Siedzieliśmy na trybunach całą paczką,
a słońce przyjemnie ogrzewało nasze twarze. Kolejną wolną godzinę między
lekcjami spędzaliśmy jak zwykle, obserwując boisko szkolne znajdujące się przed
nami. Chwilę po tym, jak zajęliśmy nasze stałe miejsca, na nieco pożółkłą trawę
wybiegły cheerleaderki, które zaczęły ćwiczyły dalej swój układ, a my ponownie
mogliśmy podziwiać ich zgrabne i wysportowane ciała.
Heather, która
była ich liderką, widząc mnie zaczęła kręcić seksownie biodrami, a ja
mimowolnie oblizałem wargi. Uśmiechnęła się i posłała mi całusa, po czym
powróciła do trenowania innych dziewcząt.
- Stary, ty to
masz farta. Że też ci się udało zdobyć Heather i to w kilka dni – Terry
przybrał skwaszoną minę, zupełnie jakby sam miał na nią ochotę, ale wiedział, że
nigdy nawet nie będzie mógł tknąć jej nawet palcem.
- Daj spokój
Terence – przerwał mu Tyler, który usiadł obok mnie. – Wszyscy dobrze wiemy, że
Heather zawsze interesują nowi chłopcy, a już szczególnie ci, z wyglądem
Dylana.
- Ta? To
ciekawe, czemu tobie nigdy nie uległa, co? – Cooper uniósł do góry jedną brew,
patrząc przy tym na bruneta.
- Nie mam
pojęcia… Zresztą, mi samemu, jakoś nie bardzo zależało na tym, żeby tak się
stało – stwierdził przenosząc wzrok na boisko. – Nawet cieszę się, że właśnie
tak wyszło. Heather to tylko Heater, a na tym świecie jest o wiele więcej,
fajniejszych lasek od niej – uśmiechnął się, widząc brunetkę na boisku, która
zrobiła skwaszoną minę na kolejną uwagę Heather, skierowaną w jej stronę.
- Stary, co
jest właściwie między tobą, a tą laską? – spytał Matt przyglądając mu się
badawczo.
- Nicole? –
spytał, choć doskonale wiedział, że właśnie o nią nam chodzi.
- Chodzicie ze
sobą czy coś?
- Jeszcze nie
– uśmiechnął się pod nosem tajemniczo i odszedł, w stronę wyżej wymienionej
brunetki.
- Odbija mu.
Naprawdę mu odbija – stwierdził Terry, a ja i Matt wybuchnęliśmy śmiechem.
W pewnym
momencie na boisko wybiegła spora grupka osób. Wywnioskowałem, że są to
zapewnie lekkoatleci i nie myliłem się, bo już chwilę później, wszyscy razem
ruszyli biegiem po bieżni. Dostrzegłem, między kilkoma biegnącymi dziewczynami,
znajomą brunetkę. Ubrana była w krótkie białe szorty i ciemnofioletową bluzkę
na ramiączkach, a włosy miała spięte w luźny kucyk i tylko kilka pasem opadało
na jej twarz. Biegła obok swojej przyjaciółki, z takim skupieniem na twarzy,
jakiego nie widziałem u nikogo innego, kto biegł razem z nią.
- Twoja
siostra uprawia lekkoatletykę? – spytałem Matta, który spojrzał w tamtym
kierunku.
Skinął głową,
odwracając wzrok od siostry i otwierając puszkę coli.
- Od
dzieciństwa uwielbiała biegać – stwierdził, upijając łyk.
- Naprawdę? –
spytałem bardziej sam siebie.
Zdziwiło mnie
to, szczególnie gdy przypomniałem sobie z jaką łatwością udało mi się dogonić
dziewczynę zeszłego wieczoru.
- Matthew,
ktoś tu się chyba znowu przystawia do twojej siostry – zaśmiał się gardłowo
Terry.
Spojrzałem w
stronę brunetki, obok której biegł teraz jakiś wysoki blondas. Ubrany był w
obcisły, jasnoróżowy podkoszulek, doskonale opinający jego umięśnione ciało i
spodenki sięgające kolan. Jego opalenizna z pewnością nie należała do tych
powakacyjnych, a włosy żadnego człowieka, nie mogłyby być tak idealnie ułożone,
bez żadnej pomocy żelu.
- Czyżby ten
idiota zapomniał naszą ostatnią rozmowę? – spytał retorycznie Matt,
przyglądając się blondynowi.
Spojrzałem
ponownie w stronę Sophie, która usilnie próbowała nie reagować na zaczepki
blondyna. Biegła nadal obok swojej przyjaciółki i patrzyła przed siebie,
zupełnie jakby była głucha i nie słyszała, mówiącego coś do niej chłopaka.
Uśmiechnąłem
się pod nosem na ten widok.
- Brian! –
warknął Matt schodząc ze schodków.
Chłopak
biegnący obok jego siostry zatrzymał się raptownie i odwrócił w naszą stronę.
Gdy dostrzegł schodzącego ku niemu Matta, na jego twarzy pojawił się ironiczny
uśmieszek. Ruszył w stronę siatki oddzielającej trybuny od boiska.
- Chodź stary.
Będzie niezła zabawa – Terry ruszył za brunetem, najwidoczniej ciesząc się z
takiego obrotu sprawy.
Spojrzałem w
stronę Sophie, która najwidoczniej usłyszała głos brata, bo przystanęła i
przyglądała się teraz badawczo temu, co ma się stać.
Wstałem z krzesełka i ruszyłem w dół trybun.
Stanąłem obok kumpli dosłownie chwilę przed tym, jak po drugiej stronie siatki
zjawił się Brian.
- Oh, czyżby
braciszek znowu bronił siostrzyczce spotykać się z kim zechce? – zaśmiał się
ironicznie podchodząc bliżej do siatki.
- Odpierdol
się od niej raz na zawsze! Zadaje się, że już ci to mówiłem! – warknął Matt.
Ich twarze
dzieliło kilka centymetrów i założę się, że gdyby nie siatka pomiędzy nimi, już
dawno rzuciliby się na siebie.
Stałem po
prawej stronie Matta, gotowy w każdej chwili oderwać go od blondyna, jeśli
tylko zajdzie taka potrzeba. W końcu kilka metrów dalej była furtka, którą
wchodziło się z boiska na trybuny.
- Przykro mi,
ale twoja siostrunia na mnie leci i pozwolisz, że to ona zdecyduje czy chce się
ze mną spotykać czy nie – stwierdził Brian, a ja wybuchnąłem śmiechem.
Blondyn
spojrzał na mnie zaskoczony.
- Ty serio
myślisz, że ona na ciebie leci? – spytałem retorycznie opanowując śmiech. – I
dlatego olewała cię przed chwilą na boisku?
Chłopak posłał
mi gardzące spojrzenie.
- Nie olewała.
To są jej gierki. Swoją drogą, niezła z niej kokietka. Ciekawe, czy w każdej
dziedzinie jest taką dobrą aktoreczką…
- Stul pysk! –
warknął Matt uderzając rękami w siatkę tak, że blondyn po drugiej stronie
zachwiał się.
- Bo co mi
zrobisz, loczuniu? – zaśmiał się ironicznie.
Na czole Matta
niebezpiecznie zaczęła pulsować żyła.
- Co się tu
dzieje? – za blondynem niespodziewanie stanęła Sophie.
Oparła dłonie
na biodrach zerkając to na brata, to na Briana. Muszę przyznać, że w takiej
pozycji wyglądała całkiem kusząco.
- Sophie, czy
ten idiota znowu ci się naprzykrzał? – spytał Matt patrząc na siostrę.
Dziewczyna
wpatrywała się w twarz brata, najwidoczniej myśląc na jakąś dobrą odpowiedzią.
Chyba zdawała sobie sprawę, do czego zdolny jest chłopak, aby stanąć w jej
obronie.
Wiedziałem, że
skłamie, byłem tego prawie pewien. Nie potrafiłaby umyślnie kogoś skrzywdzić.
- Nie –
powiedziała chłodno.
Prychnąłem pod
nosem, ale nikt tego nie usłyszał.
- Widzisz?! – twarz
blondyna wyglądała w tym momencie, jak twarz pięcioletniego dziecka, który
wygrał wyścigi samochodowe. - Sophie, ty
to zawsze mi pomożesz. Jesteś taka cudowna… - chłopak rozłożył ręce jakby
chciał przytulić brunetkę, ale dziewczyna go odepchnęła.
- Lepiej już
idź, Brian – powiedziała, a chłopak posłusznie wykonał jej polecenie.
- Nie wiem po jaką cholerę go bronisz?! –
wściekł się Matt, gdy nie było już obok nas blondasa. – Raz bym mu porządnie
przywalił i by się od ciebie odczepił, ale nie! Ty jak zwykle musisz zgrywać
dobrą ciocię!
Brunet uderzył
pięściami jeszcze raz w siatkę po czym, szybkim krokiem, odszedł. Terry ruszył
tuż za nim, a ja stałem nadal, przyglądając się dziewczynie, która miała
poczucie winy, wymalowane na twarzy.
- Problemy z
wielbicielami? – spytałem ironicznie.
Dziewczyna
przewróciła oczami, po czym bez słowa, odbiegła.
Stałem przed
szkołą razem z Heather, która usilnie próbowała namówić mnie na przyjście do
niej tego wieczora.
- No chodź,
będzie fajnie – poruszyła znacząco brwiami podchodząc bliżej mnie.
Zarzuciła ręce
na moją szyję i przysunęła się tak blisko, że nasze ciała stykały się ze sobą.
Pachniała czymś tak słodkim, że aż mnie zemdliło.
- Mówię ci, że
nie mogę – odparłem niewzruszony, spoglądając gdzieś ponad jej ramieniem.
- Nie możesz
czy nie chcesz? – spytała, a ja spojrzałem na nią surowo.
Nienawidziłem,
kiedy laska próbowała mnie kontrolować, albo podporządkowywać sobie. Dlatego
właśnie, z żadną nie wiązałem się dłużej niż na dwie noce. Sądziłem, że z
Heather będzie inaczej, ale najwidoczniej się myliłem.
- Przestań –
powiedziałem odsuwając się od niej. – Mam korki z matmy, już ci mówiłem.
- Tak, tak -
machnęła ręką. – No dobra, to z kim masz te korki? – spytała przyglądając mi
się badawczo.
- Z Sophie –
odparłem.
Blondynka
wybuchnęła śmiechem, a ja spojrzałem na nią pytająco.
- W takim
razie, nie mam się czego obawiać – stwierdziła, nadal się śmiejąc. – Sophie to
Sophie, nie zagraża mi – uśmiechnęła się pewna z siebie.
- No racja –
zgodziłem się, uśmiechając do siebie.
Przysunęła się
bliżej i oparła dłonie o mój tors.
- Ale wiesz…
Ja też mogę cię wiele nauczyć – wymruczała niczym kocica, a ja roześmiałem się.
Była
niesamowitą kokietką, miała do tego idealne warunki i najwidoczniej doskonale
zdawała sobie z tego sprawę. Wiedziała, jak uwieźć faceta.
Objąłem ją
dłońmi w pasie i przyciągnąłem bliżej siebie.
- Tak? Na
przykład czego? – spytałem zadziornie, a ona przysunęła głowę bliżej mojej.
- Czego tylko
byś chciał – wyszeptała mi do ucha.
Roześmiałem
się po raz kolejny.
Sprawiała, że
miałem na nią cholerną ochotę. Jednak jednocześnie, coś mówiło mi, że nie mogę
tam z nią iść. To była, chyba ciekawość. Interesowało mnie, jak potoczą się
dzisiejsze dodatkowe lekcje z Sophią i ku zdziwieniu samemu sobie, nie
zamierzałem ich przepuścić.
- Chciałbym
dużo rzeczy – powiedziałem, a ona się uśmiechnęła. – Ale nie mogę. Przyjdę do
ciebie kiedy indziej.
- Dobrze, jak
chcesz – odparła udając niewzruszoną. – Świetnej zabawy – powiedziała
odwracając się ode mnie.
Odeszła,
kręcąc kusząco biodrami, a ja patrzyłem za jej sylwetką, dopóki nie zniknęła za
rogiem. Usiadłem na pobliskiej ławce czekając na brunetkę. Po kilku minutach
wyszła, razem ze swoją przyjaciółką, której imienia nadal nie zdążyłem poznać.
Ubrana była w
letnią, zwiewną sukienkę na ramiączkach, która idealnie eksponowała jej opalone
ramiona i smukłe, zgrabne nogi, sięgając ledwie jej kolan. Wyglądała
dziewczęco, a jednocześnie dość elegancko, jak zwykle zresztą. Nie miałem
zielonego pojęcia, jak ona to robi, tym bardziej, że zdaje się w ogóle nie
przywiązywać uwagi do wyglądu.
Śmiała się z
jakiegoś żartu przyjaciółki, ale kiedy dostrzegła mnie, uśmiech zszedł z jej
twarzy. Wymruczała coś pod nosem w stronę towarzyszki, po czym zeszła po
schodach.
- Powodzenia!
– zawołała za nią brunetka, uśmiechając się pogodnie.
Ale Sophie już
się nie odwróciła. Kierowała swoje kroki w moją stronę, unikając mojego
spojrzenia jak ognia. Szła nieśmiało, a jednocześnie z ogromną gracją tak,
jakby była piórkiem spadającym powoli na ziemię.
Pomyślałem, że
jest całkowitym przeciwieństwem, zawsze pewnej siebie, Heather, która zawsze
stara się być w centrum uwagi.
Stanęła
naprzeciwko mnie i dopiero wtedy spojrzała mi w oczy.
- Tym razem
nie zwiałeś – stwierdziła z delikatnym uśmiechem.
- Jak widać –
odparłem.
Ruszyliśmy w
stronę przystanku autobusowego w całkowitej ciszy. Na pojazd nie musieliśmy
długo czekać, bo zjawił się już po kilku minutach, jednak całkowicie zatłoczony.
Wsiedliśmy do niego ledwo się mieszcząc. Wszyscy znajdujący się w środku ludzie
byli ściśnięci niczym sardynki w puszcze. Było ciasno i do tego okropnie
duszno.
Sophie z
powodu swojego, niezbyt wysokiego wzrostu, nie była w stanie dosięgnąć poręczy
pod sufitem, więc przy każdym hamowaniu lub skręcaniu pojazdu, chwiała się na
boki, trącając przy tym ludzi.
- Przepraszam
– powiedziała, uderzając po raz kolejny w mój tors.
- Może po
prostu się mnie złap? – zaoferowałem wywracając oczami, a ona spojrzała na mnie
niepewnie.
Po chwili
wahania, chwyciła jednak nieśmiało moje ramię, spuszczając przy tym wzrok.
Miałem ochotę się roześmiać, nad jej skromnością i niewinnością. Zacząłem
zastanawiać się, czy naprawdę jest taka nieśmiała, czy tylko tak dobrze udaje.
Kiedy jednak, kierowca autobusu gwałtownie zahamował, a dziewczyna po raz
kolejny wpadła na mnie oblewając się przy tym rumieńcem, doszedłem do wniosku,
że pierwsza opcja jest bardziej prawdopodobna.
Wysiedliśmy z
autobusu wprost w popołudniowe słońce, które mimo to, nadal grzało dość
intensywnie, jak na tę porę dnia. Po przejściu kilku przecznic, znaleźliśmy się
na ulicy, przy której wybudowane zostały same luksusowe wille. Minęliśmy kilka
z nich, jednak w pewnym momencie Sophie skręciła na podwórze wielkiego, jasnego
domu.
Przez chwilę,
stałem jak słup przyglądając się budynkowi, jednak kiedy dostrzegłem, patrzącą
na mnie dziewczynę, ruszyłem za nią w stronę frontowych, dębowych drzwi.
Weszliśmy do
środka, a moim oczom ukazał się wielki, luksusowy hol, ze skórzanymi kanapami
po lewej i schodami, na wprost nas.
- Poczekaj tu
chwilę – powiedziała brunetka, po czym wyszła przez jedne, z drzwi po prawej
stronie.
Rozejrzałem
się po pomieszczeniu.
Marmurowe
płytki, białe ściany i wielki, wysadzany klejnotami żyrandol wiszący nad moją
głową, zrobiły na mnie nie małe wrażenie.
Bywałem już u
bogatych znajomych, ale ten dom, a raczej willa, przebijała na głowę wszystkie
dotychczasowe domy, jakie widziałem i w jakich miałem okazję być.
- Możemy iść –
usłyszałem za sobą.
Odwróciłem się
w stronę dziewczyny, która zjawiła się koło mnie bezszelestnie, a która teraz,
stała z nieco znudzoną miną naprzeciw mnie.
Ruszyłem za
nią po schodach prowadzących na górę. Przeszliśmy przez długi korytarz po
prawej ich stronie i weszliśmy do pokoju, znajdującego się, na samym jego
końcu. Pomieszczenie zdawało się odbiegać całkowicie od stylu, w jakim został
urządzony cały dom. Tutaj było tak, jak u każdego innego, średnio zamożnego
człowieka. Jasno brzoskwiniowe ściany, parkiet i najzwyklejsze w świecie lampy.
Meble także nie były podobne do tych, które stały w holu, a jednak nadal
utrzymane zostały w dobrym guście. Od razu po wejściu do środka, zauważyć można
było, że pokój ten należy do dziewczyny, o czym świadczyły zdjęcia wiszące na
ścianach i jeden pluszowy miś siedzący na łóżku. Mimo to, wszędzie panował
nienaganny porządek, w przeciwieństwie do większości dziewczęcych pokoi.
- Rozgość się
– dziewczyna wskazała na fioletowy fotel stojący w rogu pokoju.
Usiadłem na
wskazanym przez nią miejscu przyglądając się pomieszczeniu.
- Niezła chata
– stwierdziłem nie ukrywając uznania.
- Mnie tam się
w ogóle nie podoba, ale dziękuje – odparła wyjmując z torby podręcznik i zeszyt
do matematyki, sądząc po okładce.
Usiadła na
fotelu obok mnie i położyła książki na stoliku przed nami.
- No dobrze
więc od czego zaczynamy? – spytała, otwierając podręcznik przede mną.
Najwidoczniej
jednak zauważyła, że nie patrzę na książkę, tylko na jej odsłonięte kolano, bo
szybko naciągnęła sukienkę na obnażoną nogę, a jej policzki momentalnie
zaróżowiły się.
Roześmiałem
się, opierając wygodniej o fotel.
- Mówiłem ci
już, że jesteś zabawna, Soph? – spytałem przyglądając się jej uważnie.
- Zdarzyło ci
się raz czy dwa – odparła spuszczając głowę na swoje ręce.
- W takim
razie powtórzę jeszcze raz: jesteś przezabawna – zaśmiałem się po raz kolejny.
- Przestań –
oburzyła się. – Myślisz, że naprawdę jest być fajnie tak ciągle przez kogoś
wyśmiewanym?
- Oh,
przepraszam, że zraniłem twoje uczucia – odparłem.
- No i znowu
ten ironiczny ton! Jesteś okropny, wiesz?
- Obiło mi się
o uszy.
Dziewczyna nic
nie odpowiedziała, tylko posłała mi urażone spojrzenie i podeszła do okna by je
otworzyć.
- Ty wcale nie
chcesz się tego nauczyć – stwierdziła Sophie, po godzinnym usiłowaniu,
wytłumaczenia mi algebry.
- Tak myślisz?
– spytałem ironicznie.
- Tak, tak
właśnie myślę – odparła ostro, ale nie zrobiło to na mnie większego wrażenia.
Założyłem ręce
za głowę i wyciągnąłem nogi przed siebie.
- Co mam
zrobić, żebyś raczył skupić się na tym co do ciebie mówię? Mam zatańczyć na
stole?
- To byłoby
ciekawe – odparłem, a ona po raz kolejny odwróciła wzrok speszona.
- Dobrze
wiesz, że nie o to mi chodziło… - stwierdziła. – Chcę ci pomóc, a ty masz to
najzwyczajniej w świecie w nosie.
- Doskonale
mnie rozszyfrowałaś.
- I do tego
jesteś bezczelny.
- Zdarza się.
- Zawsze tak
się zachowujesz? – spytała już nieco łagodniej.
- Kolejna
próba rozszyfrowania mnie? Mówiłem, daruj sobie. Tracisz tylko czas –
oznajmiłem spoglądając na nią.
Przyglądała mi
się z nieco zamyślonym wyrazem twarzy.
- A co jeśli
nie zamierzam sobie darować? – spytała hardo.
Ledwo
powstrzymałem się, aby kolejny raz nie wybuchnąć śmiechem. Nachyliłem się w jej
stronę, spoglądając prosto w jej ciemne oczy.
- W takim
razie powodzenia, słonko – wyszeptałem, a ona znów się zarumieniła. – Zawsze
tak robisz? Rumienisz się przy każdym bliższym kontakcie z chłopakiem?
- Nie rozumiem
o co ci chodzi…
- Przestań,
dobrze wiesz o co mi chodzi –
nachyliłem się jeszcze bliżej niej, tak że nasze nosy prawie stykały się ze
sobą.
Dziewczyna
spuściła głowę.
- Naprawdę
jesteś taka nieśmiała, czy tylko tak dobrze grasz? – spytałem ujmując jej
podbródek w dłonie i zmuszając, aby na mnie spojrzała.
- Jesteś
okropny. Mam cię dość – wychrypiała drżącym głosem.
Uśmiechnąłem
się do siebie.
- Nie ma
sprawy, już sobie idę. Nie będziesz musiała mnie dłużej znosić – stwierdziłem
wstając i zabierając z fotela swój plecak.
Ruszyłem w
stronę drzwi, jednak otwierając je, odwróciłem się jeszcze na chwilę w stronę
dziewczyny. Patrzyła na mnie nieco zaskoczona.
Doskonale
wiedziałem, że biła się z własnymi myślami. Powinna była mnie zatrzymać i
czegoś nauczyć, ale nie zrobiła tego. Chciała udawać, że jej nie zależy,
dlatego siedziała teraz z zaciętym wyrazem twarzy i patrzyła na mnie, usiłując
ukryć swoje rozdrażnienie.
- Na razie,
Soph – powiedziałem, po czym wyszedłem z jej pokoju zostawiając ją, bijącą się
z własnymi myślami.
***
Nawet nie skomentuję...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz