nisko, że jej blond włosy załaskotały mnie w nagie
ramię.
- Miłej
zabawy, Sophio. – Uśmiechnęła się jeszcze szerzej, pełna dumy i pewności
siebie, po czym kołysząc biodrami niczym rasowa modelka, odeszła zostawiając po
sobie słodki zapach perfum.
Zdałam sobie
sprawę, że sama nie wiedząc czemu, od dłuższej chwili wstrzymywałam powietrze,
więc teraz wypuściłam je ze świstem. Choć Heather nie skomentowała bezpośrednio
ani mojego wyglądu, ani obecności tutaj, czułam się upokorzona. Doskonale dała
mi do zrozumienia co myśli o tym, że znajdowałam się na imprezie takiej jak ta.
To nie było moje miejsce i kolejna osoba, właśnie mnie w tym upewniła. Jednak
mimo wszystko, nie rozumiałam o co jej chodzi. Nigdy w życiu nie dałam jej
powodów, aby mnie tak traktowała, ale ona chyba traktowała tak wszystkich,
którzy nie należeli do jej paczki. Nigdy nawet nie pomyślałabym, aby do niej
należeć, bo nie bawią mnie imprezy do rana, szybkie numerki w ubikacji z byle
kim, bieganie po sklepach i dyrygowanie wszystkimi dookoła.
Wciąż
trzymałam w ręce drinka i choć doskonale wiedziałam, co to oznacza, upiłam kilka
łyków. O dziwo, z każdym kolejnym gardło paliło mnie coraz mniej, a bąbelki
coli przyjemnie piekły w usta i język. Chciałam spytać Dylana o zachowanie
Heather, więc odwróciłam się myśląc, że chłopak nadal stoi tuż za mną, ale tak
nie było. Stał przy ladzie i właśnie nalewał sobie czegoś do plastikowego
kubka, po czym z butelką wódki w jednej ręce i kubkiem w drugiej podszedł w
moją stronę. W kącikach jego ust znów błąkał się uśmieszek, a ja nie
wiedziałam, dlaczego dzisiaj zachowuje się względem mnie tak, a nie inaczej.
- Może ci
dolać? – Wskazał na mój kubek, który sama nie wiem kiedy, zrobił się pusty.
Popatrzyłam na
chłopaka i znów zrobiło mi się gorąco, zapewne od ilości alkoholu, którą przed
sekundą wypiłam, choć nie byłam tego pewna. Brunet wyglądał niesamowicie, w
czarnym obcisłym tshircie polo z kołnierzykiem, zza którego wystawał naszyjnik
z koralików. Do tego założył szare, wąskie spodnie i czarne buty. Ciemne włosy
miał nieco podniesione na żel i pachniał głównie miętą. Choć starał się to ukryć,
uśmiech błąkał się po jego twarzy przez cały czas, gdy na mnie patrzył tak, jak
w tym momencie.
Odchrząknęłam,
gdy zdałam sobie sprawę, że za długo się tak w niego wpatruję.
- Poproszę –
odparłam, dziwiąc się samej sobie, ale jakoś tak z każdym łykiem stres, który
towarzyszył mi, kiedy wchodziłam do tego domu, ustępował i powoli się
uspokajałam.
Dylan nalał mi
przeźroczystej cieczy, po czym uzupełnił resztę kubka colą. Znów zapadła między
nami cisza, ale nie czułam się niezręcznie. Nawet nie wstydziłam się na niego
patrzeć, bo gdy tak staliśmy naprzeciw siebie, oboje nie mogliśmy powstrzymać
uśmiechu.
Nagle do
kuchni wszedł rudowłosy chłopak, niewiele wyższy ode mnie.
- Siema stary.
– Podszedł do Dylana i się z nim przywitał, po czym jego wzrok padł na mnie i
chłopak obdarzył mnie uśmiechem, jaki myślałam, że mają tylko modele z reklam o
pastach do zębów.
Szturchnął
Dylana łokciem, nie spuszczając ze mnie wzroku.
- A cóż to za
piękność? – spytał, uśmiechając się jeszcze szerzej. Nie mogłam powstrzymać
rumieńców, które już zapewne oblały moje policzki. Cóż, musiałam przyznać, że
chłopak był całkiem przystojny. Z bliska okazało się, że jego włosy wcale nie
były rude, a jasnobrązowe i miał tak niebieskie oczy, jakich jeszcze nigdy u
nikogo nie widziałam. No i do tego ten, wręcz zniewalający uśmiech.
- Sophie, to
Josh. Josh, Sophie. – Przedstawił nas sobie, a ja prawie ledwo zauważyłam, że
tym razem użył mojego pełnego imienia. Prawie.
Uścisnęłam
rękę, którą podał mi Josh i uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Ah, więc to
ty – stwierdził chłopak, a ja nie do końca zrozumiałam, o co mu chodzi. –
Wyglądasz… Zjawiskowo – oznajmił, przyglądając mi się jeszcze bardziej.
Znów oblałam
się rumieńcem.
- Dziękuje,
ale bez przesady – odparłam, nie przestając się uśmiechać.
Josh pokręcił
głową, wciąż usilnie się we mnie wpatrując. Najwidoczniej już na początku
naszej znajomości chciał, abym spaliła się z zakłopotania.
- Mówię serio.
– Przyłożył rękę do serca, jakby składał przysięgę, co nieco mnie rozbawiło. –
Prawda, Dylan?
Na dźwięk
swojego imienia, chłopak jakby wybudził się z transu i wtedy zdałam sobie
sprawę, że najwidoczniej nie tylko Josh, przyglądał mi się od dłużej chwili.
- Jasne. Zjawiskowo
– powtórzył słowa chłopaka, uśmiechając się przy tym nieco.
Czułam jak znów
oblewam się rumieńcem, więc zamiast podziękować, tylko odwzajemniłam jego
uśmiech. Miałam dziwne wrażenie, że coś się między nami zmienia. Może nie
będzie już tych ironicznych uśmieszków, pomyślałam.
Josh podszedł
bliżej mnie tak, że staliśmy teraz twarzą w twarz. On, w przeciwieństwie do
Dylana pachniał męskimi perfumami i alkoholem. A może tylko perfumami?
- No a jak ci
się podoba impreza, Sophie? – spytał i tym razem to on, dolał mi alkoholu do
drinka.
Skrzywiłam
się, ale chyba tego nie zauważył.
- Właściwie
dopiero przyszłam, ale jest w porządku – stwierdziłam i zdziwiona zdałam sobie
sprawę, że faktycznie do tej pory nie było tak źle, jak na początku myślałam. Może
z początku czułam na sobie wzrok innych, ale teraz jakoś zdawało mi się, że
chyba po prostu wyolbrzymiałam.
- W porządku?
Tylko w porządku?! – Zdenerwował się,
ale w taki sposób, że nie mogłam przestać się uśmiechać. – Oh, nie. Nie
pozwolimy, żebyś opowiadała później, że impreza u boskiego Josha była tylko w porządku. – Stwierdził.
Kątem oka
dostrzegłam, jak Dylan przewraca oczami.
- Skoro
dopiero przyszłaś – kontynuował swój monolog Josh – pewnie nawet nikt nie
poprosił cię jeszcze do tańca – zauważył i złapał mnie pod ramię, nim zdążyłam
zaprotestować.
Odwróciłam się
w stronę Dylana, ale on nadal stał z założonymi na piersiach rękami i wzrokiem
pozbawionym emocji. Chciałam jakoś się wymigać, bo nie byłam jednak na tyle
szalona, żeby wywijać na środku parkietu z nieco podchmielonym i do tego
całkiem nieznanym mi gościem. Nie miałam jednak zielonego pojęcia jak to
zgrabnie zrobić. Z opresji wybawiła mnie jakaś długowłosa dziewczyna, która
pomachała do chłopaka i uśmiechnęła się do niego zalotnie. Była naprawdę
śliczna ze swoimi kasztanowymi włosami i malinowymi ustami, więc wcale nie zdziwiłam
się, kiedy Josh odszedł w jej stronę, ówcześniej mnie przepraszając. Odetchnęłam
z ulgą, choć szczerze mówiąc, poczułam lekki zawód. Josh był… Co tu dużo mówić,
niezwykle atrakcyjny. I podobało mi się, w jaki sposób na mnie patrzył.
Odwróciłam się
w stronę Dylana i o dziwo, miałam wrażenie, że nieco się rozpogodził. Kąciki
jego ust znów podniosły się ku górze, dodając mu uroku. Czy ja, aby czasem za
dużo nie wypiłam?
Podszedł kilka
kroków w moją stronę i złapał mnie za rękę. Spojrzałam na niego tak zaskoczona,
że aż się uśmiechnął, gdy to zauważył.
- Chodź –
powiedział tajemniczo i chciał pociągnąć mnie za sobą, ale mu na to nie
pozwoliłam. Chciałam wiedzieć, co tym razem kombinuje i nie zamierzałam dać mu
się nigdzie zaciągnąć, bez własnej zgody.
Dylan
przewrócił oczami, ale wciąż się uśmiechał.
- To ja cię
tutaj zaprosiłem, więc muszę dopilnować, żebyś się dobrze bawiła – wyjaśnił. –
Poza tym, ktoś tu obiecał ci taniec. – Zacisnął mocniej dłoń na mojej ręce, ale
już się nie opierałam. Choć przed chwilą pomysł tańczenia wśród wszystkich na
parkiecie wydawał mi się abstrakcją, teraz pozwoliłam mu zaprowadzić się do
salonu.
Wyszliśmy na
korytarz, w którym teraz znajdowało się jeszcze więcej obściskujących się par
niż przedtem. Nagie brzuchy, głębokie dekolty, podwinięte spódniczki i
koszulki. Nagle zrozumiałam, co to za zapach unosił się w powietrzu, gdy tutaj
weszłam. Był to zapach podniecenia pomieszanego z pożądaniem, który zdawał się
jeszcze bardziej natężyć od tamtego czasu. Pijani chłopcy wpychali swoje języki
do gardeł, jeszcze bardziej pijanych dziewczyn. Ich ręce, wzajemnie błądziły po
spoconych ciałach i zdawało się, że w ogóle nie przeszkadza im to, że ktoś może
się na nich patrzeć.
Jęknęłam, gdy
ujrzałam, jak jeden z chłopaków sadza swoją partnerkę na pobliskiej szafce, aby
było im wygodniej. Kawałek jej różowych stringów wysunął się spod dżinsowej
spódniczki.
Dylan, widząc
mój wyraz twarzy tylko się roześmiał i pociągnął mnie dalej za sobą. Choć
początkowo myślałam, że w salonie muzyka będzie wręcz nie do zniesienia,
pomyliłam się. Albo po prostu ją przyciszyli, albo te kilka łyków alkoholu
sprawiło, że już tak nie odczuwałam dudnienia w uszach.
Brunet skinął
głową do grupki osób siedzącej na wielkiej, skórzanej kanapie pod ścianą, w
której rozpoznałam Terence’a, Tylera i brązowowłosą dziewczynę, która z tego co
wiedziałam, miała na imię Nicole. Patrzyli w naszą stronę, nawet gdy
znaleźliśmy się już na środku pomieszczenia, między innymi, wirującymi w rytm
muzyki parami. Nie miałam zielonego pojęcia, jak powinnam się zachować. Bywałam
na różnych imprezach, ale… No dobra, były to bardziej bale charytatywne, na
których spotykało się tylko poważnych, zamożnych i pochodzących z dobrych domów
chłopców.
Brunet zaśmiał
się po raz kolejny, widząc moje zakłopotanie i po prostu zarzucił moje ręce na
swoją szyję, a sam objął mnie w pasie. Byłam mu wdzięczna, że nie ułożył swoich
rąk nieco niżej, bo z tego co zauważyłam, właśnie taki panował tutaj zwyczaj.
Muzyka była
dość szybka, więc nawet nie zauważyłam, kiedy zaczęliśmy tańczyć w jej rytmie.
Z początku czułam się trochę drętwo, ale kiedy chłopak okręcił mnie kilka razy
dookoła, poczułam jak schodzi ze mnie cały stres. Kręciłam biodrami w takt
muzyki, ale daleko mi było do półnagich, wyginających swe atuty dziewcząt, od
których chłopcy nie mogli oderwać wzroku. Mimo to, starałam się tym nie
przejmować. Okazało się, że Dylan jest świetnym tancerzem i próbowałam
dotrzymać mu kroku, przy okazji nie robiąc z siebie pośmiewiska.
Byłoby chyba
naprawdę dobrze, gdyby w pewnym momencie ktoś nie wcisnął się między naszą
dwójkę i odepchnął mnie z taką mocą, że gdybym nie wpadła na kogoś z tyłu, na
pewno leżałabym już z twarzą przy ziemi. Gdy podniosłam do góry wzrok, moim
oczom ukazała się Heather, która zdążyła już zarzucić ręce Dylana na swoją pupę
i kręcić nią tak, że wszyscy faceci w pobliżu, patrzyli się tylko na jej osobę.
Miało się wrażenie, że między tą dwójką nie pozostał nawet milimetr przerwy, a
ich ciała współgrały ze sobą idealnie. Wyglądało to trochę tak, jakby
dziewczyna chciała zacząć swoją grę wstępną już tutaj, pomiędzy tańczącymi
parami.
Nie chciałam
dłużej na to patrzeć i wolałam nie widzieć, w jaki sposób Dylan patrzy na swoją
partnerkę, więc czym prędzej odeszłam stamtąd i usiadłam na tej samej, długiej
kanapie, na której siedziała paczka Dylana. Dopiero wtedy, odważyłam się
spojrzeć na tańczącą parę i od razu tego pożałowałam. Ruchy Heather były tak
pewne i odważne, jak żadnej dziewczyny tutaj, a zdawało mi się, że widziałam
już najgorsze. I w dodatku Dylan, zdawał się tym zbytnio nie przejmować, a
nawet chyba cieszyło go to, że to właśnie z nim, Heather tańczy w ten sposób.
- Ty zapewne
jesteś Sophie. – Usłyszałam nagle obok siebie.
Odwróciłam
głowę i dostrzegłam brunetkę, objętą ramieniem przez Tylera. Uśmiechała się do
mnie pogodnie, co mnie zdziwiło. Zawsze myślałam, że jest zamknięta i raczej
nie darzy sympatią obcych ludzi. W dodatku, miała tak niesamowicie oryginalną
urodę, że w ułamku sekundy zaczęłam jej zazdrościć. Ciemna karnacja i niebywale
czekoladowe oczy zdecydowanie musiały być tym, co przyciągało uwagę chłopaków.
Najwidoczniej również Tylera.
- Ja jestem
Nicole, miło cię poznać – powiedziała i wystawiła w moim kierunku rękę,
zwieńczoną czarnymi paznokciami, którą uścisnęłam. Byłam w takim szoku, że
najwidoczniej zapomniałam co znaczą dobre maniery, bo nic nie odpowiedziałam. W
dodatku wciąż, co chwilę mój wzrok spoczywał na tańczącej, nienaturalnie blisko
siebie parze.
- Nie przejmuj
się. – Powiedziała nagle Nicole, przyciągając w ten sposób moją uwagę. -
Heather zawsze się tak zachowuje, więc nie musisz być zazdrosna.
Spojrzałam na
nią sądząc, że żartuje, ale po jej uśmiechu, doszłam do wniosku, że jest
całkowicie poważna.
- Słucham? Ja
wcale się nie przejmuję i nie jestem…
- Oh, daj
spokój. – Przerwała mi, uśmiechając się jeszcze szerzej. Poczułam się głupio. Wcale
nie byłam zazdrosna. Czułam się raczej zmieszana, bo zachowanie blondynki było
nietaktowne, nawet jak na nią. Nie sądziłam, że Heather jest zdolna do tak
tanich zachowań, a jednak, najwidoczniej była.
Spojrzałam
zdziwiona na Nicole, wciąż nie rozumiejąc, o co jej chodzi, a ona nadal
uśmiechała się tak, jakby wiedziała coś, czego nie wiem ja.
- Heather
zawsze robi coś takiego – wskazała na tańczącą parę – dziewczynom, które wpadły
w oko jej aktualnemu chłopakowi. Na inne nie zwraca uwagi – stwierdziła,
wzruszając ramionami, ale ja poczułam się jeszcze bardziej zdezorientowana. O
co jej chodziło? Jakie ,,wpadły w oko”? To byłam przecież tylko ja, Sophie
Anderson, która nie zamierzała nikomu mącić w głowie i zapewne tego nie
zrobiła. Więc dlaczego…
Poczułam jak
ktoś łapie mnie za nadgarstek i ciągnie na parkiet, bez mojej zgody. Spojrzałam
na twarz owego osobnika, chcąc już porządnie na niego nawrzeszczeć, w
ostateczności wypróbowując mój prawy sierpowy, kiedy dostrzegłam, że to Josh.
Znów uśmiechnął się do mnie w taki sposób, że momentalnie zapomniałam, dlaczego
jeszcze przed chwilą byłam taka zdezorientowana i zła. A może wcale nie byłam?
- Chyba
obiecałem ci taniec – zauważył, puszczając mi oczko. Przeszła mnie fala ciepła,
ale spróbowałam ją powstrzymać.
- Faktycznie –
zgodziłam się. – Ale nie powinieneś być z tą piękną szatynką, która machała ci
wcześniej? – spytałam, przekrzykują muzykę i próbując pozbyć się zazdrości z
głosu. Chyba jednak nie udało mi się to, bo Josh uśmiechnął się tak, jakbym
właśnie powiedziała mu, nie byle jaki komplement. Głupia.
- To była moja
siostra, Lucy – wyjaśnił, wciąż się uśmiechając, a ja miałam najzwyklejszą
ochotę zapaść się pod ziemię. Co ja sobie w ogóle myślałam i dlaczego, aż tak
zależało mi na tym, żeby Josh nie uważał mnie za świruski?
Uśmiechnęłam
się niemrawo, na co on się tylko roześmiał i przyciągnął mnie bliżej do siebie.
Tak, jak wcześniej Dylan, objął mnie w pasie i po chwili zaczęliśmy się ruszać
w rytm muzyki. Pech chciał, że akurat w tym samym momencie piosenka zmieniła
się z jakiejś ultra szybkiej na wolną, a ja chcąc czy nie chcąc, musiałam
zarzucić ręce na szyje chłopaka. Prawdę mówiąc, było całkiem miło. Kołysaliśmy
się lekko i wcale nie przeszkadzało mi, że kilka osób patrzy się na nas
zaciekawionych. Josh od samego początku mi się spodobał i nie chciałam temu
zaprzeczać.
Chciałam już
zamknąć oczy i oprzeć głowę o klatkę piersiową chłopaka, gdy dostrzegłam dwójkę
osób, która wcześniej tak mnie zirytowała. Blondynka ciągnęła chłopaka za rękę
w stronę schodów, które prowadziły na górę, do pokoi. Co chwilę, odwracała się,
by złożyć na ustach bruneta namiętny pocałunek, a on ledwo mógł się od niej
oderwać. Po chwili zniknęli na górze, między innymi obściskującymi się parami.
- Bolało? –
Usłyszałam nad sobą głos Josha, ale go zwyczajnie zignorowałam. Wpatrywałam się
w miejsce, gdzie przed chwilą Heather namiętnie całowała Dylana czując, że
żołądek podchodzi mi do gardła. Dlaczego właściwie byłam tak zdziwiona faktem,
że chcą się zwyczajnie zabawić, skoro byli parą? Nie powinno mnie to
zaskakiwać, a tym bardziej obchodzić. A jednak, byłam trochę zła, przypominając
sobie, że to właśnie Dylan mnie tutaj zaprosił obiecując, że będziemy się razem
świetnie bawić.
Potrząsnęłam
głową i spojrzałam na Josha, który najwidoczniej czekał na odpowiedź na jakieś,
zadane przez niego pytanie.
- Słucham? – Uśmiechnęłam
się, przepraszając w ten sposób za swoje rozkojarzenie.
Chłopak tylko
mocniej mnie objął i spojrzał w moje oczy.
- Spytałem czy
bolało. – Uśmiechnął się zachęcająco tym swoim uśmiechem, zwalającym z nóg.
- Ale co? –
spytałam głupio, nie wiedząc o co mu chodzi.
Założył mi za
ucho pasemko włosów, które wciąż spadało mi na twarz i niebezpiecznie zatrzymał
wzrok na moich ustach.
- No wiesz.
Kiedy spadałaś z nieba – odparł i dokładnie w tym momencie, bańka prysła. On
wciąż się uśmiechał, ale ja czułam się po prostu głupio.
- O nie –
jęknęłam, wyrywając się z jego objęć i gwałtownie cofając się o krok. Znów
prawie na kogoś wpadłam i przeklęłam się za to w myślach. Czy dzisiaj naprawdę
miałam coś z równowagą, czy jak?
Spojrzał na
mnie zdziwiony.
- Coś się
stało? – spytał, najwidoczniej nie widząc w swoim pytaniu nic głupiego.
Kręciłam głową
przyglądając mu się przez chwilę. Chciałam, żeby to co się przed chwilą stało,
było tylko moim głupi wymysłem, ale wiedziałam, że tak nie było.
- Nie –
burknęłam i odwróciłam się, żeby odejść, ale złapał mnie za łokieć i
przyciągnął bliżej siebie.
- O co chodzi?
– spytał po raz kolejny, chcąc znowu założyć pasemko moich włosów za ucho, ale
odtrąciłam jego rękę. Czułam się jak największa naiwniaczka świata i nic nie
mogło tego zmienić.
- Wybacz, ale
jeśli chcesz dziś wyrwać laskę na jedną noc, to stosuj swoje tandetne tekściki
na jakiejś innej pannie, która to kupi, bo widzisz: ja nie kupuję –
powiedziałam, może zbyt surowo i po prostu ruszyłam w stronę wyjścia z tego przeklętego
budynku.
Josh,
oczywiście ruszył za mną, ale nie wyglądało to tak, jak opisują to w książkach,
czy pokazują w filmach. Wbiegając do korytarza, chłopak potknął się o własne
nogi i zachwiał, przewracając w ten sposób szklaną figurę stojącą na stoliku
obok, przedstawiającą jakąś baletnicę która w jednej sekundzie, z trzaskiem
robiła się o czarne kafelki. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę zaciekawieni, ale
on niezdarnie ruszył za mną dalej. Właśnie wtedy, zdałam sobie sprawę, że jest
całkowicie pijany i prawdopodobnie nic nie będzie jutro pamiętał.
- Sophie,
zaczekaj! – wrzasnął nieco zrozpaczony, gdy znalazłam się już na podjeździe.
Potarłam
nasadę nosa dwoma palcami i westchnęłam ciężko, odwracając się w jego stronę.
Stanął przede mną, ledwo utrzymując równowagę po dużej ilości alkoholu, którą
wypił i tym szaleńczym biegu.
- Sophie, nie
wiem co takiego zrobiłem, ale w każdym razie przepraszam – wydyszał,
energicznie gestykulując przy tym rękami. – Ja… Nie chciałem zaciągnąć cię do
łóżka, ani nic podobnego. Spodobałaś mi się i… - Zachowywał się tak, jakby
właśnie coś cennego czmychnęło mu sprzed nosa i nawet zrobiło mi się go trochę
szkoda. Wyglądał na zrozpaczonego, nawet pomimo tego, że intensywnie czuć było
od niego alkohol. Fakt, nadal był przystojnym kolesiem, który mnie oczarował,
ale coś w środku mnie mówiło, że nie powinnam się w to pakować.
Westchnęłam
czując, że nie mam już tego dnia siły, na rozwiązywanie kolejnych problemów. I
sama się sobie dziwiłam, że gotowa byłam zrobić to, co właśnie zamierzałam.
- Wybacz,
Josh. Muszę już iść – oznajmiłam, a on jękną tak, jakby ktoś właśnie kopnął go
w brzuch.
Nie chciałam
dłużej patrzeć na jego zawiedzioną minę, więc odeszłam kilka kroków, gdy coś mi
się przypomniało. Odwróciłam się w jego stronę. Nadal stał ze smutkiem
wypisanym na twarzy, jednak nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Ah. No i było
całkiem fajnie. Dzięki – powiedziałam, uśmiechając się do niego. Spróbował to
odwzajemnić, ale wyszedł mu raczej grymas, więc by go już bardziej nie
denerwować, odeszłam pospiesznie w stronę domu, ledwo wytrzymując ból
poobcieranych stóp. Próbowałam jednocześnie nie myśleć o tym, co wydarzyło się
tego wieczoru oraz nie przypominać sobie wyrazu twarzy chłopaka, który chyba
zawrócił mi w głowie, a którego właśnie odrzuciłam.
***
Zmiana akcji...? ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz